Pod osłoną nocy
Kiedy bogini nocy okryła swym płaszczem Berk, na Krańcach zjawili się cyrkowcy, szykując się do ciężkiej pracy. Poprzedniego dnia Vivian i Gerjawik myśleli nad odpowiednim planem, by wejść do zasypanej jaskini. Kobieta była bardzo niezadowolona, kiedy łysy mężczyzna zaproponował pomysł, który okazał się znacznie lepszy. Szatynka piorunowała wzrokiem muzyka za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, ale Gerjawik miał to w poważaniu. Tak naprawdę to on przejął inicjatywę i poprowadził ludzi na Krańce. Ludzie z Europy wybrali grotę, która według nich skrywała największe bogactwa, które skrył ponoć sam Odyn.
Pogoda nieco się popsuła: morze burzyło się i pieniło, wiatr bawił się pięknymi koronami drzew, a lekki deszczyk przeradzał się w coraz to gorszą wichurę. Vivian pomyślała z ulgą, że podczas takiej pogody jeźdźcom odechce się patrolu, więc ich działania mogli pozostać w ukryciu jeszcze dłużej.
Kilkoro umięśnionych cyrkowców zajmowało się kamieniami, które nieruszone leżały pod grota, nie pozwalając nikomu do niej wejść. Głazy były ciężkie, więc odkopywanie jaskini szło trudno i mozolnie. Deszcz lał jak oszalały, ale nikt z drużyny nie chciał się poddać. Determinacja i wizja pięknych i niemal bezcennych kryształów zasłoniła im oczy. To nie mogło się nie udać.
- Żwawiej!- Poganiała robotników Vivian, jęcząc nad nimi. Jeden z niewysokich tancerzy spojrzał na nią spod byka, rzucając na ziemię głaz, który odbił się z łoskotem.
- Może nas zmienisz? - Warknął twardo, aż tancerka się cofnęła. Gdyby nie znała tego młodzieńca, pomyślała by, że on zaraz się na nią rzuci.
Vivian wyprostowała się z dumą, patrzą z pogardą na wikinga.
- Wracaj do pracy - rzuciła oschle i odeszła do Tore, która kryła się pod starym i wielkim dębem.
-Nie potrafisz trzymać języka za zębami? - Syknęła nastolatka, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Szatynka poczuła się urażona słowami młodszej od siebie dziewczyny, ale wiedziała, że gdyby wszczęła kłótnie, zaszkodziła by sobie. Stanęła bez słowa po lewej stronie drzewa i oparła się o nie.
- Musimy się spieszyć. Nie wiadomo, czy ktoś tu się nie kręci na smokach- rzekła cicho, tak, aby nikt poza ich dwójką nie mógł tego usłyszeć. - Zdążymy - powiedziała ze stoickim spokojem czarnowłosa, uśmiechając się złowieszczo pod nosem.
- Skąd ta pewność? - Zagaiła sarkastycznie Vivian, śmiejąc się w myślach z błędnych myśli nastolatki, chociaż Tore nie raz udowodniła, że jest bardziej dojrzała i inteligentniejsza niż mogło by się przypuszczać.
- Podpytywałam co nieco wikingów. Mówili, że ta część Berk jest najbezpieczniejsza, a więc po co jeźdźcy mieli by marnować cenny czas na patrolowanie tak spokojnego miejsca ? - Oczy Vivian zaświeciły się w przypływie zaskoczenia. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co nakazywało starszej tancerce bardziej respektować nastolatkę. Zwiewna suknia trzydziestolatki zafalowała równomiernie pod ruchem wiatru. Tore posłała jej uśmiech pełen satysfakcji ze swojego wywodu i jak gdyby nigdy nic, podeszła dostojnie do mężczyzn i dwójki innych kobiet.
- Coś tu jest! - Krzyknął Gerjawik, odwracając spocona głowę ku reszcie. Kobiety podbiegły szybko do współpracownika, przepychając się, aby ujrzeć to, co zobaczył.
W wąskim przejściu, przez które na razie nikt nie był w stanie się przecisnąć, błyszczały malutkie kamienie, mieniąc się kolorami tęczy. Ich blask zauroczył cyrkowców, których serca zabiły szybciej pod wpływem myśli nad bogactwem. Zimne ściany jaskini pokrywały kropelki wody staczające się wolno po nierównej ścianie.
- A jednak to prawda...- Wyszeptał Gerjawik, podziwiając blask bogactwa.
- Do roboty! Im szybciej odkopiemy, tym szybciej wyrwiemy się z tej parszywej wyspy! - Zarządziła Tore, po czym spoglądnęła na Vivian, której ciemne oczy jarzyły się z ekscytacji. Obie posłały sobie jednoznaczne uśmiechy, a następnie odeszły pod drzewo, gdzie nich ich nie usłyszy...
Gdyby wstawanie z ciepłego i wygodnego łóżka wczesnym rankiem było by łatwe, każdy chodził by z uśmiechem. Jednakże rutynowa czynność sprawiała trudność niemal każdemu wikingowi, choć nie jeden wstawał i brał się do pracy. Lauren była jednym z porannych ptaszków, ale czasem pozwalała sobie na długie wylegiwanie się w łóżku. Zazwyczaj robiła to w dniu wolnym od pracy, więc miała więcej czasu dla siebie i Nate'a.
Lekarka wzięła krótki, lecz przyjemny prysznic, po czym wzięła się za robienie kanapek. Często robiła dodatkową porcję dla Nate'a, który wpadał na śniadanie nawet wtedy, kiedy on i Lauren byli przyjaciółmi. Szatynka cicho nuciła starą pieśń wikingów, krojąc przy tym różnorodne warzywa. Kiedy dziewczyna miała dodawać porcję do jajecznicy, ujrzała przez uchylone okno jak około siedmioosobowa grupa wychodziła z lasu. Na przodzie szła szybko Vivian i Tore, które rozglądały się nerwowo. Ubrudzeni czarnym pyłem mężczyźni ledwo szli, jakby przebyli kilkadziesiąt kilometrów. Lauren przerwała gotowanie, by uważnie przyjrzeć się przyjezdnym. Zdecydowanie nie byli zwiedzać Berk...A może wpadli w jakieś sidła? - Pomyślała ciemnooka, marszcząc przy tym czoło. Może potrzebują pomocy?
Tak czy inaczej, warto o to zapytać cyrkowców. Może i byli dziwaczni; nawet niechętnie rozmawiali z mieszkańcami zaraz po występie, ale każdy w końcu jest jaki jest.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Nate, krzywiąc się z narobionego hałasu. Lauren odwróciła się przestraszona, ale po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziała, biorąc głęboki oddech. Chłopak posłał jej przepraszający uśmiech i podszedł, aby się przywitać.
- Dzień dobry - rzekł, całując ją krótko na przywitanie. Szatynka musiała ostrzej zadzierać głowę, by sięgnąć ust wojownika. Przy Nate'cie była niziutka. Zanim pocałunek się skończył, drzwi wyleciały z zawiasów, padając na twardą podłogę. Lekarka i Nate podskoczyli oparzeni, kierując wzrok na zepsute wejście.
- Naprawisz to - fuknęła niby zła. Czarnowłosy westchnął na to, ale skinął głową.
- Ale najpierw śniadanie - odparł i bez żadnego zaproszenia dodał do jajek pokrojoną paprykę, pomidora i szczypiorek, nie zapominając o bazylii.
Przez całe śniadanie Lauren rozmyślała o dziwnym widoku cyrkowców wychodzących z lasu Odyna. Byli tam całą noc? A skoro tak, to dlaczego ktoś włóczy się po ciemku w niebezpiecznym buszu. Dziewczyna chciała nawet powiadomić o tym Czkawkę, ale niestety nie miała niepodważalnych dowód, jakoby goście czynili coś złego lub przeciw prawu Berk. Szatynka musiała się dowiedzieć, skąd wzięło się dziwne zachowanie Vivian i reszty.
- Nate, właściwie jakie terytorium patrolujesz ? - Zagaiła ciekawa szatynka, biorąc na widelec kawałki jajecznicy.
- Eemm... południowo - wschodnie, do skał Frigg, a czemu pytasz?
- Z ciekawości - odparła z lekkim uśmiechem. Nate popił dużym łykiem sporą porcję i również posłał uśmiech swej dziewczynie.
- A co z As ?- Zmienił temat, powoli kończąc śniadanie. Lauren zupełnie zapomniała, że obiecała dostarczyć przyjaciółce malin, które przywiózł dla niej Johann.
- Dziś do niej zajrzę - odparła. - Mam nadzieję, że kryzys już zażegnany...
Po skończonym posiłku, Nate ucałował po raz kolejny Lauren i poleciał na swój rutynowy patrol, który najczęściej polegał na wymyślaniu nowych sztuczek. Chłopak był zdeterminowany, aby w przyszłych smoczych wyścigach pokonać Czkawkę i Szczerbatka. Wódz zawsze śmiał się z przekąsem, choć życzył przyjacielowi powodzenia. Zaś Lauren ubrała się w długie spodnie i białą tunikę, którą dostała miesiąc temu na urodziny od Astrid i ruszyła do wcześniej wspomnianej blondynki.
Berk żyło pełnią życia, zupełnie tak, jak młoda lekarka kochała. Wszędzie słychać było szum rozmów wikingów, warczenie maszyn, ale i smoków, wybijanie mieczy, oraz radosne okrzyki dzieci, które beztrosko biegały po wiosce. Lauren zauważyła Czkawkę, który kucał przy około dziesięcioletnim chłopcu, wyraźnie coś tłumacząc. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten widok, kierując głowę tym razem w lewą stronę, gdzie stał mały targ. W powietrzu unosił się słodki zapach zapiekanych bułek z serem i ziołami, które uwielbiał niemal każdy mieszkaniec wyspy. Mimo chęci na przekąskę, szatynka szła dalej, pozdrawiając serdecznie pracujących pobratymców.
- Oh, cześć...- Wydukał czerwony od słońca Ethan, stojąc w drzwiach domu Hoffersonów. Lauren przypomniała sobie, że ona i brat jej bliskiej przyjaciółki nie mieli okazji, by się poznać.
- Hej...Jest Astrid? - Zapytała, gdy wojownik odsunął się, wpuszczając znajomą do środka.
- Tak, na górze - rzekł, czując się dość niezręcznie, ponieważ Ethan nie miał na sobie koszulki. Skóra chłopaka była poparzona przez słońce, więc lekarka domyśliła się, że chłopaka musi to boleć i szczypać.
- Może pomóc ci z tym ? - Zaproponowała pomoc szatynka, widząc jak blondyn nieudolnie próbuje nasmarować ciało kozim mlekiem, które pomagało w takich przypadkach. Ethan spojrzał na nią zaskoczony i speszony. Jego twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej, co kobieta wychwyciła.
- Spokojnie, jestem lekarzem- zaśmiała się delikatnie, odkładając niemały kosz malin na stół. Ethan odwrócił się do niej tyłem, sycząc z bólu, gdy Lauren wcierała balsam.
- Gotowe - powiedziała zadowolona. - Na razie nie zakładaj koszulki, najpierw maść musi się wchłonąć. - Tak poza tym, jestem Lauren.
- Ethan - skinął głową chłopak z uznaniem. - Dzięki za pomoc.
- Moje obowiązki - rzekła z uśmiechem i wziąwszy koszyk poszła na górę, gdzie zastała Astrid siedzącą na łóżku z kartkami.
- Cześć - przywitała się szatynka, przytulając przyjaciółkę.
- Hej - odparła szczęśliwa Astrid, ciesząc się na widok lekarki,która postawiła owoce na komodę.
- Co robisz? - Zagaiła zaciekawiona czynnością blondynki. Na łóżku rozsypane były żółte kartki, a na nich szkice ubrań wieczorowych. - Suknie? To na ślub ? - Niemal krzyknęła Lauren, chwytając pierwsze lepsze szkice.
- Taaa - mruknęła Astrid, a na jej pasowych policzkach wystąpił lekki rumieniec. -
- Czyli, że macie już ustalony termin? - Lauren była bardzo podekscytowana zbliżającym się ślubem ich najbliższych przyjaciół, których zresztą traktowała jak rodzinę, której nie miała.
- Czkawka mówił coś o połowie następnego miesiąca. Czyli za trzy tygodnie - odparła, a w jej głośniej lekarka usłyszała radość. Cóż, to w końcu jeden z najważniejszych dni w życiu wodza i jego wybranki.
- Już nie mogę się doczekać - pisnęła przyjaciółka Hofferson, ściskając jeźdźczynię za rękę, jednak Astrid wydawała się nieco smutna.
- Coś ty taka markotna ? - Zapytała już bez radości w głosie. Astrid westchnęła, wystając z łóżka i podchodząc do szafy.
- Ślub zbliża się wielkimi krokami, a ja nie mam sukni - powiedziała, patrząc na zapełnione wnętrze garderoby. W środku wisiały wszelakie sukienki, które dziewczyna nagromadziła przez lata. Większość z nich to prezenty od przywódców sojuszników Berk, są też podarki od Czkawki, Valki oraz rodziców Astrid. - Nie miałam zbytnio głowy, aby prosić tkaczkę - wytłumaczyła się wojowniczka, odwracając do przyjaciółki.
- Wiesz, moja mama zaprojektowała suknię już dawno temu, ale jest tak wiele połączeń, że Sophie nie zdąży na czas - wyżaliła się złotowłosa, siadając z powrotem na miękkie łóżko.
- Trzy tygodnie to sporo czasu - zaczęła pocieszająco Lauren, uważnie lustrując szkic ubrania Astrid.- Może tkaczka da radę, jeśli zapłacisz jej dodatkowo.
Wojowniczka zastanawiała się przez chwilę i doszła do wniosku, że to niezły pomysł. Sophie co prawda miała swoje lata, ale doświadczenie w szyciu miała największe spośród tkaczek na Północnym Archipelagu.
- Zapytać nie zaszkodzi - podsumowała z uśmiechem jeźdźczyni.
Po kilku minutach dziewczyny opuściły dom i udały się do starej tkaczki, która mieszkała nieco dalej od głównej osady. Sophie miała nieco ponad sześćdziesiąt lat, ale jej ciało a nawet twarz nie potwierdzały tego wieku. Kobieta wyglądała na około czterdziestkę, jej ciemne włosy miały kilkanaście siwych pasków, oczy bardziej pozbawione blasku, ale tkaczka żwawo pracowała. Szyła codziennie wiele koszul, spodni, sukienek, czy też zszywała futra na zimę, a jej wyroby czasem znajdowały się u żon ważnych dla Berk wodzów.
- Dzień dobry!- Zawołała radośnie Lauren, zapukawszy w drzwi. Ona i jej przyjaciółka weszły wolno do jasnej izby, gdzie po chwili zjawiła się Sophie ubrana w prostą sukienkę z gorsetem.
- Witajcie. Co was sprowadza?- Kobieta posłała młodym dziewczynom dobroduszny uśmiech i założyła ręce na szerokie biodra.
- Mam do ciebie prośbę, Sophie...- Zaczęła Astrid, wyciągając skrawek papieru, na którym widniał rysunek pięknej sukni ślubnej. Kiedy blondynka tłumaczyła tkaczce projekt, lekarka podeszła do okna, wychylając ochoczo rumianą buzię, Las bujał się na wszystkie strony, jakby wiatr bawił się nim. Wtem szatynka znów dostrzegła Vivian i Tore, które stały pod jednym z domków gościnnych. Tancerki ostro o czymś dyskutowały, więc Lauren zaintrygowała się jeszcze bardziej. Dziewczyna wychyliła się, by usłyszeć rozmowę przybyszów.
- Poczekajmy aż ci idioci skończą pracę...To nam się opłaci, Vivian. Zanim ci głupcy albo ktoś z Berk się zorientuje, nas już nie będzie - powiedziała szorstko Tore, patrząc z surowością na towarzyszkę, u której grymas wykrzywiał twarz. Luren przestraszyła się nie na żarty. Tu musiało chodzić o jakiś sekret... Co do tego mieli pozostali z grupy cyrkowców ? Chcieli zaszkodzić Czkawce i Berk?
Jeśli coś było naprawdę na rzeczy, lekarka musiała powiadomić o tym wodza - nie mogła zwlekać ani chwili dłużej. Zanim Astrid skończyła konsultację z Sophie, Lauren wybiegła z domu, przepraszając za swoje zachowanie. Jej nogi automatycznie skierowały się ku domowi Czkawki. Miała wrażenie, że na jej barkach spoczywa teraz bezpieczeństwo Berk i jej mieszkańców....
Przybywam z nowym rozdziałem ^^ Mam nadzieję, że Was zaintrygowało :D
Zapraszam do komentowania! Każde słowo, to dla mnie mega motywacja! Do nn-a! :)