niedziela, 29 maja 2016

Zacząć od nowa


            Późnym wieczorem, kiedy Czkawka wraz z Sawem i Ethanem wracali z kilkugodzinnej budowy, zobaczyli, że Wichura i Piorun latali dziko nad morzem. Zaintrygowani wikingowie ruszyli na pomost, a kiedy znaleźli się na jego końcu, Czkawka sięgnął po lunetę, która znajdowała się w kieszeni, pod kombinezonem. Oczy chłopaka rozszerzyły się natychmiast, kiedy ujrzał dobrze znajomą banderę w kształcie smoka.
- Wracają! - Powiedział szczęśliwy do wojowników. Serce wodza natychmiast przepełniła jeszcze większa tęsknota za ukochaną, mimo że nie widział jej zaledwie pięć dni. Nawet zmęczenie odeszło w bok, ustępując miejsca adrenalinie, buzującej w żyłach młodego jeźdźca na myśl o Astrid.
            W miarę jak łódź wolno płynęła do portu, na drewniane deski starego mostu weszła Lauren, nieśmiało uśmiechając się do Hoffersonów i Czkawki. Szatynka podeszła do wodza i cicho przywitała się. Po jej głowie chodziły myśli, aby powiedzieć bliskiemu przyjacielowi, że ona i Nate są parą. W końcu spotykali się przez kilka miesięcy, podczas których poznawali siebie nawzajem. Dziewczyna naprawdę była szczęśliwa z jeźdźcem, choć nie myślała, aby stworzyć z kimś związek. Tak  naprawdę to praca sprawiała, że szatynka nie miała wiele czasu dla życia towarzyskiego, ale mimo to, nie była z tego powodu smutna. Jej praca dawała jej samą przyjemność i radość, ale Lauren doszła do wniosku, że nie może do końca swych dni żyć pomaganiem innym. Nate wspomniał, że prędzej czy później poczuje, że pora się ustatkować. Może ten czas nadszedł właśnie teraz, pomimo młodego wieku jeźdźca i lekarki.
Drobna dziewczyna spojrzała z uśmiechem na Czkawkę, który świecącymi oczami wpatrywał się w łódź, płynącą coraz szybciej. Lauren uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że wódz, ale i Saw, niecierpliwi się. Chłopak stał oparty o grubą belkę obrośniętą zielonym mchem i glonami, zaś Saw i Ethan po prostu stali, czekając na łódź.
             Kiedy niewielka szalupa przybiła już do desek mostu, na ląd pierwszy wyskoczył Nate, od razu posyłając uśmiech Lauren, a następnie chwycił liny, by zatrzymać statek. Do pomocy ruszyli Saw i Ethan, a Czkawka postarał się, aby statek nie uszkodził się poprzez uderzenie z pomostem.
- Nareszcie w domu, co? - Zagaił wesoło Smark, wdychając dobrze znane mu powietrze. Zanim jeździec się zorientował, do jego torsu przykleił się łeb Hakokla, który nie wiadomo skąd przybył.
Czkawka pomógł wysiąść Mieczykowi, który chwilę zwymiotował, gdyż choroba morska znów dała o sobie znać. Szpadka stała obok bliźniaka i tylko kręciła głową, jakby jej brat wypił za dużo miodu.
Wtem na most wyszła Astrid, zakładając na plecy swój worek. Na widok taty, blondynka podbiegła do niego szybko i rzuciła się na szyję.
- Strasznie się stęskniłam - powiedziała z uśmiechem, nie kryjąc przebłysków łez w jej oczach. Dalej stał Nate, dyskretnie obejmując Lauren, której orzechowe oczy iskrzyły się na widok bruneta.
- My za tobą też, skarbie - odparł dumny tata, kładąc masywne ręce na wychudzone ramiona jedynej córki. Astrid posłała mu kolejny uśmiech, a potem zwróciła się do Ethana, ku zaskoczeniu wszystkich:
- Ciebie też dobrze widzieć. - Chłopak otworzył szeroko usta ze zdziwienia. Wojowniczka nie odezwała się do niego ani słowem, odkąd Eira zmarła. Blondyn czuł się źle z myślą, że jego siostra go nienawidzi, ale nie mógł nic na to poradzić. Nawet przyznawał jej słuszność w tej kwestii. Gdyby był w jej sytuacji pewnie zachował by się podobnie. Mimo tych smutnych myśli, wojownik skinął głową, lecz nic nie powiedział.
- A ze mną się nie przywitasz? - Zapytał chytro wódz, unosząc kąciki ust w uśmiechu, którym obdarzał tylko i wyłącznie Astrid. Dziewczyna podeszła do niego wolno i wtuliła się w jego ciepły tors, słuchając bicia serca, które szalało w piersi jeźdźca. Wojowniczka uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że to z jej powodu Czkawka tak reaguje. Mimo zmęczenia i złego samopoczucia blondyna bardzo cieszyła się, że w końcu może przytulić się do ukochanego i słuchać jego ciepłego głosu, kiedy opowiadał, co robił.
          Po kilku minutach każdy pożegnał się i ruszył do swych ciepłych domów, aby odespać ostatnie nocki, które były zarwane przez huczne zabawy. Nate wraz z Lauren szedł do domu jako ostatni, wlepiając wzrok w Astrid, która szła do domu objęta przez narzeczonego.
- Czemu masz taką dziwną minę ? - Zapytała lekarka, wychwytując wzrok jeźdźca. Mężczyzna westchnął tylko, przypominając sobie o Verze, jego maślanych oczach,gdy patrzył na Astrid oraz omdlenie przyjaciółki. Wojowniczka poprosiła przyjaciół, aby nikomu o tym nie mówili. Prośbę tłumaczyła tym, że nie chce nikogo martwić. Mimo to Nate nie mógł trzymać tego w tajemnicy. Przynajmniej nie przed swoją dziewczyną, która również martwiła się o Astrid.
Opowiedział więc o rudowłosym wojowniku, dziwnym wyglądzie Hofferson i jej utracie przytomności.
- Na pewno tego tak nie zostawię - powiedziała twardym i stanowczym głosem, na który jeździec uśmiechnął się. Uwielbiał spokojną naturę Lauren, ale twardy ton lekarki sprawiał, że wojownik czuł się pewniej. Czasem bał się o szatynkę, która badała chorych, gdyż obawiał się, że i ona się zarazi, ale dziewczyna często pokazywała, że potrafi o siebie dobrze zadbać. Doskonale robiła to przez cały czas, gdyż jej tata umarł kiedy ona była mała, a matka zmarła w skutek oparzeń przez ogień, który wybuchł siedem lat temu. Tak więc Lauren trafiła pod opiekę ciotki, ale ona niezbyt dbała o siostrzenice. Mimo to, wyrosła na silną kobietę, ale z łagodną naturą, wielkim sercem i pogodą ducha.
- Myślę, że wszyscy o to zadbamy - wyszeptał jej do ucha, otaczając silnym ramieniem. Po chwili zatrzymał lekarkę i pochylając się, pocałował ją czule. Dziewczyna uśmiechnęła się i przylgnęła do bruneta, ciesząc się, że ten w końcu wrócił do domu.

          Kiedy nastał ciepły poranek, podczas którego ptaki na dachu głośno ćwierkały, Astrid otworzyła leniwie oczy i ziewnęła głośno. Rozejrzała się po pokoju, krzywiąc się, że panuje w nim taki bałagan. Wojowniczka nabrała ochoty na porządki, żeby w końcu uporządkować swoje rzeczy. Naprzeciw łóżka stało stare biurko z mahonia, na którym Astrid kładka ołówki, notesy, żółte zapiski na temat smoków, ziół, czy też projektów siodeł. Zanim dziewczyna zeszła na dół, aby zjeść śniadanie, ruszyła do małej łazienki, gdzie również panował bałagan. Jeźdźczyni podgrzała wodę w ogromnej balii i nie czekając aż się nagrzeje, zeszła do kuchni, gdzie Ethan czyścił przypalony przez jajecznicę blat.
Młody Hofferson był bez koszulki, a jego mięśnie opływał pot. Dziewczyna podeszła cicho do brata, wzdychając. Kiedyś musiała powiedzieć mu, co czuje. Będąc na Nyks, wojowniczka zrozumiała, że swoim traktowaniem rani nie tylko ojca, ale i brata, którego ciągle obwiniała o śmierć ukochanej mamy.
- Cześć- przywitała się cicho, wciąż nie mogąc przełamać tej dziwnej bariery, która powoli słabła pomiędzy rodzeństwem.
- Hej - odparł równie nieśmiało blondyn. Chłopak miał głos delikatny, jakby wojownik bał  się cokolwiek mówić. Zapewne sprawiły to samotne, długie lata, kiedy tułał się po świecie.
- Wezmę to - zaproponowała blondynka, chwytają blat, a następnie ostry druciak, dzięki któremu z łatwością zmyla czarne miejsca.
- Oh, dzięki - mruknął wyraźnie zaskoczony.
Nastała cisza, przerywana jedynie przez szum wody.
- Tata wyszedł? - Zapytała jeźdźczyni, zaczynając kręcić się w kuchni, w celu szukania deski do krojenia. Po chwili na drewnie wylądowały pomidory, szczypior i papryka.
- Tak, poszedł do Czkawki. - Ethan o mało co nie wygadał, że poszedł pomóc wodzowi w niespodziance dla Astrid.
Blondyn czuł się zażenowany nagłą uprzejmością siostry, ale z drugiej strony czekał na to. Chciał, aby ich relacja wyglądała normalnie, a teraz była na to szansa, którą chciał wykorzystać.
- Posłuchaj...- Powiedziała nagle wojowniczka, przerywając tym samym krojenie warzyw na omlet. - Przepraszam za to, jak cię traktowałam...Ale nie potrafiłam uznać ciebie za część rodziny po tym, co się stało.- Astrid starała się powiedzieć to bez drżenia w głosie, ale jednak emocje w tym momencie przejęły kontrolę. Dziewczyna wydusiła z siebie słowa, które chciała powiedzieć, a następnie wypuściła powietrze i spojrzała dyskretnie na brata.
- Rozumiem cię. Postąpił bym tak samo - odparł bez wahania blondyn ze spokojniem. - Wiem też, że nie będzie ci łatwo przyzwyczaić się do takiego obrotu spraw. - Jeźdźczyni skinęła głową, zgadzając się ze słowami starszego brata.
- Być może, ale zrozumiałam, że czasu nie cofnę. Czkawka mówił mi, że to ktoś inny jest temu winien, ale ja nie chciałam wierzyć...- Astrid specjalnie nie mówiła wprost, ponieważ nie chciała znów przypominać sobie bólu na myśl o zmarłej mamie. Zdążyła przywyknąć do tego dziwnego stanu, kiedy nie słyszy głosu swojej rodzicielki, czy też nie widzi jej krzątającej się po małej kuchni. Życie toczyło się dalej i jeśli Astrid miała iść naprzód razem z nim, musiała pogodzić się z przeszłością, która mimo wszystko była trudna.
Ethan nie odpowiedział, tylko cierpliwie czekał, aż wojowniczka wszystko z siebie wyrzuci.
- Przepraszam więc za niesłuszne osadzenie - kontynuowała po chwilowej przerwie.-  Nie chciałabym, żeby było między nami tak jak dawnej, ale też nie przyzwyczaję się do tej sytuacji od razu...- Dziewczyna czuła gorące łzy w oczach, ale zdołała utrzymać je na wodzy. Chciała już odciąć się od bólu, zakończyć spory w rodzinie, a wszystko to, aby poczuć się lepiej...I zrobić to dla mamy.
- Nie musisz przepraszać - powiedział pewny siebie.-I rozumiem cię, Astrid, naprawdę. - Mam nadzieję, że zdołamy przełamać tę barierę. W końcu jesteśmy Hoffersonami. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na słowa brata i pokiwała głową na znak zgody.
Zakończywszy rozmowę,  dokończyła przygotowywać swoje śniadanie, zaś Ethan ubrał się w grubą koszulę i ruszył do kuźni, by odbyć swą praktykę.

             Astrid cały dzień spędziła w domu, sprzątając swój pokój oraz kuchnię. Dziewczyna znalazła wiele zbędnych rzeczy, które wrzuciła do worka, a następnie wyniosła do śmieci.
Przez nieduże okno swój łeb wpychała Wichurka, doglądając swojej ukochanej jeźdźczyni.
- Też się stęskniłam, mała - wyszczebiotała blondynka, tuląc się do jej niebiesko- żółtej głowy. - Musisz trochę poczekać na lot, dobrze? - Astrid nie miała zanadto czasu, aby zająć się smokiem, gdyż miała do zrealizowania pewien plan, ale najpierw musiała poszukać Czkawki. Ubrawszy się w delikatną sukienkę, wojowniczka ruszyła na zewnątrz, by odszukać narzeczonego.
              Blondynka szła przez wioskę, uśmiechając się do przechodniów, którzy mile ją witali. Dziewczyna rozglądała się z radością wokół, ciesząc się,  że w końcu wróciła do domu. Berk była najpiękniejszą wyspą na całym świecie i choć każdy widział ją codziennie, nigdy nikt nie dawał znaków, jakoby dom ich nudził. Urocza wyspa miał coś tajemniczego w sobie, coś, co dziwnie przyciągało. Może to przez sam urok malowniczych lasów, dość wysokich gór albo przez smoki, które były największą dumą Berk, a przede wszystkim wodza.
Jeźdźczyni skinęła Pyskaczowi, w celu przywitania się, a następnie ruszyła w stronę domu Lauren. Astrid chciała pobyć trochę z Czkawką, ale nigdzie nie mogła go znaleźć, więc postanowiła odwiedzić przyjaciółkę.
Gdy wojowniczka dotarła do drzwi, zapukała i weszła, gdy usłyszała stłamszone "proszę ". Lekarka siedziała w kuchni, przeglądając z zainteresowaniem jakąś książkę. Na widok Astrid, Lauren uśmiechnęła się szczerze i odsunęła od stołu, by przytulić przyjaciółkę.
- Jak dobrze, że przyszłaś - powiedziała szatynka szczerze, mocniej ściskając Astrid, która zaczerpnęła głośno powietrza, gdy Lauren niemal zgniotła jej żebra. Kto by pomyślał, że taka drobna dziewczyna ma tyle siły. - Musisz mi opowiedzieć o Nyks- zarządziła od razu lekarka, pędząc po kubki, by potem napełnić je świeżą herbatą z miodem i cytryną. Astrid zaśmiała się z tonu młodszej, ale skinęła głową, tym samym się zgadzając.
Kiedy wojowniczka opowiadała o turnieju, Verze, zamku, a nawet słodkim miodzie, Lauren cicho krzątała się po małej kuchni, sprzątając okruchy czy też stare kartki z przepisami, które wyleciały z szafki.
- Oh, Nate coś wspominał o swojej walce, ale był zbyt zmęczony, by opowiedzieć wszystko - wtrąciła szatynka, kiedy jej koleżanka wspomniała o wyrównanej walce bruneta z Verem.
- Może nie chciał się przed tobą  przyznać, że przegrał - zaśmiała się niebieskooka, puszczając oczko do lekarki, która rumieniąc się, odwróciła w stronę schodów.
- Czemu przede mną ?- Lauren udawała, że nie wie, o co chodzi.
- Już ty wiesz - odparła z nieukrywanym, chytrym uśmieszkiem blondyna. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Młoda lekarka chrząknęła, czując jak gula w jej gardle rośnie. Wiedziała, że nie może trzymać w tajemnicy jej i Nate'a, ale jednak nie chciała o tym wspominać. Wydawało się jej, że to są chwile, które należą tylko do niej i Nate'a.
Mimo to, ciemnooka wyjawiła prawdę, ale ku jej zaskoczeniu, Astrid nie była ani zła ani zaskoczona.
- No, no...- Cmokała, kręcąc głową. - To się porobiło.
Lauren szturchnęła ją w łokieć, czerwieniąc się przy tym jak burak.
- Szczęścia życzę. - Wojowniczka miała naprawdę dobry humor. Z jej ust nie schodził szczerzy uśmiech, który dodawał jej uroku. Lauren pomyślała, że Astrid nie wygląda na chorą. Może była nieco chudsza, ale poza tym, wszystko było w porządku. Pomimo jej złudnych przemyśleń, szatynka zebrała się na odwagę, by porozmawiać z przyjaciółką o ważnej rzeczy.

- Czkawka wie? - Zapytała Lauren, kiedy Astrid niechętnie opowiedziała o ostatnich dniach, podczas których czuła się okropnie.
- Nie chcę go martwić - westchnęła ciężko, patrząc przez okno i dostrzegając, jak jej narzeczony ubrany w zwykłą koszulę szedł do smoka  ciągnięty przez Kiełkę- czternastoletnia jeźdźczynię śmiertnika zębacza. Astrid dobrze zna dziewczynę, sama pomagała wybrać jej smoka dwa lata temu, a poza tym, obie wojowniczki czasem trenowały wspólnie. - Lauren, przecież nic wielkiego mi nie dolega. - Uspokajała blondynka.
- Jasne - rzuciła tamta i złapała za drobną dłoń przyjaciółki. -Astrid, nie pozwalaj, abyśmy się o ciebie martwili.
- Obiecuję, że od dziś będę o siebie dbać - zaśmiała się szczerze, a po chwili obie usłyszeli delikatne pukanie do drzwi. Do środka wszedł wódz, uśmiechając się na widok narzeczonej i przyjaciółki.
- Wybaczcie, że przerywam babskie pogaduchy - zaczął, kładąc dłonie na ramionach Astrid. - Ale porywam moją narzeczoną na randkę.
Dziewczyny zaśmiały się ze słów jeźdźca, ale żadna z nich nie miała oporu, by skończyć rozmowę. Cała trójka pożegnała się, a po chwili Lauren znów została sama w domu, czekając na Nate'a, który niebawem miał do niej wpaść.

- Serio porywasz mnie na randkę? - Zapytała nieco zaskoczona Astrid, zakładając ręce na kark szatyna, kiedy znaleźli się kilka metrów od domu lekarki.  Czkawka skinął głową, potwierdzając swe słowa i również objął ukochaną, przeciągając do siebie.
- Już dawno nie spędzaliśmy czasu ze sobą, nie uważasz? - Powiedział ze smutkiem, na co Astrid skrzywiła się. Dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia, bo tak naprawdę to przez nią ich relacja znacznie się pogorszyła. Wojownika sięgnęła pamięci, by przypomnieć sobie, kiedy byli na prawdziwej randce...Może ponad miesiąc temu? Kiedy Eira nadal była wśród nich?
- Wiem, że to przeze mnie - wyznała cicho Hofferson, delikatnie łapiąc twarz jeźdźca, co uwielbiała robić. - Wiesz, że po tym wszystkim było mi ciężko...
- Wiem, skarbie - przerwał jej delikatnie, tuląc do swej piersi.- Ważne, że wracasz do nas - mówił dalej, nieco się śmiejąc. Dziewczyna wtuliła się w niego ciasnej, a wiatr bawił się jej kremową sukienką.
W końcu wojowniczka uniosła głowę i złączyła swe usta z ustami jeźdźca, który wydawał się zaskoczony tym gestem, jednak odnalazł się w sytuacji i oddał spokojny pocałunek.
- Brakowało mi tego - wyznał, stykając się czołami z ukochaną, która nadal trzymała  jego twarz w swoich drobnych rękach. - A teraz lecimy, zanim ktoś zagoni nas do roboty.- Dodał po chwili i pociągnął Astrid ku Szczerbatkowi, który bawił się z chmara motyli.



Wyrobiłam się przed poniedziałkiem :') O jeden dzień, ale zawsze to plus, prawda? Dziękuję wszystkim, którzy to czytają, a szczególnie tym, którzy z chęcią komentują :* Jesteście wielcy. ^^
Następny rozdział planuję na piątek, albo wcześniej, choć trudno powiedzieć, gdyż mam kilka sprawdzianów oraz kartkówek... :__: W każdym razie, niedługo wakacje, więc planuje dodawać baaardzo często te rozdziały :D Trzymajcie się i do nn!

poniedziałek, 23 maja 2016

Tajemnicze plany


         Kiedy wzburzone  fale ogromnego oceanu uspokoiły się na tyle, by jeźdźcy mogli wypłynąć, Ver i jego znajomy o imieniu Magnus pomagali turystom przygotować łódź. Zaś Astrid siedziała wraz ze Szpadka na końcu pomostu, mocząc stopy w zimnej, lecz orzeźwiającej wodzie. Dziewczyny skierowały twarze do słońca, które tego dnia świeciło dość mocno. Astrid odzyskała nieco siły, ale jej ciało zdradzało, że nie trzyma się twardo, tak jak wcześniej. Wojowniczka poukładała również ostatnie sytuacje, ale wciąż w jej głowie widniał widok matki leżącej w łóżku i umierającej. To było ponad miesiąc temu. Od tego dnia Astrid nie potrafiła znów wstać i iść z determinacją dalej, bo śmierć Eiry przyniosła jej tyle bólu, że nie potrafiła sobie z tym uporać. Nawet nie chciała pomocy ze strony przyjaciół, a tym bardziej ojca i narzeczonego. Astrid była przekonana, że Czkawka ma do niej wielki żal i trudno będzie mu pogodzić się z myślą, że jego ukochana odtrąciła go.
Póki co, rozkoszowała się promieniami słońca i morską bryza, która przyjemnie owiewała jej twarz. 
- No, koniec tego dobrego - zawołał Nate, stając za plecami wojowniczek i klaszcząc w dłonie. - Musimy wypływać, zanim dopadnie nas sztorm.
Blondynki wstały i z westchnieniem ogarnęły jeszcze raz wzrokiem uroczą wyspę, na której spędziły kilka radosnych chwil.
- Miło było was poznać - rzekł Ver swoim niskim głosem. Szpadka bez wahania rzuciła się znajomemu na szyje i ściskała mocno, dopóki Astrid jej nie odkleiła.
- Mam nadzieję, że skorzystasz z mojego zaproszenia - mrugnęła do niego wojowniczka z uroczym uśmiechem, który dodawał jej nieco wyglądu małej dziewczynki.
- Oczywiście, że tak - zaśmiał się wesoło, a jego oczy błysnęły dziwnym blaskiem, kiedy znów skierował głowę ku Astrid. - Chciałbym poznać wielkiego tresera smoków. Wiesz, że już krążą o nim legendy? - Dziewczyna była świadoma tego, że Czkawka nie był sławny ze względu bycia wodzem potężnej Berk, ale z tego, że jako pierwszy wytresował smoka. Oczywiście nie licząc Valki, która zrobiła to ponad dwadzieścia lat temu.
- Jestem pewna, że Czkawka z chęcią poznałby takiego wojownika - odparła uprzejmie, a potem nastała cisza. Nate, Smark i Mieczyk łatali małą dziurę w burcie, a Szpadka piłowała paznokcie, które następnie dmuchała, aby pozbyć się pyłu.
- Wygląda na to, że musimy się pożegnać- westchnął Ver z melancholia. Astrid posłała mu smutny uśmiech, ale potem podeszła i przytulia mężczyznę. Wojownik oddał uścisk, kurczowo trzymając dziewczynę w silnych ramionach. Wyglądała przy nim jak malutka mrówka, a Ver zapewne mógłby ją zgnieść.
W końcu odkleili się od siebie, ku uldze Nate'a, który im się przyglądał. Blondyna weszła na pokład i pomogła odcumować łódź, by ta mogła wyruszyć w drodze powrotną do domu.
Wikingowie pomachali Magnusowi i Verowi, oprócz ciemnowłosego, który udawał, że jest zajęty trzymaniem szot. Rudo włosy poczekał jeszcze chwilę, a potem odwrócił się i ruszył swoją drogą.
 
- Wydaje mi się, że przesadziłeś - rzekł bez ogródek Saw do Czkawki, zadzierając do góry głowę. Mężczyzna patrzył na szkielet budynku, który już oznaczał, że będzie duży. Obok niego stał spocony Ethan, który trzymał w jednej ręce młotek, a w drugiej ręcznik, którym ocierał twarz.
- Może z zewnątrz wygląda dziwnie, ale efekt końcowy będzie tego wart - odparł pewien siebie wódz siedzący na pniu, obok małej lipy. Hoffersonowie spojrzeli na siebie, nie będąc przekonanym, ale w końcu wzruszyli ramionami i spoczęli obok szatyna.
Saw mierzył bystrym wzrokiem kilkanaście belek, które powoli przeistaczały się w ciemny budynek, a następnie spojrzał na przyszłego zięcia, który spokojnie popijał wodę i głaskał Szczerbatka. Mężczyźnie zrobiło się  nieco żal chłopaka, wiedząc, przez co ten musi przechodzić z powodu Astrid, mimo że Czkawka nie skarżył się na wojowniczkę ani razu. Sam też wyglądał dobrze, jego twarz nie zdradzała, że jeździec jest zmęczony, ale Saw miał na tyle doświadczenia, by wiedzieć, że pozory mylą. Starszy już wiking przejmował się nie tylko swoją ukochaną córką, ale też jej ślubem. Mężczyzna trzymał pierścionek zaręczynowy jeźdźczyni w jej szafce nocnej. Szczerze mówiąc, był nieco przestraszony tym, że Astrid zdjęła biżuterię. Czy to coś znaczyło..? Czyżby dziewczyna miała wątpliwości co do ślubu? Musiał rozwiać tę wątpliwość i jeszcze raz porozmawiać z Astrid. Z drugiej strony Saw był minimalnie smutny, że jego jedyna córeczka opuszcza rodzinne gniazdo, by stworzyć nową rodzinę z mężczyzną, któremu Hofferson musiał oddać piękną wojowniczkę, ale jak za nic w świecie pragnął, by Astrid była szczęśliwa. A na Berk nie ma żadnego mężczyzny bardziej godnego jego córki niż Czkawka. Saw mógł być spokojny, jeśli chodzi o dobroć wodza; widział, że chłopak zrobi dla Astrid wszystko.
- O czym tak myślisz, tato ? - Spytał Ethan, zerkając na ojca podejrzliwie. Saw położył dłoń na silnym ramieniu syna i posłał mu krzywy uśmiech.
- O życiu -odparł z westchnieniem, ale zaśmiał się delikatnie, aby nie psuć dobrego humoru Ethanowi.
- Czkawka, na kiedy chcesz to skończyć ? - Zwrócił się starszy Hofferson do wodza. Chłopak wzruszył ramionami, dopijając wodę.
- Jak najszybciej- odparł i wstał powoli, by rozprostować kości. Nagle jego wyraz twarzy stał się poważniejszy, a Czkawka nieco zadrżał, kiedy zapytał:
- Nie powiecie nic Astrid?
Obaj wikingowie wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Będziemy milczeć jak grób - uspokoił Saw, a Ethan pokiwał głową, zgadzając się z ojcem.
 

           Vivian i Tore były oprowadzane po wyspie przez Lauren, która nie miała wiele pracy w tym dniu, więc z chęcią zgodziła się na małą wycieczkę. Starsza kobieta z dobrodusznym uśmiechem podziwiała piękne pomniki bogów, skały, na których wyryte były złote myśli przodków mieszkańców Berk, oraz wiele innych ważnych zabytków, które stały na wyspie nienaruszone.
- Piękna wyspa- rzuciła z ogromnym podziwem przywódczyni, rozglądając się uważnie wokół. Tore¨ skinęła jej nieśmiało, ale ani razu się nie odezwała. Lauren pomyślała, że nastolatka o ciemnych włosach i piwnych oczach jest po prostu nieśmiała.
- A to jest pomnik Stoicka Ważkiego, naszego poprzedniego wodza - powiedziała z dumna lekarka, stając przed ogromnym marmurem, z którego biła jakby potężna siła.
- Oh, znam go! - Podskoczyła niemal Vivian, uśmiechając się szeroko na widok idealnej rzeźby. - Wiele o nim słyszałam. Na północy naszego kontynentu chodzą legendy, że zabił tysiące smoków !
Lauren skrzywiła się na te słowa. Nigdy nie miała nic przeciwko smokom, a nawet respektowała je, ich piękność i dostojność. Czasami przypatrywała się, jak latają zbite w dużych grupach. Wyglądały jak tysiące kolorów na niebie, jakby tworzyły cudowne tęczę.
- Raczej nie przesadzałabym  - odparła Lauren, ale w jej głosie nie było złości czy też zniecierpliwienia. Dziewczyna zawsze była delikatna i z wielkim sercem, więc zawsze ukrywała nawet kiedy ktoś ją zranił. Lauren kochała ludzi, uwielbiała się nimi opiekować, więc praca lekarza była dla niej najlepszym rozwiązaniem, mimo że Nate czasem marudził, że się przepracowuje. Na myśl o niebieskookim chłopaku, szatynka uśmiechnęła się delikatnie, a jej serce ścisnęło z tęsknoty za nim, mimo że jeździec i pozostali powinni przybyć już dzisiejszej nocy.
Trójka kobiet ruszyła do Akademii, gdzie lekarka opowiedziała co nieco o tym, jak pierwsi jeźdźcy smoków wyruszali na niezapomniane przygody, jak tresowali smoki, czy choćby jak na Arenie odbywały się roztopy.
- Tradycja, rzecz święta, prawda Tore¨? - Rzekła  na to Vivian, kiedy Lauren opowiadała o wyścigach smoków i o tradycji wręczania nagród zwycięzcy.
- Oczywiście - mruknęła cicho nastolatka, jakby bała się czegoś. Lekarka zmarszczyła czoło, przyglądając się chwilowo osiemnastolatce. Dziewczyna była nieco wyższa od niej, miała krótkie do ramion ciemne włosy, a oczy wbijała w podłoże, byle nie załapać kontaktu wzrokowego.
- Mam prośbę. Mogłabyś pokazać nam Krańce ? - Zapytała starsza tancerka, stając tuż przy znajomej. Lekarka zaciela się na chwilę, ale ostatecznie skinęła głową.
- Tyle, że tam nie ma nic oprócz jaskiń - odparła zmieszana.
- Chciałam obejrzeć dzikie plaże. Ponoć te na Archipelagu są najpiękniejsze - wytłumaczyła, rumieniąc się nieco przy tym. Rumiane policzki dodały jej uroku, a kręcone włosy odgarnęła na plecy, na których miała czerwoną długą chustę z cekinami. Lauren uważała, że taki strój jest dość dziwny, ale nie było nic w tym nadzwyczajnego, gdyż cyrkowcy pochodzili z zupełnie innego zakątku świata.
- Musimy wziąć konie, lub smoki. Na piechotę zejdzie nam co najmniej dwie godziny - wytłumaczyła Lauren. - Ale to da się załatwić.
 

          Już godzinę później Vivian, Tore oraz nowa przewodniczka stały w lodowatej wodzie, ciesząc się pięknymi widokami i niecodziennym zapachem morza. Lauren stała obok Kasztanki - zwykłego, czteroletniego konia o brązowej maści. Dziewczyna była szczerze zaskoczona, że goście chcieli obejrzeć akurat Krańce Berk. Nikt nigdy się tu nie zapuszczał, oprócz dzikich smoków, czy leśnych zwierząt. Dla ludzi wiało tu samą nudą, no chyba, że ktoś lubi przebywać w samotności, z dala od głośnej wioski.
Vivian wyszła spokojnie z wody, a za nią nastolatka, której twarz przybrała wyraźniejszych kolorów. Trzydziestolatka zerknęła w kierunku jaskiń, ogarniając ich nienaruszona naturę. Kobieta wzdrygnęła się, widząc, że groty są owiane jakby jakaś tajemnicą.
- Robi się dość chłodno - zaczęła lekarka, kiedy towarzyszki dołączyły do niej. - Wracajmy do wioski, lepiej nie zapuszczać się do dzikich lasów samemu.
Kobiety przyznały jej rację i z małą trudnością wsiadły na dwa pozostałe konie. Vivian, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie ku jaskiniom, dogoniła towarzyszki, które powoli znikały w lesie Odyna.
 
         Berk powoli zasłaniała delikatna mgła wraz z nadchodzącą nocą. Wyspa zapadała wolno w sen, niosąc upragnione chwile wolnego i odpoczynku po całym dniu ciężkiej pracy. Cudowne były chwile spędzane wśród głuchej nocy, gdy wokół nie ma żadnej żywej duszy. Można wtedy śmiało wyjść na dach swego domu, by podziwiać jasne od gwiazd niebo.
Vivian zdążyła już przywyknąć do tego stanu, który wyrywał w jej głowie dziurę, byle tylko ten widok został przez nią zapamiętany. Mimo czarującej aury, kobieta wolała pozostać niewzruszona na urocze widoki wyspy. Uśmiech z drobnych ust szatynki zszedł od razu, kiedy akrobatka pożegnała się z Lauren. Przywódczyni cyrkowców szła dostojnie wraz z Tore do domku, który już z daleka odznaczał się jasnoniebieskim kolorem. Nastolatka nadal nic nie mówiła, ale kiedy tylko przekroczyły progi budynku, czarnowłosa usiadła ciężko na najbliższym krześle i wbija spojrzenie jasnych oczu w przywódczynię.
- To na pewno tam? - Spytała młodsza, uważnie obserwując kroki Vivian. Kobieta w końcu zatrzymała się i posłała jakby urażone spojrzenie.
- Tak mi się wydaje - odparła, chwytając się podbródka, a sekundę później złapała szarą i starą torbę, gorączkowo czegoś w niej szukając. Trzydziestolatka rozłożyła na stole żółty papier, na którym idealnie odwzorowano granice Berk.
- Sprawdź okna - poleciła sucho szatynka, patrząc na jedno z nich. Tore natychmiast wstała, a kiedy upewniła się, że są same dokładnie zasłoniła okna ciemnymi zasłonami.
- Według informacji, właśnie na Krańcu Berk jest najwięcej tego, czego potrzebujemy - wyznała cicho tancerka, stukając palcem w odpowiednie miejsce na mapie. Tore pokręciła głową, niedowierzająco.
- Wydawały się zwykłymi jaskiniami - odparła. Vivian wyprostowała się, marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Najciemniej pod latarnią, moja droga - zaśmiała się chrapliwie, chwaląc się w myślach za plan, który powoli się tworzył. Nastolatka nieśmiało skinęła głową, a jej czerwone usta uniosły się w uśmiechu.
- Jak odwrócimy uwagę Czkawki i pozostałych ? - Spytała po jakimś czasie Tore. Vivian zakaszlnęła głośniej, a jej oczy błysnęły z ciekawością.
- Ta lekarka wspominała, że tam nikt się nie zapuszcza - wytłumaczyła. - Wyślę kogoś na zwiady, a kiedy nasze przypuszczenia się potwierdzą, reszta naszych załatwi sprawę.
Ogień w kominku trzasnął groźnie, jakby był wściekły za niecne plany tancerek, ale Vivian tylko uśmiechnęła się szerzej. Ten plan musi się udać, mówiła w myślach. Ludzie z Berk nawet się  nie zorientują... 





Nie miałam pomysłu, ale mam nadzieję, że udało mi się Was zaciekawić ^^ Następny rozdział będzie w piątek albo sobotę :D (ノ◕ヮ◕)ノ

środa, 18 maja 2016

Trupa cyrkowa

             Nad piękną, zieloną  wyspą leniwie wstawało słońce, rzucając swe jasne promienie do domów wikingów, którzy powoli zbierali się do pracy. Wiosna na Berk była najspokojniejsza. Mieszkańcy mieli więcej siły i ochoty, ale pracy na ten sezon było znacznie mniej. Wiosenne owoce i warzywa już zostały zasiane na ogromnych polach, a gdzie nie gdzie wyrastały już malutkie kiełki. W powietrzu nad północną wyspą unosił się słodki zapach, który zawsze zwiastował napływ świeżych ryb, które stadami pojawiały się w ciemnym morzu oraz rozkwitu różnych drzew, krzaków i roślin. Czkawka uwielbiał zapach lasu, kojarzył mu się z wytresowaniem Szczerbatka w Kruczym Urwisku.
          Sam wódz leżał jeszcze w łóżku, wygrzewając się pod ciepłym kocem, gdyż dzisiejszy dzień był dniem wolnym od wodzowania. Ten czas przypadał raz na dwa tygodnie, więc chłopak zawsze wykorzystywał go na lot ze Szczerbatkiem i Astrid albo przebywał w domu, planując nowe ulepszenia do wszelakich rzeczy, nie tylko myśląc o nowym ogonie nocnej furii.
Tym razem Czkawka musiał zająć się realizowaniem projektu, który stworzył jakiś czas temu. Musiał go ukrywać przed Astrid, ponieważ była to niespodzianka, na którą dziewczyna powinna się ucieszyć. Przynajmniej miał taką nadzieję.
- Oj, Szczerbatku- mruknął niezadowolony wódz, odpychając pysk przyjaciela z dala od siebie. Szczerbatek wysunął język, wpatrując się z wyczekiwaniem na jeźdźca. Szatyn zaśmiał się, doskonale rozumiejąc zachowanie smoka. Ubrawszy się w swój nowy strój do latania, Czkawka wybył z domu, mknąc prosto w przestworza, za którymi zdążył się stęsknić.
Kiedy szalony lot wyciskający z nich łzy radości zwolnił, Czkawka podrapał smoka za uchem, chwaląc go za dobre manewry. Chłopak czuł się winny, gdyż nie poświęcał Szczerbatkowi za wiele uwagi od długich tygodni. Myśli wodza zaprzątali mieszkańcy Berk, ślub, Astrid, Ethan... Na Thora, czy jego życie musi być takie pokręcone? Los już zabrał mu ojca, pozwolił aby jego ukochana doprowadziła się do skraju wytrzymałości... Jak mógł być mężem Astrid, skoro nie potrafił o nią dbać ? Powinienem bardziej się postarać, pomyślał, a jego serce ścisnął żal na myśl o pięknej wojowniczce. Kiedy dziewczyna wróci, weźmie sprawy w swoje ręce, nie ważne, czy Astrid się to spodoba czy nie.  Stoick nauczył go wielu rzeczy, zanim Czkawka stał się wodzem. Zmarły wojownik wiele razy powtarzał synowi, że na swojej uwadze zawsze powinien stawiać dobro innych. Tak postępują nie tylko wodzowie, ale i wielcy ludzie, a Czkawka bez dwóch zdań się do nich zaliczał. Ogrom wikingów powtarzało te same słowa, ale jeździec jakoś nie mógł uznać je za prawdę, a sam widział czasami w sobie zwykłego chłopca, który kochał smoki i wolność.
Szczerbatek mruknął, odwracając wielką głowę w stronę swego jeźdźca.
- Lecimy dalej ? - Zagaił Czkawka, nie odpowiadając na smocze pytanie przyjaciela. Smok wzdrygnął się, gotując do lotu, a kiedy jego jeździec ułożył się odpowiednio w siodle, zamachnął skrzydłami, znikając za wielkim pasmem Kościstych Gór.
              Śledzik szedł przez wioskę z werwa, witając się od czasu do czasu z mieszkańcami, a koło wikinga szła Sztukamies, uśmiechając się radośnie na ten spacer. Chłopak udawał się do biblioteki, która mieściła się za Twierdzą, aby dokończyć spisywanie ksiąg. Wikingowie zapisywali na kartkach żółtego pergaminu ważne wydarzenia, na przykład zakończenie wojny, podpis ważnych dokumentów przez wodzów, a nawet ślub przywódcy. W tym roku na kartach wielkiej księgi zapisana  będzie data zawarcia małżeństwa przez Czkawkę i Astrid.
Śledzik miał właśnie skręcać, kiedy usłyszał róg symbolizujący, że na horyzoncie pojawiły się statki. Jeździec był przekonany, że Czkawka zaraz dotrze do portu, by to sprawdzić, ale przypomniał sobie, że wódz dzisiejszego dnia wybył z wyspy, a zastępca wodza, czyli Nate, nadal przebywa na Nyks. Śledzik westchnął, wiedząc, że nie ma wielu wikingów, którzy oficjalnie mogli by przyjąć gości. Blondyn wskoczył na siodło Sztukamies i w kilkanaście sekund dotarł do drewnianego portu, gdzie stał Saw, ku zaskoczeniu młodego jeźdźca.
- Dzień dobry - przywitał się Śledzik z uśmiechem.
- Witaj, Śledziku - odparł wiking, zakładając ręce na szeroką klatkę piersiową.- Czkawka wspomniał, że niedługo zjawi się jakaś grupa cyrkowa i poprosił mnie, abym ich przyjął - dodał, widząc zmieszanie jeźdźca. Chłopak skinął głową, ale niczego nie powiedział.
Chwilę później dość duży okręt dobił do pierwszych ciemnych desek mostu. Jakiś mężczyzna rzucił linę i wyskoczył, zgrabnie lądując na ziemi. Chwycił następny szot, hamując łódź i zaczął zawiązywać je na specjalne kołki. Saw i Śledzik ruszyli z pomocą, a kiedy uporali się z linami, deska wysunęła się i huknęła o pomost. Przez kładkę zeszła spokojnie kobieta o okrągłych kształtach i okrągłej twarzy. Jej ciemne, kręcone włosy były skryte pod czerwoną chustą, ale materiał przepuszczał kosmyki, którymi następnie bawił się wiatr. Nieznajoma miała na sobie długie szaty, narzucone na barki, a jedna arafatka otaczała jej szerokie biodra.
- Witamy na Berk - zaczął Saw, wyciągając rękę, którą następnie kobieta ścisnęła. Śledzik przyjrzał się jej z bliska, zgadując, że ma około trzydziestu lat. Po kładce wystąpiło jeszcze kilkunastu akrobatów, którzy należeli do trupy cyrkowej i skinęli z wyrazem szacunku.
- Jest mi niezmiernie miło, że wódz pozwolił nam zabawić lud Berk - powiedziała szatynka niskim, lecz kobiecym głosem. Saw zaśmiał się delikatnie.
- Chwilowo zastępuje wodza. Niestety Czkawka nie mógł zjawić się osobiście - wytłumaczył spokojnie wiking.
- Rozumiem. W takim razie poznamy go nieco później?
- Oczywiście, że tak - potwierdził wojownik. - Mogę znać pani godność ? - Mimo że wielu ludzi z południa uważało wikingów za niewychowanych zabójców, mieszkańcy Berk byli bardzo życzliwi, a mężczyźni szarmanccy i pomocni. Saw również taki był, mimo że jego ojciec postępował bardzo surowo i próbował wychować syna na porządnego wojownika mogącego zabić bez cienia wahania. Pewnie gdyby nie matka Hoffersona, Saw stałby się nieczułym i groźnym człowiekiem.
- Vivain Harridan. Jestem przewodnicząca naszej niewielkiej grupy cyrkowej. - Kobieta nakazała rozładować łódź, po czym ruszyła wraz z dwoma wikingami do domów, które Czkawka specjalnie przygotował na ich przyjazd.

- Mordko, dawaj jeszcze raz ! - Krzyknął szczęśliwy Czkawka, a jego głos stlumil hełm, który zdarty nadal służył wodzowi. Szczerbatek zapikował ostro w dół, a kiedy znalazł się niebezpiecznie blisko wody, uderzył silnymi skrzydłami i znów wzbil się w błękitne niebo. Zadowolony jeździec zakrzyknął raz jeszcze pełną piersią, unosząc do góry obie ręce, które następnie zacisnął w pięść. Nocna furia wystrzeliła plazmę przed siebie, a po chwili wleciała w nią, budząc dymem siebie i jeźdźca. Czkawka nie był za to zły. Wręcz przeciwnie. Bardzo cieszył się z tych kilku godzin w chmurach, zapominając o wszystkim. Nie chciał myśleć o obowiązkach, przyjazdem nowych gości, a nawet o Astrid. Jego serce i myśli były wystarczająco zatłoczone smutkiem przez wojowniczkę. Chłopak musiał w końcu odetchnąć.
- To było ekstra, stary - pochwalił smoka szatyn, drapiąc po brodzie. Szczerbatek zamruczał przyjaźnie, również ciesząc się z tych pięknych chwil. Nawet nie będzie mu przykro, kiedy znów wylądują na Berk. Ten lot był jak wybawienie od kajdan, które zacisnęły się na łapach smoka i przygwoździły do wyspy.
            Czkawka położył się wygodnie na chropowatym grzbiecie przyjaciela, wzrokiem ogarniając piękne niebo, które powoli zapełniało się białymi chmurami. Gdyby mógł tak zostać na zawsze w takim stanie... Czkawka znów poczuł dziwne ukłucie pod sercem na myśl, że lot znów przypomniał mu, co to wolność i szczęście. Wyprostował się w siodle i skierował smoka na dół, gdzie czekała na niego ukochana wyspa. Szatyn wylądował tuż przed swym domem, który zmierzył czujnym wzrokiem, jakby w środku czekała na niego pułapka.
- Witaj, synu - zawołała Valka od razu, kiedy Czkawka wszedł do środka. Szczerbatek podbiegł do mamy wodza, prosząc o porcję świeżych ryb, które zjadał multum, ilekroć wrócił z szalonego lotu.
- Hej, mamo - odparł jeździec, podchodząc do blatu w celu zrobienia sobie kanapki. Chłopak nalał świeżej herbaty do drewnianego kubka i upił łyk.
- Widzę, że wolny dzień ci służy - zaśmiała się kobieta, głaszcząc czarnego smoka, który zajadał się śmierdzącymi dorszami z północnych mórz.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - zawtórował jej szatyn, wolno gryząc kanapkę z tuńczykiem.
- Ci cyrkowcy przyjechali - zmieniła nagle temat jeźdźczyni, ale nie wyglądała, jakby była tym faktem przyjęta. Czkawka machnął ręką, nie śpiesząc się do gości.
- Poczekają. Poza tym, dziś dzień wodza, więc muszą sobie poradzić beze mnie. - Valka skinęła głową, rozumiejąc syna. Nastała cisza, przerywana tylko mlaskaniem Szczerbatka, który nie raz został przez to skarcony przez Astrid.
- Coraz częściej przypominasz Stoicka - rzekła w końcu mama Czkawki, patrząc szmaragdowymi oczyma na swego jedynaka.
- To chyba dobrze - odparł wódz, czując dziwne wzruszenie, które pojawiało się zawsze, ilekroć ktoś w dobry sposób porównał Haddocka do jego ojca. Kobieta zaśmiała się ponownie, pokazując rząd idealnie białych zębów i wstała z fotela.
- No cóż, lecę z Chmuroskokiem na małe polowanie - rzuciła, ubierając cienkie futro. Nawet w cieple dni jak teraz, nie pomagały utrzymać ciepła, kiedy przebywało się na szalonym locie. - Będę późno.
             Chłopak przytaknął ze zrozumieniem i pożegnał rodzicielkę, a po chwili sam wyszedł przywitać cyrkowców, a potem wrócić na plac budowy, gdzie realizował swój plan. Szatyn był naprawdę szczęśliwy na myśl o niespodziance dla Astrid. Włożył w plany wiele serca i czasu, ponieważ chciał, aby projekt był idealny. W końcu  miał służyć do końca jego dni...
Czkawka dotarł do niebiesko-bladego domku, gdzie powinna przebywać przedstawicielka cyrku. Wódz zapukał mocno, a drzwi otworzyły się niemal od razu.
- Dzień dobry - przywitała się Vivian z delikatnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że tym razem to sam wódz Berk.
Czkawka zaśmiał się pod nosem.
- Zgadza się. Nazywam się Czkawka Haddock. Przepraszam, że nie mogłem osobiście powitać panią przy porcie. - Przywódczyni machnęła ręką na słowa jeźdźca, po czym odchyliła się, aby mógł swobodnie wejść do środka.
- Nic się nie stało - dodała tylko i ruchem dłoni nakazała, aby znajomy spoczął. Czkawka usiadł wygodnie na krześle, rozglądając się po małym pomieszczeniu. Pamiętał, jak nakazał zbudować kilka podobnych budynków, gdyż Berk zyskiwała coraz więcej turystów, czy też ważniejszych gości. Jak widać, domy sprawowały się idealnie.
- Chciałbym poznać plan waszego pobytu - powiedział, kiedy skończył ogląda izbę. Vivian, która do tej pory przygotowywała jakiś napój, odwróciła się i szybkim krokiem podeszła do swojej torby, wyciągając kartkę papieru. Wódz Berk, otrzymawszy rulon, przeczytał jego zawartość i skinął głową, jakby plan zgadzał się z jego myślami.
- Dziś wieczorem zaplanowany był ślub jednej pary z mojego ludu - rzekł współczująco do akrobatki. - Ale mam pewien pomysł. Gdyby młoda para zgodziła się, moglibyście wystąpić już wieczorem, kiedy będzie trwać zabawa w Twierdzy.
- Oh, nie chcemy robić problemu - zaprotestowała szatynka, spokojnie siadając naprzeciw Czkawki.
- Myślę, że Talia i Tarczyk nie będą mieli nic przeciwko - uspokoił jeździec.
- W takim razie dziękuję ci, Czkawko Haddocku -odpowiedziała, szeroko się uśmiechając.
           Kilka godzin później, kiedy pięknie przystrojona twierdza czekała na młodą parę, Czkawka stał już u szczytu podestu, powtarzając regułkę. Nie udzielał pierwszy raz ślubu, ale zawsze przy takim wystąpieniu miał tremę. Przy jego chudych ramionach dołączone były klamry, na które przyczepione było długie, ciemne futro, które dodawały powagi wodzowi. W środku czekali już wikingowie, robiąc ostatnie poprawki i przygotowując scenę dla muzyków z grupy Vivian. Pyskacz stał blisko przyjaciela, a Valka, ubrana w delikatną, bordowa suknię, szła właśnie w kierunku syna.
- Już idą - oznajmiła i odeszła, aby zrobić miejsce.

Niecałe pół godziny później, Czkawka zakończył ceremonię, łącząc ostatecznie Talię i Tarczyka węzłem małżeńskim. Kiedy młoda para zakończyła długi pocałunek, przyszedł czas na huczna zabawę. Każdy wiking bawił się radośnie, pijąc ogromne ilości miodu oraz zajadając się różnymi daniami.
           Wódz siedział smętnie, a jego myśli kurczowo krążyły wokół Astrid, za którą strasznie tęsknił, mimo że minęły tylko trzy dni. Zanim szatyn całkowicie pogrążył się we wspomnieniach o cudownych pocałunkach dziewczyny, do jego stoku przybyła Vivian ubrana zupełnie inaczej, niż wtedy, kiedy wódz ją poznał. Kobieta miała długą do kolan spódnice, która skrojona była na wzór trójkąta, przez co prawa noga była bardziej odsłonięta. Brzuch okrywała kolorowa chusta, która kończyła się przed pępkiem akrobatki, a na końcach ubrań brzęczały złote monety.
- Czkawko, mógłbyś nas przedstawić? - Spytała kobieta, przystępując z nogi na nogę. Chłopak zaczerwienił się nieco, widząc tak wiele odsłoniętego ciała kobiety, ale skinął głową.
Wódz wstał i przy pomocy Szczerbatka na sali zapanowała chwilowa cisza.
- Wiem, że ten dzień należy wyłącznie do Talii i Tarczyka, ale tak się złożyło, że dzisiejszego popołudnia na Berk zawitała trupa cyrkowa- zaczął chłopak,  mówiąc donośniej. Vivian pogłaskała nocną furie za uchem, co zdziwiło nieco wikingów. Akrobaci z Europy nie bali się smoków, a nawet z ochotą ich pieścili. Urocza nastolatka imieniem Torè wyjaśniła, że widok smoka jest u nich równie częsty, co widok zwykłego człowieka.- Przy moim boku stoi przedstawicielka grupy, Vivian Harridan.
Kobieta przystąpiła krok do przodu i skłoniła się z wdziękiem.
- Witajcie!- Zawołała, kiedy wódz Berk ustąpił miejsca, aby akrobatka mogła wygłosić kilka słów.- Jesteśmy prostymi ludźmi. Zajmujemy się muzyką i tańcem, zadowalając wiele ludów na całym świcie. Mam nadzieję, że dzisiejszy występ również przypadnie wam do gustu.
Vivian ogarnęła długie, kręcone włosy i klasnęła w dłonie, a w sali zapanował niemal mrok, który rozświetlany był tylko przez kilkanaście niewielkich pochodni. Zaraz po tym rozbrzmiał tamburyn, który spoczywał w rękach mężczyzny o ciemnej brodzie. Kiedy głos instrumentu zaczął wybijając szybciej, do niego dołączyły pozostałe muzyczne sprzęty.
Vivian zaczęła cicho śpiewać, a jej bosa stopa ozdobiona bransoletka wysunęła się do przodu. Kiedy już zachwyceni  wikingowie zrobili miejsce, siadając na pobocznych krzesłach, kobieta wyszła na środek, a za nią Torè ubrana w podobny sposób, co jej przyjaciółka. Po chwili z ust szatynki zaczęły wypływać piękne słowa piosenki.
(PIOSENKA VIVIAN)

          Wielu mężczyzn śledziło z uwagą dumne ruchy pań, za co raz po raz dostawali w ramię od swoich partnerek. Torè chwyciła kolejny tamburyn i z wdzięcznością wybijała idealny rytm. Vivian wiła się w tańcu, mając zamknięte oczy, ale bez przeszkód radziła sobie z krokami, które stawiała idealnie. Jej taniec był wręcz hipnotyzujący. Każdy wpatrywał się w piękną kobietę, niczym w boginię, która mogłaby pozazdrościć urody Vivian.

Feel no sorrow, feel no pain,
Feel no hurt, there's nothing gained...
Only love will then remain,"
She would say.
Shadow of the Moon...
Shadow of the Moon...
Somewhere just beyond the mist
Spirits were seen flying
As the lightning led her way
Through the dark...
Shadow of the Moon..

             Tancerki zakończyły idealnie układ, pochylając się do przodu, nogi postawiły na krzyż, a ręce rozpościerały się szeroko, jakby kobiety czekały, aby ktokolwiek je przytulił. Sala zalała się gorącymi brawami, a po chwili wrzaski sprawiały, że grupa muzyczna ledwo słyszała.
Czkawka również bił brawo. Bardzo spodobał mu się taniec i muzyka nowo przybyłych. Delikatne nuty i ruchy kobiet były delikatne, zupełnie jak muśniecie skrzydeł małego motyla. W Berk zabawy zawsze były ostrzejsze, więc taka nowość przyjęła się niemal z szokiem, ale i z ciekawością.
Kiedy wikingowie domagali się powtórki, Vivian wyciągnęła na parkiet młodą parę, ucząc ich nowego tańca, a już po niespełna minucie na środek dołączyli kolejni chętni i zmotywowani, by poznać nowe kroki.
Wódz Berk patrzył na swych ludzi z uśmiechem na ustach. Niewątpliwie był to jeden z najpiękniejszych widoków, jakie przywódca mógł ujrzeć. W świcie pełnym wojny, nienawiści, smutku i śmierci chwile radości i wytchnienia, takie jak te, były czymś bardzo cennym. Czymś, czego nie można kupić za żadne skarby świata...
              Zabawa trwała do białego rana, aż ostatni imprezowicze padli z wycieńczenia. Czkawka zmyl się po trzech godzinach, pożegnał się i jeszcze raz życzył młodym dobrego życia, po czym poszedł do domu, aby ukraść jeszcze trochę snu.



Nie jestem zadowolona z tego rozdziału :/ Wydaje mi się, że nie opisałam tego całego "szumu" wokół cyrkowców. Może na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mam niezły plan na akcję z udziałem gości, a w szczególności Vivian i Tore ^^

A teraz chciałabym podać kilka blogów (tematyka w większości jws )

http://czkastrid.blogspot.com - My passion my life (niedawno znaleziony, ale godny uwagi!!!)
http://czkawka-astrid-smoki.blogspot.com - Amera Astrid (powrót po przerwie z nowym zapasem weny! :D)
http://comeflywithmeintoafantasy.blogspot.com - Avis (ma jeszcze przerwę, ale warto zajrzeć i przeczytać one-shota )
http://nigdyniebedziedobrze.blogspot.com - SuperHero *.* (inna wersja historii Berk i bohaterów, ale równie genialna! )
http://czkastrid-na-zawsze-razem.blogspot.com - Just Dreamie (krótka przerwa, gdyż autorka ma na głowie jeszcze inne blogi, ale gorąco zachęcam)
http://dead-past-opowiadanie.blogspot.com - Just Dreamie ( lubicie zombiaki? Tu je znajdziecie! Super historia, nie ma co :D )
http://mojabajkamojezycie.blogspot.com - Werciak15 ( autorka na jakiś czas odstąpiła od bloga, ale mam nadzieję, że wróci. Póki co, czytajcie o bohaterach z jws w realnym świecie ;))


sobota, 14 maja 2016

Zamek


         Ver i Astrid szli wolno do ogromnego zamczyska, rozmawiając na temat turnieju, który skończył się niecałą godzinę temu. Blondyna relacjonowała swoje wrażenia, mając przed oczami zmęczony wyraz twarzy Nate'a, który mimo wszystko, walczył zaciekle. Dziewczyna współczuła przyjacielowi przegranej, choć musiała szczerze przyznać, że Ver znacznie przewyższał go doświadczeniem w walce wręcz.
Szli właśnie obok domków letniskowych, śmiejąc się cicho z opowiadań rudowłosego. Niebo nad ich głowami zabarwione było na czarno z powieszonymi wysoko gwiazdami, które otaczały księżyc w pełni. Astrid wzięła głęboki wdech, czując mroźne,  nieco inne niż na Berk, powietrze. W otaczającej ją aurze czuła dziwny, wręcz kojący spokój, który zagłuszany był jedynie przez koncert koników polnych i innych owadów. Jej bystre oczy zachwycały się urokiem wyspy, która jakby zapadała w głęboki sen, wykluczając jedynie wzniesienie, gdzie stał fort. Szare kamienie tworzące ogromny zamek były niezwykle chłodne w dotyku. Cała budowla tworzyła coś na wzrok kwadratu z czterema strzelistymi wieżami w kątach.
- Dziwne, że w takim miejscu stoi tak piękny zamek - wtrąciła po dłużej chwili milczenia Vera. Wzrok zwycięzcy powędrował od złotego warkocza Astrid do starej, niemal zabytkowej budowli.
- Oh, ten zamek stoi tu już od ponad dwustu lat - rzekł Ver głosem przewodnika turystycznego. Dziewczyna uniosła w podziwie brew, czując coraz większy respekt do nowo poznanej wyspy.- Należał do Edmunda Siwobrodego - tłumaczył dalej mężczyzna, również patrząc na zamek, jakby czytał informację z jednej ze ścian. - Był to król Normanów. Ponoć wybudował ten zamek dla swojej żony, ale kobieta zmarła przy porodzie. Dalej nie wiadomo, co działo się z Edmundem. Chodzą słuchy, że pozostawił zamczysko pod opieką tubylców, którzy zamienili budynek w miejsce zabaw.
Astrid skinęła głową, dziękując tym samym za informacje. Hofferson rzadko interesowały tego typu rzeczy, ta rola przypadła Śledzikowi, ale kiedy dziewczyna zaczynała się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że warto było by poznać dawne historie Archipelagu.
           Po minucie marszu dwójka znajomych dotarła do ogromnych wrót drzwi, które stały mocno wbite w nawiasy. Astrid westchnęła z podziwem, na co Ver uśmiechnął się lekko pod nosem, jakby ktoś prawił mu komplementy. No, w pewnym sensie był to komplement, ponieważ Ver był rdzennym mieszkańcem Nyks, a Astrid szczerze chwaliła jej uroki. Piękne słowa na temat swego domu napawały każdego prawdziwego wojownika dumą.
- Panie przodem - powiedział, otwierając drzwi. Dziewczyna podziękowała i wślizgnęła się do środka, skąd uderzyło ją gorące powietrze.
             W środku iskrzył się ogromny ogień usadzony w środku okręgu z kamieni, a jego światło ogniska rzucało ostry pomarańczowy kolor wokół siebie.
W ogromnej przestrzeni, przypominająca salę, w której bawili się tylko królowie, ważni przywódcy, czy zamożna szlachta, rozstawione były stoły oraz krzesła. Astrid zauważyła kilkanaście kelnerek, które krążyły wokół wojowników, podając im alkohol.
Atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. Wiele kobiet, których było mniej na festiwal, już tańczyło razem z mężczyznami. Dalej, wikingowie o krzywych i żółtych zębach śmiali się głośno, uderzając pięścią w stół.
- Podoba ci się ? - Zapytał Ver, próbując przekrzyczeć bawiący się tłum.
- Jest nieco inaczej niż na Berk - Odparła, kiedy rudo włosy schylił się, by usłyszeć odpowiedź blondynki. Na rodzinnej wyspie jeźdźczyni było przede wszystkim mniej osób. Kobiety siedziały bardziej z kobietami, a mężczyźni w swoim gronie, ale jeśli alkohol polał się strumieniami, napięcie obu płci zmniejszało się i każdy bawił się z każdym.
            Ver wskazał znajomej stół, przy którym siedzieli bliźniacy, Saczysmark oraz Nate. Brunet rozluźnił się natychmiast, kiedy ujrzał Astrid i pomachał, zachęcając, by dołączyła do nich. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Vera, Nate skinął z minimalnym szacunkiem. Odkąd chłopak pomógł jeźdźcom z Berk, Nate zaczął bardziej obserwować wojownika. Na początku myślał, że jest złodziejem, ale później okazało się, że nie chodzi mu o kosztowności.
- Gdzie się podziewałaś ? - Zapytał od razu Nate, patrząc z intensywnością w niebieskie oczy Astrid.
- Ver pokazywał mi wyspę - wytłumaczyła z dobrodusznym uśmiechem. Po chwili jej wzrok przykuł opatrunek założony sztywno na kolanie przyjaciela.
- Boli ? - Spytała, wskazując na nogę. Jeździec machnął ręką na to, wymigując się od odpowiedzi. Bardziej niż kolano, martwił go Ver i jego nagłe zainteresowanie Astrid. Być może blondynka nie  widziała, jak mężczyzna na nią patrzy, ale Nate wiedział, jaki jest to wzrok. Sam tak patrzył na Lauren.
Na razie odrzucił tę myśl, skupiając się na zabawie. Mocny miód dzwonił mu w uszach, przez co poczuł się błogo. Szpadka tańczyła w oddali z Verem, a Smark przypatrywał się im z zainteresowaniem. Mieczyk zajadał się baranina przyprawiona na ostro, a Astrid rozglądała się rozbawiona. Widocznie zdołała zapomnieć o przykrych sprawach na Berk i dziewczyna wyluzowała się. Nate'a martwił tylko stan przyjaciółki, która była blada i przez ostatnie dwa tygodnie schudła znacząco. Kiedy przybędą na Berk, brunet poprosi o pomoc Lauren. Obiecał przecież Czkawce, że będzie się opiekować Astrid. Jeździec wolał nie myśleć nawet, w jaki szał wpadła by blondynka, gdyby się dowiedziała, że jej narzeczony każe przyjacielowi być jej  osobistym opiekunem.
Nate'owi kręciło się nieco w głowie od wypitego miodu, a na dodatek głośna muzyka i nieprzyjemny upadek podczas walk dodatkowo pogarszały sprawę. Jeździec chciał wyjść z sali i udać się do domku, aby rzucić się na wygodne łóżko i zasnąć jak beztroskie dziecko, lecz nie mógł zostawić Astrid bez nadzoru. Nie ufał tutejszym wikingom, a bliźnięta i Smark nie zdziałali by nic, gdyby narzeczonej wodza Berk coś się stało.
- Coś taki markotny? - Zapytała przyjaciółka o blond włosach splecionych idealnie w warkocz, który spływał po jej chudym ramieniu.
- Jestem zmęczony - odparł zgodnie z prawdą, na co Astrid zmarszczyła czoło, a jej oczy jakby napełniły się smutkiem.
- Idź odpocząć - powiedziała od razu, kładąc rękę na ramieniu bruneta. Nate pokręcił przecząco głową i odwrócił wzrok od Astrid, wpatrując się w Szpadkę, która teraz wirowała w ramionach jakiegoś wikinga o granatowym spojrzeniu.
- Dotrzymam ci towarzystwa - mruknął do niej nieco weselszym, choć wymuszonym, uśmiechem. Gdyby nie kontuzja kolana, Nate wyrwał by Astrid do tańca, na co miał ochotę, ale niestety - był uziemiony.
Obok nich opadła ciężko Szpadka, oddychając łapczywie i wyrwała kufel zimnej wody z tacy młodej kelnerki. Kobieta obrzuciła ją piorunującym wzrokiem, ale nic nie powiedziała, a po chwili wtopiła się w tłum szalejących wikingów.
- Powinniśmy częściej tu przyjeżdżać!  - Wykrzyknęła blondyna, wymachując ręką w górę. Jej usta szczerzyły się w szerokim uśmiechu, na co Sączysmark również wydawał się weselszy.
- Myślę, że z tym nie będzie problemu - powiedziała Astrid, wlewając sobie kolejną porcję słodkiego i delikatnego miodu, który był rzadki, ale idealnie doprawiony czymś, co Astrid porównała sobie do kwaśnych listków. Trunek był ani nie ma mocny, ale też nie za słaby. Napój sprawił, że każdy obecny w sali był rozluźniony i skory do zabawy.
- Mogę prosić do tańca, pani? -Astrid usłyszała głos dobiegający z boku. Obróciła się w prawą stronę i ujrzała Vera z wyciągnięta ku niej dłonią.
- Czemu nie? - Zawołała ochoczo wojowniczka i chwyciła dłoń rudowłosego, na co Nate skrzywił się. Naprawdę nie chciał uznawać zwycięzcę festynu za podrywacza, ale wiking mocno działał mu na nerwy. Wystarczyło, że Ver pojawiał się na widoku, a brunet dostawał niemal białej gorączki. Czkawce na pewno by się to nie spodobało.
               Tymczasem, Astrid położyła śmiało dłonie na rozłożystych ramionach wojownika i uśmiechnęła się, pozwalając, aby to Ver prowadził taniec. Mężczyzna położył szorstkie dłonie na jej wąskiej talii i ruszył nogą w bok w rytm skocznej muzyki.
Wokół tańczącej pary wojowników wirowali inni wikingowie ze swoimi partnerkami, śmiejąc się głośno i radośnie.
Astrid czuła się jak mrówka w ramionach Vera, który był od niej wyższy o jakieś dwadzieścia centymetrów. Jego odsłonięte, umięśnione ramiona pokrywały kropelki potu, a czoło odbijało czerwień ognisk rozsadzonych pod ścianą.
Dziewczyna obróciła się, a jej skromna spódnica zafalowała wraz z nią. Ver uśmiechnął się pod nosem na ten widok i chwyciwszy Astrid za talię, podniósł i zaraz postawił na ziemię. Wojowniczka zauważyła, że każdy partner zrobił to samo, więc przyszło je do głowy, że jest to jakiś znany taniec.
Blondyna nagle poczuła mrowienie w ustach a jej skronie przebił ostry i niespodziewany ból. Jęknęła cicho, ale Ver nie zdołał jej usłyszeć. Ku jej szczęściu, utwór zakończył się a sala wybuchła gromkimi brawami.
Rudowłosy poczuł jak Astrid przytula go mocno, więc lekko oddał uścisk, a gdy chciał oderwać znajomą od siebie, poczuł, że coś jest nie tak.
Astrid poleciała w przód, tuż na tors mężczyzny, który złapał ją w porę. Nieco zszokowani imprezowicze wstrzymali oddechy, wpatrując się w wojownika i mdlejącą jeźdźczynię.
- Astrid? - Zawołał mężczyzna, kładąc ją na ziemię. Blondynka była czerwona na policzkach i  nosie, ale oddychała spokojnie i miarowo. - Co tak stoicie? Zawołajcie lekarza ! - Wrzasnął Ver do zebranych gapiów, którzy natychmiast zaczęli rozglądać się za pomocą medyczną.
W międzyczasie, wojownik próbował ocucić znajomą, klepiąc ją delikatnie po policzku, ale bezskutecznie.
Po chwili przez tłum przedarli się przyjaciele Astrid, klękając tuż przy narzeczonej wodza Berk.

                 Wszystkie kolory w dość ciemnym pomieszczeniu mieszały się w jedno, tworząc jakby różnobarwna tęczę. Astrid próbowała opanować wirowania, patrząc wprost na coś, co przypominało małą, jasną szafkę, ale opadła z powrotem na poduszki, jęcząc z bólu głowy. Ktoś musiał usłyszeć jej ciche mamrotania, ponieważ po chwili obok niej zjawiła się jakąś postać.
- Słyszysz mnie? - Usłyszała szorstki głos, który należał do kobiety. Astrid minimalnie skinęła głową, spokojnie otwierając oczy.
- Gdzie jestem? - Zapytała wojowniczka,rozglądając się po dużym pomieszczeniu. Nad jej głową rozpościerał się biały materiał, więc zapewne była w namiocie, który służył do opatrywania ran odniesionych w festiwalu.
- U medyka- odparła lekarka, chodząc po izbie i zbierając różne rzeczy, które następnie wyrzuciła do kosza. Wiedząc, że pacjentka zacznie wypytywać, co się z nią działo, kobieta o czarnych włosach upiętych w idealny kok, powróciła do Astrid, stając obok łóżka. - Zasłabłaś na przyjęciu.
Blondynka zamrugała, wdychając dziwny zapach i zaczęła myśleć, jak to się stało, że straciła przytomność.
- Zbadałam cię dokładnie, ale żeby mieć pewność, muszę uzyskać trochę informacji- kontynuowała lekarka, szykując wodę z jakimś białym proszkiem, który następnie podała chorej.
Astrid skinęła głową, zgadzając się na wywiad. Czarnowłosa usiadła na taborecie z lewej strony, skąd pochodziło światło z wyciętego okna w namiocie.
- Jadłaś coś podejrzanego ? - Zadała pierwsze pytanie lekarka. Astrid przypatrzyła się jej chwilę, marszcząc czoło. Kobieta była dość przy sobie, nosiła luźne ubrania w kolorze brązu, a jej miodowe oczy błysnęły w przypływie zaciekawienia.
- Nie - odparła wojowniczka. Tak naprawdę nie jadła od wczorajszego wieczoru, ale nie odczuwała głodu, ani niczego, co mogło by jej przypomnieć, aby coś zjeść.
- Często zdarzają ci się omdlenia ?
- Nie, to pierwszy raz - powiedziała zgodnie z prawdą, podciągając się na łokcie. Jeźdźczyni usiadła wygodnie, podpierając się o poduszkę.
- Żadnych innych objawów ? - Kobieta zerknęła w kartki, które trzymała na kolanach, po czym znów podniosła wzrok na Astrid, która zaprzeczyła.
- Dobrze - mruknęła i zapisała coś na żółtych stronach.
Nastała chwila ciszy, podczas której Astrid czuła się niezręcznie. Szukała wzrokiem punku zaczepienia, ostatecznie spoczywając na wejściu, przez które wdzierało się światło z ogniska. Pewnie jest noc- pomyślała od razu.
- Mogłabyś wstać? - Zapytała kobieta, patrząc z wyczekiwaniem na pacjentkę.
Blondyna od razu odkryła  zieloną pościel i wstała na bose stopy, które były strasznie kościste. Blondyna stęknęła z odraza, ale ustala na nogach. - Przejdź się.
Astrid nie miała ochoty na żadne spacery po izbie, gdyż była bardzo zmęczona. Chciała wrócić do łóżka i spać cały dzień, jednak musiała wykonać zadanie. Zrobiła kilka kroków, ale zatrzymała się, łapiąc za głowę. Usiadła z powrotem na łóżko, wzdychając z bólu i mdłości, które ją dopadły.
Starsza lekarka podeszła do niej, przyglądając się jej oczom i twarzy.
Pociągnęła za koszulkę Astrid, która zaczerwieniła się. Rzadko bywała u lekarza, a jeśli musiała, szła do Lauren, której mniej się wstydziła niż Gothi.
- Masz anemie i na moje oko dopada cię anoreksja - stwierdziła czarnowłosa, podpierając się pod boki i wpatrując w młodą dziewczynę.
- Co to znaczy? - Spytała Astrid, nie rozumiejąc terminów medycznych.
- Masz niedobór minerałów, witamin i twoja waga nie jest proporcjonalna do twojego wzrostu - powiedziała.
-Oh...- Mruknęła wojowniczka, zgadzając się ze słowami kobiety. Domyśliła, że coś  poważniejszego jej dolega, ale zignorowała to; miała inne zmartwienia.
Podczas gdy Syll- lekarka, spisywała zalecenia dla pacjentki, przez wejście do namiotu wkroczył Nate, wychylając nieśmiało głowę.
- Można? - Spytał chłopak, patrząc z wyczekiwaniem na lekarkę, która nie patrząc na niego, skinęła głową. Po nim wzeszli pozostali jeźdźcy, od razu stając przy blondynce.
- Jak się czujesz?- Spytał pierwszy Nate, składając na skraju zielonego materaca. Smark usiadł na krześle, a Szpadka i Mieczyk stanęli za nim, nie chcąc przeszkadzać.
- Dziwnie - odparła dziewczyna, chwytając się mimowolnie za brzuch, jakby ruchem dłoni chciała się powstrzymać przed zwymiotowaniem.
- Wyglądasz jak zombie- rzucił od razu Mieczyk, przekrzywiając głowę i przypatrując się wojowniczce.
- Dzięki - odparła, prychając pod nosem.
- Chcesz wrócić na Berk? - Zapytał Nate, ignorując zaczepki bliźniaka.
- Wytrzymam do końca - zapewniła Astrid, uśmiechając się blado. Brunet pokręcił głową, nie chcąc zgodzić się z przyjaciółką, ale nic nie powiedział. Do końca festiwalu został jeszcze jeden dzień, podczas którego wódz pasuje młodzików, którzy następnie prezentują swoje umiejętności.
           Astrid została zwolniona spod opieki Sylli i wraz z przyjaciółmi wracała do domku. Jeźdźcy szli wolno, patrząc na rozgwieżdżone niebo z księżycem pośrodku gwiazd.
Kiedy mieli wchodzić do domu, zatrzymał ich głos Vera, który wracał z niewiadomo skąd.
- Hej - przywitał się wojownik, po czym spojrzał na Astrid, na której widok zbladł. - Jak się czujesz?
- Tak sobie - powiedziała, machając ręką, jakby była to błahostka.
- Wyglądałaś nieciekawie, kiedy straciłaś przytomność. - Głos i sposób w jaki Ver patrzył na Hofferson przyprawiały Nate'a niemal o agresję. Chłopak mierzył wojownika surowym spojrzeniem, ale rudowłosy nie zwrócił na niego ani ziarenka uwagi. Złote oczy mężczyzny błysnęły ponownie, kiedy blond włosa jeźdźczyni uśmiechnęła  się.
- Nic mi nie jest - skłamała, choć napływ mdłości znów ją opanował.
- Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia, pani. - Ver skinął z uznaniem głowę, po czym pożegnał się grzecznie ze znajomymi i ruszył przed siebie, znikając w progu karczmy.






poniedziałek, 9 maja 2016

Festyn wojowników

           Jeźdźcy dopłynęli do portu tuż przed południem następnego dnia, od razu przykuwając uwagę do wyspy, która olśniła ich swym pięknem. Strzeliste góry wyrastały ponad bujny i zielony las, który roztaczał się na kilka kilometrów.
         Turyści nie mogli jednak pozwolić sobie na długie oglądanie ślicznego krajobrazu, ponieważ ich łódź powoli cumowała w wyznaczone miejsce.
Po porcie włóczyło się mnóstwo ludzi. Silni mężczyźni pomagali innym łodziom dopchać się do skrawku, gdzie spokojnie mogliby zacumować. Przeróżnych środków transportu było bardzo wiele. Nie było praktycznie miejsca, aby łódź jeźdźców z Berk mogła spokojnie dopłynąć i zatrzymać się. Nate skręcił sterem w prawo, aby dopłynąć do małego mostu, który zresztą był bardzo stary-  drewno kruche i zapewne zgniłe. Chłopak nie miał wyboru; przy porcie zabrakło miejsca, nawet na tak niewielką łódź jak ich.
Astrid cała podróż przesiedziała pod podkładem, próbując choć na chwilę zasnąć. Jej głowę męczyły myśli o Berk, rodzicach, Czkawce, Ethanie... Dziewczyna krótko przed wyjazdem pożegnała się z ojcem, który chciał aby córka pozostała w domu. Ethan również był przy pożegnaniu, ale blondyna nie zwróciła na niego większej uwagi. Odrzuciła go tylko ciekawskim spojrzeniem, ale nie odezwała się. Czy można się do tego przyzwyczaić ? Zapytała kiedyś cicho sobie. Już nawet nie chodziło o to, że obwiniała wikinga o śmierć Eiry, ale o to, że to jej brat. Brzmiało to tak niedorzecznie jak Mieczyk i Szpadka w końcu mieli by  zmądrzeć.
- Brat...- mruknęła pod nosem, napawając się tym, że brzmi to w jej ustach śmiesznie. Westchnęła ciężko i zaczęła wygrzebywać ze swojej torby czystą bluzkę, gdyż tą ubrudziła niechcący, gdy oparła się o maszt.
Chwilę później Astrid stała przed prostokątnym lustrem, które powiesił kiedyś Pyskacz. Oglądała swój wychudzony brzuch, czując odrazę, że wygląda tak żałośnie. Jej żebra mocno przebijały się przez skórę, która przybrała koloru śliwy, jakby wojowniczka została mocno poturbowana w pojedynku. Lauren miała rację - pomyślała od razu blondyna, zakładając granatowa koszulę z długim rękawem.
- Musisz się ogarnąć - powiedziała wprost lekarka, czule ściskając dłoń przyjaciółki.
Astrid o tym doskonale wiedziała, ale jakaś dziwna blokada mocno trzymała ją w uścisku, nie chcąc puścić - mimo że wojowniczka starała się tego pozbyć.
To, czy Hofferson stanie się znów twardą i silną wojowniczka zależy tylko od niej.
- Uwaga! - Krzyknął nagle jakiś nieznajomy, niski głos, który za pewnie należał do mężczyzny. Nate powiedział coś głośno i potem łódka uderzyła w coś twardego. Astrid podtrzymała się ściany i wyszła z kajuty.
Uderzyły ją ostre promienie słońca, powodując chwilowe mroczki przed oczami. Wojowniczka ujrzała tętniący życiem drewniany port, a po chwili jej oczy błysnęły, widząc przeróżną broń i ich właścicieli.
- Astrid, podaj tamtą linę ! - Zakrzyknął Nate, próbując trzymać się mostu, aby łódź nie odpłynęła. Dziewczyna chwyciła grubą cumę i szybko podała ją przyjacielowi. Wtem ujrzała pewnego mężczyznę, który prężąc mięśnie, również starał się utrzyma łódź, która jak na złość chciała odpłynąć w lewo. Wiking miał ognisto - czerwone włosy, co przypomniało Astrid o dwudziestoletnim Stoicku. Chłopak nie wydawał się, jakoby był starszy od jeźdźców. Miał gładką i jędrną skórę, cerę niemal bez skazy, a miodowe oczy iskrzyły się, gdy mężczyzna pomagał trzymać łódź.
Bliźniaki już wyskoczyły z pokładu i zawiązywali szoty do specjalnie przyczepionych do mostu kołków. Sączysmark sterował, próbując wycelować w ich miejsce, które nieznajomy wskazał do cumowania.
- Odbij mocniej ! - Nakazał rudy pomocnik, sapiąc z wysiłku. Smark zaklął pod nosem po kolejnej próbie wbicia w mały kwadrat. Nate odetchnął się od mostu, pomagając tym samym Jogersonowi. Chłopak mocno szarpnął ster i wpłynął w kwadrat. Wszyscy odetchnęli z ulgą, oprócz Astrid, która nie wiedziała o co chodzi. Łódź zakołysała się lekko ale ustala.
Nieznajomy zawiązał mocno liny wokół kołków i wypuścił powietrze z ogromną ulgą.
- Dziękuję - powiedział od razu Nate, wyciągając ku niemu rękę. Wiking uścisnął ją śmiało i mocno, po czym lepiej zilustrował pokład.
- Nie ma za co- odparł, powracając wzrokiem do Nate'a.
Jeźdźcy zaczęli wyciągnąć swoje bagaże, które następnie rzucili na most. Ver, bo tak nazywał się uczynny chłopak, pomógł wysiąść Smarkowi i Astrid.
- Dziękuję - powiedziała miło blondyna, kiedy chłopak przytrzymal ją, by nie wpadła do wody.
- Wy pewnie też na festyn - rzucił wesoło wiking, stojąc naprzeciw piątki przyjaciół.
- Pewnie - odrzekł Nate. Ver skinął głową i zaproponował, że pomoże im dotrzeć do domków, które specjalnie wynajęła Szpadka. Astrid zdziwiła się, że bliźniaczka była w stanie sprostać takiemu zadaniu. Nie mniej jednak, czuła się dziwnie, patrząc na przyjaciółkę i widząc w niej już kobietę, która zacznie się zmieniła odkąd byli nastolatkami.
Dziewczyna porzuciła wszelakie myśli i po prostu skupiła się na podziwianiu pięknego miejsca. Wokół było tyle ludzi, że Astrid czuła się jak w ciasnej klatce. Wikingowie głośno rozmawiali, śmiali się, czy wymieniali spostrzeżenia na temat ostrej broni. Hofferson poczuła się lepiej, widząc, jak przed nią roztacza się ogromna arena. Była znacznie większa niż Smocza Akademia w Berk. Trybuny, które wyglądały na mocne i solidne, otaczały arenę, tworząc ciasne koło. Na kamiennych wieżyczkach wstawiono kolorowe chorągwie, a na wejściu powieszono kilkanaście herbów wojowników, którzy startowali w zawodach.
Nad głowami wikingów roztaczał się błękit nieba, dając dużo chęci do pracy i do żucia. Ptaki morskie latały nad zbiornikiem wodnym, łowiąc co chwilę małe ryby. Astrid całkowicie zapomniała o Berk i sytuacji, w jakiej się znalazła. Jakby wyjazd poza granice domu miał na nią dobry wpływ.
- Uważajcie na złodziei - powiedział Ver, kiedy nowo poznani znajomi dotarli wraz z nim do domku. - Często kręcą się koło turystów.
- Nasz wódz już o tym wspomniał, ale dzięki - odparł miło Nate, patrząc z podziwem na ciemny dom. Była to zwykła chata, z dwoma pietrami.
- Gdybyście potrzebowali pomocy, będę na polu namiotowym- dodał jeszcze rudy wiking. Szpadka z święcącymi oczami wpatrywała się w mięśnie znajomego.
Gdy jeźdźcy weszli do środka, bliźniaczka podsunęła się jeszcze szybko do mężczyzny.
- Hej - zaczęła ze swoim uwodzicielskim uśmiechem. - Udzielasz pierwszej pomocy?
Chłopak zmarszczył brwi, śmiejąc się cicho i kręcąc głową.
- Nie, a dlaczego pytasz? - Spytał.
- No wiesz, gdybym nagle zemdlała na widok jakiegoś przystojnego wojownika, jak ty...- Blondynka położyła dłoń na piersi wikinga i przygryzając wargę, zamrugała słodko.
- Jestem pewien, że od tego są bardziej wykwalifikowani lekarze. - Ver zabrał dłoń dziewczyny ze śmiechem od swojej klatki piersiowej i pożegnawszy się, odszedł.

        Szpadka i Astrid zajęły górną część domku, a Nate, Mieczyk i Sączysmark dół. Blondyna siedziała na swoim łóżku, przymrużając oczy, a bliźniaczka czytała plan festiwalu na aktualny dzień.
- Myślisz, że kobieta też może wziąć udział? - Spytała w pewnej chwili Thorson. Astrid otworzyła oczy zaskoczona pytaniem przyjaciółki.
- Wątpię, bo to dla facetów - odparła tylko i wstała, by się porozciągać. Szpadka odłożyła żółtą kartkę i wyskoczyła z krzesła jak oparzona.
- Wiem! Chodźmy się przejść !- Zawołała z entuzjazmem. Wojowniczka spojrzała na nią jak na wariata, ale uśmiechnęła się na myśl o zwiedzaniu tej tętniącej życiem wyspie.
Dziewczyny ubrały buty, a gdy powiedziały o swoich planach Nate'owi,  wyszły.
- Tylko uważajcie - mruknął brunet, kiedy Astrid przysięgła, że nie wrócą późno.

          Szpadka co chwilę podchodziła do stoisk, przypatrując się pięknej biżuterii, drogimi ubraniami, czy ślicznym zapachom tutejszych perfum.
Astrid snuła się za przyjaciółką, śmiejąc się z jej zachwytu. Bliźniaczka kupowała właśnie rybi olej, kiedy od tyłu podszedł do Astrid Ver.
- Korzystacie z uroków Nyks? - Zaśmiał  się wiking. Dziewczyna odwróciła się do znajomego, mrużąc oczy przed słońcem. Astrid zdążyła jednak zauważyć, że Ver ma urocze dołki, kiedy się uśmiechał.
- Po to tu jesteśmy - odparła śmiechem. Oboje obserwowali blondynę w dzikim szale zakupowym, co chwilę wymieniając uwagi na temat wyspy.
- Skąd jesteście ? - Spytał Ver, kiedy dołączyła do nich Szpadka, obdarowując chłopaka słodkim uśmiechem.
- Jesteśmy z Berk - powiedziała dumnie wojowniczka, mając przed oczami na chwilę widok z lotu ptaka na ukochany dom. Rudowłosy wydał się zaskoczony tą informacją.
- To tam, gdzie tresujecie smoki, prawda ? - Zapytał z ekscytacja.
- Tak - przyznała Szpadka i odłączyła się od znajomych, by chwycić kurczaka z ogniska.
- Musi być ciekawie - kontynuował mężczyzna. Astrid przysiadła na ławce, aby chwilę odpocząć. Nie jadła za wiele, więc to pewnie osłabienie.
- Oh, nawet nie wiesz, jak bardzo. - Dziewczyna opowiedziała co nieco o miejscu swego pochodzenia, a Ver słuchał uważnie. Astrid mówiła o pięknie skrzydlatych stworzeń, które zamieszkały na Berk za sprawą Czkawki.
- Serio? - Spytał z niedowierzaniem wiking, kiedy Astrid doszła do momentu o Drago i o tym, jak Czkawka wykurzył go z wyspy.
- Jak najbardziej - przyznała, siedząc prosto, jak dama. - Mamy też wyścigi smoków. Kiedy będziesz na Berk, może się na nie załapiesz - mrugnęła do niego.
Ver przyjął zaproszenie i obiecał, że na pewno odwiedzi piękną wyspę nowo poznanej wojowniczki.
- Czy któryś z twoich przyjaciół weźmie udział w zawodach ? - Spytał po kilku minutach, kiedy blondyna przestała mówić o smokach. Nie chciała zanadto gadać o Berk, gdyż nie wiedziała, czy Verowi można ufać.
- Nie mam pojęcia - przyznała ze smutkiem, a gdy zobaczyła, że Szpadka idzie w ich stronę odetchnęła z ulgą. Dziewczyna usiadła ciężko, obgryzając do kości mięso z kurczaka.
- A ty zapewne nie przepuścisz takiej okazji - zmieniła temat jeźdźczyni, patrząc na położony obok ławki pancerz Vera, który potwierdził swą gotowość do walki.
Po kilku minutach mamrotań Szpadki, jaki to kurczak jest pyszny, rozległ się potężny odgłos trąby.
- Czas przygotowań - rzekł jakby do siebie rudowłosy. - Mam nadzieję, że zobaczę was na trybunach - powiedział przyjaźnie wojownik i wstał z ławki. Szpadka pokiwała mu dziko i rzuciła krótkie " powodzenia ", na co Ver podziękował grzecznie.
Zanim dziewczyny ruszyły do domu, bliźniaczka zauważyła coś, co ją zaintrygowało.
- Nie masz pierścionka - powiedziała, patrząc dziwnym wzrokiem na rękę przyjaciółki, gdzie powinna znaleźć się błyskotka podarowana od Czkawki na zaręczyny.
- Nie chciałam ryzykować jego kradzieżą- odparła pośpiesznie blondynka, idąc szybciej, jakby chciała uciec od Szpadki i poruszonego przez nią tematu.

          Jak się okazało Nate i Sączysmark również brali udział w zawodach. Oboje przebywali wraz z Astrid, Szpadką oraz Mieczykiem na polu namiotowym, nabywając odpowiednie uzbrojenie. Obu wojownikom świeciły oczy, kiedy jeden z pomocników podał im wybrane narzędzia śmierci. Nate wybrał oczywiście miecz, a Saczysmark topór.
- Tylko dajcie czadu, chcę widzieć krew - zaśmiał się Mieczyk, zacierając przy tym ręce. Astrid przewróciła oczami, ale nic nie powiedziała, ponieważ dobrze znała bliźniaka i wiedziała, że chłopak już raczej się nie zmieni.
Bliźniacy oraz Astrid pożegnali się z zawodnikami i ruszyli na górę, gdzie trybuny już uginały się pod ciężarem wikingów, którzy skandowali, aby rozpocząć pięćdziesiąty siódmy festyn wojowników.
Hofferson usiadła na najwyższym podeście, obok Szpadki i jakiegoś chuderlawego nastolatka z kasztanowymi i kręconymi włosami. Uśmiechnęła się szerzej, widząc tak wielki tłum, który roztaczał się niczym bezgraniczny ocean. Astrid poczuła się nagle, jakby coś jej przywrócono; jakąś małą cząstkę siebie, która umarła wraz z odejściem Eiry. Spojrzała w bok na rodzeństwo, kręcąc tylko głową, kiedy Mieczyk i Szpadka wywijali szalenie chorągwiami z herbem jednego z wojowników. Po niespełna dziesięciu minutach na wielką arenę wyszedł wysoki mężczyzna odziany w czarne futro z białymi paskami. Astrid potrafiła dostrzec, że jest bardzo dobrze umięśniony, a jego czujny wzrok ilustrował przyjezdnych. Po chwili uniósł jedną rękę w górę, zacisnął pięść, nakazując tym samym ciszę. Wikingowie uciszyli się niemal natychmiast, czekając na przemowę.
- Witam na kolejnym festynie ! - Zakrzyknął głośno, a że ściany areny były nagie i kamienne, echo rozeszło się donośnie. - Mam nadzieję, że walki naszych dzielnych wojowników przyniosą ogromną rozrywkę. Nie będę przedłużać - zaśmiał się delikatnie i skierował otwartą dłoń do bramy, która znajdowała się w skale areny. - Czas na prezentację wojowników !
Wrota otworzyły się ciężko i pojawili się w nich mężczyźni ubrani w metalowe kolczugi, napierśniki, a nawet hełmy.
Wikingowie stanęli w rzędzie, unosząc dłoń, kiedy przewodniczący czytał nazwiska. Nate i Smark byli w środku, a kiedy usłyszeli swe nazwiska, podnieśli dłoń do swoich przyjaciół siedzących na górze.

        Ochotników do walkę było szesnastu. Na początku walczyły najsłabsze ogniwa, a ich walka trwała zaledwie dwadzieścia minut. Wikingowie odrzucili ich głośnym buczeniem, wołając, aby zniknęli z areny.
          Następna walka była już ciekawsza. Saczysmarkowi przypadł do pokonania nastolatek, który nie wyglądał na porządnego chłopa, a jednak walczył nie gorzej niż dobrze wyszkolony wojownik. Blondwłosy chłopak podciął nogi Jorgersona, który padł jak długi na zimną podłogę. Szpadka syknęła, nico przerażona, widząc jak Sączysmark obrywa. Nastolatek przyłożył miecz do szyi wikinga, ale ten kopnął mocno w brzuch młodzieńca i podniósł się z ziemi. Wrzawa zapanowała chwilowo na trybunach, ale po chwili znów wszyscy skupili się na walce. Ostatecznie wygrał Saczysmark, kiedy mężczyzna przygwoździł młodego do ściany. Wściekły nastolatek zszedł z areny, mrucząc pod nosem. Smark spojrzał w górę, a Astrid miała wrażenie, że jeździec patrzył na Szpadkę. Mieczyk również to wychwycił, parsknął złośliwie, ale koniec końców niczego nie powiedział. Tak miały godziny spędzone na ostrej walce, podczas której wyeliminowani byli kolejno wojownicy. Saczysmark odpadł w przedostatniej rundzie, przegrywając z zamaskowanym wojownikiem. Jorgerson, mimo że zawsze chełpił się umiejętnościami, zszedł ze sceny, wzdychając tylko.
Przed ostatnią walką nastał kwadrans przerwy, aby finaliści - Ver oraz Nate, który wygrał walkowerem, mogli odpocząć.

            Brunet stanął naprzeciw przeciwnika, który czekał na niego nieruchomo. Nate nagle pożałował, że zrezygnował z hełmu, który miał założony rudowłosy znajomy.
Dziesięć sekund późnej, jeździec ruszył pierwszy na Vera, który tylko odskoczył w bok, jak baletnica. Zaskoczony brunet ponowił atak, wściekle tnąc powietrze przed nosem Vera. Mężczyzna odparł atak, pierwszy raz stykając miecze. Odrzucił znajomego do tyłu,  sprawiając, że wojownik potknął się.
           Ver nie śpieszył się z walką ani trochę. Nate miał wrażenie, że się z nim drażni. Wstał z posadzki i podniósłszy oręż, doskoczył do przeciwnika.
Ver wyciągnął miecz przed siebie, przebijając niemal napierśnik Nate'a. Astrid wstrzymała oddech, zakrywając usta. Przestraszyła się, widząc, jak zaciekłą walkę oboje toczyli.
Nate obrócił się nieco i szybkim ruchem znalazł się obok Vera, podnosząc ponad swoją głowę ciężki miecz. Rudowłosy wykorzystał te kilka sekund nieuwagi i z całej siły kopnął Nate'a w kolano. Chłopak upuścił broń, która z łoskotem odbiła się od ziemi.
Nastała cisza. Ver sapał, stojąc nad wojownikiem i przyłożył mu miecz do szyi. Jeździec wiedział, że tej walki już nie wygra. Nie ma szans. Ponad to, ostry ból spowodowany przez kopnięcie, promieniował do uda.
          Ver schował miecz do pochwy i wyciągnął przyjaźnie dłoń do Nate'a. Chwilowo przegrany wpatrywał się w niego osłupiały, ale bez wahania pozwolił sobie pomóc.
Wikingowie wybuchli krzykami radości, głośno śmiejąc się z nowego zwycięzcy. Ver zdjął hełm, ukazując swą dziką fryzurę. Czoło wojownika było umazane jakby węglem, a jarzące czerwienią włosy przyklejone do czoła.
Astrid wstała, tak jak pozostali na trybunach i klaskała z szacunkiem. Ver odwrócił się w jej stronę i schylił głowę, jakby oddawał jej cześć.

             Kiedy po godzinie trzej wikingowie zeszli z podium, gdzie zostali obdarowani trofeum, a każdy przesiadający na trybunach wyrwał się, aby móc porozmawiać z Verem - zwycięzcą festynu. Nate dołączył do swych przyjaciół później, gdyż musiał udać się do lekarza. Uraz kolana był poważniejszy niż mogło by się wydawać.
           Multum ludzi przebijało się do ogromnego budynku, który przypomniał bardziej jak zamek. Szli tam z oczywistego powodu - po męczących walkach, przyszedł czas na tańce oraz picie najlepszego alkoholu.
           Astrid poczuła się w swoim żywiole. Wszędzie panował chaos, szmer, który powodował, że myśli nagle się uciszały. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, czując napływ świeżego powietrza, który zabierali jej ludzie pędzący na zabawę.
Blondyna znalazła się na brzegu tłumu, czekając aż będzie mogła iść w spokoju do celu.
- Zgubiłaś się, pani? - Usłyszała znajomy śmiech za jej plecami. Jeźdźczyni odwróciła się i ujrzała w cieniu Vera, który śmiał się, pokazując białe zęby.
- Czekam, aż to stado przejdzie - odparła. Ver podszedł do jej ramienia, przypatrując się ostatnim mężczyznom, którzy również biegli do środka.
- Masz może ochotę na gorący miód? Jestem pewien, że w życiu nie piłaś lepszego. Nawet na Berk - zaproponował grzecznie rudowłosy. Astrid zmierzyła go wzrokiem, czerwieniąc się nieco, zauważywszy, że mężczyzna również się jej przygląda.
- Z miłą chęcią - odpowiedziała, chyląc nieco głowę, jak przystało dobrze wychowanej kobiecie.
         Astrid pomyślała, że ten wyjazd bardzo dobrze jej zrobi. Myśli o kłótni z narzeczonym oraz z rodziną strasznie ją wykańczały. Może na Nyks nauczy się żyć od nowa?



Nn już za tydzień ;) Mam nadzieję, że nieco inne przygody jeźdźców przypadły Wam do gustu :D

piątek, 6 maja 2016

Rozmowy na żądanie

           Blondynka siedziała na kamiennej studni, patrząc na swój dom, który stał w ukryciu drzew od trzech lat. Astrid dobrze pamiętała dzień, kiedy Dagur jednorazowym atakiem zniszczył jej dom. Dziewczyna była załamana, kiedy dotarła na pogorzelisko. Z jej ukochanego schronu został jedynie pył...
Jedno wyszło na plus: Dagur dostał nauczkę, że z Hoffersonami się nie zadziera.
         Wojowniczka odsunęła od siebie mgliste wspomnienie i westchnęła ciężko. Odparła na krótkie " hej " ze strony Gustava i wstała z zimnego miejsca. Ku zaskoczeniu przed nią stała Lauren, mając założona na bok torbę medyczną. Szatynka wpatrywała się w nią smutno, ale z lekkim uśmiechem.
- Cześć, Astrid- przywitała się Lauren z żałością w głosie.
- Hej - odparła blondyna, odwzajemniając delikatnie uśmiech. Potarła zimne ramiona, próbując się ogrzać.
- Jak się czujesz? - Spytała lekarka, otaczając przyjaciółkę serdecznym uściskiem. Astrid westchnęła cicho, chcąc pozbyć się łez wzruszenia, które wzbierały się w kącikach oczu.
- Sama nie wiem- mruknęła, kiedy Lauren spojrzała jej głęboko w oczy, jakby chciała sprawdzić jej stan. Jeźdźczyni czuła, jak pustka i smutek nadal pożerały jej szczęście, nie chcąc odpuścić. Ostatnie wydarzenia wywołały u niej szok, który blokował tę prawdziwą Astrid Hofferson- zadziorna, zaradna i twardą niż nie jeden mężczyzna.
- Porozmawiajmy więc - rzekła dziewczyna stanowczo i chwyciła przyjaciółkę za nadgarstek. Zanim blondyna zaprotestowała, Lauren już ciągnęła ją do swego domu.
           W środku było jasno. Duże okna wpuszczały strugi słońca, które wisiało wysoko na błękitnym niebie.
Blondyna, pchnięta przez Lauren, usiadła na krześle wyłożonym delikatnym wilczym futrem.
- Nie będę Ci mówić, jak dziwnie się zachowujesz- zaczęła pani domu, przygotowując herbatę z cytryną i słodkim miodem. - Ale dłużej tak nie pociągniesz.
Astrid przetarła dłońmi blada twarz i rzuciła zmęczone spojrzenie w stronę przyjaciółki, która stawiała właśnie przed nią parujący kubek.
- Nie patrz tak na mnie- rzuciła i usiadła obok, na mahoniowym krześle. - Ktoś musi ci pomoc, Astrid.
Wojowniczka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Czyj to był pomysł? Czkawki? Mojego ojca? - Zapytała z wyrzutem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Lekarka pociągnęła gorący łyk herbaty i zaprzeczyła ruchem głowy.
- Mój - przyznała w końcu.
        Przez następne dwie godziny Astrid powoli otwierała się i wyjawiła swoje zmartwienia i strach. Dziewczyna wspomniała, że nie potrafi pozbierać się po śmierci swojej mamy...
Lauren słuchała uważnie, wiedząc, że wyżalenie się dobrze zrobi jej przyjaciółce. Poradziła blondynce, aby odpoczęła kilka dni oraz żeby przemyślała swoje zdanie na temat Ethana, którego nadal obwiniała o chorobę matki. Pół godziny później blondynka wraz z lekarką stały w drzwiach domu Hoffersonów. Saw, widząc swą córeczkę, wziął ją w ramiona i długo tulił...

               Czkawka szedł przez Berk, słuchając Nate'a, który żywo opowiadał przyjacielowi o festynie wojowników, który odbywał się co rok na Nyks . Jako wojownik Nate wprost kochał tego typu imprezy. Uwielbiał rywalizować na polu walki, gdzie zawsze dawał z siebie sto procent. Oczami wyobraźni widział siebie w lśniącej zbroi i ze śmiercionośną bronią w ręku. Już czuł ekscytacje na myśl o kilkudniowych walkach na jednej z największych aren Archipelagu. Już dawno nie czuł tak wielkiej radości, zupełnie jak dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę.
- Czkawka, płyniesz z nami? - Zapytał po chwili brunet, gdy oboje znaleźli się w kuźni. Rano zmianę miał Ethan, ale skończył godzinę temu. Jak zawsze zostawił idealnie czystą kuźnię, więc wódz miał za zadanie dostarczyć Pyskaczowi drewna.
- Nie przepadam za tego typu festiwalami- odparł i zaczął rozładowywać Szczerbatka, który wraz z Piorunem przywiózł powód sosny.- Poza tym, nie mogę zostawić Berk.
- Szkoda - mruknął tylko wojownik, odczepiając liny od smoków, które sekundę potem pobiegły się bawić. Czkawka wzruszył ramionami, jakby nie żałował swojej decyzji.
Musiał załatwić sprawy dotyczące  zbiorów, odpowiedzieć na kilka listów, przygotować salę na ślub Tarczyka i Nary. Obowiązki były ważne, ale Czkawka nie mógł się skupić z powodu Astrid, o którą bardzo się martwił.
- Astrid też płynie ? - Zapytał z wolną wódz, jakby niezbyt był zainteresowany tym tematem. Nate rzucił drewno do specjalnego pudła i spojrzał na przyjaciela z przebłyskiem smutku.
- Tak- odparł, drapiąc się. - Lauren ostatnio z nią rozmawiała i przekonała do wyjazdu. Pomyślałem, że będzie trochę lepiej, jak...
- Rozumiem- przerwał mu Czkawka spokojnie, choć zakuło go w sercu.-Ten wyjazd dobrze jej zrobi -dodał tylko, chcąc nie wspominać więcej o ukochanej.
Szatyn dowiedział się, że na festiwal wojowników jadą bliźniacy, Nate, Sączysmark oraz Astrid. Lauren wolała zostać na Berk, gdyż wielu mieszkańców dopadła grypa.
Czkawka szedł przez wioskę, przyjmując pozdrowienia od wikingów, którzy zajęci byli swą ciężką pracą.
Spotkał również swą mamę, która dostarczyła mu list w brązowej kopercie. Zaintrygowany chłopak otworzył przesyłkę od razu.

Szanowny wodzu,
Z przyjemnością oznajmiam, iż nasza trupa cyrkowa przebywa właśnie na Rod. Zatrzymamy się na tej wyspie przez następne cztery dni. Kolejnym naszym przystankiem będzie Berk.  Zawitamy na Twojej wyspie piątego dnia tygodnia - oczywiście jeśli wódz nadal sobie tego życzy. 

Z wyrazami szacunku,
Vivian Harridan. 

Czkawka nagle przypomniał sobie, że miesiąc temu pewna kobieta przysłała mu zaproszenie grupy cyrkowej, która podróżuje po całym świecie, zdobywając sławę oraz wynagrodzenie za występy. Wódz Berk zgodził się, aby artyści zagościli na jego wyspie przez trzy dni, podczas których zawodowi cyrkowcy będą zabawiać wikingów. Kilkuosobowa grupa pochodziła z lądu zwanego Europą, a zaintrygowany Czkawka chciał poznać historię tego kontynentu. Miał również cichą nadzieję, że usłyszy o nowym gatunku smoka. 

         Gdy Nate śmiał się z kolejnego żartu Pyskacza, kątem oka dostrzegł Lauren, która klęczała przed rudą dziewczynką, owijając bandażem jej rękę. Wojownik pożegnał się z kowalem i ruszył ku lekarce. Jego niebieskie oczy zalśniły krótko, a usta wygięły się w uśmiechu, ilekroć widział szatynkę w akcji.
- Gotowe - rzekła w końcu Lauren do dziewczynki z uśmiechem czulej mamy. Czerwone policzki poszkodowanej nadal palone były przez słone łzy wielkości grochu. - Pamiętaj, żeby oszczędzać tę rękę- nakazała jeszcze lekarka, patrząc na zawinięty nadgarstek ośmiolatki.
- Dobrze, dziękuję - odparła cichutko dziewczynką i ruszyła wolno w kierunku kolegów,którzy stali w cieniu domu Jorgersonów.
- Czyje życie uratowała dziś pani doktor? - Nate zaczął rozmowę z przekąsem, chcąc rozbawić dziewczynę.
- A ty nie masz czasem innych zajęć oprócz dręczenie mnie ? - Spytała słodko, zakładając skórzany pas torby medycznej.
- Właśnie skończyłem pracę u Pyskacza - odparł, tym razem na poważnie. Nastała chwilowa cisza pomiędzy nimi, więc oboje poczuli się niezręcznie.
- Przejdziemy się? - Zaproponował brunet, patrząc jakby ze smutkiem na dziewczynę. Głos Nate'a był niski, męski, lecz i delikatny. Lauren pokiwała chętnie głową i podeszła do niego, zrównując krok.
- Daj, wezmę tę torbę- zaproponował jeździec, będąc już pół metra od  drugiego ramienia lekarki, by zdjąć z niej ciężar. Zanim szatynka zdążyła zaprzeczyć, wojownik już zakładał jej torbę na własne ramię. Uśmiechnął się do niej łobuzersko, choć wżynający się pas w skórę sprawiał ból.
Nate i Lauren szli powoli w stronę Lasu Odyna, gdzie zawsze panował spokój. Delikatny północy wiatr rozwiewał długie włosy szatynki, przez co dziewczyna musiała ciągle je układać ku rozbawieniu niebiesko- okiego bruneta.
- Szkoda, że nie płyniesz z nami- powiedział, kiedy zatrzymali się na małym klifie. Siedzieli obok siebie oparci o stary głaz.
- Nie lubię patrzeć, jak dwoje spoconych mężczyzn próbuje się zabić- zaśmiała się.
- Miałem nadzieję, że zabłysnę przed tobą- powiedział, za co otrzymał kuksańca. Nate zawsze był odważny w stosunku do kobiet, choć dopiero przy Lauren zaczynał poznawać głębsze uczucie.
Brunet objął ostrożnie szatynkę, czując jak serce skacze mu do gardła.
- Nate, posłuchaj, ja...- Zaczęła wolno lekarka, ale zawahała się. Wojownik odwrócił się do niej, wbijając w nią tajemnicze spojrzenie, które swym chłodnym odcieniem przeszyły jej ciało. - Czym my jesteśmy..? - Rzuciła szybko, sama nie dowierzając, że o to zapytała.
Nate chrząknął ostro, czując jak jego twarz staje się czerwona.
- Wcześniej mówiliśmy o tym, abyśmy dali sobie czas...- Dodała nieśmiało, ukrywając twarz w dłoniach z zawstydzenia. Brunet przypomniał sobie tę obietnicę, którą oboje złożyli sobie nawzajem. Było to jakieś cztery miesiące temu, kiedy uczucia jeźdźca do Lauren dopiero się rodziły. Tygodnie spotkań w domu lekarki bądź w spokojnych miejscach w Berk uświadomiły mu, że przy dziewczynie czuje się lepiej. Jakby stał się lepszą wersją samego siebie każdego dnia. Jej uśmiech rozbrajał go od złości i agresji, którą bardzo często wybuchał. Ręce Lauren położone na jego skórze działały na niego jak najlepszy balsam leczniczy. Uśmiech wywoływał u jeźdźca zawroty głowy, a gdy ich spojrzenia się spotykały, czuli niespokojne bicie serc, które gnały ku sobie. Czyżby w ramionach tej drobnej szatynki mógł w końcu znaleźć spokój i uwolnić się od dręczącej przeszłości ? Nate już stracił wszelką nadzieję, jakoby los zesłał odrobinę szczęścia. Jedno było pewne: jeśli nie spróbuje, nie dowie się, czy było warto.
- Chciałbym, aby coś było...- wyszeptał po ponad minucie ciszy. Lauren podniosła czerwone oczy i spojrzała na niego zaskoczona. Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło i przesunął się bliżej, by złożyć czuły pocałunek na jej skroni. Nate czuł się oniemiały, ale wiedział, że w tej sytuacji to on musi zrobić ten pierwszy krok.
        I siedzieli tak wtuleni kurczowo w siebie, chroniąc się przed ostrym wiatrem. Lauren położyła głowę na piesi ciemnowłosego, który objął ją mocno. Gdyby była z nim matka i siostra, na pewno były by szczęśliwe nowym rozdziałem życia Nate'a.

         Wódz siedział na jednej z belek, patrząc jak słońce powoli chowa się za horyzontem. Dotychczasowo niebieskie niebo przejęły ogniste kolory, jakby symbolizowały zbliżającą się wojnę. Starzy Wikingowie wierzyli, że takie niebo jest przestrogą od samych bogów, którzy dają szansę na poprawę inaczej spotka ich śmierć.  Czkawka  nigdy nie wierzył w takie przesądy. Wolał twardo stąpać po ziemi, trzymające się swoich wyznaczonych zasad.
            Szczerbatek siedział obok, również patrząc, jak ognista kula powoli obniża swój lot, jakby zwlekała nadejście zimnej nocy. Szatyn pogłaskał przyjaciela pod brodą, wzdychając ciężko. Chłopak czekał właśnie na przyjaciół, którzy wybierali się na Nyks-  wyspie na której rozpocząć się miał turniej wojowników. Nyks słynęła nie tylko z hucznych imprez, zawodów, silnych wojowników, ale i z ogroma złodziejaszków, którzy tylko czyhali na takich turystów, jak z północy.
Czkawka usłyszał kroki stąpania. Odwrócił się, niechętnie odrywając wzrok od pięknego zachodu słońca i ujrzał piątkę przyjaciół, którzy załadowani bagażem szli w kierunku łodzi. Koło Nate'a szła Lauren, uśmiechając się szeroko  dalej szły bliźnięta, którzy rozglądali się po bokach, jakby nigdy wcześniej nie widzieli Berk. Na końcu szła Astrid, ignorując przechwałki Sączysmarka. Dziewczyna miała smętny wzrok, myśląc o krótkim pożegnaniu z tatą i Ethanem. Powiedziała, że porozmawiają, gdy wróci, choć już chciała mieć to za sobą. Z drugiej jednak strony cieszyła się, że może pobyć gdzieś dalej od domu.
- Bądźcie ostrożni - polecił im Czkawka, kiedy wikingowie wrzucali kolejno swój bagaż.
- Chłopie, nie płyniemy na wojnę - uspokoił go Nate i wrzuciwszy torbę Astrid w kolorze khaki, odwrócił się do wodza z uśmiechem.
- Tak na wszelki- wytłumaczył się jeździec, patrząc z utęsknieniem na gotową łódź.
- Wiem, o co ci chodzi - westchnął brunet i odciągnął przyjaciela na bok, aby zajęci jeźdźcy nie mogli ich usłyszeć. Czkawka zmarszczył ciemne brwi. - Będę miał oko na Astrid, obiecuję. - Wzrok wodza od razu powędrował ku narzeczonej, która rozmawiała z Lauren. Jak długo to jeszcze potrwa? Tydzień ? Miesiąc? Pytał z żalem w myślach sam siebie.
- Rozumiem, że nic się nie zmieniło- smutny głos Nate'a wywołał Czkawkę z myśli o pięknej wojowniczce. Spuścił głowę i pokręcił przecząco.
- Ułoży się, zobaczysz - uśmiechnął się przyjaciel wodza.
- Mam taką nadzieję - odparł chłopak, choć czuł bezradność. Przypomniał mu się poranek, kiedy szedł szybko do zagród Svena. Zauważył na ganku lekarki swoją narzeczoną, która wolno zakładała buty. Wyglądała na niewyspana - jej oczy pozbawione były blasku, skóra blada, a kości policzkowe wyostrzyły się znacząco. Czkawka nie miał żadnych wątpliwości- Astrid strasznie schudła przez ponad tydzień, odkąd Eira zmarła, ale blondyna nadal nie chciała pomocy.
Gdy dziewczyna spostrzegła, że szatyn wpatruje się w nią, błyskawicznie ubrała drugiego buta i wskoczyła na siodło Wichury.
Co mógł zrobić wtedy Czkawka ? Polecieć za nią i przemówić do rozsądku ? Powiedzieć, że zachowuje się jak dziecko ? Dla obojga była to ciężka sytuacja, ale wódz nie rozumiał, dlaczego Astrid odtrąciła go. Przecież miał być jej mężem...
- Idź do niej. - Brunet popchnął lekko przyjaciela ku Astrid, która spojrzała na niego. W tym wzroku chłopak wychwycił ciekawość, ale i udrękę. Zupełnie jakby dziewczyna wołała o pomoc samym spojrzeniem.
- Astrid, możemy pogadać? - Zapytał, czując jak serce przyspiesza. Lauren położyła dłoń na wychudzonym ramieniu jeźdźczyni, po czym odeszła do Nate'a, który dyskretnie chwycił dłoń swojej dziewczyny. Astrid udawała, że nie widzi tej sceny, więc całą swą uwagę skupiła na wodzu.
- Chcę, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć - zaczął wolno, patrząc w niebieskie oczy ukochanej. - Chcę ci pomóc...- Jeździec przerwał na chwilę, wypuszczając powietrze.
- Potrzebuje czasu- rzekła cicho, a Czkawka zadrżał, gdy usłyszał jej wątły głosik. Skinął tylko głową, czując jak w jego szmaragdowych oczach wzbierają łzy.
Przesunął się do ukochanej, niepewny tej czynności, ale Astrid nie opierała się. Kiedy wódz objął ją czule, poczuła rozlewające w jej wnętrzu ciepło, które poraziło ją swą leczniczą mocą. Westchnęła z ulgą, czując, że właśnie tego potrzebowała. Zapach Czkawki działał na nią kojąco, wręcz usypiająco. Przyległa do niego mocno, a sekundę później czuła, jak chłopak kołysze ją. Poddała się temu bez cienia sprzeciwu, zarzucając drobne ręce na jego piegowaty kark.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz- wyszeptał do jej ucha, na co dziewczyna uroniła łzę. Astrid była tak bardzo zagubiona, że nie panowała nad tym, co się z nią dzieje.
Szatyn oderwał się od niej delikatnie, ale tylko po to, by złożyć czuły pocałunek na sinych ustach narzeczonej. Dziewczyna jęknęła, a przez jej ciało przeszła burza dreszczy, jakby wpadła do lodowatej wody. Uchyliła lekko wargi, czując jak język Czkawki wolno łączy się z jej własnym. Po chwili oderwali się od siebie, oddychając nieco szybciej.
- Kocham cię- wyszeptał tuż koło ucha wojowniczki. Astrid zamknęła oczy, rozkoszując się dotykiem oddechu jeźdźca na jej szyi.
           Wikingowie dali parze jeszcze chwilę, ale  Smark zaczął się niecierpliwić. Chrząknął jednoznacznie, przywołując zakochanych do rzeczywistości.
- Muszę iść - szepnęła jeźdźczyni,odrywając się od chłopaka. Czkawka wytarł koniuszkami kciuków jej słone łzy i ucałował jej usta po raz ostatni.
         Dwadzieścia minut później siedział na pomoście wraz z Lauren i Szczerbatkiem, którzy odprowadzili wzrokiem długą łódź, która na końcu zlała się wraz z horyzontem.  Wódz odprowadził przyjaciółkę do domu, po czym ruszył do Sawa i Ethana, którzy obiecali pomóc w tworzeniu pewnego projektu. Plan stworzony był z myślą o Astrid i ich wspólnej przyszłości.





Pytanko: czy długość Wam odpowiada? Dawać szczere odpowiedzi! :P