sobota, 30 lipca 2016

Pościg

              Jeźdźcy lecieli już ponad godzinę, nie zwalniając tempa, by szybko dogonić łódź cyrkowców, którzy mieli małą przewagę. Na szczęście wiatr był słaby i aby złapać więcej mocy w żagle trzeba się mocno napracować, co działało na korzyść smoków. Na przodzie leciał Nate, obok Czkawka a za nimi reszta wikingów, którzy co jakiś czas rzucali sobie zmartwione spojrzenia. Młodzi jeźdźcy nie byli pewni, czy dobrali odpowiedni kierunek, ponieważ lecąc nad granatowym oceanem nie spotkali żadnej łodzi. Mimo dziwnego uczucia niepokoju, nikt nie chciał przerwać misji ratunkowej.
- Czkawka, chyba powinniśmy już być blisko - wtrąciła Astrid po długiej ciszy, która jednak nie przeszkadzała nikomu. Wódz wyciągnął kompas i mapę, którą z trudem rozłożył. Szatyn sprawdził długość geograficzną i podniósł wzrok, patrząc wprost.
- Jeżeli... - Przerwał, widząc mały punkt żwawo poruszający się po niebie. Czym prędzej wyciągnął lunetę i przejrzał się niezidentyfikowanemu punktowi. - Straszliwiec ? - Powiedział zaskoczony do siebie, rozpoznając sylwetkę małego smoka.
- Co on tu robi? Przecież straszliwce straszliwe nie są wytrzymałe na długie dystanse - zaniepokoił się Śledzik, podlatując do Szczerbatka i jego przyjaciela siedzącego wygodnie w siodle.
- Czy on nie jest z Berk? - Zaciekawił się Smark, przykładając rękę do czoła, aby przyjrzeć się smokowi. Nate, nie czekając dłużej, popędził Pioruna, który silnie zamachnął się skrzydłami i podleciał do malutkiego gada. Wojownik złapał straszliwca w prawą dłoń i posadził na swych kolanach, uważnie się mu przyglądając. Smok był wycieńczony długą podróżą, dlatego sapał głośno i ledwo trzymał się na swych wątłych nóżkach.
- Coś tu jest! - Zawołał Nate, odwracając lekko głowę za ramię. Ciemnowłosy szybko rozwinął papier przytwierdzony do rogu i w mgnieniu oka przeczytał zawartość.
- Co to? - Zapytała Astrid, patrząc zmartwiona na przyjaciela. Piorun zaskrzeczał, przywołując swego jeźdźca do porządku.
- Od Johanna. Kupczy napisał, że widział Lauren i cyrkowców...
               Lauren pociągała co chwilę nosem, próbując jakoś nie dać się przeziębieniu, ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu, kiedy rozwinie się coś gorszego. Póki co nie myślała o tym. Dziewczyna starała się odwrócić własną uwagę do czegoś innego i wybór padł tym razem na Hundreda. Jak się okazało to jest nazwisko chłopaka, a jego imię to Gaet. Miły podwładny starał się, aby Lauren miała świeżą wodę i coś do przegryzienia, ponieważ Vivian uznała, że nie warto marnować dla więźnia jedzenia. Gaet przeniósł ją także do suchej celi, gdzie lekarka miała o wiele lepiej. Brunet wytłumaczył Salen - różowowłosej kobiecie, że z powodu zepsucia zamku w poprzedniej celi, musiał przenieść ją do innej. Ta jednak miała to gdzieś, widać było, że po prostu nic ją nie interesowało.
                Podczas kolejnej godziny warty, Gaet przyznał, gdzie cyrkowcy ukryli skarb Odyna. Cały czas bogactwo znajdowało się w kajucie dowodzącego, czyli Vivain.
- Kto ma dostęp ? - Spytała cicho, patrząc na sprzymierzeńca z błyskiem w oku. Chłopak przypomniał jej nieco Czkawkę. 
- Każdy - rzucił cichutko jak tylko mógł. Strażnik odwrócił się do wejścia, ale na szczęście nikt nie zszedł pod pokład. - Prawda jest taka, że nikt nie ufa nikomu - dodał, na co Lauren skinęła głową, prychając też pod nosem. No jasne! A czego można było się spodziewać po takich złodziejach? Zapytała kpiąco sama siebie, ale nie rzekła tego na głos. Nie chciała obrazić nastolatka, który zrobił dla niej o wiele z dużo.
- Jak zamierzacie się podzielić skarbem ? - Zadała kolejne pytanie. Lekarka znów pociągnęła nosem, a potem zakaszlnęła ciężko. Gaet zetknął na nią współczująco, jakby patrzył na swą młodszą siostrzyczkę.
- Gdy dopłyniemy na Derby. Tam się podzielimy i pójdziemy własną drogą - mówił gładko, jakby rozmawiał z najlepszą przyjaciółką. Geat jednak nie miał kompletnie nic do stracenia, więc opowiedział szatynce wszystko, co wie. Poza tym, Lauren była bardzo miła i to martwiło nastolatka. Przecież dziewczyna niedługo pożegna się z życiem...
- Nikt z Berk nie będzie cię szukać ?- Rzucił zagadkowym głosem. Gaet siedział blisko krat, chcąc dodać nowej znajomej otuchy. Choć po części mógł odkupić swą winę.
- Będą, ale chyba nie zdążą...- Wyszeptała, zakrywając dłonią twarz, by brunet nie dostrzegł jej słonych łez. Dziewczyna jednak rozpłakała się na dobre, czując jak jej serce naprawdę pęka z tęsknoty. Jeżeli Wiking wiedział, że niedługo odejdzie prosto do Valhalli, nie płakał z żalu nad sobą, ale z tęsknoty za rodziną, przyjaciółmi i domem, gdzie spędzał najlepsze chwilę życia. Wbrew pozorom, Wandale nie byli  bezdusznymi wojownikami, którzy zabijają bez litości. Owszem, byli tacy, ale tylko w stosunku do wroga, który brutalnie atakował rodzinną wyspę.
                   Gaet poczuł jak jego duszą roztrzaskuje się na kawałki, a umysł przyćmił nagły przypływ gniewu. Wstał gwałtownie i ruszył na górny pokład, aby pomówić z Vivian.
Przywódczyni stała przy prawej burcie, wyciągając blada twarz ku ciepłemu słońcu. Jej długie szaty powiewały na delikatnym wietrze, a małe monety przytwierdzone do chust dzwoniły cicho.
Reszta załogi rozsiana była na całym pokładzie. Niektórzy grali w karty, szachy, Goryl spał w najlepsze na starym hamaku, a Gerjawik czytał książkę na temat smoków.
- Viavian, chcę porozmawiać - powiedział twardo Gaet, stając metr za plecami kręconowłosej. Kobieta odwróciła się zaskoczona. Jej ciemne oczy zmierzyły surowo chłopaka odzianego w stare ubrania, przez co wyglądał jakby urwał się z niewoli.
- O czym ? - Zapytała chłodno. Każdy wiedział, że Vivian niewielu traktuje z należytym szacunkiem. Do tego grona zaliczała się jedynie Tore, która również miała perfidny charakter.
Brunet rozejrzał się po statku, a potem skinął na wejście do kajuty.
- Zaraz wytłumaczę - powiedział ciszej, kiedy Viavian zgodziła się łaskawie na rozmowę. Oboje weszli do kajuty, zamykając za sobą drzwi. Tancerka odeszła prostokątny stół i usiadła za nim. Gaet spojrzał na zapełnione skarbami pomieszczenie i westchnął, jakby zdał sobie sprawę, że pieniądze nie pomogą mu odzyskać spokoju, gdy Lauren zostanie stracona.
- Czego chcesz? - Zapytała wprost Vivain, kołysząc się nieco na krześle, które skrzypiało nieprzyjemnie. Gaet pomyślał przez chwilę, że zrobił błąd, wchodząc do kajuty i stając twarzą w twarz z Vivian, która nie była zadowolona, że jakiś szczur zajmuje jej czas.
- Chodzi o Lauren - powiedział szybko w przypływie odwagi. Vivain nie była osobą wrażliwą, wręcz pozbawioną uczuć, dlatego miała wiele rzeczy w poważaniu. A już szczególnie zbędnych ludzi, którzy jeśli nie mogą nic dać w zamian, kobieta po prostu urywała z nimi kontakt.
- Co z nią ? - Dopytała się tancerka, z wyraźnym brakiem zainteresowania rozmową.
- Nie możemy jej zabić - rzekł wprost, patrząc głęboko w oczy przełożonej, która chwilę potem wybuchła śmiechem.
- A to niby dlaczego ?- Warknęła, uważając, że ton i słowa nastolatka są wręcz bezczelne. Mimo to, dała mu szansę wytłumaczenia się. Geat wyprostował się, chowając ręce za plecy.
- Ona nie jest niczemu winna - powiedział bez ogródek. Naprawdę chciał ocalić młodą lekarkę od niesłusznej śmierci.
- Omal nie zdradziła nas wodzowi Berk, a poza tym, mamy ją jako zabezpieczenie. Jeśli ktoś z tej idiotycznej wyspy się pojawi, pokażemy im Lauren. Dobrze wiem, że Czkawka Haddock nie będzie ryzykował życia swojej przyjaciółki - wyjaśniła na luzie, wstając i patrząc na bogactwa skryte w worach. Jej wzrok błyszczał z podniecenia, gdy myślała na co wyda swoją część. - Poza tym, co cię obchodzi jej los? - Odwróciła się do Geata, który stał niemal na baczność.
- Po prostu chcesz zabić osobę, która nie zrobiła nic złego - warknął równie groźnie, co jego rozmówczyni.
- Jesteś zbyt wrażliwy - westchnęła, podchodząc do drzwi. Czasem naiwność i dobre serce szesnastolatka ją bardzo denerwowały.
- Nie możemy jej po prostu wyrzucić na jakąś wyspę? Powrót na Berk zajmie jej dobry tydzień, a nas dawno już nie będzie. - Starał się błagać tancerkę, która krążyła właśnie po małym pomieszczeniu, rozgrzewając stawy.
- Oj, Gaet... - Żachnęła zirytowana. - Jeszcze mało wiesz o życiu - dodała już bardziej przyjemnie. - Idź już, ja się zastanowię - nakazała, skinając na drzwi, dając do zrozumienia Gaetowi, aby ją opuścił. Chłopak stał kilka chwil, zastanawiając się, czy Vivian naprawdę się zastanowi, ale spełnił jej prośbę i wyszedł.
                     Następna godzina mijała Luaren na modlitwie do wszystkich bogów Asgardu, aby ocalili jej życie. Dziewczyna była śmiertelnie przerażona, a w głowie krążyły jej najmroczniejsze scenariusze.
- Rozmawiałem z Vivian - przerwał jej znany głos. Szatynka odwróciła się zapłakana. Jej czerwone policzki piekły od ciągłego płaczu, żołądek kurczył się, powodując, że lekarka miała ochotę wymiotować. Z takim wyglądem i w dodatku w klatce wyglądała jak mała dziewczynka oddzielona od rodziców. - Namawiałem ją na zmianę decyzji i powiedziała, że się zastanowi - wytłumaczył, dodając jej otuchy uśmiechem, choć sam nie wierzył, jakoby przełożona była by zdolna do tak hojnego czynu.
- Dziękuję - wyszeptała z drżącym głosem, patrząc na jedynego w tej sytuacji przyjaciela z wdzięcznością.
Gaet przysiadł się ponownie obok celi i zaczął opowiadać Lauren o swej siostrze i objaśnił mieszkance Berk na czym polega jej choroba. Dziewczyna słuchała z uwagą, totalnie odrywając się od rzeczywistości, dzięki czemu nie myślała o smutnym jej końcu.
                  Gaet miał właśnie wspominać o nieudanym występie, aby rozbawić dwudziestodwulatke, kiedy statek mocno się zakołysał i lekko zboczył z kursu.
- Co to było? - Zapytała przestraszona Lauren, spoglądając na nastolatka, który również nie wiedział o co chodzi.
- Wyjmować broń! - Usłyszał głos Gerjawika, który nawoływał do reszty cyrkowców. Gaet wstał nagle i pobiegł do drabiny, by zobaczyć co się dzieje. O mal nie dostał zawału, widząc jak wściekły koszmar ponocnik zieje żywym ogniem. Młodzieniec wrócił do przyjaciółki, podając jej klucz do celi, który wcześniej zdjął z szyi.
- W razie czego, postaraj się stąd wydostać - powiedział tylko i wybiegł drabina na pokład.
- Gaet! -Krzyknęła za nim dziewczyna, patrząc przestraszonym wzrokiem na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu był nastolatek.
- Bliźniaki, zabezpieczcie rufę! - Nakazał Czkawka, krążąc blisko statku cyrkowców, których udało się im namierzyć dziki echolokacji Szczerbatka. Nocna furia uważniej przyglądała się wrogom, warcząc ostro, jakby jednym skokiem chciał ich powybijać. Dalej latał Smark i Nate, podpalając burtę, aby przestraszyć złodziei. W końcu na pokład wylądowała Astrid, a zaraz za nią Nate, Sączysmark i wódz Berk, zapalając piekło.
                Vivain wydawała się kipieć ze złości: kobieta była przekonana, że kradzież ujdzie jej na sucho. Obok niej, w równej linii ustawiali się cyrkowcy, trzymając w ręce różne bronie począwszy od zwykłego miecza, przez topór do ostrych jak brzytwa sztyletów.
- Gdzie jest Lauren? - Zapytał od razu wściekły Nate. Mimo że obiecał sobie, że nie będzie aż tak agresywny, złość wzięła górę. Tu przecież chodziło o życie jego dziewczyny.
- Ta niska szatynka ? - Zapytała kpiąco Vivian, obierając grę słów. - Wyrzuciliśmy ją do oceanu jakiś czas temu - odparła ze złośliwym uśmiechem. Nate miał ochotę przebić ją ostrzem od razu, za to co zrobiła Lauren. Już on wiedział, co z Vivian jest za ziółko.
- Mów prawdę ! - Krzyknął rozwścieczony do granic możliwości Nate, podchodząc bliżej. Na szczęście powstrzymała go Astrid, łapiąc delikatnie za muskularne ramię.
- Nie uciekniecie, nie macie najmniejszych szans - wtrącił się Czkawka, przepuszczając Szczerbatka, który obnażał swe ostre zęby.
- Zawsze wiedziałam, że Berk jest za słabe. Bez smoków nie dalibyście rady - powiedział tym razem Gerjawik, prostując miecz w kierunku nocnej furii.  Wichura nastroiła kolce, gotując się, aby w każdej chwili wypuścić jeden z nich. 
- Może mieliśmy więcej odwagi niż pozostali, by zawiązać z nimi pokój? - Odbił piłeczkę wódz, krzywiąc się na widok niedużej blizny na przedramieniu mężczyzny.
- Tak czy siak, to nie ma znaczenia - powiedział patrząc na Vivian.
Tymczasem pod pokład zeszła Tore, otwierając cele i wyciągając z niej przerażona Lauren. Jej duże orzechowe oczy odbijały sam strach, któremu towarzyszyła dezorientacja.
- Widocznie Gerjawik miał rację, jeśli chodziło o kartę przetargowa - powiedziała, szybciej oddychając. Nie tylko Lauren się denerwowała. - Idziemy!
Nastolatka popchnęła więźniarkę ku wyjściu, a kiedy przekroczyły wyjście, ich oczom ukazała się grupa smoków i ich jeźdźców.
Nate wymówił imię swej ukochanej szeptem, a jego serce pękło nagle jak szklanka rozbita o twardą posadzkę. Co oni jej zrobili...?
- Oddamy wam przyjaciółkę pod warunkiem, że puśćcie nas wolno - powiedziała głośno Vivian, dobierając ton jakby kupcy na targu. Smark prychnął pod nosem, nabijając się z propozycji cyrkowców. Wojownik wiedział, że dzięki smokom wygraną mają w kieszeni.
- Najgłupszy pomysł jaki w życiu słyszałem - rzucił Jorgerson, zakładając ręce na klatkę piersiową i przyjmując kpiącą minę.
To nieco zamurowało Vivian i resztę jej świty, więc po chwili ciszy odezwała się Tore:
- Dobrze więc. Spotkamy się na Derbach, gdzie zostawimy wam Lauren, a wy zostawicie nas w spokoju. - Nate spojrzał najpierw na Astrid a potem na Czkawkę, którzy nie wyglądali jakby mieli przyjąć ich warunki. Najbardziej jednak bali się o bezpieczeństwo ich przyjaciółki, której Tore przykładała do szyi miecz.
- Nie róbcie scen, oddajcie Lauren, a nie stanie się wam krzywda - rzekła Astrid, jak zawsze pewna siebie.                         Każdy zwrócił na nią uwagę. W tej chwili dziewczyna wpadła na pomysł. - Posłuchajcie, - blondynka rzuciła w bok topór ku zdziwieniu całej załogi i jeźdźców i podeszła rok do przodu - my mamy smoki, a wy trochę stali i jakiejś umiejętności. Nawet bez smoków dalibyśmy wam radę, więc po co ten opór ? - Ciągnęła grę wojowniczka, patrząc na Śledzika, który otworzył szeroko usta, rozumiejąc to spojrzenie. Wśród przyjaciół wywiązała się pewna więź, dzięki której nawet jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć o co chodzi.  Gronkiel ruszył wolno, machając skrzydłami coraz z rzadsza częstotliwością.
- Jeny, dziewczyno, serio chce ci się to roztrząsać? - Zirytowała się Vivian, obniżając miecz, choć wciąż była w gotowości. Jeśli zabiła by któregoś z jeźdźców, ściągnęła by na siebie gniew jego przyjaciół, a wtedy na pewno już by nie uciekła.
- Owszem - rzuciła z uśmiechem Astrid.
- Co ty wyprawiasz? - Wydusił Czkawka przez zęby, widząc jak jeźdźczyni wolno krąży po łajbie cyrkowców. Astrid zignorowała nawoływania narzeczonego i nadal chodziła blisko ostrzy wroga.
- Poddajcie się... - Przerwała, widząc jak Sztukamies jest już na idealnej pozycji. - Teraz!
                  Wszystko potoczyło się gwałtownie. Gronkiel chwycił Tore w ramiona i wyrzucił za burtę, a złodziejka nie miała nawet czasu, żeby krzyknąć. Astrid skoczyła ku Lauren chwytając ją i odciągając od Gerjawika, a Wichura wylądowała tuż przy swej przyjaciółce, chroniąc obie dziewczyny własnym ciałem, dopóki reszta jeźdźców nie upora się z cyrkowcami. Nate załatwił szybkim ruchem Gerjawika, a Smark dobił Goryla, który mimo że przerasta wikinga rozmiarami, nie miał zamiaru walczyć. Czkawka z zaskoczeniem zauważył, że reszta cyrkowców nie rzuciła się do walki, tylko stała na uboczu, czekając ze strachem, aż to się skończy.
- Astrid, skarb! Musimy iść po niego ! -Krzyknęła Lauren, ciągnąc za rękę przyjaciółkę. Obie dostały się do kajuty, dębiejąc z zaskoczenia. Razem było sześć upchanych worków zapełnionych skarbami. Wojowniczka podeszła do jednego z nich i otworzyła. W środku były nieoszlifowane diamenty, agaty i inne kruszce.
- Większość z nich to sam kamień - powiedziała poważnie Astrid. - Samo wydłubanie diamentów zajmuje godziny.
Jak się okazało, cyrkowcy zapomnieli, że diamenty nie mają dużej wartości, jeśli są zachowane w takiej skorupie. Lauren podeszła do jednego z czarnych worków i również go otwarła. Bez wahania zabrała kilka mniejszych szlachetnych kamieni i wrzuciła je do kieszeni.
- Wracamy - zarządziła Hofferson i wybiegła pierwsza z ciasnego pomieszczenia.
- Jesteś cała ?!- Zapytał gwałtownie Nate, doskakując do Lauren i biorąc ją w ramiona. Lekarka wczepiła się w niego ciasno, dziękując bogom za ratunek.
- Wszystko w porządku- wyszeptała w jego ciepłą od słońca koszulę. Nate objął ją mocno, ale uważał, aby jeszcze  bardziej jej nie pokaleczyć. Dziewczyna odczuła ogromną ulgę, czując jak gorąco w jej wnętrzu rozlewa się z prędkością światła. 
- Tak strasznie bałem się, że już cię nie zobaczę - mówił chłopak, będąc blisko łez. Lekarka objęła go jeszcze ciaśniej, pokazując, ze nie ma zamiaru odchodzić,

            Godzinę później smoki załadowane były bogactwem Odyna, aby następnie zostać złożonym na prawowitym miejscu. Lauren wytłumaczyła Czkawce, że tylko pięciu spośród dziewięciu cyrkowców miała stuprocentowe udziału w przechwyceniu skarbu, dlatego wódz, nie do końca zadowolony, pościł wolno prawdziwych akrobatów, tancerzy i muzyków. Kiedy Smark i Astrid pilnowali klnącego Gerjawika, Tore, Vivian i dwóch pozostałych złodziei, Lauren podeszła do Gaeta i mocno go przytuliła.
- Bardzo ci dziękuję - powiedziała wzruszona, przypominając sobie, ile dobrego ten chłopak dla niej zrobił, - Gdyby nie twoja pomoc, pewnie totalnie bym sie załamała - dodała, kiedy już oboje stali obok siebie.
- Taki już jestem - odparł z uśmiechem.- Wiesz, gdyby nie ta sytuacja, chyba nigdy nie wyrwałbym się z tej intrygi.
Lauren kiwała głową, rozumiejąc uczucia nastolatka, Po chwili obejrzała się za siebie, a kiedy upewniła się, że nikt nie patrzy, wyciągnęła dłonie Gaeta i wcisnęła w nie coś szorstkiego i ciężkiego, 
- Lauren, ja nie mogę - wyszeptał, widząc, co kryje się w jego spracowanych dłoniach. Lekarka przycisnęła palec do ust, pokazując milczenie.
- Pomóż siostrze, dobrze? - Poprosiła z uśmiechem. - I nie wpakuj się więcej w szajkę złodziei, okej?
Gaet roześmiał się, sprowadzając uwagę Nate'a.
- Obiecuję.


Pisałam to prawie cały dzień O.o W mojej głowie był inny pomysł, ale wyszło za przeproszeniem gónwo :( Miały być zwroty akcji i to nawet niezłe, ale no szlag by to strzelił! Jestem mega niezadowolona, no. Kurde mać. A teraz myślę nad kolejnymi akcjami i szczerze mówiąc, niezbyt mam pomysł :( Na pewno ślub hiccstrid, ale to pewnie pojawi się coś przed 10 sierpnia, ale nie obiecuję. Ostatnio napisałam 3 osy dla znajomych, ten rozdział i plus ostre rysowanie daje się we znaki,

Ten rozdział dedykuję kochanej Pass ;)

Ps. Jeśli chcecie się ze mną skontaktować, bez problemu piszcie na ten e-mail: martyna9894_99@tlen.pl ;P

czwartek, 28 lipca 2016

Sprzymierzeniec 

                 Gdzieś w oddali słychać było skrzeczenie i warczenie smoków, które przelatywały nad długą łodzią kierującą się na południe. Przez małe okno w celi, Lauren widziała, że jest już noc, a gwiazdy słabo świeciły, więc lekarka praktycznie nic nie mogła dostrzec.
               Więzienie było strasznie zaniedbane. W celi, gdzie siedziała szatynka była woda, która niemiłosiernie cuchnęła, a butwa, która objęła niemal wszystkie dębowe deski przyprawiała drobną dziewczynę o mdłości. Jednak Lauren nie zamierzała się tak łatwo poddać, mimo że wiedziała, że nie ma szans z dziewięcioma cyrkowcami, wśród których byli niezwykle umięśnieni mężczyźni. Szatynka prychnęła pod nosem, mówiąc do siebie w myślach, że nawet osiemnastoletnia Tore zdołała by ją pokonać kilkoma prostymi ruchami. Czy naprawdę była tak beznadziejna, że nie potrafiła wyrwać się z głupiego więzienia szajki złodziei? Nate zapewne by powiedział, że to nie jej wina, ale on zawsze ją usprawiedliwiał jak małe dziecko, które nie wiedziało, że zrobiło coś złego. Lecz z drugiej strony nie mogła zrobić nic więcej - musiała cierpliwie czekać. Pytanie na co. Na moment aż jeden z ostrzy Tore przebije jej serce, a ciało wyrzuci w głąb morza? Może Lauren czeka na cud, kiedy pojawi się ktoś z Berk i bez trudu ją uratuje? Dziewczyna prychnęła po raz kolejny, karcąc siebie za głupotę. Gdyby chociaż potrafiła walczyć, tak jak Nate albo Astrid. Być może nie wygrałaby pojedynku, ale zdecydowanie pokazałaby, że nie jest taką słabą i kruchą kobietą, za jaką ją uważają... Może wtedy zyskała chociażby krztę respektu.
                Przy jej celi na zmianę siedzieli dwoje tancerzy - kobieta o krótkich, męskich włosach w kolorze różowym, co Lauren wydawało się absolutnym dziwactwem, oraz chłopak o wątłej posturze, zmęczonych brązowych oczach i czarnych włosach, które splatał w małego warkoczyka przy lewym uchu. Lauren wydawało się, że chłopak  nie ma nawet osiemnastu lat. Jej uwagę przykuło również to, że nie patrzył na więźnia z odrazą, ale ze współczuciem, jakby jego ciemne oczy mówiły "przepraszam ". Szatynka wiedziała, że nie wszyscy cyrkowcy byli za kradzieżą skarbu Odyna, ponieważ słyszała jak jakiś mężczyzna o niskim głosie zarzucał Vivian totalne szaleństwo, kradnąc bogactwo Berk. Cyganka jednak ignorowała jego zarzuty, mrucząc, że teraz już nie będą korzyć się przed pijakami w tanich gospodach.
- Teraz moja kolej, możesz iść się przespać. - Ponury głos wyrwał Lauren z zamyślenia, kierując wzrok na właściciela. Ten chuderlawy chłopak stał nad różowowłosą, zaciskając małe usta w wąską linię. Kobieta wstała ciężko, biorąc ze sobą jakąś książkę i bez słowa wyszła, kierując się schodami w górę.
Ciemnowłosy usiadł na jej miejscu i wyjął żółty oraz stary pergamin, w który wpatrywał się jakiś czas, a potem szybko go zwinął i schował do głębokiej kieszeni.
Szatynka wpatrywała się w niego o chwilę za długo, ponieważ młodzieniec spiął się i sztywno oparł o zepsute oparcie. Nerwowo zadudnił palcami o udo i wolno wypuścił powietrze.
-  Nie wszyscy są złodziejami - powiedział cicho, kierując spojrzenie na prawo, gdzie stała drabina, która prowadziła na główny pokład. Lauren uniosła brew w zaskoczeniu i przewróciła głową na drugą stronę, aby lepiej przyjrzeć się twarzy nastolatka.
- Doprawdy? - Warknęła, choć nie na tyle głośno, by ktokolwiek na górze mógł ją usłyszeć. Czarnowłosy schylił głowę, szukając ewidentnie dobrych słów, aby choć w małym stopniu zagłuszyć wyrzuty sumienia.
- Nie mieliśmy wyjścia. Przynajmniej ci, którzy nie chcieli brać w tym udziału - rzekł ostrożnie, prostując się. Lauren była zaskoczona. Myślała, że chłopak jest zbyt zamknięty w sobie, aby do kogoś się odzywać, tym bardziej do obcych. W dodatku te wyjaśnienia jakby poruszyły młodą lekarkę. Patrzyła na chłopca chłodno, choć jej wrażliwa natura w jakimś stopniu go żałowała.
- Dlaczego? - Spytała po minucie, kiedy wartownik myślał, że szatynka nie ma ochoty go wysłuchiwać i że szczerze go nienawidzi.
- W szeregach Vivain nie ma miejsca na bunt - odparł, dyskretnie zerkając na wyjście, jakby bał się, że przywódczyni go usłyszy.
- To znaczy? - Dopytywała się Lauren, podchodząc do samych kart. Niski poziom wody zafalował pod wpływem jej ruchu, powodując, że odór był jeszcze gorszy.
- Buntownicy zawsze kończą  tak samo - odparł ze śmiertelną miną, patrząc głęboko w orzechowe oczy znachorki. Dziewczyna skrzywiła się. Natychmiast pomyślała, że być może to nie jest taki pierwszy "napad " Vivain. Bez zastanowienia zapytała o to rozmówcę.
- Nie pytaj mnie o to - rzucił tylko i zamilkł do końca, wiedząc, że powiedział i tak za dużo. Gerjawik zabronił mu i tej drugiej kobiecie rozmowy z Lauren, ale najwyraźniej ciemnowłosy nic nie robił sobie z jego zakazu.
                 Lauren westchnęła zrezygnowana i cofnęła się pod ścianę, gdzie padał długi cień. Lekarce od razu zrobiło się zimno, więc objęła się rękoma, ogrzewając się na tyle, ile zdołała. Jakieś piętnaście minut później zasnęła, odganiając od siebie smutne myśli, aby jej serce nie pękło z tęsknoty za domem.
              Lauren obudziła się krótko przed świtem, kiedy statek nagle uderzył lekko o coś, a ludzie zaczęli wykrzykiwać jakieś komendy. Dziewczyna nie słyszała zbyt wiele, gdyż krzyki były zagłuszone, a poza tym, jej ciało powoli trawiło przeziębienie. Szatynka wstała wolno i trzęsąc się, doszła do stalowych krat. Na przeciw niej siedziała ta pulchna kobieta o różowych włosach, czytając z zaciekawieniem jakąś książkę.
- Co się dzieje? - Zapytała znachorka chrypiącym głosem. Strażniczka oderwała wzrok i spojrzała ponuro na więźnia, a potem na wyjście.
- Przystanek - odparła krótko i wróciła do czytania lektury. Lauren wiedziała już, że nie zdoła zdobyć więcej informacji. Usiadła z powrotem na miejsce, pod zimną ścianę i zamknęła oczy, tlumiac gorące łzy. Co się dzieje teraz na Berk? Czy Czkawka się odnalazł i czy Nate o wszystkim zdążył mu opowiedzieć?
Nie mogę się poddać - mówiła do siebie w myślach, poruszając lekko małymi ustami. Muszę coś wykombinować - dodała otwierając oczy. Chwilę tak siedziała, myśląc co może wykombinować, aby wyrwać się z rąk porywaczy, którzy niedługo mieli zamiar się jej pozbyć. Lauren grała teraz na czas, a wygrana oznacza ocalenie swojego życia.
- Mogę dostać coś do picia ? - Zapytała cicho, patrząc błagalnie na różowowłosą. Kobieta zirytowała się, gdyż podniosła nerwowo wzrok i wlepiła go w lekarkę.
- Nie - rzuciła tylko.
- Błagam, dajcie mi wyjść na chwilę. Tu jest strasznie mokro i już czuję gorączkę! - Szeptała dziewczyna z żalem w głosie. Szatynka próbowała grać jak najlepiej, aby tylko wyjść na ląd.
Strażniczka warknęła pod nosem, nie dając się przekonać błagania dwudziestodwulatki.
- Jestem kobietą! Nie wytrzymam dłużej ! Muszę  odetchnąć świeżym powietrzem ! - Krzyczała tak, aby ktoś na górze mógł ją usłyszeć, co stało się chwilę później. Pod pokład weszła zła Vivian, kierując złowrogie spojrzenie różowowłosej i więźniarce, która nieco cofnęła się.
- Nasz ptaszek ma niewygodnie ?- Rzuciła kpiąco, będąc już bliżej krat. Vivian kucnęła, aby zrównać się z Lauren, a potem uśmiechnęła się złośliwie. - Nie jestem potworem. Pozwolę ci zobaczyć po raz ostatni ląd - dodała i ku zaskoczeniu znachorki, przywódczyni cyrkowców otworzyła cele i złapała szatynkę za ramię.
- Ale cuchniesz - powiedziała poważnie, popychając ją do przodu. Znachorka poczuła, że ogarnia ją gniew, kiedy ta zwykła i pusta złodziejka ją obrażała. Jednak musiała udawać, że ta uwaga spłynęła po niej jak po kaczce.
             Vivian i Lauren wyszły na główny pokład, skąd od razu zauważyły wschód słońca, które dotychczas chowało się za grubą linią horyzontu. Znachorka wzięła głęboki wdech, czując jak drążnicy pył kluje ją w płucach. Dziewczyna zakaszlnęła ostro, sprowadzając na siebie uwagę pozostałych cyrkowców. Wśród nich był ten sam chłopiec, z  którym Lauren rozmawiała kilka godzin temu. Ciemnowłosy siedział na samym dziobie, którego długa  belka wystawała nad oceanem.
- Co ty robisz, Vivian ?- Rzucił od razu Gerjawik, podnosząc brew w zaskoczeniu. - Chyba nie chcesz jej....
- Jeszcze nie, idioto - odgryzła przywódczyni. - Spełniam jej ostatnią wolę - wytłumaczyła mniej groźnie, kiedy mężczyzna zacisnal usta w cienką linię.
- Hundred, zaprowadź ją do jakiejś karczmy - nakazała nastolatkowi, który od razu stawił się przy przełożonej. Chłopak nie zawiązał jej rąk, tylko po prostu chwycił za ramię, tak jak Vivian chwilę temu i wyprowadził ze statku. Za nim szedł umięśniony mężczyzna, który był nazywany w szeregach jako "goryl ". Wojownik miał przy sobie dwa sztylety przy pasie i jeden długi miecz schowany w pokrowcu, który dyndał przy jego lewej nodze, co nakazało Lauren myśleć, że jest praworęczny. Szatynka wiedziała już, jak może się spodziewać jakiekolwiek ataku, jeśli goryl ją  zaatakuje.
- Proszę, nie rób głupstw - szepnął jej do ucha nastolatek, chwilę przed tym, jak otworzył drzwi do karczmy.
                W środku panowała absolutna rozróba. Wielu wikingów zajadało z ochotą swoje posiłki, inni pili coś ostrzejszego, gaworząc przy tym jak kobiety na targu.
Lauren przełknęła ślinę, widząc, że w pomieszczeniu nie ma wielu kobiet, oprócz niej i kilku innych, które nosiły się jak mężczyźni.
Nastolatek popchnął ją na lewo, gdzie było wejście do jakiegoś pomieszczenia. Jak się okazało, była to łazienka urządzona dość przyzwoicie, choć nieco zaniedbana.
- Nie zamierzacie mnie wypuścić, prawda? - Dopytała się drżącym głosem, będąc oparta o krawędź umywalki.
- Nie wiem, co Vivian planuje - przyznał równie cicho. - Przykro mi. Wyglądasz na porządną dziewczynę - dodał, chcąc choć trochę ją pocieszyć, ale to nie wyszło.
- Taa - powiedziała, wycierając małe łzy płynące po jej rozgrzanych policzkach. - W ogóle, co tak młody chłopak robi wśród takich ludzi? - Zapytała, szorując tym razem ręce i buzię.
Ciemnowłosy westchnął i otworzył lekko ciemne drzwi, za którymi nadal było głośno. Goryl siedział przy barze i pił miód.
- Nie miałem wyboru - odparł i ku dalszemu wyjaśnieniu wyjął z kieszeni jakaś kartkę, którą podał następnie młodej lekarce.
Pergamin przedstawiał jakąś starszą kobietę i dużo młodszą dziewczynkę o kręconych krótkich włosach i dużych czarnych włosach. Lauren podniosła wzrok, nie rozumiejąc, co nastolatek chce jej przekazać.
- To moja mama i siostra Taj. Kiedy dowiedziałem się, że Vivain zbiera ludzi do akrobacji od razu się zgłosiłem. Widzisz, moja siostra ciągle choruje, a w Europie jest lekarz, który może jej pomóc, tylko że nie stać nas było na opłacenie go. - Wytłumaczył, odbierając od więźniarki papier. Szatynka była poruszona wyznaniem chłopaka. Wiedziała, że nie kłamie. W jego oczach widoczny był prawdziwy smutek i strach.
- Aż do teraz - rzekła lekarka, uciekając wzrokiem w bok. Było jej strasznie szkoda tej dziewczynki. Znachorce zawsze było żal małych dzieci, które przesiadywały u niej całymi dniami, bo strasznie chorowały.  Ich małe buźki były czerwone od gorączki, a drobne ciałka wstrząsały dreszcze.
- Gdyby nie to, od razu bym się wycofał, ale moja mama i siostra są dla mnie najważniejsze - mówił dalej, będąc bliski łez. Lauren podeszła do niego i położyła dłoń na wątłym ramieniu bruneta.
- Rozumiem cię - wyszeptała, a potem od razu ruszyła ku drzwiom, aby nie pokazywać, że to wyznanie ją zabolało.
                Godzinę później Lauren, Goryl i nastolatek szli do szalupy, na której widok szatynka poczuła gule w gardle. Czyżby była to ostatnia przechadzka na lądzie? Serce dwudziestodwulatki zabiło szybciej, kiedy dziewczyna pomyślała o domu, Nacie, Astrid... Odynie, przecież ona ma całe życie przed sobą !
Szatynka spojrzała na jej sprzymierzeńca błagalnym wzrokiem, ale chłopak nie mógł znieść tego widoku i odwrócił głowę.
Właśnie wtedy, ciemne oczy lekarki napotkały pewną osobę, która stała przy załadowanej łodzi. Tą osobą był Johann, który również zauważył Lauren i bacznie śledził jej wolne kroki. Dziewczyna kręciła oczy na boki, chcąc pokazać, że jest w niewoli. Kupczy skrzywił się, kiedy zauważył dokąd ciemnooka jest prowadzona.
Mężczyzna czym prędzej wszedł na swój pokład, gdzie w jednej z klatek trzymał straszliwca. Johann szybko napisał list i przyczepiwszy go do nóżki smoka posłał, go prosto do Berk.

                   Nate chodził cały szargany z nerwów. Strasznie bał się o Lauren, która tak nagle zaginęła. Chłopak szukał jej dosłownie wszędzie, ale nie mógł odgonić myśli, że za jej zniknięciem stoją cyrkowcy. Wojownik po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co robić. Chodził ciągle w te same miejsca, mając nadzieję, że dziewczyna jednak się odnalazła. Jednak po ukochanej Nate'a nie było ani śladu.
- Odynie...- Wołał z żalem imię najwyższego boga Normanów. Jego strach o Lauren stałe rósł, więc wojownik tracił kontrolę nad myślami. Brunet szedł właśnie do Astrid, którą spotkał pod jej domem.
- Błagam, powiedz, że wiesz gdzie jest Lauren - powiedział od razu, kładąc ręce na ramionach dobrej przyjaciółki.
Blondynka podniosła brwi w zaskoczeniu.
- Yyy... niestety - odparła, na co chłopak zaklął pod nosem. - Ej, co się dzieje? - Zapytała, widząc jak Nate cały się trzęsie.
- Nie mogę jej znaleźć od wczorajszego wieczora - wyrzucił siebie. Astrid również się zaniepokoiła, ale starała się nie pokazywać tego, aby jeździec jeszcze bardziej się nie bał. Dziewczyna wiedziała, jak bardzo Nate'owi zależy na Lauren.
Kiedy przyszła żona wodza chciała coś odpowiedzieć, kilka metrów dalej wylądowało kilka smoków. Czkawka, Szpadka, Mieczyk, Śledzik, Sączysmark i Valka wracali właśnie ze Smoczego Sanktuarium, gdzie pomagali przyjść na świat młodym smoczkom.
- Gdzieś ty był ?!- Wrzasnął od razu Nate, podchodząc do wodza. Czkawka zmarszczył brwi, skupiając wzrok na wściekłym jeźdźcu.
- O co ci chodzi? - Zapytał spokojnie Czkawka. Reszta jeźdźców uważnie przyglądała się rozmowie przyjaciół.
- Wczoraj wieczorem ja i Lauren szukaliśmy cię po całej Berk. Wiesz co się okazało? Że twoi nowi przyjaciele, cyrkowcy, ukradli skarb Odyna ! - Wytłumaczył, kipiąc ze złości. Wódz rozejrzał się wokół, patrząc kolejno na przyjaciół, którzy nie kryli szoku.
- Ten skarb Odyna ? - Upewnił się wódz. Nate przejechał dłonią we włosach, wdychając ciężko powietrze, aby móc się uspokoić, jednak to nie pomogło.
- Tak, do cholery, ten skarb Odyna ! - Wrzasnął mężczyzna, skacząc niemal do gardła wodza. Czkawce nie spodobał się ten ton, widać było, że Nate ma do niego ogromny żal.
- Uspokój się - warknął szatyn, a za nim Szczerbatek, który stał twardo za przyjacielem.
- Ci cyrkowcy prawdopodobnie zabrali Lauren, a ja mam być spokojny?! - Krzyczał, zwracając na siebie uwagę mieszkańców. Sączysmark podszedł bliżej, aby w razie czego nie doszło do rękoczynów.
- Nate, krzykiem nie pomożesz - wtrąciła się Valka, biorąc za ramię silnego wojownika i odciągając go na bok.
- Proszę, wejdźmy do domu, tam wszystko nam wyjaśnisz - rzuciła Astrid i otworzyła drzwi do swojej chaty.
                Cała grupa usadowiła się w kuchni, słuchając wyjaśnień Nate'a. Chłopak trząsł się, mówiąc jak jego dziewczyna przyszła w nocy całkiem roztrzęsiona, jak cyrkowcy sprytnie schowali bogactwo w swojej łodzi i na koniec jak Nate szukał Czkawki, aby mu o tym powiedzieć.
- To niemożliwe - odezwał się pierwszy Mieczyk, prychając pod nosem. - Jak niby mieli zabrać by tyle diamentów?
- Wykuwali je ze ściany, a potem w workach przemycali do statku - odpowiadał cicho brunet, pochylając głowę.
- Czułem, że ci cyrkowcy są dziwni - przechwalał się Smark, tupiąc nogą, jakby chciał ukarać się w ten sposób za swą głupotę.
- Jeżeli Lauren została porwana, musimy coś zrobić - przerwała Astrid Sączysmarkowi i podeszła do szafki, gdzie trzymała mapę.
- Ci cyrkowcy mogli udać się na Południe bądź Wschód - rzekła pewnie wojowniczka. - Oprócz Berk nie ma wyspy na Północnym Archipelagu, która byłaby tak bogata jak nasza. - Mówiła dalej, jeżdżąc palcem po mapie.
- Ej, zaraz - rzucił Smark, przepychając się przez Śledzika. -  Oni płyną do Brytanii. Słyszałem, jak ten Gerja-coś tam wspomniał o tym Pyskaczowi.
Każda para oczu chwilę wpatrywała się w Jorgersona, a potem na wodza.
- Więc jaki jest plan ? - Spytała Szpadka, patrząc z wyczekiwaniem na Haddocka.
- Siodłajcie smoki, lecimy - rzekł twardo, a chwilę później wszyscy skierowali się do wyjścia.
- Czkawka - zatrzymał jeźdźca zachrypnięty głos Nate'a. Szatyn odwrócił się i spojrzał na przyjaciela. - Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. Po prostu bardzo się o nią martwię.
Zielonooki skinął głową.
- Rozumiem. Czułbym się tak samo na twoim miejscu - powiedział i pokazał głową drzwi, aby szybko wyjść z domu.
- Zaraz, a kto cię zastąpi? - Zapytała Astrid, która właśnie wskakiwała na Wichurę.
- Mamo, mogłabyś ?-  Zwrócił się Czkawka do kobiety, która wydawała się czekać na te słowa.
- Zostanę, ale proszę, uważajcie na siebie. - Każdy posłał jej uśmiech, a po chwili ogromne smoki odepchnęły się od ziemi, szybko znikając za popołudniowym słońcem.





Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać aż skończę ten wątek. Nn w poniedziałek, a jak się wyrobię, to wcześniej. Zapraszam do pozostawienia kilku słów! :)

wtorek, 26 lipca 2016

Powrót
one shot 

- Czkawka! - Krzyknęła radośnie Astrid, kiedy zauważyła narzeczonego w porcie. Dziewczyna podbiegła do niego i rzuciła się na szyję, mocno go przytulając. Wódz i wojowniczka nie widzieli się dobre dwa tygodnie, ponieważ Czkawka wyjechał na coroczne odnawianie sojuszu na południu Archipelagu. Niestety chłopak nie mógł zabrać ze sobą Szczerbatka, gdyż mogło by to źle wyglądać w oczach przyjaciół Berk, którzy nadal nie byli pewni co do Czkawki Haddocka.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłem - powiedział, podnosząc swą ukochaną i kręcąc ją wokół siebie. Kiedy dziewczyna poczuła grunt pod nogami, przywarła do niego, długo całując.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - zarządziła z uśmiechem i chwyciwszy narzeczonego za rękę pociągnęła go do swego domu. - Idziemy do ciebie? No, no - zaśmiał się wódz, za co dostał lekkiego kuksańca od ukochanej. Kiedy oboje weszli do środka, przywitał ich zapach gotowanego budyniu, który przyrządzał Saw.
- Co to ma być ?- Wrzasnął, kiedy danie wyglądało dość dziwnie. Astrid i Czkawka zachichotali z nieporadności Wikinga.
- Może byś powiedział dzień dobry wodzowi, co ? - Zażartowała wojowniczka, ignorując przeklinanie Hoffersona na czekoladowy  budyń.
- Co?- Zapytał zagubiony Przecież Czkawka jest... -O, Czkawka! - Powiedział Saw, a jego usta od razu wykrzywiły się w szczerym uśmiechu. Podszedł do przyszłego zięcia i uściskał go tak mocno, że chłopak czuł, jak chrząstki mu pękają.
- Astrid bez ciebie ciągle marudziła - poskarżył się wojownik, wycierając brudne ręce w fartuch, który wyglądał śmiesznie na jego dużej posturze.
- Zaraz tam marudziłam - odgryzła się i chwyciła dłoń narzeczonego. - Będziemy w moim pokoju - dodała i szybko zmyła się wraz z jeźdźcem.
- Szczerbatek nie będzie zły, że cię ukradłam? - Zapytała, kładąc ręce na kark ukochanego.
- Myślę, że zrozumie - szatyn puścił do niej oczko i już po chwili zbliżył swe usta do ust dziewczyny.
Z początku słodki pocałunek był spokojny, aż po chwili Astrid poczuła jak siła ust Czkawki mocno przywarła do jej warg. Pocałunek był jeszcze inny niż oboje mogli sobie wymarzyć. Czuły, namiętny, a na dodatek podniecający.
- Strasznie mi tego brakowało - wysapał, kiedy zabrakło mu tchu. Dziewczynie nadal kręciło się w głowie, nawet wtedy kiedy wódz zakończył pocałunek.
- A myślałam, że dwa tygodnie bez wkurzającej narzeczonej będzie dla ciebie wybawieniem - rzuciła, stykając się czołem z ukochanym.
- Nawet tak nie mów. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał - szepnął, dając co chwilę krótkiego buziaka blondynce. Astrid słabła w jego ramionach, kiedy jej narzeczony mocno trzymał ją w uścisku. Bez reszty oddała się pieszczotom przyszłego męża, który pociągnął ją na miękkie łóżko, aby móc ją całować.
- Czkawka, tata jest na dole - śmiała się wojowniczka. Wódz leżał nad nią, całując jej szyję. Dziewczyna chichotała cicho z łaskotek, próbując opanować głośniejsze napady śmiechu.
- Jesteś niemożliwy - stęknęła, ale zadowolona, że w końcu chłopak się nią zajmuje.
- Albo zakochany bez opamiętania - wyszeptał, atakując pocałunkami jej malinowe usta. Astrid włożyła dłoń w gęstą czuprynę chłopaka, bawiąc się jego rdzawo- brązowymi kosmykami.
Kiedy para zapomniała się w namiętnych chwilach, po schodach szedł Saw, niosąc dwa kubki czekoladowego budyniu. Wiking zapukał do drzwi, domyślając się, że narzeczeni są sobą zajęci.
Musiał chwilę poczekać, zanim drzwi do pokoju otworzyła Astrid.
- Przeniosłem deser - uśmiechnął się mężczyzna, pokazując kubki trzymane na tacy. Hofferson zmierzył wzrokiem swą córkę, której oczy błyszczały z radości. Jej cera była czerwona, a usta nie przestały się uśmiechać.
- Dziękuję uprzejmie - powiedziała blondynka, biorąc od taty tacę.
- Widać, że dobrze się bawcie - puścił oczko do niej. - Tylko chce przypomnieć, że jesteście przed ślubem.
Astrid zbladła natychmiast, ale uśmiechnęła się nerwowo.
- Tato...- Mruknęła czerwona, patrząc z błaganiem na Wikinga, który śmiał się z jej reakcji.
- Dobra, dobra, ja już sobie idę - rzucił i szybko zszedł na dół.
Wojowniczka zamknęła drzwi za sobą i podeszła do szafki nocnej, kładąc na niej dwa desery.
- Mam nadzieję, że lubisz budyń - uśmiechnęła się do narzeczonego, bawiąc się jego gęstymi włosami.
- Oczywiście, że lubię - odparł, patrząc na kubki. - Ale bardziej wole, co innego - wyszeptał czarująco, przechodząc pocałunkami z policzków do szyi. Dziewczyna wzdrygnęła się, ale zamknęła z rozkoszą  oczy. Po chwili Astrid położyła ręce na tors jeźdźca, przez co ten poczuł jak serce znów zaczyna mu walić, a całe ciało wstrząsnęły zimne dreszcze.
- Wiesz czemu lubię, kiedy nosisz same koszule ?- Spytała w pewnej chwili,  będąc oparta o jego lewe ramię. Jeźdźcy trzymali w rękach swoje budynie, delektując się ich słodkim smakiem.
- Nie mam pojęcia - oparł, biorąc kolejny łyk pysznego deseru.
- Bo wtedy czuję bicie twojego serca - wyjaśniła, posyłając swojemu przyszłemu mężowi uroczy uśmiech, który Czkawka odwzajemnił.
Szatyn ucałował czule czoło ukochanej i objął ją ciasnej, aby móc cieszyć się jej obecnością.



Jeszcze zdarzy się tak, że będzie więcej one-shotów niż rozdziałów :P Mam nadzieję, że zaspokoiłam Wasze pragnienie hiccstrid xD Za 2-3 rozdziały zacznę  powolutku opisywać ich życie, no i też będzie weselicho :D










sobota, 23 lipca 2016

Nieudana próba

             Lauren niemal biegła, prowadzona złością i gniewem. Jej ciemne oczy wpatrywały się twardo w sylwetkę Tory, która nadal stała na starym pomoście, skąd wypuczane były małe statki.
Na lewo od tancerki stała ogromna marmurowa ściana pokryta glonami, mchem i innymi żyjątkami morza. Mały pomost był zniszczony, a deski same z niego odpadały Kiedy tylko Lauren wkroczyła na spróchniałe drewno wraz z Nate'm, jedna deska pękła i lekarka zamoczyła but. Jednak to nie przeszkodziło jej w rzuceniu się na Tore. Dziewczyna była kilka metrów od nastolatki, która coś pakowała do niedużej torby. Nate zatrzymał swą ukochaną w porę i stanął przed jej twarzą.
- Jesteś pewna, że powiedzenie jej o tym, że wiemy o skradzionym skarbie jest dobrym rozwiązaniem? - Spytał cicho, pochylając się nad nią, aby tylko ona mogła to usłyszeć.
Znachorka spojrzała na niego, a brwi ściągnęła w przypływie determinacji.
- Nie jestem pewna - przyznała, kiwając delikatnie głową. - Ale inaczej nie odzyskamy skarbu, jeśli nie przyciśniemy jej do ściany - dodała ze złością. Nate westchnął ciężko, trzymając dłonie na ramionach swej dziewczyny.
Kiedy chłopak odwrócił się do Tore, która nadal ich nie widziała, zamyślił się i uśmiechnął pod nosem.
- Mam pomysł - szepnął i pociągnął Lauren za sobą, co jej się nie spodobało.
- Sprowadzę Czkawkę, a kiedy dotrzemy na tę górę - wskazał palcem na wierzchołek marmuru - dam ci znać, żebyś wprost powiedziała o skarbie Odyna - uśmiechnął się, ale szatynka nie była przekonana co do jego planu, mimo że ufała Nate'owi.
- Niby jak dasz mi znać? - Westchnęła z rezygnacją. Dziewczyna spojrzała w bok, sprawdzając, czy Tore nadal znajduje się na pomoście. Tancerka rozmawiała z Sączysmarkiem, który najwyraźniej ją zaczepił.
- Myślę, że będziesz sprawdzać, czy na ciebie patrzmy. Jeśli tak, to znaczy, że masz ją zapędzić w kozi róg - wytłumaczył. Lauren myślała, że już jest na przegranej pozycji. Nagle straciła cały zapał i chęć do ratowania skarbu Berk, który leżał w grocie od setek lat. Kiedy tylko spotka Czkawkę...oj, lepiej żeby bogowie mieli go w opiece!
- Nie zostało nam nic innego - namawiał ją jeździec,  widząc jak energia opuściła lekarkę. Dziewczyna wypuściła wolno powietrze i spojrzała w oczy wojownika, chcąc dostrzec w nich nadzieję i siłę, która niestety często zanikała.
- Dobrze - powiedziała w końcu, co ułożyło Nate'owi. Chłopak uśmiechnął się i złożył krótki pocałunek na ustach swej ukochanej, po czym zniknął, wsiadając na  Pioruna, który znalazł przyjaciela chwilę temu.
Lauren wzięła głęboki wdech i ruszyła do Tore, która ze znudzona miną słuchała opowieści Smarka.
-....no i potem ja i Hakokieł zrobiliśmy spiralę ognia, zabijając pięćdziesięciu Łupieżców! - Przechwalał się jeździec, nadmiernie gestykulując rękoma, jednak po minie Tore można wywnioskować, że domyślała się, że Jorgerson zmyśla. - Brzmi groźnie, co nie ? Ale spokojnie, mnie nic nie zniszczy!  - Ciemnowłosy rozpościerał ręce i zamknął oczy, jakby czekał aż tancerka zacznie bić mu brawo i wzdychać nad jego urodą.
- Smark, Szpadka cię szuka - skłamała Lauren, chcąc jakoś pozbyć się przyjaciela. Wiking zamrugał oczami, wyraźnie zainteresowany.
- No proszę, widać, kto nie można wytrzymać bez najlepszego jeźdźca - rzucił i śmiejąc się, odszedł w stronę centrum wioski.
Lauren spojrzała na szczyt, a kiedy nie zauważyła ani Nate'a, ani Czkawki, powróciła z uśmiechem do Tore.
- Sączysmark lubi się przechwalać - rzekła, uważnie obserwując twarz rozmówczyni. Tancerka wydawała się wdzięczna za ratunek przed opowieściami wyssanymi z palca.
- Taa, zauważyłam - mruknęła, patrząc na znikająca sylwetkę Wikinga.
- Więc wypływacie ? - Zagaiła Lauren, zakładając ręce do tyłu i kołysząc się na piętach.
- Mamy dużo pracy przed sobą, choć nie ukrywam, że na Berk było najlepiej - uśmiechnęła się słodko, a lekarka miała ochotę wybić jej zęby. Oczywiście, że najlepiej - mruknęła do siebie w myślach Lauren, skoro bezczelnie zabraliście nam całe bogactwo.
- Szkoda, że musicie odejść - rzekła sztucznie szatynka, ale Tore nie wyczula jej kpiącego tonu. Lekarka zrobiła "daszek" z rąk i spojrzała w górę, udając, że obserwuje odlatujące smoki. Tak naprawdę spoglądała, czy wodza i Nate'a jeszcze nie ma. Niestety, po wikingach ani śladu. Lauren zaczęła się denerwować, że nie zdążą na czas. A ona nadal nie wiedziała, gdzie jest skradziony skarb...
- Może kiedyś zawitamy ponownie - zaszczebiotała, a w drobnej szatynce znów zaczęło wrzeć. Moja w tym głowa, że nawet wasz palec u nogi nie postanie na Berk ani minutę, warknęła dziewczyna w myślach.
Kiedy Lauren posłała jej kolejny wymuszony uśmiech, spojrzała w górę, ale znów miejsce było puste.
- Szukasz czegoś na tym niebie? - Zapytała Tore, również kierując wzrok ku sklepieniu. Lekarka szarpnęła ją za rękę, aby nastolatka przypadkiem nie zauważyła wodza i Nate'a, którzy mogli w każdej chwili się pojawić.
- Nie! - Zakrzyknęła, ku zaskoczeniu czarnowłosej. Po kilku sekundach szatynka puściła dłoń tancerki. - Nie patrz na słońce. To strasznie niszczy wzrok - wytłumaczyła na poczekaniu. Tak naprawdę Lauren nie wiedziała, czy wpatrywanie się w kulę ognia zawieszonego na niebie może szkodzić.
- Nie wiedziałam o tym - odparła z zaskoczeniem.
- Mój wuj wypatrywał kiedyś smoków na niebie, kiedy jeszcze z nimi walczyliśmy. Po jakimś czasie oślepł - skłamała i uśmiechnęła się krzywo, a Tore zmierzyła ją chłodnym wzrokiem.
- Wy na Berk jesteście dziwni, bez urazy - rzekła. Lauren już traciła cierpliwość i chciała rzucić się na tę młodą tancerkę, ale w końcu uspokoiła się i udając, że masuje kark, patrzyła na górę. Gdzie oni są?! Zapytała siebie w myślach, gdy okazało się, że wierzchołek nadal był pusty. Lekarka postanowiła wycofać się, w końcu nie mogła ryzykować dziwnym zachowaniem.
- Ja już pójdę - wyjaśniła. - Mam sporo pacjentów. Na razie.
Tore odpowiedziała tym samym, patrząc na szatynkę zmieszana. W końcu wzruszyła ramionami i weszła na pokład statku.

                  Lauren biegała po wiosce, szukając Nate albo Czkawki. Cały czas rozglądała się, pytała każdego, ale wielu wikingów było zbyt zapracowanych, by zauważyć Nate'a lub wodza. W końcu lekarka wpadła do domu Astrid, która siedziała w kuchni i robiła koktajl.
- Wiesz, gdzie jest Czkawka ?- Zapytała, sapiąc. Blondynka zmarszczyła czoło, przyglądając się bliskiej przyjaciółce.
- Niestety - odpowiedziała i rzuciwszy łyżkę na blat, podeszła do lekarki. - Coś się stało? - Zapytała ostrożnie.
- Muszę znaleźć Czkawkę - powiedziała tylko i znów wybiegła do wioski, zostawiając zdziwiona wojowniczkę samą.
Po kilku minutach szatynka znalazła Nate'a, który szybko szedł do portu. Dziewczyna w mgnieniu oka doskoczyła do wojownika, tym samym zatrzymując go.
- Gdzie jest Czkawka? - Zapytała od razu.
- Nie znalazłem go - rzekł smutno. Obok nich przechodzili wikingowie, więc para postanowiła, że pójdą w spokojne miejsce. Tak więc trafili za twierdzę, gdzie biegały jedynie smoki, bawiąc się ze sobą w najlepsze.
- Nate, co my teraz zrobimy? - Zapytała ze strachem, trzymając się jego przedramienia. - Oni wypływają dziś wieczorem ! - Dodała.
Ciemnowłosy, widząc że Lauren jest roztrzęsiona, przytulił ją mocno.
- Będziemy musieli zaalarmować Berk - odpowiedział hardo, patrząc na Port, który wyglądał jak malutkie miasteczko widziane z lotu ptaka. -  Wtedy cyrkowcy nie będą mieli szans z całą bandą Wandali.
Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała się od Nate'a.
               Kiedy para uzgadniała szczegóły kolejnego planu, z Twierdzy wyszedł Gerjawik, który potknął się i upadł długi kilka metrów od rogu, za którym stała lekarka i wojownik. Cyrkowiec podniósł się z ziemi i chciał iść dalej, ale usłyszał bardzo ciekawą rozmowę.
-.... Skarb Odyna odniesiemy na pierwotne miejsce, a potem Rada zajmie się cyrkowcami. - Nagle cały dobry humor Gerjawika prysł jak bańka mydlana. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, czując jak adrenalina zaczyna władać w jego żyłach.
- Oni wiedzą - szepnął do siebie, co niemal przyprawiło artystę o zawał. Cholera jasna! Wrzasnął do siebie i pobiegł do domu, chcąc jak najszybciej ostrzec towarzyszy.

Nate rozstał się z Lauren przed Wielką Salą, od razu wskazując na siodło Pioruna.
- Uważaj na siebie - powiedziała jeszcze zanim jeździec poleciał szukać wodza. Już miał w planach sobie z nim pogadać.
- Ty też - odparł i ostro się nachylił, aby usunąć czerwone usta ukochanej.
Kiedy smok wraz z jeźdźcem znaleźli się poza zasięgiem wzroku Lauren, dziewczyna westchnęła. Jak to możliwe, że bogactwo jej ukochanej wyspy leży w jej rękach? Bez skarbu Berk stanie się takie... nagie. Każdy Wandal wiedział, że bez skarbu  Odyna na ich dom może spać gniew najwyższego z bogów.
- Dobra, teraz trzeba podjąć alarm - mruknęła do siebie i odwróciwszy się ujrzała Vivian oparta o drewnianą chatę, w której kiedyś mieszkał Nate, dopóki nie przeniósł się na wyżynę.
Kobieta miała zaciśnięte usta w wąską linię i widać było, że jest bardzo niezadowolona z takiego obrotu spraw. Jej burza loków skręcona była jeszcze bardziej. Lauren cofnęła się od razu, ale jednak czuła, że ucieczka niewiele jej pomoże.
- Witaj, Lauren - powiedziała sztucznie przywódczyni, ruszając dalej. - Wydaje mi się, że musimy pogadać.
Zanim lekarka zdążyła rzucić się w ucieczkę i ostrzec jak najszybciej swych braci, ktoś złapał ją od tyłu, zakrywając szczelnie jej usta.
                  Dziewczyna była niesiona gdzieś wśród bluszczy i choć oczy miała zasłonięte jakąś szmata, poznała, że jest w lesie. Zapach buszu zawsze rozpozna, ponieważ Lauren przesiadywała w nim wiele godzin dziennie, szukając odpowiednich ziół.
Na początku próbowała się szarpać, ale niedługo, ponieważ wiedziała, że bunt nie pomoże.
Po godzinie ktoś, kto ją niósł postawił na ziemi, wiążąc tak ciasno ręce, że szatynka czuła jak krew mocno pulsuje.
- Co z nią zrobimy?  - Zapytała Tore, sycząc na kogoś.
- Na pewno jej nie pościmy żywcem !- Warknęła dodatkowo Vivian. Lauren poczuła krew w ustach, a adrenalina dziwnie dostała się jakby do jej uszu. Ktoś zaszurał butami za jej plecami i podniósł za ramię, prowadząc do głosów.
- Nie powinnaś była się w to mieszać, złotko - zaczęła przywódczyni, biorąc w dłoń jej podbródek. Lauren wyrwała się stanowczo, choć strach zaczął sprawiać, że cała się trzęsła.
- Okradliście Berk i myśleliście, że ot tak opuścicie wyspę? - Zapytała z wyrzutem lekarka, nie będąc pewna na kogo próbuje patrzeć. Szmatka, która zasłaniała jej oczy była lekko prześwitująca, jednak nie na tyle, by szatynka widziała twarze.
- Chyba nie myślałaś, że za całodniowe występy przed bandą baranów starcza na życie każdego z nas - powiedział tym razem męski, niski głos. - Niektórzy mają rodziny i muszą za coś wyżywić dzieci.
- Okradając niewinnych?! - Odgryzła się Lauren, za co została spoliczkowana. Dziewczyna poznała, że tego czynu dopuściła się Vivian.
- Ty nic nie wiesz - odparła kręconowłosa, stojąc nad leżącą znachorka. - Myślisz, że świat jest idealny, pełen harmonii, bez wojen i oszustów? - Zakpiła z niej, kładąc nogę na brzuch bezbronnej.  - Tak się składa, że nie. W miejscu, gdzie my żyjemy każdy walczy o siebie, aby przeżyć choć jeszcze jeden dzień. Tam nie panują żadne zasady. Jak to się mówi? Oh, przetrwają tylko najsilniejsi - dopowiedziała Cyganka i kopnęła bez wahania Lauren w plecy. Lekarka skrzywiła się, tłumiąc krzyk bólu.
- Zabierzcie ją na pokład - rzekł Gerjawik, odciągając Vivian, aby ta nie uszkodziła jeszcze bardziej Lauren. - Będzie naszym zabezpieczeniem.
              Kiedy ludzie Vivain zabrali ją na statek, młoda lekarka czuła się strasznie. Policzek nadal ją palił, a ból w plecach nadal promieniował do kości lędźwiowej. Na dodatek ciemność przed oczami sprawiała, że bała się jeszcze bardziej. Dziewczyna pomyślała nagle o Nacie. Czy chłopak znajdzie Czkawkę na czas, aby ją uratować ? Bogowie, co będzie jeśli Lauren nie zobaczy już ukochanego, wyspy, przyjaciół ? Bała się. I to okropnie. Przerażała ją myśl, że cyrkowcy zabiją ją i wyrzuca do morza, jak śmiecia. Odynie, jeśli mnie słyszysz, błagam sprowadź mnie na Berk, wyszeptała najciszej jak mogła, dopóki za jej plecami nie rozbrzmiał głos zamkniętych krat.



 Nie wydaje się Wam, że trochę przynudzam ? :') Pisać w komentarzach, czego Wam brakuje ( oprócz hiccstrid, niedługo będzie ).
Zapomniałam Wam powiedzieć, że 15 lipca mój blog miał roczek ! ;3  Uwaga, jeśli ktoś wpadł na ten rozdział, niżej został dodany one-shot, na który bardzo zapraszam :D A jeśli dobrze pójdzie w przyszłym tygodniu pojawi się następny. Mam już kawałek, więc myślę, że nie będzie tak źle ;) Miłych wakacji! <3

piątek, 22 lipca 2016

Marzenia
one shot

             Dzień na Smoczym Skraju chylił się mu końcowi, a dotychczasowe błękitne niebo zmieniało swą barwę na pomarańcz i czerwień, jakby cały horyzont palił się żywym ogniem. Kiedy wszelakie oznaki słońca zniknęły za grubą linią bezkresnego oceanu, na ciemnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, w tym ta największa- polarna. Duży okrągły księżyc ułożony był wysoko nad tafla wody, odbijając swą biel w spokojnym morzu. Można by rzec, że była  to jedna z wielu spokojnych nocy, które smoczy jeźdźcy spędzali w ciepłych chatach. Jednak pozory mylą. Mimo że przez ostatnie dni Łowcy Smoków nie dali o sobie znać, każdy się domyślał, że to cisza przed burzą. Wobec tego Czkawka zarządził pełną gotowość do obrony, a jeśli będzie taka konieczność - do ataku. Serca każdego obecnego na niemałej wyspie biły szybciej ilekroć słyszeli niepokojące dźwięki, które na szczęście okazały się gaworzeniem różnych zwierząt, w tym smoków.
                Druga bezsenna noc przypadła Czkawce, który trzecią godzinę siedział nad planem obrony Smoczego Skraju. Chłopak czuł, że to na jego barkach leżała odpowiedzialność za smoki, ale i za przyjaciół. Gdyby wiedział, że cała grupa wpadnie w takie tarapaty, jeździec został by na Berk, ale teraz nie mógł się wycofać. Ponad to, wszyscy obiecali pomoc, a nawet poświęcenie, jeśli będzie trzeba. Szatyn odgonił tę ponurą myśl. Nie ma mowy. Nikt nie zginie, a już  na pewno  nie z mojej winy, mówił do siebie hardo, jakby ten sposób miał podnieść go na duchy. W tej sytuacji chciał z kimś porozmawiać, ale nie za bardzo miał ku temu okazję. Stoick był dziesiątki kilometrów stąd, Szczerbatek nie mówił po ludzku, a reszty przyjaciół Czkawka nie chciał martwić, mimo że wiedzieli, jak sytuacja wygląda.
- Mam dość - warknął w końcu, rzucając węgielek na mapę. Kawałek oderwał się i poleciał kilka metrów dalej, ale szatynowi nie chciało się nawet po niego iść. Podczas gdy Czkawka ułożył głowę na stole, by się uspokoić, jego smok podszedł do niego i szturchnął pokrzepiająco. - Szczerbo, naprawdę nie mam ochoty na zabawę - mruknął cicho. Nocna furia jednak się nie poddała. Chwyciła przyjaciela za nogę i powlokła do drzwi, które następnie otworzyła za pomocą ogona.
- Serio? - Zapytał zmęczony jeździec, zakładając protezę na swoje miejsce, kiedy ta się wybiła. Zanim Czkawka zamknął drzwi, przyjrzał się okolicy, którą oświetlały pochodnie wbite przy ścianach chat.
- Żeby zawsze był taki spokój - mruknął do siebie. Przyszły wódz chciał już do końca zamknąć domek, ale przeszkodził mu w tym Szczerbatek, warcząc delikatnie i pokazując łbem coś w oddali. Czkawka zmrużył oczy i dostrzegł jasne włosy, które należały do pięknej wojowniczki o imieniu Astrid. Co ona robi w środku nocy? Spytał sam siebie jeździec i wyszedł wraz z nocą furia do przyjaciółki
Dziewczyna kręciła się przy zbrojowni, a potem zeszła schodami na dół, gdzie roztaczała się już  tylko zieleń.
- Astrid - zawołał cicho Czkawka, ale blondynka nie usłyszała przyjaciela. Szła wolnym krokiem na przód, pochylając głowę, jakby nad czymś dumała. Jeździec wskoczył na Szczerbatka i bezszelestnie wylądował blisko wojowniczki, która przestraszona padła na ziemię.
- Na Odyna !- Krzyknęła, patrząc z zaskoczeniem na szatyna i jego wierzchowca. - Przestraszyliście mnie - dodała, kładąc rękę na klatkę piersiową, tam gdzie biło serce. - Przepraszamy - odparł Czkawka i posłał jej przepraszający uśmiech. Chłopak zszedł ze smoka i podszedł do przyjaciółki. - Nie powinnaś kręcić się sama po lesie, w dodatku bez broni i w ciemnościach - upomniał ją delikatnie. Astrid przewróciła oczami i pokazała ukryty sztylet, który trzymała na łydce.
- Umiem walczyć - rzekła pewnie, jak zawsze kiedy mówiła o swoich umiejętnościach.
- Wiem o tym, ale kiedy zaatakują cię łowcy, to nie będzie wesoło - odparł. Czkawka nie chciał być taki nieuprzejmy, w dodatku do dziewczyny, która mu się bardzo podoba, ale martwił się o nią. Jeśli jej coś się stanie, to Czkawka nigdy sobie tego nie wybaczy.
- Daj już spokój, nie chce mi się sprzeczać- mruknęła, nieco poirytowana. Dziewczyna ruszyła wolnym krokiem, nie patrząc czy przyszły wódz idzie za nią, choć ucieszyłaby się, gdyby jeździec jej towarzyszył. Nocna furia pchnęła przyjaciela, który o obudziwszy się z transu podbiegł do wojowniczki.
- Nie możesz spać? - Zapytał łagodnie, a jego zielone oczy znów  zaczęły się przyglądać jej urodzie. Nawet najwyższe boginie Asgardu mogą jej pozazdrościć.
- Nie - odparła cicho, patrząc jak jej nogi mijają mrowisko.
- Przejmujesz się czymś - powiedział, łapiąc ją za ramię i zatrzymując. Astrid spojrzała w końcu na niego. Dziewczyna nie ukrywała już zmęczenia, ani emocji, które coraz częściej w niej pękały. Westchnęła długo i obejrzała się wokół nie do końca wiedząc, czy wyżalić się przyjacielowi.
- Wszystko się potem zmieni? - Zapytała wprost, powracając wzrokiem do chłopaka. Jej niebieskie oczy nawet w nocy jarzyły się ostrym kolorem, który Czkawka wprost kochał. To pytanie zbiło z tropu jeźdźca, który zmarszczył czoło. - Kiedy wojna z Łowcami się skończy, wrócimy na Berk, będziemy żyć dawnym życiem, spotkania z pozostałymi będą raz na miesiąc? - Wyszeptała z żalem. Szczerbatek mruknął smutno, wracając łeb pod rękę Astrid, która podrapała gada za uchem. Czkawka przyglądał się chwilę jeźdźczyni, nie wiedząc jak ma zareagować. Sam nie mógł pojąć, że Astrid zrobiła się taka...sentymentalna.
- Wszystko zależy od nas, Astrid - powiedział w końcu wypuszczając powietrze. - To prawda, że będzie inaczej. Każdy pójdzie w swoją stronę, będziemy dorośli, kiedyś założymy rodziny... Nic nie będzie takie samo - rzekł, dokładnie dobierając słowa. Przyjaciółka słuchała go z uwagą, a jej oczy nieco się zaszkliły. W tej sytuacji jeździec chciał mocno ją przytulić, ale bał się, mimo że przytulali się nie jeden raz.
- Wiem, że kiedyś musimy dorosnąć - zaczęła wolno, patrząc na Szczerbatka, który pod wpływem jej pieszczot mruczał jak kot. - Ale...ale ja nie chcę. Wiem, że to brzmi głupio  - dodała cicho, czerwieniąc się.
                   Czkawka odważył się i objął ją ramieniem, prowadząc do małej laguny, gdzie kiedyś znaleźli sea shockera. Oboje usiedli na zimnym piasku, wpatrując się w małe fale i księżyc. Szczerbatek usadowił się na kolanach dziewczyny, na co Czkawka zaśmiał się.
- Widać, kto kupuje sobie względy - rzekł rozbawiony, na co Astrid również  się zaśmiała.
- Wracając - zaczął po chwili radości. - Uważam, że to normalne, że tak myślisz. Ja też chciałbym zostać na Smoczym Skraju, odkrywać świat, smoki i niczym się nie martwić, bo życie dorosłych wikingów jest o wiele cięższe- wyjaśnił, na co wojowniczka otworzyła oczy. Jak on mógł wiedzieć, że uważa tak samo? Że życie na Berk wiąże się z odpowiedzialnością? Że przestanie bycie nastolatkiem czy dzieckiem wiąże się z problemami? Czas zdecydowanie ucieka zbyt szybko...
- Nic dziwnego, że nie chcesz, żeby to się skończyło - dodał po dłuższej chwili i odwrócił wzrok do przyjaciółki, która wpatrywała się w niego z małym szokiem. W końcu uciekła wzrokiem na smoka, który wyłaniał się z głębi laguny. 
- Nic dodać nic ująć - powiedziała. - Masz też tak, że chcesz zostać i iść na przód ? - Zapytała. Ta rozmowa może i była dziwna, ale widocznie jeźdźcy dobrze się znali i wiedzieli, o co drugiemu chodzi.
- Czy ja wiem... - Mruknął, drapiąc się po głowie. Nagle przypomniał mu się ojciec i jego wzmianki o przejęciu władzy na Berk. Chłopak od razu zbladł, myśląc, że Stoick niedługo będzie chciał, aby jego syn zaczął opiekować się plemieniem. - Wolę zostać beztroskim jeźdźcem, marzyć o odkryciu świata i latać na smoku, czując wiatr we włosach - powiedział to teatralnie, zarzucając do tylu dłuższe włosy. Astrid zaś śmiała się szczerze, czując jak jej serce przyspiesza, kiedy TEN chłopak przy niej był i ją rozbawiał, nawet jeśli sytuacja nie była zbyt ciekawa.
- Aleś ty zabawny -rzuciła, ocierając łzy, które delikatnie spływały jej po policzku.
Kiedy przyjaciele uspokoili się, Astrid westchnęła i przerwała myśli Czkawki.
- Wiem, że każdy postrzega mnie jako silną wojowniczkę, ale czasem myślę, że mam dość. Chciałabym kiedyś znaleźć się na ślubnym kobiercu, może mieć dzieci, stworzyć rodzinę i być szczęśliwa - powiedziała rozmarzonym głosem. Chłopak był zaskoczony wyznaniem blondynki. Astrid jako żona i matka?
- Nie sądziłem, że takie są twoje marzenia - odparł cicho, a Astrid odwróciła do niego głowę. Jej niebieskie oczy zatrzymały się na chwilę na jego własnych, a potem odparła:
- Nic dziwnego, w końcu  zawsze starałam się trzymać emocje na wodzy.
Chłopak skinął głową rozumiejąc. Szczerbatek w tym czasie leżał za plecami przyjaciół, ogrzewając ich własnym ciepłem, a sam chrapał cicho, pogrążony w głębokim śnie.
- Warto czasem dać im upust - szatyn puścił jej oczko i zaśmiał się. Przy Astrid czuł się taki wyluzowany, pełen optymizmu i czuł, jakby przez jedno jej spojrzenie mógł przenosić góry. Czkawka wpadł w sidła uczucia jak śliwka w kompot.
- Przy tobie na pewno, bo rozumiesz - rzekła na poważnie i zerknęła w górę, kiedy jakaś biała sowa przelatywała nad ich głowami. -  Zbieramy się ?
Jeździec kiwnął głową i obudził Szczerbatka, który nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, jednak z chęcią zabrał dwójkę przyjaciół z powrotem do chat.
             Kiedy cała trójka wylądowała na podeście domku Astrid, Szczerbatek znów zaczął się do niej przymilać, prosząc o jeszcze chwilę pieszczot. Blondynka drapała nocną furie, śmiejąc się z jego miny.
- Kradniesz mi smoka - zwrócił uwagę Czkawka, stojąc niby z obrażoną mina.
- A co? Zazdrosny ? - Zapytała Astrid wysokim głosem, który drażnił chłopaka.
- A nie można? - Opowiedział pytaniem, a po chwili jeźdźcy zaśmiali się.
Astrid podeszła do niego i uderzyła lekko w ramię. 
- Powinieneś się przespać - powiedziała na poważnie, ale widząc minę Czkawki zapytała: - Coś nie tak ?
Szatyn chwilę przyglądał się jej i będąc pod wpływem zauroczenia jej ślicznymi oczami, rzekł:
- Całujesz mnie, po tym jak mnie uderzasz - powiedział cicho, choć nie myślał w tym momencie. Po prostu mózg zrobił mu mały kawał i Czkawka musiał się tłumaczyć.
- Doprawdy? - Zapytała Astrid ze zduszonym śmiechem. Wtem szatyn otworzył szeroko usta i oczy i palnął się otwartą dłonią w czoło.
- Ale ze mnie idiota. Astrid, nie o to mi chodziło, tylko, kurczę...ja przepraszam... - Dziewczyna śmiała się cichutko z jąkania jeźdźca i podeszła do niego, biorąc ręce z jego czerwonej z zawstydzenia twarzy. Chwilę się wstrzymywała, ale przełamała  się i lekko musnęła usta Czkawki.
To było jak porażenie prądem. Mimo że pocałunek trwał naprawdę krótko, oboje czuli jakby coś ostrego przebiegało przez każdy fragment ich ciał. Astrid czekała na to niespełna trzy lata, aby znów poczuć usta Czkawki na jej własnych. Oby ten czas zatrzymał się dla nich i trwał jeszcze dłużej, aby mała iskierka głębokiego ucznia zaczęła przerastać się w żar.
- Dziękuję za wszystko - wyszeptała mu do ucha, a potem odwróciła się i uśmiechem bogini życzyła Szczerbatkowi i Czkawce dobrej nocy.



Miałam nadzieję pisać chociaż dwa razy w tygodniu na tego bloga, ale wena pojechała na wakacje i nie wiem kiedy wróci :( Oby ten os był zadowalający. Za wszelkie błędy przepraszam! :)

poniedziałek, 18 lipca 2016

Wymówka 

         Nate wpatrywał się w Lauren chodzącą po izbie i wyjaśniającą swój plan. Chłopak zmarszczył czoło, kiedy lekarka posłała mu słodki uśmiech, mający na celu złagodzenie złości, która narastała w jeźdźcu, zaraz po tym jak jego ukochana skończyła objaśnienie pomysłu. Zastępca wodza wstał i zaśmiał się gorzko, kręcąc głową z niedowierzaniem, zaś Lauren siedziała na małym taborecie, który miał liczne zadrapania od straszliwca, trzymanego przez Nate'a od roku.
- Uważam, że to zły pomysł - rzekł, stając nagle przed dziewczyna. Lauren podniosła brew, czekając aż jej chłopak zacznie prawic kazanie na temat jej bezpieczeństwa. Lekarka wiedziała, jak bardzo Nate'owi zależy na zachowaniu jej przy zdrowi. Już wcześniej wykazywał taką cechę ku ważnym mu osobom, jak Astrid, Perła czy Czkawka. Szatynka miała dziwne przeczucie, że ciemnowłosy skrywa głęboką traumę, której wynikiem jest właśnie  nadmierna troska. Mimo to, rozumiała jego potrzebę ochrony Berk i jej mieszkańców.
- Naprawdę zamierzasz włamać się do domu Vivian? - Zapytał, chcąc się upewnić, że właśnie to usłyszał. Lauren pokiwała twierdząco głową i zerknęła w górę, na swojego chłopaka, święcącymi oczyma. - Przecież nie ma opcji, aby tam wejść. Mówiłem, że ta banda oszustów siedzi cały czas w domu - protestował ostro wojownik, patrząc hardo na niską znachorkę, która wstała powoli, ruszając w stronę drzwi.
- Nate, należymy do Berk. Jesteśmy jej częścią od wieków i wydaje mi się, że nadeszła pora, aby choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć się za to, co mamy - odparła zatrzymawszy rękę na klamce. Szatynka mierzyła się wzrokiem z Nate'm, próbując przekonać go samym spojrzeniem. Chłopak stał pośrodku kuchni ze spuszczonymi barkami, jakby dźwigał jakiś ciężar. Jego niebieskie oczy już dawno straciły blask, choć nie jeden raz Lauren dostrzegała w nich mała iskierkę, która pragnie ponownie rozpalić blask. Jego ciemny, kilkudniowy zarost sprawiał, że wojownik wyglądał na groźniejszego, co było totalną zmyłka, gdyż Nate miał naprawdę wrażliwe serce.
- Masz rację - odparł na słowa dziewczyny, wpatrując się w nią. Wojownik zamrugał kilka razy, westchnął ciężko,  przechadzając się po kuchni. - Ale ja nie chcę tak ryzykować - dodał smutno. Szatynka skrzywiła się, słysząc drżenie w głosie jeźdźca. Jego oczy natychmiast zaszły mgłą, jakby chłopak miał wizję albo o czym sobie przypominał. - Zbyt wiele osób odeszło, bym teraz znów miał kogoś stracić....- Szepnął, nie chcąc spojrzeć w stronę lekarki, której serce pękało w tamtym momencie. 
- Przecież ty też tam będziesz - powiedziała, chcąc rozochocić niebieskookiego. Lauren położyła mu drobną dłoń na ramieniu i ścisnęła nico, aby wojownik poczuł jej bliskość.
- Nie dasz się od tego odciągnąć, co? - Zaśmiał się, tym samym rozładowując nerwowa atmosferę.
- Nikłe szanse- rzuciła z uśmiechem.

               Plan polegał na tym, aby Lauren wkradła się do domku cyrkowców i zwinęła kilka szlachetnych kamieni, by następnie zanieść je Czkawce. Wódz nadal nie chciał słyszeć błagań o przejrzenie gości. Jeździec za bardzo im zaufał, co było niestety wadą przywódcy Berk. Mimo nieporozumień, Lauren i Nate nie zamierzali się poddać. Kiedy akcja się uspokoi, wytkną Czkawce jego ignorancję, nawet jeśli był wodzem i należał mu się szacunek. Szatynka najpierw obserwowała przez kilka godzin poczynania tancerzy i muzyków, aby dobrze wpasować się w czas. Pomimo traumy z poprzedniej nocy, lekarka poczuła siłę, by walczyć o skarb bogów. Dziewczyna czuła się w pewien sposób zdradzona, oszukana i jakby pozbawiono części jej jestestwa. Bądź co bądź, ale była mieszkanka Berk i bardzo kochała swą rodzinną wyspę. Może wzięło się to również z tego, że Lauren nigdy nie potrafiła pozostawać kogoś w potrzebie albo z tego, że dziewczyna nienawidziła kłamców. Kradnąc najświętsze miejsce Odyna poczuła jakby ktoś odbierał jej prywatne  rzeczy, a z ta myślą czuła jeszcze większą złość i frustracje. Nikt nie będzie okradał mojego domu! - Mówiła do siebie z absolutną pewnością. Już dawno nie czuła takiej siły w sobie. Czasami nawet uratowanie czyjegoś życia nie dawało jej satysfakcji z siebie, mimo że widziała, że wykonała doskonałą robotę.
Teraz ma także szanse by się wykazać i pokazać światu, że w tym drobnym ciele znajduje się ogromna siłą do walki. Nawet jeśli dojdzie do rękoczynów, szatynka nie ma zamiaru odpuścić. Gdyby to zrobiła, miała by wyrzuty sumienia, że nie nawet nie próbowała odzyskać własności Berk.
                     Lekarka szła właśnie przez centrum, kierując się wprost do chaty Vivian, niby z zamiarem przyniesienia jej świeżych malin. Nate na razie obserwował Gerjawika i statek, na który na razie nic nie wnoszono.
Lauren zapukała cicho do drewnianych drzwi, czekając na odpowiedź tancerki.
- Tak? Mogę w czymś pomóc?  - Spytała słodko kręconowłosa, posyłając jak najsłodszy uśmiech, od którego lekarce zrobiło się niedobrze. Co za dwulicowa żmija! Pomyślała dwudziestodwuletnia.
- Hej. Przyniosłam trochę świeżych owoców. Chciałam przygotować herbatę na słodko, wiesz, tak w ramach podziękowania. Każdy wiking jest wami zachwycony - wytłumaczyła dziewczyna, mówiąc powoli i na luzie, aby kobieta nie mogła się zorientować.
Vivian była zaskoczona tym gestem. Uniosła ciemną brew i zerknąwszy do tyłu, powiedziała:
- Nie wiem, czy to najlepsza pora - odparła pochmurnie, choć posłała lekarce uśmiech. Lauren poczuła gule, która narastała w gardle, ale zdołała jakoś opanować nerwy.
- Oj, Vivian, nie daj się prosić ! - Stęknęła szatynka, kręcąc głową. - To ostatni dzień waszego pobytu. Chciałbym, żebyście zapamiętali gościnną Berk. - Szatynka posłała tancerce oczko i uśmiechnęła się szeroko.
- No, dobrze. Ale tylko na chwilę, potem musimy się spakować...- Rzuciła kręconowłosa za Lauren, która przepchała się przez próg i szybkim krokiem dotarła do kuchni.
- Nie ma problemu - powiedziała spokojnie i położyła koszyk owoców na stół, od razu je czyszcząc. Lauren ukradkiem obserwowała Vivian i pomieszczenie, szukając jakich  znaków skradzionego bogactwa. Dziewczyna starała się wyglądać na wyluzowana, ale nie mogła uspokoić szybko bijącego serca i drżących dłoni. Vivian usiadła ciężko na sosnowym krześle i zaczęła obserwować poczynania gościa.
- Gdzie płyniecie potem? - Zapytała ni z gruszki i z pietruszki lekarka, przekładając świeże owoce do kubków. Szatynka chciała z jednej strony zatuszować strach, a z drugiej chciała wyciągnąć jakieś informacje od przywódczyni cyrkowców.
- Wielka Brytania - powiedziała bez żadnej ekscytacji czy szczęścia w głosie. Jej ton był raczej oschły i oficjalny.
- Musicie ciężko pracować. Słyszałam, że cyrkowcy nie zarabiają wielkich pieniędzy - rzekła sztucznym, smutnym głosem. Tym faktem Lauren nieco naruszyła ego Vivian, ponieważ kobieta naburmuszyła się.
- Łatwo nie jest, ale każdy z nas kocha to, co robi - odparła.
- Dorabiacie sobie też inaczej ? - Zagaiła beznamiętnie lekarka, wlewając wodę do garnuszka, który następnie postawiła nad ogień.
Tancerka zilustrowała szatynkę od stóp do głowy i zapytała podejrzliwie:
- W jakim sensie? - Serce Lauren zabiło szybciej, słysząc jadowity ton starszej kobiety. Dziewczyna przelała wodę do kubków i podała jeden Cygance.
- Myślałam, że jesteście też...Eee...tkaczkami - wypaliła pośpiesznie młoda znachorka, posyłając nerwowy uśmiech kręconowłosej.  Ciemne oczy Vivian błysnęły w przypływie zaskoczenia. Chyba to łyknęła, przeszło przez myśl Lauren. 
- Dlaczego tak pomyślałaś ? - Zapytała, wlewając nieco miodu do herbaty.
- No bo...macie takie stroje... niecodzienne - wytłumaczyła szatynka, ogrzewając ręce przez ciepły kubek.
Tancerka spojrzała na swój ubiór: długa suknia do ziemi w kolorze dzikiej róży, na to narzucone delikatne ponczo, czerwona chusta okalająca kawałek czoła i długie włosy artystki.
- Nie jesteśmy żadnymi tkaczkami - rzekła poważnie kobieta, jakby była urażona zdaniem gościa. - Zajmujemy się tylko muzyką i tańcem.
- Oh,  rozumiem - uśmiechnęła się Lauren. Dziewczyna zaczęła myśleć, gdzie znajdują się skradzione bogactwa Odyna. Cyrkowcy nie byli głupcami i na pewno nie wystawiliby diamentów, agatów i innych kruszców publicznie. Gdzieś musieli to schować, mówiła do siebie w myślach młodsza szatynka.
- Mam taką nietypową prośbę - zaczęła po chwili lekarka, rozglądając się po kuchni, udając zainteresowanie. - Mogłabyś oprowadzić mnie po domu?  Czkawka chwalił się, że dodał jakieś systemy, grzewczy i prysznicowy. Mogłabym je zobaczyć?
Vivian wyglądała jakby patrzyła na Lauren jak na wariatkę. Jej czarne oczy świdrowały, kiedy kobieta przyglądała się młodszej.
- Czyli nie wszystkie domy na Berk są tak urozmaicone? - Zapytała z przekąsem. Lekarka miała ochotę uderzyć Viavin w jej okrągłą twarzyczkę, ale niestety musiała się powstrzymać.
- Większość z nich została wybudowana podczas kadencji poprzednio wodza - wytłumaczyła Lauren, prosząc w myślach bogów, aby jej się udało. Jednak kobieta siedząca naprzeciw niej nie wydawała się, jakby z ochotą miała oprowadzać gościa po wynajmowanym domku.
- Czasem mi się wydaje, ze ludzie z Północnego Archipelagu są z innego świataskwitowała Cyganka, wstając z sosnowego krzesła.- Zapraszam.
Lauren nie mogła uwierzyć, ze Vivian w końcu zechciała oprowadzić ja po domu. Dziewczyna miała ciacha nadzieje, ze zaprowadzi ja w miejsce, gdzie blisko cyrkowcy schowali skradzione diamenty. 
Tancerka prowadziła lekarkę po schodach do góry, gdzie skrywało się piec małych pomieszczeńktóre służyły  jako sypialnie. Szatynka z ciekawością przyglądała się każdemu z nich, chcąc dostrzec jakiegokolwiek błysku kruszców, ale niestety po skarbie Odyna ani śladu. 
- Muszę przyznać, że wasz wódz jest bardzo kreatywny - zaczęła Vivian ku zdziwieniu młodszej znajomej. Cyrkowczyni w oczach Lauren znaczyła tyle ile pasożyt. W środku aż wrzało od emocji, które nieudolnie chciały wydostać się  z młodej znachorki, która jakimś cudem zdołała utrzymać je na wodzy. Dziewczyna spojrzała ze złością na kobietę, która tymczasem weszła do jakiegoś malutkiego, znacznie mniejszego od pozostałych, pomieszczenia. 
- Te pompy ogrzewają cały dom. Nie pytaj mnie jak to działa, bo nie wiem. Najlepiej będzie jeśli spytasz Czkawki. - Lauren skinęła głowąpokazując, ze rozumie. Przez kilka chwil lekarka udawała zachwyconą niezwykłymi pomysłami jej bliskiego przyjaciela, a potem odwróciła się do Vivian z uśmiechem.
- Dziękuję za gościnę, ale będę już lecieć, nie chcę wam przeszkadzać - rzekła o tyle przyjaźnie, na ile mogła się wysilićchoć miała coraz większą ochotę poprawić plastycznie ciemny nos kręconowłosej. Co z tego, że pięścią. 
- Dziękuję za herbatę - mruknęła tylko i pożegnała się zwykłym " do widzenia". 
Kiedy tylko Lauren wyszła z chaty, udała się do portu, gdzie pracował Nate. Chłopak wcześniej upierał się, ze pójdzie sprawdzić Vivian wraz z nią, ale lekarka się nie zgodziłaUznała, ze obecność świetnie wyszkolonego wojownika możne wzbudzić podejrzenia. Dziewczyna nawet nie przystała na to, aby jeździec czekał blisko domu. Kiedy ciemnowłosy dał się ułaskawić długimi prośbami, Nate podarował jej sztylet, który Lauren dyskretnie ukryła pod ciemnym gorsetem, którego zazwyczaj nie nosiła. 
Gdy drobna postać szatynki pojawiła się na początku pomostu, Nate odetchnął z ulga, szybko do niej podbiegając i biorąc w silne ramiona. 
- Tylko mnie nie uduś - zawołała dziewczyna, chcąc żartem uspokoić  swojego chłopaka. 
- Jesteś cala, tak? -Upewniał się wojownik, oglądając dokładnie jej twarz i oczy. Lekarka przewróciła oczyma i uśmiechnęła się delikatnie do Nate'a. Jak dobrze, że ktoś się tak o mnie troszczy pomyślała. 
- Wszystko gra - odparła, chwytając rękę jeźdźca ponocnika. - Oprócz tego, że nie znalazłam żadnego śladu Skarbu  Odyna - dodała ponuro, odwracając głowę ku kilku łodziom, które były wodowane. 
             Nastała chwila ciszy, podczas której odzywali się tylko wikingowie pracujący w porcie. Lekarka z utęsknieniem wpatrywała się w niewielki statek należący do Cyrkowców
- Czemu ich statek jest wodowany? Nie powinien stać zacumowany w brzegu? - Spytała zaskoczona. Nate powędrował za jej wzorkiem i westchnął.
- Mieli usterkę - powiedział cicho.- Prawdopodobnie jakiś smok zrobił dziurę pod rufą. 
Dziewczyna wpatrywała się intensywnie w statek ożaglowany w białą banderę z wizerunkiem dziwnej mitycznej kobiety ze skrzydłami.
- Nate, czy coś łączy się z dolną rufą ? -Spytała, będąc w uścisku ukochanego. Chłopak zmarszczył czoło i spojrzał na swą dziewczynę, niezbyt rozumiejąc powodu zadania tego pytania.
- Zazwyczaj pomieszczenia sterownicze albo zejście pod pokład - odparł.- A czemu pytasz? 
Lauren nie odpowiedziała, Wpatrywała się tylko ze strachem w jasne oczy jeźdźca, jakby chciała jednym spojrzeniem powiedzieć mu, o co jej chodzi. Nate otworzył szeroko oczy i z paniką skierował wzrok na przygotowaną do odpływu łódź.
- O cholera....


Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni. Tak naprawdę nie mam zbytnio pomysły na dalsze wątki, ale zobaczymy co wena przyniesie ;)
Ps. Dzis bez gifów, rysunków, artów itp, bo nie mogłam niczego odpowiedniego znalezc :D