niedziela, 28 lutego 2016

Rozmowy


             Spokojna dotychczas pogoda zamieniła się w szalejącą wichurę, która uniemożliwiała dalszy lot, toteż Czkawka i Szczerbatek niechętnie zawrócili do Berk. Lot był spokojny, choć nocna furia musiała użyć nieco więcej siły, aby pokonać wiatr, który jak na złość, wiał prosto na nich. Czkawka postanowił lecieć halsem, był to dość dziwny sposób, ponieważ halsem pływały tylko i wyłącznie statki, którym wiatr nie sprzyjał. Wódz skierował Szczerbatka na Smocze Góry, za którymi powiewał lekki wiaterek. Między dwiema bardzo wysokimi górami kryła się polana z małymi jeziorkami. Jaskrawa trawa i idealnie przezroczysta woda pozwalała na chwilę wytchnienia dla Czkawki i jego smoka, dlatego często się tam zatrzymywali. Było to jedno z nielicznych miejsc, o których nikt nie wiedział. Jeździec miał jakby przeczucie, że ta polana jest tylko i wyłącznie zarezerwowana dla nich.
Jednak tym razem Czkawka nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Za jego plecami mozolnie płynęły statki Agnara, zmierzając do starego portu Berk. Szatyn westchnął po raz kolejny, kiedy znów skręcał w prawo. Hals był nieco męczący zajęciem, ale dość skutecznym, biorąc pod uwagę nieprzychylny wiatr.
               Po jakimś czasie nocna furia wylądowała miękko przy zbiornikach na ryby, które znajdowały się blisko pomostu. Stamtąd wikingowie przenosili jedzenie do spichlerzy wikingów bądź dla smoków, które najbardziej  przysłużyły się do połowu.
Przy porcie pracowała garstka mieszkańców, przenosząc pełne beczki, naprawiając czy odplątując sieci rybackie. Czkawka skinął w ich stronę, kiedy ci unieśli rękę w pozdrawiającym geście.
- Czekasz na kogoś ? - Spytał znajomy głos, na który Czkawka podskoczył. Obrócił się do swej mamy i uśmiechnął delikatnie, choć w środku czuł, jakby ktoś wywiercał mu dziurę.
- Agnar tu płynie- odparł ponuro i mimowolnie położył rękę na głowie Szczerbatka, który zmartwiony stanem psychicznym swego jeźdźca zaskomlał cichutko. Valka zmarszczyła czoło i zrównała się z synem, który tępym wzrokiem wyczekiwał gości.
- Chodzi o Logana ? - Zapytała a jej oczy błysnęły z ciekawością. Valki w żaden sposób nie dało się okłamać.
- Tak...- Mruknął jeździec, odwracając w pewnym momencie głowę do rodzicielki. Nie mógł wytrzymać dłużej wzroku Valki, więc opowiedział jej dokładniej o tym, co zaszło, mimo że Nate ogłosił śmierć Logana zaraz po jego pogrzebie. Wikingowie byli zadowoleni ale także rozczarowani, ponieważ ich wódz nie wspominał, jakoby więzień uciekł.
- To straszne- wyszeptała kobieta, zakrywając w szoku usta dłonią, kiedy jej syn opowiedział o skaleczeniu Lauren przez niezrównoważonego Arrana.  Czkawka wzruszył ramionami i ponownie skupił się na lekko wzburzonym oceanie. Granatowe fale uderzyły z łoskotem o burty łodzi oraz drewniany pomost. Zapach ryb i morskiej bryzy zaczął przesiąkać kombinezon wodza, jednak chłopak nie przejmował się tym, że będzie cuchnąć rybami jeszcze przez trzy dni. Teraz musiał pomóc Agnarowi zakończyć sprawę z atakiem na Berk.
-  Co chcesz zrobić w tej sytuacji? - Zapytała Valka, która dumnie stała obok wodza. Wiatr bawił się drobnymi pasmami włosów, które wyswobodziły się z ciasnych warkoczy.
- To nie wina Agnara, że Logan zebrał buntowników - odparł i podrapał się w kark.
- Najpierw muszą przeczekać sztorm.
Valka skinęła głową i uśmiechnęła się do syna tajemniczo. Chłopak zmarszczył czoło i założył ręce na klatce piersiowej.
- Coś nie tak, mamo? - Spytał miękkim głosem. Jeźdźczyni westchnęła cichutko, patrząc w małe czarne punkciki, które zdawały się być statkami Arranów. Jej ostre kości policzkowe złagodniały przez trzy lata odkąd ponownie zamieszkała na Berk, lecz nadal była piękną kobietą.
- Nie masz się czego wstydzić. Twój ojciec też miewał kryzysy, podczas których całkowicie nie wiedział, co ma począć. - Czkawka zarumienił się, stwierdzając, że jego mama poznała go na wylot. Czasem go zadziwiało to, że Valka wie co powiedzieć, żeby trafiło to do serca jej syna. Owszem był jej dzieckiem, ale kobieta zniknęła na dwadzieścia lat. Skąd więc wiedziała, jak pocieszać swego syna? Eira, słysząc to z ust swego przyszłego zięcia, zaśmiała się serdecznie.
- Czkawka, kochająca matka zna swe dziecko lepiej, niż mogło by ci się zdawać- odparła wtedy z uśmiechem, patrząc radośnie na swą córkę.  Po tych słowach, jeździec był pewny tego, że Valka, choć nie żyła z nim na co dzień, bardzo go kochała i nigdy nie zapomniała o swym dziecku. A poza tym, Czkawka mnóstwo czasu spędzał ze swą rodzicielka, więc poznawali siebie na nowo.
Pierwsza łódź Arranów przybiła do portu po półgodzinie, nakładając na zniszczone belki kładkę, po której wikingowie mogli zejść. Pierwszy wyszedł Agnar, ciągnąc za sobą długie, granatowe futro. Valka zadrżała na jego widok a jej zielone oczy posmutniały nagle.
- Witaj, Valko- wódz ukłonił się z szacunkiem w stronę kobiety. Mimo starań pokazania, że jest z nim dobrze, blada twarz i zmęczenie w oczach pokazywały naga prawdę, pokazując, że jest przemęczony ostatnimi wydarzeniami.
- Miło cię znów widzieć- odparła jeźdźczyni z najszerszym uśmiechem, na jaki było ją stać, ponieważ widok zadręczonego przyjaciela niemal ją przygniatał.
- Czkawka, jeśli pozwolisz, chciałbym zostać na czas sztormu- rzekł mężczyzna, kierując wzrok na młodego wodza. Wiatr zawiał mocniej, jakby pokazał wagę słów Aganra.  Ocean spienił się jak nigdy wcześniej i zrobił się niemal czarny.
- Oczywiście- odparł szatyn i zaprowadził przyjaciela do swego domu.
Kilkunastu ludzi Agnara pozostało na pokładzie, chcąc spędzić noce właśnie tam. Żeglarze wiedzieli, że w zacumowanej w porcie łodzi nic nie może się im stać. Zresztą, byli przyzwyczajeni do snu, podczas gdy fale mocno uderzyły o burty.
Czkawka, Agnar oraz Valka weszli do domu wodza, akurat wtedy, kiedy z nieba lunął deszcz. Wikingowie usiedli przy dużym drewnianym stole, ogrzewając się przy ognisku. Valka podgrzała jacze mleko z miodem i, czekając aż napój zrobi się wystarczająco ciepły, oparła się o blat.
- Co chcesz zrobić z pozostałymi?- Spytał ponurym głosem Agnar, garbiąc się nad stołem. Czkawka uciekł przestraszonym wzrokiem na Valkę, która nie potrafiła mu pomóc. Chłopak musiał się przyzwyczajać, że to on jest wodzem, nikt inny nie może prowadzić wikingów za niego. " Gdy zostaniesz wodzem, będziesz musiał podejmować decyzję nie dla swojego dobra czy przyjaciół, ale dla dobra wyspy ", zwykł mawiać Stoick, kiedy Czkawka miał szesnaście lat.
- Według prawa Berk powinien postawić ich przed Sądem Starszych- mruknął chłopak niechętnie, szukając pocieszenia w zielonych oczach Szczerbatka, który również nie wiedział, jak mu pomóc. Agnar westchnął i odchylił się. Nie było to łatwe ani dla niego, ani dla Czkawki. Podwładni Agnara złamali przysięgę lojalności wobec swego przywódcy i jego sojuszników. Teraz ich los leżał w rękach młodego jeźdźca.
- Uszanuje każdą twoją decyzję, Czkawko- wyznał wolno Agnar i objął kościstymi rękoma kubek z białym napojem, który Valka postawiła przed nim. - Moi ludzie dopuścili się zdrady i mimo że nie wiedziałem o zamiarach mojego bratanka, zrozumiem, jeśli zerwiesz pakt.
Czkawka zmarszczył czoło.
- Agnarze, przecież to nie twoja wina- powiedział twardszym niż zwykle głosem, skupiając moc zielonych oczy na wojowniku. - Zresztą, atak nie wywodził się ze względów politycznych- dokończył z lekkim uśmiechem, jednak Agnar nie poczuł się lepiej. Wciąż przed oczami miał list otrzymany od zastępcy wodza Berk z informacją o napadzie buntowniczych Arranów. Zdrada Logana kłuła go w sercu, dając poczucie beznadziejności. Agnar starał się zastąpić mu rodzinę, dbał o niego i bardzo kochał, ale nawet jego starania nie pomogły w pogodzeniu się z przeszłością, która dla Logana okazała się zbyt brutalna.
- Reszta twoich ludzi pozostanie w więzieniu, podczas gdy Rada ustali, co z nimi zrobić- wytłumaczył Czkawka, zerkając z powątpiewaniem na swą mamę, która tylko skinęła głową, jakby chciała powiedzieć, że to dobry pomysł.
- Agnarze, myślę, że powinieneś odpocząć- wtrąciła Valka, siadając na rogu stołu. Mężczyzna westchnął i wypił jednym chlustem zawartość drewnianego kubka.
                    Pożegnawszy się z wodzem Berk, Agnar został odprowadzony do gościnnego pokoju.
Czkawka założył swe grube futro i wyszedł na zewnątrz, czując duże krople deszczu, które spadały odbijając się w rytmie o twardą glebę. Pogoda była typowa dla wiosny, choć nadal trwała zima. Jednak im cieplej, tym lepiej dla wikingów.
Wódz szedł szybkim krokiem w stronę Twierdzy, gdzie powinni przebywać mieszkańcy, których przegonił deszcz. Czkawka pchnął ciężkie drzwi, czując od razu uderzające ciepło. W środku była cisza,  którą przerywały od czasu do czasu wybuchy śmiechu.
                Znalazł tam dwóch wikingów, którzy należeli do Rady starszych. Nazwa niezbyt adekwatna, ponieważ grupa składała się z najbardziej zaufanych i doświadczonych wikingów; Pyskacza, Sączyślina, Sawa, Wstrząsomłota, Krzywonosa, Narcyza oraz wodza, oczywiście.
- Witaj, Narcyzie- przywitał się miło Czkawka, ubierając się w krzywy uśmiech. Czterdziestoletni mężczyzna o długich, złotych włosach uśmiechnął się, wstając tym swego przywódcę. Czkawka,  nie obwijając w bawełnę, streścił treść zadania, które przygotował dla niego oraz Krzywonosa. Wikingowie skinęli z szacunkiem i ubrawszy się w ciepłe szaty, wyszli.

            Godzinę później w twierdzy trwała prawdziwy chaos. Wikingowie przekrzykiwali każdego, nie dając dojść do głosu nikomu. Rada Starszych stała po prawej stronie wielkiego ogniska, które było otoczone ciężkimi kamieniami. Czkawka zerknął na Sączysmarka, Nate'a i Ethana, którzy stali blisko więźniów,aby przypadkiem nie zrobili głupiej sztuczki, choć i tak nie mieli żadnych szans na wydostanie się z budynku, a co dopiero z Berk.
- Śmierć za śmierć !-  Zakrzyknął ktoś z tyłu, wyrzucając w górę pięść. Inni wikingowie zawtórowali mężczyźnie i zaczęli skandować swą wolę. Wódz Berk rozglądał się z lekkim przerażeniem. Nie powinienem być zdziwiony, w końcu to wikingowie. Urodzeni do walki bezduszni wojownicy, więc zemsta za swych braci była na pierwszym miejscu.
- Spokój !- Krzyknął jeździec, unosząc dłonie jakby w obronnym geście i zmierzył tłum surowym wzrokiem. Jednak mieszkańcy ani myśleli o ciszy, dalej krzyczeli, wymachując bronią.
Nagle przy Czkawce pojawił się Szczerbatek. Smok warknął donośnie, obnażając swe ostre zęby. Tłum ucichl natychmiast, czując respekt i strach przed nocną furią. Gad potrząsnął głową ale został przy swym przyjacielu, będąc gotów by pomóc.
- Dzięki, mordko- wyszeptał i zrobił kilka kroków naprzód. - Rozumiem wasz gniew- zaczął mocnym głosem. - Lecz zemsta nie przywróci życia tym, którzy polegli.
Wśród wikingów zawrzało ponownie, ale nie odważyli się krzyczeć ponownie. Czkawka zmierzył grupę jeszcze raz, dostrzegając złotą głowę, która przedzierała się pośród nich. Astrid wspięła się po schodach na scenę i stanęła obok Nate'a, posyłając uśmiech narzeczonemu.
- Wraz z Radą oraz wodzem Arranów uznaliśmy, że zapłatą za zdradę będzie banicja- gdy tylko to powiedział wikingowie oburzyli się.
- Ta kara jest zbyt łaskawa! - rzuciła kobieta w białym futrze.
- Buntownicy, a zarazem zdrajcy Arran, będą wysłani na Wschodnie wyspy, gdzie trafią pod oko Oswalda Groźnego - wytłumaczył Czkawka. Nie podobał mu się pomysł, że ludzie Agnara będą musieli odkupić swe winy ciężką pracą.
- To tyle na dziś- rzucił, a wzburzeni wikingowie zaczęli się rozchodzić.
Nate i Sączysmark dźgnęli delikatnie siedmiu ostałych z bijatyki wikingów i zabrali ich na łódź, która czekała aby zabrać zdrajców do Oswalda.
            Czkawka rozmasował szyję i podszedł do Agnara, który żegnał się z Pyskaczem.
- Dziękuję ci, Czkawko, choć muszę poprzeć twoich ludzi. Byłeś zbyt łaskawy. - Polityka, honor, nakazy, zakazy, ogólnie przyjęte wzorce...to wszystko nic nie znaczyło dla Czkawki. Chłopak zawsze robił to, co uważał za słuszne. Być może jako wódz zawiódł nieco swój lud, darując życie zabójcom, ale nie zawiódł jako człowiek. Jego serce zawsze było dobre i łagodne.
- Uwierz mi, to śmierć będzie dla nich łaską. Oswald nie oszczędzi ich w kopalni- odparł jeździec. Groźny sojusznik, Oswald, posiadał liczne kopalnie, w których kryły się drogocenne kamienie. Wydobycie ich jest bardzo trudne, więc ciężka praca zostawi piętno w życiu buntowników.
- W każdym razie, jestem ci dozgonnie wdzięczny- blond-włosy wiking skinął głową z szacunkiem. - Pójdę się przespać.
Wódz Berk odprowadził przyjaciela wzrokiem, aż ten zniknął mu z oczu. Rada również się rozeszła, zostali tylko Saw, Astrid oraz Ethan.
- Co zamierzasz zrobić ze mną? - Usłyszał głos za plecami. Ethan stał obok kolumny, patrząc chłodnymi oczyma na wodza. Saw jęknął cicho, siadając na krześle. Czkawka udawał, że tego nie słyszy.
- Zostaniesz na Berk. Będziesz pracował jako czeladnik Pyskacza - odparł, widząc jak Ethan się krzywi.  Nie widział, czy to z zaskoczenia czy z niezadowolenia z "kary".
- Ale ja nie mam doświadczenia- wyznał przestraszony i podszedł nieśmiało do Czkawki. Szczerbatek obserwował go czujnie, warcząc ostrzegawczo.
- To się nauczysz- powiedział miło z uśmiechem. Astrid, która stała pod ścianą, ruszyła do przyszłego męża.
- Nie wydaje ci się, że jesteś zbyt dobry? - Szepnęła, gdy odciągnęła go na bok, jednak jej wzrok spoczął na Ethanie.
- Astrid, wiem, że możesz być zła, ale nie mogłem wam tego zrobić- wyznał,patrząc na nią smutno. Dziewczyna odwróciła wzrok od brata i spiorunowała Czkawkę.
- Twój ojciec zawsze powtarzał, że wódz powinien patrzeć na dobro wyspy, nawet nie bacząc na przyjaciół i ich dobro- warknęła ostro wojowniczka, zakładając ręce na klatkę piersiową. Chłopak był całkowicie zaskoczony wyznaniem narzeczonej. Zmarszczył czoło, ilustrując zielonymi oczyma swą ukochaną.
- Astrid, czy ty chcesz pozbyć się go z wyspy? - Zapytał zaskoczony. Dziewczyna fuknęła, wyraźnie zła, że zdołał poznać jej zamiary. Jeździec  spojrzał do tyłu,  gdzie Saw rozmawiał równie cicho z Ethanem.
- Winisz go za to, co się stało, prawda? - Powrócił wzrokiem na Astrid. Dziewczyna miała kwaśną minę, ale w jej oczach błyszczały łzy. Ból po stracie Eiry nadal bliźnił serce wojowniczki.
- To morderca- powiedziała tonem, jakiego Czkawka jeszcze nie słyszał. - Na twoim miejscu zastanowiłabym się, kogo wpuszczasz na Berk- dokończyła i piorunując go wzrokiem, odeszła. Zdumiony wódz stał w miejscu, wpatrując się w oddalającą sylwetkę Astrid.
- Ona zawsze będzie mnie o to winić. - Czkawka obrócił się i ujrzał zmartwione twarze Sawa i Ethana. Drugi z nich był przygarbiony, jakby na jego plecach dźwigał olbrzymi ciężar.
- Taka była wola Odyna- odparł Saw i ogarnął ramieniem syna.

          Jakiś czas później, szatyn dotarł do domu, ledwo włócząc nogami. Był przemęczony całym dniem. Marzył tylko o gorącej kąpieli, ciepłym posiłku i miękkim łóżku.
- Cześć, mamo- przywitał się całusem w policzek i usiadł przy stole.
- Jak tam obrady? - Spytała, podając synowi nadziewanego serem kurczaka.
- Ciężko, ale Arrani zostali już odesłani- odpowiedział i zaczął pałaszować mięso. - Astrid jest na górze ? - Spytał po chwili z nadzieją.
- Nie mówiła ci ? - Spytała zaskoczona Valka, odwracając się od blatu. - Przeniosła się do Lauren.
Czkawka zmarszczył czoło i kaszlnął, gdy kawałek kurczaka utkwił mu w gardle.
- Dlaczego? - Spytał, odstawiając talerz.
- Mówiła, że źle się czuje i pomieszka jakiś czas u Lauren- wytłumaczyła i zabrała się za mycie naczyń.
- Pokłóciliście się ? - Szepnęła zmartwiona, patrząc jak chłopak wkłada z powrotem futro.
- Zaraz przyjdę- zignorował jej pytanie i wybiegł.




Patrząc na ten fanart u góry, mam w głowie słowa Valki " The heart of a chief, soul of a dragon". Wybaczcie, jeśli coś pomieszałam w tym cytacie :D
Do nn :)

sobota, 20 lutego 2016

Powrót wodza

            Astrid zamieszkiwała u Czkawki już czwarty dzień. Dziewczyna czuła się lepiej, ale w jej sercu nadal panował smutek i żal za utracona mamą. Wojowniczka nadal spała w łóżku Czkawki, kiedy ten właśnie wstawał, by się ubierać. W pokoju było przyjemnie ciepło, a gruby koc dodatkowo ocieplał ich ciała, dlatego gdy wódz odkrył się poczuł na gołej klatce piersiowej dreszcze. Chwycił szybko koszule i wciągnął ją na tors. Czkawka nadal był niewyspany, ale pomyślawszy o locie ze Szczerbatkiem od razu się ożywił. Rozprostował kości i ziewnął długo.
- Hej, mordko- przywitał się ze swoim przyjacielem, który ani myślał o pobudce.- Szczerbatek. - Wołał cicho, aby nie obudzić narzeczonej. Smok otworzył najpierw lewe potem prawe oko, które mieniły się w półciemności zielono- żółtą barwą. Szczerbatek prychnął cicho, ale wstał i przyciągnął się niczym kot.
              W tym czasie wódz zaczął ubierać strój do latania i przy okazji szukał swojego hełmu. Nocna furia, przysypiając, starała się dotrzeć do schodów,  strącając przy tym książki z biurka.
- Czkawka?- Zapytała całkowicie zaspana Astrid. Uniosła swą głowę i z mrużonymi oczami wpatrywała się w wodza, którego sylwetka była zamazana.  Chłopak zerknął z gniewem na Szczerbatka, ale ten mruknął tylko, jakby przepraszał i zszedł na dół, ciągnąc za sobą długi ogon.
- Idę polatać- szepnął, kucając przy krawędzi łóżka, gdzie leżała jego narzeczona. Astrid miała zepsuty przez noc warkocz i podkrążone oczy, jednak dla Czkawki nadal była najpiękniejsza.
- Jak zawsze głowa w chmurach- zaśmiała się cicho, pokazując delikatnie swe białe zęby.  Chłopak poczuł się lżej, widząc jak Astrid wraca do życia. Ostatnie dni były prawie nie do zniesienia. Blondynka mało co jadła, dużo spała, ale jeszcze więcej płakała. Dopiero wczorajszy wieczór okazał się być ukojeniem bólu.
- A jakżeby inaczej?- Również się zaśmiał, patrząc na małe usteczka ukochanej, myśląc tylko o tym by ją pocałować. Od pogrzebu Eiry nie okazywali sobie żadnych czułości, nie licząc krótkich pocałunków Czkawki w czoło czy przytulania.
Astrid musiała zauważyć nagłe stracenie zainteresowanie rozmową, ponieważ z małymi iskierkami w oczach zapytała:
- Całujesz czy nie?- Czkawka zamrugał gwałtownie i zaczerwienił się, uciekając wzrokiem w bok, speszony, że go przyłapała. Jednak po sekundzie jego wargi wtopiły się z utęsknieniem w jej malinowe usta. Oboje poczuli, jak bardzo za tym tęsknili i jak bardzo tego potrzebowali. Czkawka przysiadł się obok niej, pogłębiając czułość i położył rękę na jej wąskiej talii.
- Idź już, bo Szczerbatek wyciągnie cię siłą- zaśmiała się ponownie między pocałunkami. Jednak Czkawka zapomniał nagle o porannym locie, na który bardzo się cieszył. Chłopak był zbyt zaabsorbowany Astrid.- Czkawka...- Mruknęła ponownie.
- Szczerbatek poczeka- odparł, zajmując się jej szyją. Zapewnienie wodza jednak nie było trwałe, ponieważ z dołu nocna furia ryknęła.
- Super- powiedział Czkawka z sarkazmem, patrząc smutno na ukochaną. Dziewczyna przejechała palcami w jego włosach i ucałowała w policzek.
- Leć, przynajmniej nikt nie przerwie mi snu- powiedziała z uśmiechem. Czkawka westchnął i ostatni raz musnął usta narzeczonej.

               Smok przecinał kolorowe chmury z zawrotną prędkością, mocno machając silnymi skrzydłami. Serca obojga biło jak oszalałe, adrenalina wypełniała ich umysły, zupełnie jak narkotyk. W sumie latanie było dla nich jak uzależnienie. Brak szalonego lotu przyprawiał obojga o zły, niemal podły nastrój. Astrid często żartowała, że wtedy nie należy podchodzić ani do Czkawki, a tym bardziej do Szczerbatka.
               Wódz krzyknął pełną piersią, czując jak szczęście wypełnia jego całego. Mimo ostatnich tragicznych wydarzeń, Czkawka zapomniał o wszystkim: Loganie, Ethanie, Eirze, oraz nawet o przyszłości, która zaczynała go nieco przerażać. Chciał ślubu, co do tego nie miał wątpliwości, ale bał się brać kolejną odpowiedzialność. Bycie wodzem jest bardzo ciężkie, mimo że z punktu widzenia wielu wikingów, wydawać by się mogło, że to zaszczytna rola. A bycie mężem? Czkawka chciał zacząć rozmowę na temat ich wspólnego życia, ale zawsze zabrakło mu odwagi. Przecież żona wodza w cale nie będzie miała łatwo. Ciągle wyjazdy, praca do późnej nocy, poświęcenie małej uwagi żonie...Która kobieta by to zniosła? Czkawka miał wątpliwości, czy dziewczyna zniesie takie życie. A kiedy pojawią się dzieci? Wódz stracił humor, mimo że nadal był wśród chmurach wraz ze Szczerbatkiem. Szkoda, że nie może o to zapytać ojca. Nagle zdał sobie sprawę, że Stoick był wodzem i rodzicem, który niestety musiał zastąpić i matkę. Jak było na początku, kiedy miał dwa, trzy lata ? Kto się wtedy nim zajmował ?  Sięgnął pamięcią kilkanaście lat wstecz, kiedy Stoick zajmował się wyspą a także synem. Czasem zabierał go ze sobą, ale tylko wtedy kiedy był zbyt mały by narozrabiać, a kiedy miał siedem, może osiem lat, opiekowała się nim jakaś kobieta. Miała na imię Gala. Miała rude krótkie włosy, drobną posturę i piękny, dobroduszny uśmiech. Co jakiś czas brała Czkawkę do siebie, choć chłopiec wolał bawić się sam. Wtedy Gala zajmowała się swoimi domowymi obowiązkami, mając jednak oko na malucha. W końcu był synem wodza. Potem Gala zmarła, kiedy Czkawka miał dwanaście lat.
Sam już nie wiedział, jak to będzie. Bycie wodzem, mężem, w dalekiej przyszłości ojcem...
- Ehh...- Westchnął ze strachem w sercu.- A zapowiadał się dobry dzień.
Mruknął i poklepał Szczerbatka za uchem, dając znak, że zwracają.
Smok westchnął po swojemu i spojrzał ze znajomym "uśmiechem " na przyjaciela. Czkawka zaśmiał się szczerze, odganiając przytłaczające go myśli. Do Berk został kwadrans lotu, więc chciał go dobrze wykorzystać.
               Nocna furia przyspieszyła, o mal nie gubiąc jeźdźca przez napór powietrza. Wódz położył się płasko na smoku i, wyczuwając odpowiedni moment, zmienił lotkę na automatyczną i rzucił się w przestworza. Szczerbatek ryknął radośnie i zrównał się z chłopakiem.
Po chwili chmury rozstąpiły się i ukazała się im zielona wyspa, przyprószona gdzieniegdzie śniegiem.
               Szczerbatek poleciał pod Czkawkę, aby ten mógł idealnie się dopiąć. Wódz chwycił stery i pokierował przyjaciela pod domem Nate'a. Musiał raz na zawsze zamknąć rozdział z Loganem.
- Hej, Czkawka- przywitał się miło jeździec, uścisnąwszy dłoń wodza.
- Cześć- powiedział, gładząc włosy po szalonym locie. Weszli do domu, gdzie jak zawsze panowała ciemność. Pytanie o ulubiony kolor Nate'a było zbędne.
- Chciałem ci podziękować za to, że mnie zastępowałeś- rzekł chłopak,  stając po środku kuchni. Prawie wszystkie domy wikingów były zbudowane tak samo: na dole duża kuchnia, wejście do spiżarni i dodatkowy pokój, u góry łazienka i w zależności od ilości członków rodziny, odpowiednia ilość  pokoi.
- Daj spokój- machnął ręką brunet i podszedł do szafki, gdzie znajdowały się listy do wodza Berk. Podał je Czkawce i zapytał:
- Co u Astrid? - Spytał, choć zdawał sobie sprawę, że słyszy to pytanie setki razy. - Myślę, że już godzi się ze śmiercią Eiry- odparł i schował ważne dokumenty do torby, która wisiała u boku Szczerbatka.
- To dobrze. Martwiłem się- przyznał chłopak i usiadł ciężko na krześle obok prawie dogasającego ogniska. Wódz zmarszczył czoło i oparł się o ścianę, widząc że Nate' a coś trapi.
- Nikt nie mógł tego przewidzieć- powiedział cicho. Brunet zerknął na niego ze smutkiem.
- Wiem, Czkawka. Tyle że ja obwiniam się o każdą śmierć bliskiej osoby - oparł równie cicho. Podszedł do ogniska i dołożył dodatkowo drewna, wpatrując się w ogień z utęsknieniem.- Taki już jestem.
Czkawka usiadł na przeciw niego i uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę,  że on też tak ma.
- Rozumiem, ale nie ma sensu o tym rozmyślać- rzekł uspakajając. Chyba miał już niemałe doświadczenie w godzeniu się z przeszłością. Śmierć ojca,atak Drago, potem najazd zbuntowanych Arranów i na koniec śmierć Eiry.
                Wódz rozprostował się nagle, przypominając sobie o czymś.
- Nate, co z Agnarem?- Spytał z małym strachem w głosie. Wojownik zmarszczył czoło ale po sekundzie pojął, o co chodzi.
- Napisałem wiadomość, ale nadal nie ma odpowiedzi- oznajmił i jeszcze raz zaczął przeszukiwać szafkę, w poszukiwaniu listu.
               Pogrzeb Logana odbył się godzinę po jego śmierci. Mimo że Nate wpatrywał się niemal z furia, odprowadzając wzrokiem zajętą ogniem łódź, rozumiał że każdy wiking musi mieć odprawiony pogrzeb, aby jego dusza mogła dostać się do Valhalli.
Czkawka obawiał się jednak reakcji Agnara. Może wuj Logana sam chciał odprawiać pogrzeb ?
- Zajmę się tym- powiedział w końcu wódz, wstając ciężko. Szczerbatek również ruszył się z miejsca i otworzył za pomocą łapy drewniane drzwi.- Ty lepiej odpocznij, słyszałem od Pyskacza ile zrobiłeś dla Berk.
           Nate uśmiechnął się smutno i pożegnał się z przyjacielem. Sam nie czuł się najlepiej, jakby całą złą atmosferę wciągnął w swoje ciało. Od tygodnia męczyły go koszmary, miewał gorączkę a na dodatek wymiotował. Nikomu o tym nie wspominał, szczególnie Lauren, ponieważ nie chciał  dokładać zmartwień najbliższym. Nawet Piorun nie poprawiał mu humoru; loty stały się zwykłą codziennością, która zaczynała przerastać znakomitego wojownika. Westchnął ciężko, nie wiedząc co ma zrobić. Iść się  przejść? Zajrzeć do Astrid? A może skusić się na krótki lot? Brunet wypił kubek zimnej herbaty i wybrał drugą opcję. Ubrał wilcze futro, od razu zauważając że musi je wyprać i wyszedł z domu, zamykając szczelnie drzwi.

            Czkawka chodził już drugą godzinę po Berk, chcąc jak najszybciej nadrobić zaległości. Szczerbatek wiernie towarzyszył przyjacielowi, a nawet załatwił drobną sprawę, rozgarniając skutecznie stado dzikich straszliwców, które wykradały z portu świeżo złowione ryby.
Nocna furia weszła leniwie do kuźni, a za nim Czkawka, który przywitał się z kowalem.
- Pamiętasz o wysłaniu towaru do Łupieżców?- Rzucił Pyskacz, kręcąc się po kuźni w poszukiwaniu odpowiedniego kikuta.
- Poprosiłem o to Śledzika- odparł i wytarł ubrudzone kurzem dłonie. Czkawka stał się od razu jakiś smętny, uciekając myślami do poprzednich zdarzeń. Czuł dziwny ciężar w umyśle, a żołądek od razu przewrócił mu się na drugą stronę.   Dobrze, że niczego nie jadł, bo najpewniej skończyło by się gorzej.
- Młody, zajmiesz się tym żelastwem?- Zapytał Gbur, pokazując zdrową ręką na wóz starych mieczy, toporów i kuszy, których czas właśnie się skoczył.
- Jasne- odparł z udawanym entuzjazmem. - Przetopić?
- Oczywiście. Przecież to nadal dobra stal. - Pyskacza nigdy nie opuszczał dobry humor. Zawsze potrafił rozładować nawet najbardziej napięta sytuację, co wzbudzało zawsze śmiech wikingów. Oczywiście nie był by Pyskaczem, gdyby czegoś nie wypaplał. Stoick miał naprawdę szczęście, że to właśnie Gbur był jego przyjacielem. Co prawda Czkawka także miał wielu dobrych znajomych, ale oprócz Astrid, która nie była tylko jego narzeczoną, ale i również przyjaciółką, nie miał tak zażyłych więzi jak właśnie Pyskacz i Stoick.
Wódz odpiął futro i rzucił je w kąt, czując ulgę i powiew zimnego powietrza. Wziął kilka małych noży, wyjmując trzonki i wrzucił broń do ołowianej miski, która znajdowała się nad ogniskiem.
- Czkawka, co zamierzasz zrobić z Erykiem? - Spytał w pewnej chwili Pyskacz, patrząc na niego nieco podejrzliwie.
Chłopak wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, co począć z wojownikiem. Z jednej strony zasługiwał na karę, ale ta sprawa była o wiele trudniejsza, ze względu na to, że jest synem Hoffersonów. A poza tym, został wyciągnięty w intrygę Logana... Właśnie w takich chwilach Czkawka chciał krzyczeć, dlaczego to on musi być wodzem.
- Później się nim zajmę- oznajmił, przelewając metal do okrągłego dołu, dzięki któremu wyrabiano maczugi.- Smark przyniósł go do domu ledwo żywego- dodał, przypominając sobie ostatnią noc, kiedy szedł do domu. Sączysmark trzymał Ethana mocno, ale chłopak i tak się kołysał, więc wódz bez wahania pomógł mu donieść blondyna do domu. Saw był zmartwiony i zdziwiony, ale zajął się synem. Dobrze, że Astrid tego nie widziała.
- Mieczyk gadał, że się upił - przyznał Gbur ze zduszonym śmiechem. Czkawka jednak nie zareagował, ponieważ miał już dość ciężkiego tygodnia. Mimo że było dopiero popołudnie, chłopak już był zmęczony krzykami wikingów, ciągłymi wołaniami o pomoc, rozstrzygania sporów.
Gdyby tylko był z nim Stoick...
- Wodzu! - Krzyknął Gruby Ben, wbiegając do kuźni. Czkawka spojrzał na niego wyczekująco. Wiking oparł się o kolana, próbując zaczerpnąć powietrza.
- Spokojnie- rzekł szatyn, kładąc rękę na plecach podwładnego. - Co co się stało?
- Statki na horyzoncie- wysapał i chwycił kubek wody podany przez kowala. Wódz spojrzał na Gbura zmieszany, ale bardziej wystraszony.
- Szczerbatek!- Zawołał smoka i w mig wsiadł na jego grzbiet, kiedy pojawił się przy wejściu.
Szatyn namierzył łodzie, które wraz z siłą wiatru płynęły prosto do Berk. Wyjął lunetę i przyjrzał się herbom, których zielony kolor bił na żółtawych żaglach.
- Agnar...- Wyszeptał i poklepał przyjaciela, aby przyspieszył. Nocna furia zamachnęła mocno skrzydłami i doleciała do pierwszego statku, który płynął na czele. Ludzie wystraszyli się nieco na widok najniebezpieczniejszego smoka i wyciągnęli przed siebie włócznie.
- Nie atakować!- zakrzyknął jeden z mężczyzn mocnym i donośnym głosem. Z kajuty wyszedł wiking odziany w grube futra. Jego twarz była blada i pozbawiona życia, jakby wojownik wyczerpał się.
           Wódz Berk wylądował miękko przed przyjacielem i przywitał się ponuro. Czy Agnar wiedział, co spotkało jego bratanka? Serce jeźdźca zabiło szybciej, jednak spojrzał prosto w oczy Agnara, który równie smutno wpatrywał się w Czkawkę.
- Wejdźmy do środka- powiedział, otwierając przed szatynem drzwi kokpitu. Chłopak skinął głową i spojrzał na Szczerbatka, aby szedł z nim. Nocna furia mruknęła, patrząc z niechęcią na Agnara, ale mężczyzna wydawał się ignorować smoka.
- Twój zastępca opisał mi w liście, co się stało- wyznał szeptem starszy wiking, zamykając za sobą szczelnie drzwi.- Nie wiedziałem, że Logan planuje odwet na sojuszniku. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, Czkawko.
Głos Agnara drżał, człowiek był ewidentnie na skraju wytrzymałości psychicznej. Fizycznej zresztą też, ponieważ jego noga powoli odmawiała posłuszeństwa.
- Agnarze, Logan nie chciał mścić się na Berk, ale na Nate'cie- odparł szeptem, uciekając wzrokiem na obrazy.
             W środku panował chłód, jakby podkreślał ważność tej sytuacji, mimo że w rogu stał kominek, którego ogień przygasał, pozostawiając pył.- Logan obwiniał go o śmierć swojej narzeczonej.
             Agnar siedział z założonymi rękoma, jak do modlitwy, słuchając uważnie słów przyjaciela.
- Mimo że minęło tyle lat, on nigdy nie pogodził się z tym, co się stało- dodał wiking, widząc do czego zmierza Czkawka. - Starałem się mu pomóc, ale...nie potrafiłem. Logan wiele w życiu przeszedł, może nie mógł już wytrzymać...
- Tak czy inaczej, to przeszłość, Aganrze- przerwał szeptem szatyn, czując jak żal rośnie w jego sercu. Przyjaciel wodza Berk strasznie schudł. Już nie był tym silnym, rosłym wikingiem, którego poznał prawie rok temu. Jego twarz pokrywało zmęczenie życiem i chęć poddania się. Czkawce ścisnęło serce na ten widok.
- Dziękuję za wyrozumiałość- powiedział ze wzruszeniem blondyn z pasmami siwych włosów. - I za to, że godnie pochowaliście mojego bratanka.
Agnar ukrył twarz w dłoniach, tłumiąc cichy płacz. Jeździec w cale nie był zaskoczony, mimo że Logan wyrządził tyle złego, Arran bardzo go kochał, traktował go jak syna...
- Teraz zazna spokoju- rzekł Czkawka po chwili okropniej ciszy, która zdawała się być ich przyjacielem.
Wódz Berk wstał powoli, widząc że Agnar musi przebyć sam. Położył rękę na jego kościstym ramieniu.
- Gdy tylko dopłyniecie do Berk, postaram się abyś mógł należycie odpocząć.
Nocna furia mruknęła pocieszająco i zaczęła iść po drobnych schodach.
- Dziękuję ci bardzo. Jesteś znakomitym przywódcą- wyszeptał mężczyzna i pożegnał się z Czkawką.
Chłopak wskoczył na Szczerbatka i czmychnął ku górze. Potrzebował lotu. Natychmiast.



Przepraszam, że rozdział dość nudny, ale serio nie miałam weny i chęci :/ 
UWAGA! Po prawej stronie bloga znajdziecie ankietę, chciałabym, aby KAŻDY wziął w niej udział. To tylko dwa kliknięcia :) Ankieta ma na celu zbadanie ilu mam czytających OGÓLNIE (nawet tych, którzy nie komentują ). To dla mnie dosyć ważne, gdyż jakoś powoli tracę sens, aby ciągnąć dalej tego bloga... ;(

PS. Zmiana linku mojego drugiego bbloga. Zapraszam serdecznie KLIKAJ TUTAJ

poniedziałek, 15 lutego 2016

Żałoba

        Wszyscy stali na klifie, przy zachodzącym świetle słońca. Nikt się nie odzywał, nikt nawet nie chciał. Ta niespodziewana wiadomość zstąpiła na wikingów z Berk niczym najgorszy huragan. Czy się z tego podniosą? Marne szanse, lecz oni nigdy się nie poddają. Wierzą, że ich bratnia dusza, Eira Hofferson, zasiadła przy stole wojowników u samego ojca Odyna i czeka, aż oni przybędą do niej, żeby w swej najważniejszej godzinie podjąć walkę u boku Thora, w Ragnaroku.
             Rodzina Hoffersonów wydawała się jakby bez życia. Na ich smutnych, udręczonych żalem twarzach, wypisany był ogromny ból po stracie żony i matki. Ciężko było im to przyjąć do wiadomości, a zaakceptować - jeszcze gorzej.
            Skrzydlate stworzenia tak samo jaki ich wierni przyjaciele, również zachowywały wielką powagę. Rozumiały sytuację, która tak okropnie dotknęła Berk. Wandale byli ich rodziną, przyjęli ich do swego "stada". Smoki lojalne do samego końca, czuły pustkę. Gościła ona w ich wielkich sercach, postanawiając już nigdy się nie zabliźniać. Nie tylko Hoffersonowie stracili bliską im osobę. Lecz tak samo wikingowie i smoki.
                Saw wciąż ocierając płynące łzy, śledził dębową łódź, która niosła ze sobą ciało jego ukochanej. Mógł mieć za złe bogom, że nabrali mu jego żonę? Oczywiście, że tak. Lecz godził się z tym, gdyż taka wola Odyna. Czuł pustkę w swej duszy, jakby część mu jej zabrano i już nic nigdy miało jej nie zastąpić. I rację miał ten, kto powiedział, że gdy rodzi się człowiek dusza jego rozszczepia się na dwie połówki. Celem życia tego człowieka jest znalezienie drugiej cząstki w drugiej osobie, z którą spędzi resztę życia. Saw znalazł, kochał ją najbardziej na świecie, był gotów oddać za nią życie, lecz niestety nie pozwolono mu tego uczynić. Teraz będzie żył ze świadomością, że za jakiś czas spotka wybrankę swego serca, lecz dopiero gdy i jego czas nadejdzie.
              Jeźdźcy z żalem w ich oczach patrzyli jak Astrid, tulona przez Czkawkę, nie przestaje płakać, a ciszę przerywa czasami jej rozrywający serce na pół szloch. Czkawka również nie powstrzymywał łez. Mimo że był wodzem, to gdy tylko popatrzył na łódź, od razu przypominał mu się jego ojciec. Wiedział doskonale co czuje Astrid. Sam przeżywał to samo, ale gorsze było to, że nie mógł się z nim pożegnać. Uratował mu życie, lecz nigdy chłopak nie powiedział mu przy końcu, jak bardzo go kocha i jak bardzo żałuje, że to nie on jest na jego miejscu.
            Ethan, stojący lekko na uboczu, ale blisko ojca, miał ochotę skoczyć z klifu. Stracił matkę jak był jeszcze małym chłopcem, tak bestialsko rozdzielili go z rodziną. Tułał się po świecie, szukając swych rodziców, a gdy wreszcie ich znalazł, ponownie w połowie utracił. Tym razem na zawsze, bo wiedział, że dopóki nie umrze, nie zobaczy matki. Brakowało mu jej okropnie, bo po dwudziestu trzech latach, mógł z nią pobyć przez kilka dni. O wiele za krótko jak na tak długą rozłąkę. Jego serce również krwawiło, gdy patrzył na Astrid i Sawa. Oni mieli ją na co dzień więc było im gorzej się z nią rozstać. On zdążył się przyzwyczaić, lecz i tak ciężko żyło mu się ze świadomością, że to jego wspólnicy doprowadzili do śmierci jego matki. On na to pozwolił. On jest temu winny.
            Pyskacz wiedząc, że to już czas, podszedł do kamienia, przy którym ustawione były strzały i łuki. Wziął po jednym i kierując twarz w stronę oceanu, rozpoczął przemowę:
- Odynie nasz, przywitaj z szczerym zachwytem i chwałą jedną z naszych sióstr, z klanu Wandali. Walkirie przeprowadźcie ją bezpiecznie, aż do samych bram cudownej Valhalli. Thorze, wychwalaj jej imię, jak najgłośniej, żeby wszyscy wiedzieli, co uczyniła za życia. Bo życie swe oddała, żeby córkę uratować - W tym momencie Astrid mocno zakuło serce, bo wiedziała, że tylko dzięki mamie żyje. Dziękowała jej za to z całego serca, a słowa Pyskacza, rozłupały jej duszę na pół - Dajcie jej możliwość opiekowania się z góry naszą Berk, bo przez wszystkich była tu kochana. I wszyscy będą pamiętać o niej, na zawsze. Bo dziś poległa...   Kowal dał znak jeźdźcom, żeby kontynuowali, gdyż sam nie dałby rady. Za bardzo go to przerosło.
- Wojowniczka - szepnęła Szpadka, biorąc jeden łuk.
- Żona - powiedział Śledzik, stając u boku Thorston.
- Matka - dopowiedział Sączysmark, a jego słowa trafiły z niewyobrażalną mocą do Czkawki. Ojciec-przypomniał sobie wypowiedziane trzy lata temu przez Pyskacza słowa, gdy żegnali Stoika Ważkiego.
- Przyjaciółka - zakończył Mieczyk, doskonale dobierając słowa. Wszyscy mieli w Eirze, oparcie, każdemu pomagała. Teraz oni musieli jej pomóc w ostatniej drodze.
                Pyskacz zdając sobie sprawę, że i Astrid i  Saw nie dadzą rady wystrzelić strzał, podał łuk Czkawce, przez to, że był wodzem i narzeczonym Astrid, więc tym samym przyszłym zięciem Sawa. Haddock niechętnie oddał Astrid w ramiona Śledzika, który zaraz pojawił się obok nich. Brunet kiwnął głową przyjacielowi i skierował się na środek klifu, do ogniska.
Dokładnie jak trzy lata temu, pomyślał, oglądając się na swoich przyjaciół i matkę. Zanim podpalił strzałę, odetchnął.
- Berk nigdy nie zapomni ile dobrego dla nas zrobiłaś Eiro. Wszyscy jesteśmy ci winni podziękowania, a ja jako wódz, z głębokim żalem cię żegnam. Wiem jednak, że zasiądziesz przy stole królów i będziesz na nas oczekiwać. Bo to nasze życie jest zbyt zaskakujące, żebyśmy wiedzieli, w którym momencie Odyn zechce nas mieć u swego boku - powiedział, zapalając strzałę i przykładając ją  blisko twarzy, wymierzył w środek łodzi - Niech Thor przywita cię z należytym szacunkiem, droga Eiro Hofferson - szepnął cicho, po czym wypuścił strzałę, która pognała daleko w ocean, ostatecznie wbijając się w drewno. Szybko łódź zajęła się ogniem, a po Czkawce w chmury powędrowały strzały wystrzelone przez Sączysmarka, bliźnięta, Pyskacza, Valkę i Nate'a.
            Astrid mocno wtulała się w grube futro przyjaciela. Nie potrafiła patrzeć przez ciągłe łzy na łódź, która znikała we mgle. Pozostawała po niej jedynie jasna łuna nad granatowym oceanem. Blondynka była w beznadziejnym stanie. Psychicznie już prawie nie dawała rady. Straciła matkę, swoją rodzicielkę, tylko przez głupią wojnę. Już nie przytuli jej na dobranoc, nie powie "kocham cię, mamo", nie poczytają ulubionych książek, nie porozmawiają o dręczących blondynkę, sprawach, nie spędza już razem czasu, nie będzie jej miała obok siebie, w momencie gdy najbardziej jej będzie potrzebować. Eira już nie ujrzy córki na ślubnym kobiercu. Kobieta była przeszczęsliwa, gdy dowiedziała się o planowanym ślubie swej córki. Pokazywała nawet projekty sukni, które sama szyła...
             Przykro mi, wciąż brzęczały jej słowa Lauren, gdy lekarka oznajmiła jej tę okropną wiadomość. To nie prawda!, wrzeszczała wtedy głośno, zalewając twarz łzami. Nawet teraz dalej wrzeszczała, jej dusza wrzeszczała za utraconą matką, za bliską przyjaciółką, za wzorem, który widziała w swojej rodzicielce. Teraz nie został jej już nikt i nic. Co prawda miała Sawa, Czkawkę, Wichurę, przyjaciół i całe Berk, lecz teraz jakby wszyscy dla niej znikli. Pozostała sama pustka, cisza, nierozerwalna przeszkoda, która dzieliła ją od matki.
          Smoki smutne, wraz z wystrzałem ostatniej strzały, ryknęły żałośnie schylając swoje potężne głowy ku ziemi. Szczerbatek podniósłszy łepek po odczekaniu należytej chwili, podreptał do Czkawki i patrząc w ocean, wystrzelił kule plazmy w geście honorowego smoczego szacunku. Po nim uczyniły to samo inne smoki, wyrażając głęboką więź ze zmarłą.
          Całe plemię powoli zaczęło się rozchodzić, a Czkawka polecił Pyskaczowi zabrać wszystkich na stypę do Twierdzy. Na klifie pozostał tylko on sam i Hoffersonowie oraz Wichura z Szczerbatkiem. Smoczyca podbiegła do swojej właścicielki, otulając ją skrzydłem, a blondynka przytuliła się do jej ciała. Czkawka trzymał rękę na mordce swojego przyjaciela, a już prawie całe schowane za widnokręgiem słońce, ostatnimi promykami wysuszało jego łzy. Ethan patrzył krótką chwilę na ocean, a potem skierował się ku wodzowi.
- Wrócę do celi - szepnął mu na ucho, co zdziwiło chłopaka.
- Idź do Twierdzy - polecił mu za to jeździec Nocnej Furii i poklepał po ramieniu - Potrzebujesz wsparcia, nie samotności - powiedział, posyłając mu lekki uśmiech. Eithan otarł twarz i udał się do Wielkiej Sali.
           Niedługo po nim klif opuścił też Saw, ówcześnie całując podobiznę Eiry i wyrzucając ją daleko w ocean. Czkawka wiedział, że w ten sposób kochanej osobie, pokazuje się, że już na zawsze pozostanie w sercu i nic nie zmieni miłości tej osoby względem umarłej.
  Gdy zostali sami, a księżyc wstąpił na nieboskłon, Czkawka przysiadł się do Astrid i odrywając ją od smoczycy, otarł kciukiem jej łzy. Przytulił ją mocno do swojego torsu, opierając się plecami na Szczerbatku, który usiadł obok nich.
- Nie płacz, nie mogę patrzeć jak płaczesz - szepnął cicho, lekko kołysając swoją narzeczoną. Przez to, że ona cierpiała, on cierpiał jeszcze bardziej.
- Czkawka - wychlipała - tak bardzo mi jej brakuje - wyszeptała, pierwszy raz od początku pogrzebu. Haddock ucałował jej czoło.
- Wiem. Ale twoja matka zrobiła coś niesamowitego. Uratowała życie mojej ukochanej. Tak samo jak mój ojciec  moje - zaczął, a wojowniczka zaczęła stopniowo uspokajać się w jego ramionach - Astrid, pamiętaj, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby nie nasi rodzice, nie bylibyśmy razem. Oni poświęcili za nas swoje życie. Nie możemy o tym zapomnieć. Bo tylko dzięki nim, nasza miłość przetrwała, As - dokończył.
- Dziękuję - odparła, głaskając chropowate łuski Wichury.
- Miłość jest wieczna, Astrid. Nigdy nie przestaną nas kochać - szepnął, mocniej otulając ją ramionami, bo trzymał w rękach cały swój świat.


             Mijał już drugi dzień od pogrzebu Eiry. Szok, który towarzyszył wikingom dowiedziawszy się o jej śmierci nadal im towarzyszył. Mieszkańcy Berk pracowali smętnie lub całkowicie oderwali się od pracy i gromadzili w twierdzy, aby powspominać jak dobrą i łagodną kobietą była Eira.
Bogowie musieli dobrze znać ból braci i sióstr zmarłej, ponieważ Thor- bóg piorunów ale i władca wszelakiej pogody, zesłał nad Berk ciężkie, szare chmury, z których kapały ogromne krople. Przez nagłą zmianę pogody, wikingowie całkowicie rzucili narzędzia pracy i znikały albo w ciepłych domach, albo w chłodnej twierdzy.
              Czkawka przez cały czas czuwał przy Astrid w domu Hoffersonów. Dziewczyna nie miała siły na nic; nie jadła, mało co piła, nie rozmawiała z nikim. Wódz czuł się tak żałośnie, widząc jak cierpi jego ukochana, że miał ochotę krzyczeć. Blada twarz blondynki zdradzała, że Astrid jest na skraju wytrzymałości. Leżała bezwiednie w ciepłym łóżku, okryta do połowy grubym kocem. Włosy miała w całkowitym nieładnie, ubrania leżały gdzieś w kącie...
Dziewczyna myślała o swojej ukochanej mamie, którą ujrzy dopiero, gdy sam Odyn wezwie ją do siebie. Po delikatnie rumianym policzku spłynęła kolejna łza, którą nie chciała wycierać, ponieważ wiedziała, że następny potok słonej cieczy zamoczy jej niebieską koszulę.
- Astrid, spróbuj zasnąć- szepnął Czkawka, który leżał wraz z narzeczoną w łóżku. Chłopak opierał się o wezgłowie dużego łoża, tuląc do torsu wojowniczkę. Jego serce pękało za każdym razem, gdy słyszał stłumiony szloch jeźdźczyni.
- Ciii...- mruczał wódz, kołysząc Astrid w ramionach i głaszcząc ją po złotej głowie.
               Czkawka usłyszał delikatne stąpanie po drewnianych schodach. Do zaciemnionego pokoju weszła nieśmiało Lauren ubrana na czarno. Dziewczyna miała na boku małą torbę, w której trzymała najpotrzebniejsze rzeczy. Uśmiechnęła się lekko do przyjaciela, ale i ona wyglądała na wycieńczona. Wódz pokręcił przecząco głową, wiedząc o co chciała zapytać lekarka. Lauren podeszła wolnym korkiem do narzeczonych i usiadła po lewej stronie. Zabrała ze stolika świeżą wodę i nalała do kubka, dosypując czegoś zielono- żółtego. Czkawka skrzywił się, czując okropny odór naparu.
- Astrid- zaczęła lekarka, patrząc z powątpieniem na wodza.- Musisz to wypić.
Szatynka podała naczynie wojowniczce, która wzięła je bez problemu. Zajrzała w głąb kubka i wypiła jego zawartość jednym chlustem.
- To ci pomoże zasnąć- wytłumaczyła i ścisnęła rękę przyjaciółki.
- Dziękuję...- wyszeptała Astrid, zamykając oczy, jakby wypicie mieszanki ziółek przyniosło jej ukojenie.

              Godzinę później Astrid mocno spala. Czkawka nie miał serca, by ją opuścić, ale musiał zajrzeć jeszcze do Sawa i Ethana, który był "pod opieką " Sączysmarka. Wódz ucałował ukochaną w czoło.
- Śpij dobrze- wyszeptał z czułością i przykrył ją szczelniej kocem.  Szczerbatek obserwował parę bardzo czujnie, leżąc w najciemniejszym kącie pokoju. Bardzo lubił Astrid a gdy dziewczyna była smutna to i również on.
- Zostaniesz?- Zapytał Czkawka nocą furie szeptem. Szczerbatek wyprostował się nagle i usadowił się wygodnie na łóżku, gdzie spala Astrid, dając do zrozumienia, że chce ją wesprzeć.
- Dziękuję, mordko - powiedział z uśmiechem wódz i wyszedł.
            Saw siedział na dole, patrząc jak słońce chowa się za grubą linią oddzielającą ocean od nieba.
- Jak się czujesz?- Spytał Czkawka, stając na ostatnim schodku.
- Byle jak- odparł.- Co z Astrid?
Chłopak usiadł naprzeciw przyszłego teścia i westchnął.
- Dopiero zasnęła- powiedział. - Ciężko to znosi.
Saw kiwnął w geście zrozumienia.
- Myślałem, żeby Astrid przeniosła się do mnie na jakiś czas- ciągnął Czkawka, patrząc miękko na starszego wikinga. Blond-włosy mężczyzna zmarszczył czoło, zastanawiając się nad propozycją wodza.
Czkawka, widząc wątpienie na twarzy wikinga, ciągnął dalej.
- Myślę, że u mnie nie będzie jej tak brakować...Eiry- ostatnie słowo wyszeptał, nie chcąc przywoływać bólu, który już nieco zelżał u Sawa.
- Jeśli Astrid się zgodzi, nie widzę problemu- rzucił miło wojownik, choć w jego oczach malowało się cierpienie i łzy.
- Może ty potrzebujesz czegoś? - Spytał szatyn ze współczuciem. Saw pokręcił głową i podrapał się po złotej czuprynie.
- Pójdę do twierdzy. Ethan niezbyt dobrze przeżywa ostatnie dni- odparł i odsunął się powoli od stołu, zakładając ciepłe futro. Czkawka również podniósł się, choć żal mu było zostawiać ukochaną w takim stanie, mimo że Lauren zapewniała, iż Astrid nie obudzi sie przez następne kilka godzin.

             Nate, jako jeden z nielicznych, ostro pracował w kuźni. Mimo że nie było zbyt ciepło, wiking pracował bez koszulki. Jego jasne oczy błyszczały z coraz to nowszą wściekłością. Od zdarzenia z Loganem minął tydzień, ale chłopak nadal nie mógł zapomnieć jego oschłych słów, twarzy zapłakanej Lauren, która zaczynała stawać się dla niego kimś o wiele ważniejszym. Serce wojownika przecinał również płacz Astrid, którą przyrzekł chronić. Blondynka pomogła mu pogodzić się ze śmiercią Perły, więc przyszedł czas aby się odwdzięczyć. Sam nie wiedział, na czyje barki spadła wina śmierci Eiry. Jego, Ethana czy najeźdźców. Być może ktoś zrzuciłby na wrogów, którzy zaatakowali niczego nieświadoma Berk. Nate przecież widział, jak jeden z wojowników wypuszcza strzałę, która mknie wprost na Astrid. Mógł zareagować szybciej, skoczyć pomiędzy blondynę a Toma. Nie tylko Ethan czuł wyrzuty sumienia...
- Nate?- Usłyszał ciche wołanie swojego imienia. Odwrócił się i ujrzał Lauren, na której widok jego serce zabiło mocniej. Chłopak odłożył miecz i dopiero wtedy zauważył, że pod wpływem agresji całkowicie wygiął stał. Rzucił broń do stojaka, do którego trafiały bezużyteczne bronie.
- Hej- powiedział tylko i chwycił szarą koszulę. Założył ją a potem nałożył prostą zbroję złożonej z łusek węgorza północnego.- Byłaś u Astrid?
- Taak- mruknęła i weszła dalej, siadając na pierwszy napotkany stołek. Nate przyjrzał się jej dokładniej, przypominając sobie o ostatnim pocałunku. Wciąż nie miał odwagi zapytać, czy to było prawdziwe czy wymuszone chwilą. - Jest załamana.
Lauren zerknęła na przyjaciela, który dostrzegł ból w jej oczach. Usiadł blisko niej i objął niepewnie. - Taka jest wola Odyna -powiedział.-  Mimo że jest to cholernie ciężkie, muszą pogodzić się z tym, co się stało.
- Wiem...- Westchnęła,  czując kłucie w klatce piersiowej, widząc załamaną Astrid i Sawa. Po chwili Lauren wtuliła się nieśmiało w ramię bruneta, który zesztywniał. Co prawda przytulał ją na pogrzebie, ale to nie było to samo.
- Muszę cię o coś zapytać- wyznał po chwili Nate drżącym głosem. Dziewczyna odkleiła się od niego i zbadała go swoimi ciemnymi oczyma.
- Tamten wieczór...- Zaczął, uciekając wzrokiem. Lecz nie musiał mówić dalej, ponieważ Lauren w mig pojęła, o co chodzi. Zarumieniła się i odchrząknęła.
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam.
Nate zmarszczył czoło i uśmiechnął się  pierwszy raz od śmierci Eiry. Złapał ją delikatnie za rękę,  nie pozwalając jej uciec.
- Nie masz za co przepraszać- odparł.- Mi się podobało...
Lauren ledwie usłyszała jego wyznanie. Odwróciła głowę zaskoczona, wpatrując się świdrującymi oczyma w jego chłodne spojrzenie, które tym razem wydawało się iskrzyć.
- Ja nie wiem, co powiedzieć- rzuciła po chwili, patrząc jak Nate zaplata ich dłonie ciasnej.
- Może dajmy sobie czas, co?- Zapytał, czując jak jego serce łomocze. - Ostatnie wydarzenia mocno nami wstrząsnęło...
Lauren była w niemałym szoku. Chłopak, do którego żywiła malutkie uczucie, właśnie je odwzajemniał. Dziewczyna skinęła głową w geście zgody, jednak nie mogła się powstrzymać i musnęła delikatnie jego usta. Wojownik zamrugał szybko, czując na wargach jakby muśnięcie skrzydeł. Nie mógł się jednak wczuć, ponieważ pocałunek skończył się szybciej niż przypuszczał. Lauren zostawiła go oszołomionego i bez pożegnania wyszła z kuźni.

                  Ethan siedział sam w kącie, pijąc kolejną porcję mocnego trunku. Jego twarz przyjęła mocno czerwonej barwy, co było charakterystyczne, jeśli wypiło się za dużo gorącego miodu. Blondyn zginął w swoich własnych myślach, przeklinając siebie za to, że dał się podpuścić Loganowi. Ah, gdyby tylko dorwał tego drania w swoje ręce! Jednak po chwili porzucił myśl o zemście i powrócił myślami do swojej mamy, którą zdążył poznać. Sam nie wiedział, czy dobrze robi, szukając rodziny. Mógł teraz żyć w spokoju gdzieś daleko stąd, ciesząc się z ogniska domowego. Może miałby teraz żonę i dzieci..?
Chyba za dużo wypiłem. Mruknął w myślach i spojrzał na Smarka, który wraz z bliźniakami i tym grubym siedzieli przy kolumnie podpierającej dach.
Jeźdźcy siedzieli w ciszy, co jakiś czas wymieniając krótkie zdania, aż w końcu każdy sobie poszedł, oprócz Sączysmarka, który usiadł naprzeciw Ethana, jednak nie chciał mu przeszkadzać.
Blondyn skrzywił się, gdy zauważył, że skończył się alkohol. Odłożył kubek do reszty, która walała się po całym stole. Jorgerson podniósł zdziwiony brwi, ale wzruszył tylko ramionami, gdy jego wzrok spotkał się ze wzrokiem starszego wikinga.
Ethan zamknął oczy i położył głowę na drewnie, myśląc, co ma zrobić dalej. Widział, jak jego siostra posyła mu pełne żalu spojrzenie. Rozumiał, że  winiła go za śmierć ich matki. Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. Gdy tylko sytuacja się uspokoi, wyjedzie z Berk. Nie będzie więcej źródłem kłopotów. Gdyby mógł najchętniej oddał by życie za matkę.
Prawdziwi Hoffersonowie dbają o swoich. Nawet za najwyższą cenę. Dudnił w jego głowie oskarżycielski  głos Astrid.
Myśli stały się zbyt ciężkie aby znów nad nimi dumać. Ethan osunął się na ławę, uśpiony ambrozją wikingów...


Podziękujcie SuperHero, gdyż to dzięki niej rozdział pojawił się tak szybko. I po drugie: to właśnie jej dedykuję ten nn, ponieważ Hero napisała opis pogrzebu. Jesteś wielka, jeszcze raz dziękuję!!! :D

PS. Zachęcam do komentowania :)

sobota, 13 lutego 2016

Ostatnie pożegnanie
               Astrid zatrzymała się na przypadkowej wyspie. Była już noc, lecz dziewczyna nie była ani trochę zmęczona. Wściekłość rozmyła senność, a adrenalina dodawała energii. Wojowniczka zaskoczyła z Wichury, zabierając podstawowy ekwipunek, który zawsze znajdował się na tyle siodła, w razie wypadku. W worku znajdował się koc z niedźwiedzia i zapasy świeżej wody i jedzenia na dwa dni. Jeźdźcy nigdy nie zabierali więcej, aby nie obciążać smoka dodatkowymi kilogramami.
Blondynka rozpaliła małe ognisko i usiadła obok Wichury, która przykryła swą jeźdźczynię kolorowym skrzydłem.
                 Astrid miała przed oczami rozczarowany wzrok rodziców, gdy wyszła wściekła, trzaskając drzwiami. Była zła, jak nigdy wcześniej i wcale nie była to zazdrość o Ethana. To ona powinna być rozczarowana postępowaniem swych rodziców. Nagle wszystkie reguły Hoffersonów poszły w zapomnienie. Gdzie podziały się szczerość i prawda, którymi rzekomo żyli od pokoleń? Hoffersonowie to dumny, odważny i wojowniczy ród, mający wielkie przywiązanie do rodziny i zasad. Między innymi było mówienie prawdy, nawet jeśli była bardzo brutalna. Lepsze to niż słodkie kłamstwa- mawiał brat Sawa- Finn. Astrid wiele mu zawdzięcza. Często opiekował się bratanica, kiedy wioskę atakowały smoki. Wuj nauczył ją wielu technik walki, ojciec wpajał jej wartości, którymi miał żyć prawdziwy wojownik.
              Więc co znaczyła postawa jej rodziców? Byli tchórzami?
Nie, nigdy. Powiedziała w myślach Astrid, bawiąc się patykiem w ogniu. Dziewczyna uspokoiła się nieco, gdyż wiedziała, że tylko jasny umysł pozwoli jej trzeźwo patrzeć na sytuację, w której się znalazła. Może zaginięcie Ethana tak bardzo nimi wstrząsnęło, że zwykle wspomnienie przypomniało o bólu straconego dziecka? To było jedyne racjonalne wyjaśnienie.
Wojowniczka zerknęła za siebie, gdzie rozprzestrzeniał się ciemny, jak otchłań, ocean. Wokół niej rosły gęste krzewy i drzewa z bujnymi koronami, jakby zapomniały, że jest zima.
- Nie obraziłabym się, gdybyś mi pomógł, Odynie- westchnęła, patrząc na miliony gwiazd, które świeciły mocno. Pośrodku nich znajdował się księżyc w postaci rogala.
             Wichura fuknęła coś przez sen. Jak dobrze, że przynajmniej smoki nie mają takich problemów, pomyślała zaraz blondyna i przybliżyła głowę do ciepłego brzucha przyjaciółki. Po chwili zapadła w głęboki sen.

                 Wikingowie powoli budzili się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Mężczyźni, choć z początku niechętni, brali się do swej codziennej pracy. Wioska natychmiast zaczęła tętnić życiem, który Stoick tak bardzo uwielbiał. Valka na wspomnienie o mężu westchnęła cicho i zerknęła na ogromny posąg, który oddawał należny hołd zmarłemu wodzowi. Jeźdźczyni wróciła z sanktuarium, gdzie pomogła kilku smokom przyjść na świat. Kobieta założyła nieokiełznane kosmyki włosów na ucho i weszła do kuźni, skąd dochodziła wesoła pieśń Pyskacza.
- O, witaj, Valko- zawołał kowal ze szczerym uśmiechem. Kobieta przywitała przyjaciela tym samym, po czym usiadła ciężko na krzesło. Chmurosmok, wiedząc, że jeźdźczyni pozostanie na dłużej, wzbił się w powietrze, by móc oderwać się od przyziemnych spraw ludzi. Smok nadal był nieprzyzwyczajony do tak ogromnego skupiska ludzi, dlatego często z Valka uciekał z wyspy na wiele godzin.
- Co cię sprowadza?- Zapytał blondyn, spadając po drugiej stronie stołu.
- Nie mogę znaleźć miejsca na Berk -oznajmiła z szerokim uśmiechem.
- Martwisz się czymś?- Zagaił Gbur. Jako nieliczny z wikingów znał najlepiej Valkę, z którą łączyła go bliska przyjaźń. Niemal taka  sama jak ze Stoickiem.
- Ostatnie dni były dość ciężkie- mruknęła kobieta, poprawiając warkocz.- Czkawka bardzo przejął się atakiem Arranów, słyszę jak chodzi w nocy po swoim pokoju... W dodatku martwi się o Eirę. Astrid wspomniała, że gorączkuje.
Valka wyrzuciła swoje zmartwienia szybko, lecz w jej głosie Pyskacz wyczuł smutek.
- Czkawka zawsze był wrażliwy -zaczął, zdejmując maskę do kucia żelaza.- Ale to silny chłopak. Da sobie radę.
- Wiem, że da, ale Czkawka wciąż się uczy bycia wodzem, ale i też zwykłym człowiekiem- mówiła dalej jeźdźczyni, opierając o mały stolik, na którym leżały rysunki broni.
Wojownik zmarszczył pomarszczone czoło i rozczesał palcami wąsy.
- Wiesz, że Czkawka zawsze był inny. I choć będziesz mówić mu setki razy, żeby się nie zamartwiał, on i tak zrobi swoje- Pyskacz uśmiechnął się do przyjaciółki, chcąc przesłać jej cząstkę swojego entuzjazmu i spokoju.
- Myślę, że młody przypomina bardziej Stoicka niż ciebie.
- Oh- zaśmiała się głośno Valka na to stwierdzenie.- W tym przyznam ci rację, Pyskaczu, nikt bardziej nie przypomina Stoicka niż Czkawka.

               Saw nie mógł znaleźć Lauren, więc z sercem podeszłym do gardła poleciał do Gothi. Szybko wytłumaczył, na czym polega problem i zaprowadził szamankę do swojego domu. Eira leżała wpół przytomna na ogromnym łóżku. Do spoconego czoła przyklejały się jej kręcone, ciemne włosy. Ethan siedział blisko matki, trzymając ją za rękę. Gdy usłyszał dziki tupot, spojrzał w kierunku drzwi sypialni rodziców.
           Gothi podeszła do Eiry i przyłożyła pomarszczona dłoń. Jej szare oczy błysnęły z niepokojem. Młody Hofferson spojrzał na ojca, który przyglądał się poczynaniom starej kobiety. Gothi przeszukiwała swą torbę, próbując znaleźć odpowiedni lek i bandaże. Ethan pomógł szamance odsłonić bok szatynki, do którego wdało się ostre zakażenie. Niska kobieta zaczęła ostrożnie obwijając ranę wojowniczki, po czym kazała przynieść wrzątek. Gdy woda była gotowa, wyrzuciła do niej dziwne zioła i korzenie, o których istnieniu Saw nie miał pojęcia.
- Co tu jest napisane ?-Zapytał Ethan, pochylając się nad chorą mamą. Saw zmrużył oczy, czytając bazgroły szamanki. Niebieskie oczy zaszły łzami, gdy skończył czytać.
- Musi być jakiś sposób !- Rzekł drżącym głosem, ignorując syna. Gothi schyliła smutno głowę, kręcąc przecząco. Saw usiadł zapłakany na łóżko swej ukochanej żony i, złapawszy jej rozpalona dłoń, ucałował ją z czułością. Ethan pojął w mig, że  Eira umiera. Jego serce pękło na kawałki, widząc, jak szamanka powoli idzie w stronę wyjścia, jakby wraz z jej zniknięciem, umarła nadzieja na powrót Eiry do zdrowia. Wojownik położył głowę na kocu mamy i zaczął płakać. Dlaczego los był dla niego taki okrutny ? Dlaczego zabierał mu matkę, kiedy po dwudziestu trzech latach ją odnalazł? DLACZEGO?!
- Mamo...- Szlochał głośno, próbując ją obudzić. Eira przestała miewać dreszcze, jednak gorączka nadal ją trawiła. Nagle poczuł delikatny uścisk na ramieniu. Uniósł zapłakane oczy i zobaczył, że Saw drży.
- Proszę, sprowadź Astrid...-Wyszeptał mężczyzna. Chłopak jeszcze raz spojrzał z ogromnym poczuciem winy na matkę i szybko wybiegł z domu.

               Słońce poraziło go promieniami, jednak wojownik nie przejął się tym. Rozejrzał się uważnie po wiosce, szukając wśród wikingów swej siostry. Pobiegł do przypadkowego wikinga i wypytał o blondynę, jednak Wiadro nie miał pojęcia, gdzie jeźdźczyni jest.
- Ej ty !- Krzyknął do Smarka, który zdziwiony stanął i zmarszczył czoło.- Widziałeś Astrid?
Sączysmark zmierzył wikinga zimnym spojrzeniem.
- Dlaczego pytasz?
- Bo to bardzo ważne!!- Krzyknął zły, wpatrując się lodowato w Jorgersona. Ciemnowłosy miał ochotę zdzielić go w twarz.
- Nie, nie widziałem- syknął i wyminął go obojętnie.
- Muszę ją znaleźć... Jej matka...umiera. - Smark stanął jak wryty i obrócił się zaskoczony. Ethan oddychał ciężko, wyczekując odpowiedzi.
- Poszukam jej, a ty znajdź Czkawkę- Ciemnowłosy nie miał żadnych wątpliwości, czy blondyn mówi prawdę. Nędzy widok sam mówił za siebie. Smark zagwizdał donośnie a chwilę potem wylądował Hakokieł, schylając głowę, by jeździec mógł szybko wsiąść. Ethan ruszył w stronę domu wodza, pytając co chwilę o prawidłową drogę.
                Ktoś zapukał mocno do drzwi i, nie czekając na zaproszenie, wparował do środka. Zaskoczony wódz odwrócił się do gościa i oniemiał.
- Na Thora, co się stało?- Zapytał Ethana, który próbował złapać powietrze. Czkawka pomógł dotrzeć mu do krzesła, ale chłopak nie czekał długo.
- Eira...- Sapał szybko. Bieg naprawdę go wykończył.- Umiera...
Wódz cofnął się, jakby oparzony. Szczerbatek, który dotychczas leżał, grzejąc się przy kominku, poczuł, że coś się stało.
- Ale jak?- Zapytał zaskoczony. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy pomyślał o przyszłej teściowej.
- Zakażenie- powiedział Ethan, wpatrując się w wodza. Nadal ciężko oddychał, a każdy wydech sprawił świst i ból w płucach.
- Szczerbatek! - Zawołał szatyn i wskoczył na niego, podając rękę blondynowi, który ostrożnie chwycił ją i znalazł się na grzbiecie nocnej furii.

                W środku panował zaduch, ponieważ Saw zabronił otwierać okno, nie chcąc pogarszając zdrowia Eiry. Kobieta odzyskała przytomność, jednak gorączka nie spadła, mimo że zawołana przez Sawa Lauren podawała najsilniejsze środki, jakie miała. Lekarka siedziała w domu Hoffersonów już dłuższy czas, nie chcąc odejść choćby na chwilę, mimo że sama nie czuła się najlepiej po przedwczorajszym ataku Logana.
Do środka wybiegli dwaj mężczyźni. Eira bez problemu rozpoznała swego syna i Czkawkę. Brakowało jeszcze jej córki.
Ethan okrążył łóżko i usiadł po prawej stronie. Chwycił bez wahania dłoń mamy i ścisnął mocno.
- Posłuchaj, mnie, synku- zaczęła cicho, skupiając się na ukochanym dziecku.- Chcę,  byś wiedział, że zawsze o tobie pamiętaliśmy, nigdy nie przestaliśmy cię kochać.- Łzy same cisnęły się do oczu blondyna, który ani trochę się ich nie wstydził.- Wojownik jest silny, zgadza się?- Zapytała ochrypłym głosem. - Proszę cię, abyś dbał o swoją rodzinę. To największy honor, jaki może przypaść wojownikowi.
              Ethan zamknął oczy a po policzkach staczały się gorące łzy.
- Nie zawiodę cię, mamo- przysiągł, całując jej dłoń.
Nagle drzwi otworzyły się i wbiegła Astrid, patrząc z szokiem na rodziców. Przepchała się przez Czkawkę i Lauren i usiadła obok ojca, po lewej stronie łóżka.
- Astrid- wyszeptała imię swej córki i pogłaskała ją po policzku. Dziewczyna próbowała zachować spokój, jednak widok bladej twarzy rodzicielki osłabił ją. Blondyna zaczęła płakać.
- Przepraszam, mamo, ja nie chciałam...- powiedziała, wtulając się w szyję Eiry. Kobieta zamknęła oczy i przytuliła załamana córkę.
- Cii, już dobrze, skarbie- powiedziała, a każde słowo sprawiało jej ból. Nie mogła jednak się poddać. Wiedziała, że przyszedł na nią czas, więc chciała się godnie pożegnać z rodziną.
- Posłuchaj mnie, Astrid- nakazała, a jeźdźczyni oderwała się.- Musisz być silna. Jesteś najdzielniejsza wojowniczką i jestem z ciebie bardzo dumna. - Mówiąc to, ucałowała córkę w czoło. Astrid pod wpływem tego gestu znów zaczęła płakać. Czkawka odwrócił się, nie chcąc patrzeć na cierpienie ukochanej. Odszedł w kąt, a pod zamkniętymi oczami wzbierały łzy.
- Proszę cię o jedno, słońce.  Daj szansę Ethanowi, to jest twój brat- dziewczyna skinęła głową, znów kładąc się obok mamy.
Saw usiadł tuż obok niej, chcąc pokazać wsparcie, choć sam był słaby. Mówią, że wojownik jest najsłabszy, kiedy patrzy na cierpienie ludzi, których kocha. Niestety było to prawdą.
- Nie da się nic zrobić?- Szepnął Czkawka do Lauren, która stała blisko niego.
- Zakażenie zatruło cały jej organizm...- Odparła i pociągnęła nosem. Nie miała zamiaru cierpieć psychicznie jeszcze dłużej. Już dość przeszła.
- Czkawka...- Wódz usłyszał szept Eiry. Podszedł do niej natychmiast i stanął za Ethanem.- Pamiętaj, że trafił ci się skarb. Dbaj o moją Astrid.
-  Obiecuję, że będę bronił ją i kochał do końca moich dni- zapewnił ją stanowczo i pochwycił rękę. Kobieta uśmiechnęła się słabo.
- Wiem... Zawsze widziałam, że jesteś dobrym chłopcem...
                 Wszyscy obecni, trwali w ciszy, chcąc dotrzymać Eirze ostatnich chwil życia. Kobieta była teraz w objęciach  męża, Ethan siedział obok na krześle a Astrid siedziała na skraju łóżka, wtulając się w Czkawkę.
- Mieliśmy wspaniałe życie -powiedziała w pewnym momencie szatynka, kaszląc. Saw ucałował ją w czoło, a łzy same kapały z jego podbródka.
- Wiem, skarbie- rzekł cicho do ucha. Eira miała zamknięte oczy, napawając się zapachem męża i tak dobrze znanego domu, gdzie przeżyła najlepsze lata swojego życia.
- Saw, dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś- mówiła dalej, choć gorączka coraz bardziej ją pochłaniała.
- Kocham cię, kocham...- Szeptał jej do ucha, choć zgromadzeni doskonale go słyszeli. Astrid znów zaniosła się płaczem. Czkawka przytulił ją mocniej, gdyby było to możliwe przejął by od niej wszystkie smutki i cierpienia. Wiedział, jak to jest stracić ukochanego rodzica.
- Ja ciebie też...kocham- po tych słowach jej klatka piersiowa zatrzymała się. Saw przytulil ją mocno do siebie, płacząc głośno i wołając jej imię. Ethan patrzył na niego ze współczuciem i zaczął się modlić aby bogowie przyjęli Eire do swego świata. Astrid odwróciła głowę do mamy, mając nadzieję, że zaraz otworzy oczy. Dlaczego to nie najgorszy z możliwych koszmarów ? Dziewczyna schyliła głowę, uświadamiając sobie, że jej mama odeszła. Na zawsze.


Wiem, że rozdział jest krótki, ale chciałam skupić się na śmierci Eiry...Ktoś chce mnie zabić ? :P

poniedziałek, 8 lutego 2016

Trudne sytuacje

             Logan przyłożył do szyi Lauren ostry pręt, który przeciął jej gładką skórę. Dziewczyna  krzyknęła przeraźliwie, przez co Arran szarpnął ją ostro i objął mocno.
Lauren była przerażona, jeszcze nigdy nie była zakładnikiem. Czy Logan naprawdę mógł zrobić jej krzywdę ? Z sercem podeszłym do gardła, przełknęła ślinę i złapała umięśnione ramię, chcąc się uwolnić.
- Nie szamotaj się - warknął  Logan, nachylając się do ucha lekarki. Lauren odwróciła wzrok, czując na policzku jego wstrętny  oddech. Jej oczy były mokre od łez, a żołądek tak bardzo się skurczył, że Lauren chciała wymiotować.
Logan ciągnął ją mocno do tyłu, ale szatynka nadal próbowała się uwolnić. Jej wątłe  piąstki nie wyrządzały jednak Loganowi żadnych urazów, toteż dziewczyna poddała się.
Lauren zauważyła, że Arran ciągnie ją na klify.
- Nate!!- Wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła, gdy ujrzała czarną pelerynę przyjaciela. Logan ogłuszył ją za to tępym narzędziem, uderzając w tył głowy.
- Zamknij się!- Rzucił ostro. Szatynka zachwiała się, ale nie straciła przytomności.
- Co chcesz zrobić?- Spytała szeptem z drżącym głosem.
W oczach mężczyzny przeszedł dziwny blask. Lauren była tak drobna, że Logan zdołał objąć jej talię jedną ręką.
- Odpłacić się za to, co Nate zrobił mi- powiedział, patrząc przed siebie, jakby kogoś oczekiwał. Uścisk Arrana wcale nie zrobił się słabszy. Młoda kobieta czuła, że paznokcie Logana wybijaja się w jej skórę.
-  Myślałem, że Nate usłyszy twój wrzask- wyszeptał jej do ucha. Gdy to zrobił, przez ciało Lauren przebiegł zimny dreszcz połączony z gorącymi łzami strachu.
             Nagle niebo jakby otworzyło się. Z ciemnych chmur wyłonił się czerwono -pomarańczowy koszmar pomocnik. Smok zawył wściekle i wylądował kilka metrów od Logana i wiezionej przez niego Lauren. Arran zaśmiał się głośno, widząc jak z grzbietu gada zsiada ciemnowłosy chłopak odziany w czarną pelerynę z wilka północnego.
Nate mierzył byłego przyjaciela wściekłym spojrzeniem. U pasa wikinga zwisał długi, idealnie wyważony miecz, który zrobił Pyskacz na specjalne zamówienie Nate'a.
Chłopak położył rękę na rękojeści, będąc gotowym zaatakować w każdej chwili. Lecz gdy jego wzrok spotkał się z zapłakanymi, czekoladowymi oczami Lauren, Nate zesztywniał. Jego serce na moment przestało bić,  by ponownie uderzyć, lecz szybciej i mocniej.
- Puść Lauren, ona niczemu nie jest winna- zaczął spokojnie jeździec, choć z drżącym głosem. Dziewczyna  zaszlochała głośno, kiedy Logan przyłożył jej brutalnie pręt. Ciemnowłosy zrobił szybko krok do przodu. Mięsień na jego twarzy drgnął nieznacznie.
- Pamiętasz, jak ty odebrałeś mi Corę?- Warknął a Nate poczuł to samo kłujące uczucie, które towarzyszyło mu za każdym razem, gdy słyszał imię swej siostry.
- Puść Lauren...- Powiedział, jakby uwaga o Corze spłynęła po nim jak po kaczce.
Logan pociągnął ją jeszcze mocniej tak, że dziewczyna znalazła się tuż nad przepaścią.
- Przypominasz sobie?- Zapytał z drwiną.  Jego głos był pełen rozpaczy, jakby wraz ze śmiercią Cory zmarła cząstka jego samego. Nate milczał. Nie chciał poznać po sobie jak bardzo martwi się o Lauren, której życie zależy tylko od niego. Gorąco modlił się w myślach, aby Śledzik, którego spotkał, gdy biegł po Pioruna, w porę zawiadomił pozostałych jeźdźców.
- To na mojej śmierci ci zależy - próbował przekonywać go Nate spokojnym głosem, choć był bliski płaczu. Wspomnienie odżyło przed jego oczami. Cora, która ucieka wraz z Loganem przed wrogim oddziałem. Perła lądująca przed narzeczonymi, chcąc ich ochronić... A potem blada twarz zmarłej blondynki.
Po policzku Nate'a spłynęła łza.
- Kochałem twoją siostrę- krzyknął Arran.- A ty mi ją zabrałeś !
Głos Logana był niemal błagalny, jakby chłopak prosił o darowanie życia. Nate nagle zaczął go rozumieć. Logan stracił swoją szansę na lepsze życie i to z kobietą, którą szczerze kochał.
- Wiem, wiem...- Szepnął  ciemnowłosy, idąc spokojnie w kierunku porywacza. Piorun warknął ostro, przez co Logan skierował ostrze ku smokowi. Nate gestem dłoni uciszył go, ale ponocnik był zbyt rozjuszony.  
- Proszę, nie rób jej krzywdy... Cora nie chciałaby abyśmy  wciąż obwiniali  się o jej śmierć - powiedział, wciąż idąc do Logana i Lauren.
Arran wpatrywał się w wikinga z mordem w oczach. Wiking nie wiedział, czy ma przestać czy mówić dalej.
- Ja też ją kochałem...- mówił dalej Nate, będąc już blisko byłego przyjaciela.
Logan milczał wysłuchany  w mowę chłopaka. Jego mięśnie drgały co jakiś czas, z powodu zimna, ponieważ wciąż trwała zima a sam nie miał żadnego płaszcza.
- Cofnij się- rzucił ostrzegawczo szatyn.
-Posłuchaj...- Ciągnął dalej Nate, lecz przerwał mu w tym donośny wrzask smoków. Na niebie pojawili się jeźdźcy, krążąc bardzo blisko Arrana. Logan rzucił im piorunujące spojrzenie i zwrócił się do byłego przyjaciela.
- Więc tak chcesz grać? - Warknął wojownik i zaczął ciąć skórę Lauren, przez co dziewczyna zaczęła krzyczeć głośno. Nate widząc, jak Logan krzywdzi jego przyjaciółkę rzucił się na niego z szałem. Szatyn jednak był szybszy. Jednym pchnięciem zrzucił Lauren z wysokiego klifu...
- Lauren!!! -Wrzasnął chłopak,  klękając na brzegu przepaści. Sekundy później  powietrze przecięła czerwona kropka, szybując ku spadającej lekarki. Po chwili Piorun wrócił, trzymając mocno w szponach zapłakaną i zakrwawioną Lauren. Nie mniej przestraszony Śledzik i bliźniacy wylądowali blisko niej, chcąc zabezpieczyć dziewczynę przed następnym atakiem.
- Zabierzcie ją do Berk!- Krzyknął za siebie Nate, lecz nie wiedział nawet do kogo to mówi.
Chwycił miecz i z okrzykiem ruszył na Logana.
- Pożałujesz tego - rzucił, a jego oczy zapłonęły furią. Arran z równym gniewem wpatrywał się w byłego przyjaciela.
              Logan odparł kolejny atak Nate'a i zaatakował ponownie. Walka nie była łatwa, gdyż obydwoje byli znakomicie wyszkolonymi wojownikami. Gdy Logan odepchnął kopniakiem bruneta, ten obejrzał się za siebie i stwierdził z ulgą, że Śledzik zabrał Lauren do wioski. Nate podniósł się i z ogromną siłą zaatakował Logana. Ten uchylił się natychmiast i puściwszy pręt rzucił się na ciemnowłosego. Szatyn zaczął okładać wściekle Nate'a. Chłopak nie mógł się bronić, ciężar Logana przygniatał jego płuca. Arran tłuk bruneta z całych sił, dysząc ciężko z wysiłku.
Nagle coś pociągnęło Logana za bluzkę i rzuciło kilka metrów dalej. Jak się okazało był to Piorun. Smok stanął przed oniemiałym Nate'm i ryknął na szatyna, będąc gotowym go zabić. Zanim Piorun ruszył na wroga, przed nim wylądował  Szczerbatek z Czkawką na grzbiecie.
- Poddaj się !- rzucił od razu wódz, wyjmując piekło. Logan stanął prosto i zaczął się śmiać.
- Bez smoków bylibyście nikim- odparł między napadem psychopatycznego śmiechu. Nocna furia ryknęła ostrzegawczo, ale Logan nic sobie z tego nie robił. Czuł się jakby groziła mu ośmioletnia dziewczynka.
- Sojusze należy zawierać z najsilniejszymi- rzucił Czkawka, przyglądając się dokładnie Loganowi. Wyglądał jakby był na wojnie, przebiegł pustynię i włączył o przeżycie w grocie pełnej dzikich smoków.
Logan zignorował tę uwagę i ostatni raz spojrzał na Nate'a.
-  Zawsze byłeś tchórzem. Nie potrafiłeś  obronić  nawet swojej rodziny- Krzyknął donośnie z wzrokiem utkwionym w bruneta. Nate miał już wstać i zrzucić  Logana z tego cholernego klifu, lecz Arran uprzedził go. Zrobił kilka kroków do tylu, rozłożył ręce i... skoczył.
Czkawka wyrwał się do biegu, by złapać Logana, lecz nie był wystarczająco szybki. Ciało Arrana odbiło się od skał i huknęło o zamarznięty piasek plaży Thora. Szczerbatek pobiegł do swego jeźdźca i z troską w oczach wpatrywał się w martwego wojownika.
- Przynajmniej mamy go z głowy...- Wódz usłyszał ciężkie dyszenie Nate'a. Odwrócił się szybko i dotarł do przyjaciela, który był zmasakrowany. Z nosa sączyła się krew, warga była przecięta a lewe oko podbite.
- W porządku?- Spytał Czkawka ze strachem. Chwycił jeźdźca pod ramię i pomógł mu wstać. Chłopak przeklnął pod nosem i oparł się o wodza.
- Tak- skłamał, machając ręką jakby było to dla niego błahostką.- Co z Lauren?
- Widziałem, jak Śledzik zaniósł ją do Gothi. Wszystko będzie dobrze.
Szatyn pomógł Nate'owi wspiąć się na Szczerbatka, który czujnie obserwował obojga. Nate spojrzał na plażę, gdzie zauważył ciało byłego przyjaciela. Coś pękło w jego sercu, widząc jak fale obmywają  delikatnie Logana...

              Tymczasem w domu niczego nie podejrzewających Hoffersonów panowała znakomita atmosfera. Eira i Saw szczegółowo wypytywali Ethana o życie. Chłopak z entuzjazmem opowiadał o ciekawych miejscach, które odwiedził, wspomniał śmieszne historie... Rozmowa trwała już drugą godzinę, a Astrid nie odezwała się ani słowem. Przyglądała się za to rodzicom, którzy byli tak bardzo  zaabsorbowani odnalezieniem syna, że zapomnieli o córce. Dziewczyna poczuła nagle ukłucie zazdrości. To ona zawsze była oczkiem w głowie mamy, to ją ojciec wychwalał za znakomite postępy w treningu, nie jakiegoś włóczęgę. Astrid zacisnęła pięści pod stołem, gotując się ze złości.
Rodzice ponownie wybuchli gromkim śmiechem, co jeszcze bardziej zirytowało blondynę.
- Wychodzę- warknęła, wstając od stołu ostro. Cała trójka skupiła się teraz na niej. Ogromne zdziwienie malowało się na twarzach Eiry i Sawa, jednak dziewczyna była zbyt zdenerwowana by spojrzeć im prosto w oczy.
- Astrid, co to ma znaczyć? - Zapytał ostro  Saw, mierząc blondynę surowym spojrzeniem.
- Nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie- fuknęła zła, zakładając drugi but. Eira zmarszczyła czoło i spojrzała na swego syna. Chłopak wpatrywał się w Astrid zmartwiony i rozczarowany.
- Co to miało znaczyć?- Wtrąciła się Eira, równie ostro jak jej mąż.- Nie chcesz poznać brata? Wojowniczka wyprostowała się nagle, a w jej oczach jarzyły się iskierki furii.
- To nie jest mój brat- powiedziała przez zaciśnięte zęby. Eira przyłożyła rękę do piersi, tam gdzie znajdowało się serce, jakby słowa córki bardzo ją zabolaly.
- Nie przypominam sobie, abyście kiedykolwiek wspominali o swoim synu- kontynuowała dziewczyna, stając naprzeciw rodzicom i Ethanowi.- A poza tym, gdybyś był Hoffersonem nie pozwoliłbyś, aby twoja matka została ranna w bitwie. Hoffersonowie zawsze bronią swoich, nawet za cenę własnego życia.
             W domu nastała cisza, którą przerywały tylko pomruki smoków i hałasy wikingów.
- Astrid...- Zaczął Saw, wstając ostrożnie. Wiedział doskonale, jaki charakter ma jego córka, dlatego chciał uspokoić i tak napiętą sytuację.
- Nie mam zamiaru słuchać waszej gadaniny. - Wtrąciła natychmiast nerwowo, ilustrując każdego po kolei. Najdłużej mierzyła wzrokiem Ethana, który smutno wpatrywał się w siostrę.- Bawcie się dobrze. Nie wrócę na noc.- Dokończyła i, wychodząc, trzasnęła drzwiami.
Saw ruszył szybko ku wyjściu, lecz zatrzymała ją delikatna dłoń żony na jego ramieniu.
- Daj jej czas, ta sytuacja jest dla niej bardzo trudna- wytłumaczyła kobieta i posłała minimalny uśmiech ukochanemu. Mężczyzna westchnął ciężko, czując ogromne wyrzuty sumienia, że nie powiedział córce o zaginionym bracie. Przecież miała prawo znać prawdę...
- Może wystarczy na dziś. - Głos Eiry przywrócił Sawa do rzeczywistości. Skinął głową do żony, która zaczęła sprzątać brudne naczynia ze stołu. Ethan wstał i zaczął pomagać mamie. Sam nie wiedział, co ma myśleć o swojej siostrze. Gdy tylko ją ujrzał, od razu stwierdził, że są do siebie bardzo podobni. Nie mógł jednak wyrzucić z głowy oskarżycielskiego tonu Astrid, której słowa wywołały burzę w jego sercu. Już i bez tego czuł wyrzuty sumienia, że przez niego cierpiała jego mama. Ukradkiem spojrzał na nią. Eira krzątała się przy zlewie, pogrążona we własnych rozmyślaniach, zaś Saw grzebał w schowku, skąd wyniósł kilka kocy.
- Zanocujesz w pokoju gościnnym- wytłumaczył, widząc minę syna.- Mam nadzieję, że nie będzie ci zimno. Noce w Berk są najchłodniejsze.
Ethan machnął ręką.
- Cóż, bywało gorzej...- Eira uśmiechnęła się ciepło i zaprowadziła blondyna na górę.

             Astrid mknęła na grzbiecie Wichury z zawrotną prędkością, omijając ostre skały, które wynurzały się z ciemnego oceanu. Dziewczyna musiała pozbyć się wybuchu złości, który zdążył nią zawładnąć. Blondyna czuła się oszukana, w dodatku przez własnych rodziców. Dlaczego ukrywali przed nią fakt, że nie jest ich jedynym dzieckiem ? Dlaczego to zataili? Astrid krzyknęła głośno, patrząc w granatowe niebo. Wichura zaskrzeczała, spowalniając lot i spojrzała na swoją jeźdźczynię, zmartwiona. Wojowniczka nigdy nie miała takich napadów złości, a jeśli zdarzało się jej, zawsze wybierała topór.
- Przepraszam, Wichurko- szepnęła, klepiąc przyjaciółkę po twardych luskach. - Po prostu mam gorszy dzień.
Smoczyca mruknęła, a z jej nozdrzy wydostał się mały dym.
- Nie, nie wracamy na Berk -odparła, gdy Wichura skinęła głową na oddalającą się wyspę. Tym razem dziewczyna nie miała ochoty rozmawiać nawet z Czkawką, którego ciepłe ramiona zawsze ją uspakajały...

           W domu Gothi śmierdziało jakby zdechłymi rybami i przeterminowanym mlekiem jaka. Nate skrzywił się po raz kolejny, gdy starsza kobieta obmywała jego zmasakrowaną twarz. Czkawka również został opatrzony, ale na szczęście skończyło się tylko guzem. Lauren siedziała skulona w fotelu, mając na szyi bandaż. Rana nie była głęboka, jednak gdyby Logan mocniej przycisnął pręt, skończyło by się tragedią. Dziewczyna nie spuszczała oczu z ciemnowłosego wikinga. Tak bardzo była przerażona, że adrenalina nadal buzowała w jej żyłach. - Co się stało z Loganem?- Spytała po chwili. Wódz spojrzał na nią, a następnie na Nate'a.
- Skoczył z klifu...- Szepnął  po chwili jeździec ponocnika. Lauren skrzywiła się, ale na jej twarzy zagościło coś w rodzaju ulgi.
Znów nastała cisza. Gothi skończyła już zabieg, lecz nikt nie chciał wyjść.
- Powinniśmy wyprawić pogrzeb- powiedział Czkawka, patrząc na przyjaciela. Nate schylił  głowę a łokcie położył na kolana.
- Taa, bądź co bądź był wikingiem. - Wódz wstał ciężko i wyszedł bez słowa z chaty. Wsiadł na Szczerbatka, który czuwał przy drzwiach, i udał się na plażę Thora.
           Lauren wstała z wygodnego fotela i dołączyła do Nate'a, który siedział na kanapie. Dziewczyna przyjrzała  się jego twarzy, sprawdzając, czy Gothi dobrze go opatrzyła.
- Przepraszam...- Mruknął po chwili chłopak, uciekając wzrokiem od szatynki. Lauren zmarszczyła czoło.
- Za co?
- Za to, że ten dupek zrobił ci to...a ja do tego dopuściłem. - Nate nadal nie odwrócił głowy, by spojrzeć dziewczynie w twarz. Czuł, że złość na samego siebie zaraz wybuchnie, a on nie będzie w stanie nad tym zapanować.
- Nie lubię, kiedy ktoś obwinia się za coś, czemu nie mógł przeszkodzić- zaczęła, chwytając podbródek wikinga w prawą dłoń. Byli teraz bardzo blisko. Ich twarze dzieliły dosłownie centymetry.
- Nie rozumiesz...- Wyszeptał chłopak, zamykając oczy.- Logan miał rację. Nie potrafiłem i nadal nie potrafię obronić tych, na których mi zależy...
             Dziewczyna była bardzo zmartwiona stanem psychicznym swojego przyjaciela. Znali się bardzo dobrze i świetnie dogadywali, jednak nigdy nie mogła rozszyfrować, tego co kryło  się głęboko w sercu wojownika.
- Nigdy nie waż się tak mówić- powiedziała stanowczo. Nate otworzył oczy, wpatrując się w szatynkę. - Jesteś tylko człowiekiem, nie możesz przewidzieć planów bogów. Wiem, co cię spotkało, ale to przeszłość. Żeby iść dalej, musisz o niej zapomnieć.
            Wiking schylił głowę, a po jego policzku spłynęła łza. Lauren, nie czekając chwili dłużej, mocno przyległa do Nate'a. Trwali w uścisku dłuższy czas, czując ulgę, że traumatyczne przeżycie skończyło się dobrze.
Gdy oderwali się od siebie, Lauren wytarła kolejną łezkę z czerwonego policzka chłopaka. Pod wpływem tego gestu, Nate zapomniał nagle o Loganie, Corze i przeszłości. Siedział właśnie z dziewczyną, która pomagała mu w chwilach słabości. Teraz on powinien się odwdzięczyć.
- Dziękuję- wyszeptał, na co dziewczyna uśmiechnęła się. Złapała jeźdźca za kark delikatnie i powoli przysunęła się bliżej. Nate nachylił się, łącząc swoje usta z wargami Lauren...


1. Przepraszam, że tak skaczę z akcja, ale inaczej nie mogę :(
2. Wybaczcie za powtórzenia, wiem, ze imiona non stop się powtarzają... 
3. Reklamacja mojego drugiego bloga WBIJAJCIE  
4. Wybaczcie, że rozdział jest krótki :(          

czwartek, 4 lutego 2016

Miłość to nieustanna walka
one shot

             Berk spowita była ranną i gęstą mgłą, przez co Szczerbatek nie mógł zorientować się, dokąd lecimy. Smok kręcił co chwilę głową, starając się wysondować nasz dom. Błądziliśmy jeszcze przez dziesięć minut,  kiedy postanowiłem wylądować.
              Ląd porośnięty był przez wszelaki bluszcz i krzaki z kolcami a w oddali rosły sosny, których ostry zapach raził nasze nosy.
Zdjąłem maskę i usiadłem na ziemi, patrząc naprzeciw, gdzie rozrastały się wysokie góry, które przystroił śnieg. Mgła nie dosięgła tych terenów, więc musieliśmy znacznie oddalić się od Berk.  Szczerbatek schylił swą wielką głowę, by powąchać mapę, nad którą klęczałem.
Przyglądając się papierom, stwierdziłem, że jesteśmy na nowej wyspie.
- Nie możemy się spóźnić- powiedziałem do przyjaciela, który ułożył się wygodnie obok mnie. Jego długi ogon zwisał z urwiska.
Westchnąłem ciężko, opierając się o ciepły brzuch nocnej furii. Ostatnie miesiące były dość ciężkie. Najpierw atak rabusiów na nasze statki handlowe, skąd skradziono wszystkie cenne kruszce, śmierć Sączyślina, wyprowadzka Szpadki... Dziewczyna znalazła po prostu szczęście w mężczyźnie, którego pokochała. Ja nie mogłem tego powiedzieć o sobie.
                Ponad rok temu na Berk odbył się mój zaplanowany ślub z Astrid. Odkąd pamiętam, ta dziewczyna bardzo mi się podobała, lecz  nigdy nie odwzajemniła mojego uczucia.
Jako że wciąż nie miałem żony, lud mi ją wyznaczył. Astrid pochodziła z sąsiedniej wyspy, z którą miałem niejasne stosunki, więc na ich zacieśnienie, ojciec blondyny zaproponował związek małżeński. Nie powiem, byłem nawet zadowolony, ponieważ Astrid to najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem. Miała przepiękne oczy, w których tonąłem nie raz. Śmiech jej odbijał się od ścian mojego umysłu, roztapiając serce. Widziałem, jak tańczy, jak bardzo jest szczęśliwa...do czasu naszego ślubu.
I choć w ślicznej, białej sukni przystrojonej świeżymi kwiatami wyglądała jak bogini, była smutna. Po jej policzkach ukradkiem spływały łzy, które widziałem tylko ja. Serce pękło mi tego dnia, wiedząc że jestem winny jej nieszczęścia, że to przeze mnie nie zazna miłości i namiętności. Mimo że chciałem to zatrzymać, ojciec Astrid był nieugięty. Wiedział, że wydaje swą córkę za " dobrą partię ", a ja potrzebowałem stabilności wśród sojuszu.
Na ślubnym kobiercu, złapałem ją za drobne dłonie i ścisnąłem mocno, chcąc przekazać, że cierpię razem z nią.
Gdy wódz Lotan zakończył ceremonię, pochyliłem się i minimalnie ucałowałem ją w usta. Korzystając z tego, że wokół trwała wrzawa, przyciągnąłem ją bliżej i wyszeptałem z bólem do jej ucha:
- Przepraszam...- Astrid podniosła zdziwiony wzrok i nieco skrzywiła się, zupełnie jakby mną gardziła. Nie dziwię się jej. Chciałem jej wynagrodzić smutną przyszłość, którą Astrid miała spędzić ze mną, w noc poślubną.
Weszliśmy do sypialni, gdzie panował półmrok, tylko świece rzucały poświatę na nasze twarze...I małżeńskie łoże. Astrid spojrzała na nie z tak wielkim szokiem, że z trudem oddychała. Jej głos drżał, gdy zaczęła szlochać. Nie czekając długo, podszedłem do niej i mocno przytuliłem. O dziwo, dziewczyna nie wyrwała się. Wczepiła się we mnie, mocząc koszulę swymi łzami. Staliśmy tak bardzo długo. Pomyślałem nawet, że cała wioska to słyszy.
- Wiem, że musimy...ale...ale-głos jej się urywał, gdy próbowała coś powiedzieć. Jedną ręką trzymałem jej talię, drugą głaskałem po włosach.
- Astrid, posłuchaj- powiedziałem stanowczo, odpychając ją na metr. Położyłem  dłonie na jej chudych ramionach i spojrzałem głęboko w jej niebieskie oczy. Dziewczyna była tak bardzo wystraszona, że cała się trzęsła. Zupełnie jakby czekała na wyrok śmierci.
- Nie skrzywdzę cię- szepnąłem z pewnością. Astrid zmarszczyła czoło.- Wiem, że mnie nie chcesz, dlatego nie zbliżę się do ciebie ani tej nocy, ani kolejnej.
Blondyna zaczerpnęła głośno powietrza, chyba przez ten stres zapomniała, jak oddychać. Wpatrywała się we mnie, nie do końca przekonana moją przysięgą.
- Jesteś moim mężem, dlatego przysługują ci pewne prawa, czy tego chcę czy nie...- Jej głos był słodki, lecz całkowicie przepełniony strachem i żalem, że akurat ją dotknął taki los.
Westchnąłem ciężko, przyciągając ją ponownie i mocno przytulając. Astrid zesztywniała pod wpływem tego gestu.
- Prawa zawsze można zmienić- odparłem niewzruszony. Dziewczyna już do reszty płakała w moich ramionach. Powoli zamknąłem oczy i spokojnie kołysałem moją żonę.
- A teraz idź do łazienki, umyj się i idź spać. Wiem, jak ciężki był dla ciebie ten dzień.- Astrid skinęła nieśmiało głową i już stanęła w drzwiach do łazienki, kiedy zapytała:
- A co z tobą ?
- Pójdę spać na dół- roześmiałem. Astrid uśmiechnęła się leciutko.
- Bardzo ci dziękuję- usłyszałem, będąc już na schodach. Moje serce uspokoiło się wtedy, wiedząc, że choć trochę mogłem zapłacić za nieszczęście kobiety, którą szczerze kocham.
               Szczerbatek burknął coś, przez co podniosłem oczy. Musiałem zasnąć. Szybko pozbierałem moje rzeczy i wskoczyłem na Szczerbatka.
Po drodze złapała nas straszna ulewa, ale nie zatrzymaliśmy się, ponieważ byliśmy już blisko Berk. Nocna furia zatrzymała się przed schodami i strzepnęła wodę z grzbietu niczym pies. Zaśmiałem się z miny gada i wślizgnąłem do domu. Astrid nie będzie szczęśliwa, widząc błoto.
Na środku wielkiego pomieszczenia ustawiony był stół z dębu a wokół niego krzesła. Blisko blatów stał kamienny kominek, gdzie często Astrid czytała książkę. Moja żona wprost uwielbia czytać, a kiedy to robi, siadam na drugim fotelu i, udając że mam papierkową robotę, przyglądam się jej. Wygląda pięknie, kiedy jest tak bardzo zaczytana. Jej oczy chłoną tekst zupełnie jak Szczerbatek ryby.
              Po jakimś czasie Astrid zaczęła się otwierać. W końcu mogliśmy rozmawiać na luzie, wiedziałem, że blondyna mi ufa. Często opowiadałem jej o przygodach, jakie spotkały mnie i Szczerba a wtedy ona  się śmiała. Śliczna Lotanka pokochała Szczerbatka, który był w stanie skoczyć za nią w ogień. I byłem mu za to bardzo wdzięczny.
- Jesteśmy! -Krzyknąłem w progu, ściągając but. Następnie rzuciłem Szczerbatkowi jakiś ręcznik pod łapy, aby sam siebie wytarł. Nocna furia prychnęła i przewróciła zielonymi oczami, jakby Szczerbatek chciał powiedzieć "żarty sobie robisz?". Tak czy inaczej, smoczydło już dawno nauczyło się samo wycierać. Zawsze mnie to bawiło, bo robił to w śmieszny sposób.
Nagle usłyszałem stukot na górze, a po chwili zeszła Astrid ubrana w swoje ulubione leginsy sięgające kolan i czerwoną bluzkę, przydługa z tyłu a krótszą z przodu.
- Hej, Czkawka- uśmiechnęła si szeroko. Widocznie nie była zła za narobiony bałagan. A już chciałem zwalić to na Szczerbatka.- Długo was nie było.
- Zgubiliśmy się, a potem zasnąłem na jakiejś polanie- zacząłem rozbierać kostium do latania, zostając w samej koszuli. Astrid przyniosła mi suche ubrania, które położyła na stole.- Dziękuję.
Powiedziałem i przebrałem się w spiżarni, ponieważ nie chciało mi się iść na górę do łazienki.
- Mam nadzieję, że jesteś głodny - rzekła, nie tracąc dobrego humoru. Szczerbatek dobrał się już do ryb, więc również poszedłem do stołu.
- Nie jadłem od rana- rzuciłem i zaczęliśmy jeść. Astrid często czekała na mnie z posiłkami, podczas których rozmawialiśmy o różnych sprawach. Dzięki temu, moja żona nabierała zaufania do mojej osoby.
- Jak tam sprawy? - Spytałem, popijając ciepłe mleko z miodem.
- Wszystko idzie jak po maśle- uśmiechnęła się szeroko i nabiła na widelec pomidora, ale od razu go puściła.
- Zapomniałam ci powiedzieć. Szpadka przypłynęła. Wraz z Lu byli tutaj, ale nie zastali cię.
- To wspaniałe !- Powiedziałem szczerze. Naprawdę stęskniłem się za bliźniaczka, w końcu nie widziałem jej już cztery miesiące.
- Miałabyś ochotę przejść się do nich?- Zapytałem, kiedy zaczęliśmy sprzątać naczynia.
- Pewnie. Jestem ciekawa, co u nich słychać.- Astrid wyglądała jakoś inaczej. Zerkała na mnie co jakiś czas. Pomyślałem, że coś się dzieje, ale skoro Astrid nie chce mi tego wyjaśnić nie będę naciskał.

                Zapukałem do drzwi domu, gdzie kiedyś mieszkali Thorsonowie. Mieczyk i rodzice przenieśli  się do innego domu. Było to zrozumiałe, bo te cztery ściany tylko przypominały Thorsonom o córce i siostrze.
- Cześć, Szpadka !- Powiedziałem z entuzjazmem i uściskałem ją. - Jak tam, Lu? - Podszedłem do rudego mężczyzny i uściskałem mocno jego dłoń.  Tym czasem Szpadka zajęta była przytulaniem Astrid.
- Doskonale. No już, Wejdźcie- ponaglił nas Lu.
               Całą czwórką usiedliśmy do stołu, gdzie czekał na nas mocniejszy trunek. Zaczęliśmy żywą rozmowę na temat wszystkiego. Astrid także się udzielała, już nie była tak nieśmiała dziewczyną jak ponad rok temu.
- Więc mówcie, że prowadzicie zajęcia dla dzieci ? Całkiem ciekawy pomysł- powiedziałem.
- To nic wielkiego. Podstawy medycyny- odparł Lu, machając dłonią.
Nagle zapadła cisza, którą przerwał Lu.
- Nie przypłynęliśmy do Berk bez powodu...- Zaczął, patrząc na Szpadkę, która kiwnęła głową.-  Spodziewamy się dziecka.
                W tamtej chwili wydawało mi się, że moje usta i oczy nigdy przedtem nie były tak szeroko otwarte. Nie mogłem niczego wykrztusić, patrzyłem tylko z szokiem na Szpadkę, Lu i Astrid.
- Eeee....- Zacząłem.
- To naprawdę cudowna wiadomość ! -Przerwała mi Astrid, kładąc dłoń na ramieniu. Po chwili wstała, i przytulając przyszłych rodziców, zaczęła im gorąco gratulować.
- Tak, znaczy nie spodziewałem się takiej wieści - przyznałem i również złożyłem gratulacje małżeństwu. Kątem oka widziałem, jak Astrid chichocze, patrząc na mnie.
             Dwie godziny później znów znaleźliśmy się w domu. Moja żona zaczęła się ponownie śmiać.
- Twoja mina była bezcenna- wytłumaczyła na co się tylko uśmiechnąłem.
Nastała cisza. Szczerbatek chrapał rozłożony przed kominkiem. Dołożyłem do niego drewna, aby ogień nie zgasł i odwróciłem się do Astrid. Zastanawiała się nad czymś.
- Co jest?- Spytałem zmartwiony. As westchnęła ciężko i usiadła na fotel, podciągając kolana pod brodę. Przyklęknąłem przy niej, wybijając zielone spojrzenie w jej oczy.
- Myślałeś kiedyś o tym, że będziesz musiał przekazać władzę? - Spytała szeptem.
- Jak będę bardzo stary, to wtedy będę nad tym myśleć- odparłem ze śmiechem. Chyba wiedziałem, dokąd zmierza moja żona.
- Czkawka, ale...nie będziesz mógł przekazać pierwszej lepszej osobie pieczy nad Berk- steknela.- Musisz mieć potomka...
Pociągnąłem Astrid za rękę, usiadłem na jej miejscu a ją samą usadziłem sobie na kolanach. Blondyna była zaskoczona tym gestem, ale nie wyrwała się.
- Mamy czas- szepnąłem jej do ucha. Dziewczyna chyba zamknęła oczy. Swoje dłonie położyła na moje, które trzymałem na jej talii.
- Wiesz, że ludzie na Berk i Lotan ciągle pytają o to? - Zapytała nieco czerwona.
- A co nas obchodzą ludzie, Astrid? - Poczułem gniew, przez to co powiedziała moja żona. To nasze prywatne sprawy. Ja nie mam zamiaru wykorzystywać Astrid, tylko dlatego, że ktoś domaga się następcy tronu Berk. Żałosne.
- Złożyłem ci obietnice, pamiętasz ?- As kiwnęła głową. - Nie zamierzam jej złamać.
Kobieta przygryzła wargę, zastanawiając się nad czymś.
- Kiedy przyjdzie czas, zadbamy o to, ale nie teraz. - Dokończyłem, kładąc głowę na jej plecy. Astrid wiedziała, co do niej czuję, choć nigdy nie powiedziałem jej tych dwóch prostych słów. Dość często pozwalała  na to, abym pocałował ją  w policzek bądź objął. Zresztą, nawet śpimy w jednym łóżku. Astrid po dwóch miesiącach oznajmiła, że czuje się, źle z tym, jak pomiędzy nami jest. Tak oto, dzielimy łoże od roku. Oczywiście do niczego nie doszło. Prawie codziennie czekam aż moja żona zaśnie. Wtedy się kładę obok niej i głaszczę po policzku. Wygląda słodko, kiedy śpi.
- Muszę ci się do czegoś przyznać- powiedziała powiedziała w końcu, wstając gwałtownie. Moje serce zabiło szybciej. Odynie, czyżby Astrid mnie zdradziła? Z szokiem w oczach czekałem co powie.
- Nie mogę tak dłużej żyć...- Szepnęła, lecz nie patrzyła na mnie. Zaczęła się trząść, co zawsze się działo, kiedy była zestresowana.
Z ogromnym strachem patrzyłem na krążącą po kuchni blondynę.
- Nie wiem, od czego zacząć...- Wzięła głęboki wdech i odwróciła się do mnie.
- Pół roku po ślubie ja...- Astrid zamknęła oczy i zaczęła oddychać szybciej. Cholernie bałem się prawdy. Wiedziałem, co chce mi powiedzieć.-  Zaczęłam coś do ciebie czuć...
Powiedziała to szybko i z wrażenia usiadła na krześle. Ja zaś byłem w totalnym szoku. Nie spodziewałem się TAKIEJ prawdy. Otworzyłem szeroko oczy.
- Nie sądziłam, że mogę ciebie pokochać- zaczęła powoli, kiedy wstałem i usiadłem na drugim krześle, obok niej. - Byłam wściekła, że zostałam zmuszona do ślubu...bałam się nowej wyspy, nowego życia...Myślałam, że zostanę typową kobietą południa. Wiesz, piątka dzieci, następne w drodze, duże gospodarstwo, mąż wolący sprawy wyspy i miód niż ciepło ogniska domowego...- Uniosła swe niebieskie spojrzenie na mnie. Z wahaniem położyłem dłoń na jej dłoni.
- Ale ty okazałeś się być zupełnie inny. Nie skrzywdziłeś mnie, tak jak obiecywałeś, byłeś bardzo wyrozumiały i cierpliwy...Myślę, że żaden mężczyzna nie wytrzymał by tak długo.
Na jej okrągłych policzkach wystąpiły rumieńce. Dziewczyna wstała od stołu i podeszła do okna.
- To najpiękniejszy dzień mojego życia...- Szepnąłem, stając za nią. Astrid odwróciła się z lekkim uśmiechem zakłopotania. Wziąłem jej ręce i ucałowałem je.
- Na początku myślałam, że to tylko chwilowe, że to wyszło z presji. W pierwszych dniach zmuszałam się, aby cię pokochać. - Pogłaskałem jej policzek z czułością, a ona nie uciekła. Wytarłem pojedyncza łzę, która staczała się po jej brodzie.
- Nie można zmusić się do miłości- powiedziałem, patrząc jej w oczy. As kiwnęła głową, przekazując mi to, że wie o tym.
- Nie poruszałeś tematu o dzieciach, wiedząc, że tylko mnie to zmartwi. Zamiast tego opowiadałeś o Szczerbatku, o tym co robiliście, z uwagą słuchałam jakie masz plany na przyszłość Berk...- Astrid położyła ręce na moim torsie, a ja przez ciało przebiegł dreszcz, którego wcześniej nie czułem.
- A kiedy mnie przytulałeś, całowałeś w policzek, zaczęłam pragnąć abyś nie przestawał. Zaczęłam cię kochać takim, jakim jesteś.
                      Słowa Astrid powaliły mnie na kolana. Nigdy nie sądziłem, że ta wspaniała kobieta odwzajemni moje uczucie. Zacząłem płakać ze szczęście, jakie mnie spotkało. Przytuliłem Astrid do siebie, szlochając w jej szyję. Blondyna objęła mnie równie ciasno.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, zobaczyłem prawdziwą miłość w oczach Astrid. Złapałem ją delikatnie za szyję i zacząłem przyciągać do sobie. Serca biły jak oszalałe, ręce drżały jak nigdy dotąd.
Gdy nasze usta się spotkały, poczułem coś dziwnego. Było to zupełnie inne doznanie niż wtedy, kiedy pocałowałem ją na ślubie. Pocałunek był z początku spokojny, jakbyśmy poznawali siebie na nowo. Jedna ręka gładziła jej szyję i policzek, druga mocno trzymała plecy. W myślach błagałem Odyna, żeby nie był to tylko cudowny sen.
             Astrid złapała moją twarz dwiema dłońmi, coraz bardziej wpijając się w moje usta. Pocałunek zaczął stawać się pełen pasji, namiętności i oddania. Astrid pokazała mi w ten sposób, że uczucie, które nas połączyło jest prawdziwe i szczere.
Oderwaliśmy się od siebie, dysząc. Astrid uśmiechnęła się szeroko.
- Nic nie może się równać z moim szczęściem- wysapałem, stykając się z nią czołem. Astrid w pewnym momencie uniosła głowę i ponownie zaczęliśmy się całować. Przyległa do mnie tak idealnie, jakbyśmy było dla siebie stworzeni. Blondyna pociągnęła mnie na górę.
- Chyba czekaliśmy wystarczająco długo, prawda? -Szepnęła kokieteryjnie i złapała mnie za pas od kombinezonu. Byłem zafascynowany tym wieczorem.
Złapałem końcówkę jej bluzki, a gdy Astrid uniosła ręce, szybkim ruchem zająłem ja. Zacząłem całować jej szyję, a ona zarzuciła mi ręce na moją własną. Dotarłem pocałunkami do jej ust. Gdy rozsunęła wargi, przekazałem jej, jak bardzo ją kocham. Nasze dłonie wodziły po ciałach, chcąc  zapamiętać każdy szczegół. W końcu As dobrała się do mojego kombinezonu. Nacisnęła przycisk a ja rzuciłem materiał w kąt. Byliśmy w połowie nadzy. Astrid miała na sobie tylko przepaskę, która zasłaniała biust. Dziewczyna rozpuściła warkocza i poprawiła włosy, uśmiechając się wesoło. Nie bała się.
              Podniosłem ją, a ona otoczyła mnie drobnymi, lecz silnymi nogami. Szliśmy do łóżka, nie przestając się całować. Ale zanim miałem odpiąć jej przepaskę, zatrzymałem się. Chwyciłem jej ręce, pochyliłem się, i, patrząc jej w oczy, powiedziałem:
- Kocham cię- oczy As zaszkliły się. Wyciągnęła dłoń i pogładziła mnie po policzku.
- Ja ciebie też kocham...
Po tym zbliżyłem swe usta do jej. Gdy tylko As zaczęła mocno oddawać pocałunki, przeniosłem ją na środek łóżka. Zjeżdżałem pocałunkami na jej brzuch, wdychając zapach jej gładkiej skóry. Astrid jęknęła cicho, trzymając się ręce na moich ramionach. Zaśmiałem się nisko i wróciłem do jej ust. Były takie słodkie, tak ulegle. Astrid znalazła się na moim brzuchu, oddychając ciężko.  Sięgnęła zza plecy, rozwiązując przepaskę...
             Astrid spała mocno wtulona w moją klatkę piersiową. Jej oddech był spokojny i płytki. Złote włosy rozlane były po poduszkach, a nawet na mojej głowie. Uniosłem głowę, ale natychmiast położyłem ją z powrotem. To w cale nie był sen. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc jak moja miłość jest spokojna. Odgarnąłem przyklejone do czoła włosy i ucałowałem ją w policzek. Była jeszcze noc, bo księżyc nadal wisiał wysoko na niebie. Moja żona przeciągnęła się leniwie i otworzyła oczy.
- Jesteś  piękna- wyszeptałem, na co As uśmiechnęła się. Jej oczy lśniły tajemniczo w blasku gwiazd.
- Kocham cię- odparła za to, wsłuchując się w jednostajne bicie mojego serca.
Też cię kocham. Pomyślałem, otaczając Astrid ramieniem. Widziałem, że "moja wina " nieszczęścia Astrid została odkupiona.
Teraz staliśmy się jednością.

Witam, mordki Wy moje! Postanowiłam "walnąć" dla Was one shota, więc oto on. Możecie podziękować Hero, gdyż to dzięki niej otrzymałam wenę :)
Kiedy next? Nie mam pojęcia, mimo że mam już część rozdziału, to jest jakiś mdły i pozbawiony uczuć..no, jakby się jadło trociny :C I w dodatku mam remont, dzięki któremu chodzę ciągle nerwowa...Więc musicie uzbroić się w cierpliwość :)