wtorek, 28 czerwca 2016

Teraz albo nigdy
one-shot

           Czkawka wpatrywał się w ciemne chmury gromadzące się nad Smoczym Skrajem. Wielkie obłoki wydawały się ciężkie, jakby lada moment miał lunąć z nich deszcz. W oddali słychać było grzmoty i błyskawice, które najpewniej wysyłał sam Thor w gniewie. Młody jeździec wiedział, że koniec walk z Viggo i jego bandą smoczych łowców jest blisko, ale pozostawało pytanie, kto zwycięży, a kto odejdzie w cień. Jeśli jeźdźcy nie zdołają powstrzymać nieprzyjaciół, dla smoków oznacza to marny koniec - zapewne w ciasnych klatkach, a potem na aukcjach, by wreszcie zostać zabitym dla skóry, zębów, kości i rogów. Na samą myśl szatyn zacisnął pięść, a brwi ściągnął w przypływie gniewu. Obiecał sobie, że się nie podda. Nie pozwoli, aby jakikolwiek smok ucierpiał, dopóki on będzie miał siłę, by walczyć.
- Stoisz tu prawie godzinę - rzekła łagodnym głosem Astrid. Dziewczyna zauważyła brak jeźdźca na kolacji, a wiedząc, że chłopak ostatnio bardzo się martwi, postanowiła go poszukać. Czkawka zerknął na nią zmęczony, ale nie chciał wrócić z nią do głównej chaty, gdzie siedzieli teraz wszyscy jeźdźcy.
- Musiałem się przewietrzyć - mruknął, ostatecznie odwracając się do Astrid, która mierzyła go czujnym wzrokiem. Szatyn znał ją na tyle dobrze, że przygotował się na chwilę reprymendy. Wojowniczka nie dała się w żaden sposób zbyć, doskonale wiedziała, że gdy Czkawka potrzebuje chwili wytchnienia wsiada na Szczerbatka i odlatuje na kilka godzin. Jednak tym razem było inaczej. Skoro chłopak nawet nie spojrzał na siodło nocnej furii, coś większego ciążyło mu na sercu.
Blondynka podeszła do niego, ale zamiast patrzeć mu prosto w oczy i udowadniać, że wszystko się ułoży, usiadła na skraju desek, chwyciła za rękaw przyjaciela, aż ten znalazł się w tej samej pozycji.
- Mów - zachęciła go dziewczyna, posyłając mu spojrzenie, które Czkawka oglądał nieczęsto. Szatyn zdołał już w pewnym sensie rozpoznać, kiedy Astrid czegoś chce, kiedy się martwi albo kiedy chce skopać komuś tyłek. A pomyśleć, że wystarczy spojrzeć w jej oczy, aby się domyślić.
Lider smoczych jeźdźców westchnął długo, prostując nogi, pod którymi roztaczała się arena z otwierającą się kopułą.
- Kiedyś musi się to skończyć - powiedział cicho, błądząc wzrokiem po ciemnym niebie, które stawało się bardziej  przygnębiające. - Ciągłe próby pokonania Viggo już mnie męczą. Muszę doprowadzić to do końca, inaczej nie będę w stanie zapewnić smokom ochrony...- Dopowiedział szeptem. Astrid zmarszczyła  czoło, a jej blask w oczach strzelił niczym piorun.
- Ty ? - Zapytała ze złością. - Nie jesteś sam, Czkawka. Nie będziesz niczego doprowadzał do końca sam, zrozumiałeś? - Chłopak odwrócił głowę w jej kierunku i podniósł brwi zaskoczony tonem przyjaciółki.
- Zdaje mi się, że tak będzie lepiej, Astrid. Przynajmniej będę się czuł lepiej z myślą, że każdy z was jest bezpieczny - odparł pewny siebie. Wojowniczka pokręciła głową i roześmiała się krótko, pokazując idealnie białe zęby.
- Chyba wiesz, że nikt cię nie posłucha, prawda ? Poza tym, każdy z nas zdaje sobie z ryzyka. Wiemy, że stawka jest dużo większa. Nawet bliźniaki są tego świadome - dodała z uroczym uśmiechem. Chłopak nie mógł nie oprzeć się temu widokowi, więc również się uśmiechnął.
- Chyba muszę przyznać ci rację. Znów - rzucił, wzdychając. Dlaczego Astrid zawsze wie, co powiedzieć ? Jak ona to robi, że szatyn czuje się przy niej, jakby była nim samym...? Może dlatego, że  Czkawka wie, że wojowniczka jest jego najbliższą przyjaciółką...A może po postu to coś więcej?
- Myślisz, że dasz radę zrobić wszystko sam. A prawda jest taka, że ty jeden nie będziesz w stanie pokonać całej floty Viggo... - Odparła i  przysunęła się bliżej Czkawki, kładąc mu rękę na ramieniu i czekając aż zamyślony chłopak odpowie.
- Boję się, że przez moje decyzje ktoś może cierpieć albo zginąć. - Czkawka sam bał się tej myśli, a co dopiero, gdy wypowiedział to na głos. Jeździec wyswobodził się z uścisku dziewczyny i wstał powoli, oglądając się za siebie, gdzie spał Szczerbatek.
- To normalne dla dobrego przywódcy- powiedziała i wyprostowała się, stając blisko przyjaciela, jakby chciała sprawdzić, jak wysoki on jest. - Ale proszę, pamiętaj, że nie jesteś sam - blondynka uśmiechnęła się ciepło, na co serce jeźdźca znów zabiło szybciej. Nagle Czkawka zapragnął ją pocałować, ale pohamował się i robiąc krok w przód, objął ją ciasno w podziękowaniu za rozmowę.
- Naprawdę nie wiem, co bym zrobił bez ciebie - rzucił bez ogródek, trzymając mocno jej plecy. Astrid nic nie mówiła. Oddała uścisk, sama czując się lepiej. Tak bardzo lubiła się do niego przytulać i wąchać jego  zapach: morska bryza i smoczy ogień. - Bardzo ci dziękuję, Astrid.
- Po to jestem - powiedziała z pewnością, gdy odkleili się od siebie. Kiedy jeźdźcy mieli zamiar wracać do chaty, coś w górach wybuchło, powodując ogromny huk. Astrid i Czkawka spojrzeli przestraszni na biały wierzchołek, gdzie nagle ni stąd ni zowąd pojawiły się sylwetki ludzi.
- Viggo - rzekł ze złością szatyn. - Szczerbatek! - Smok również zauważył dym i w mig dobiegł do przyjaciela, który szybko wskoczył na siodło. Chłopak został jednak zatrzymany przez rękę Hofferson, która ciasno trzymała jego nadgarstek.
- Czkawka, poczekaj na nas - powiedziała twardo, ale przywódca poczuł nagle furie. Smoczy kraniec był właśnie atakowany; wielka bitwa już się zaczęła.
- Zwołaj resztę, dołączycie do mnie za kilka minut - odparł szybko, chcąc odciągnąć rękę przyjaciółki. Astrid przestraszyła się nie na żarty. Twardy wyraz twarzy jeźdźca budził w niej lęk, jednak  dziewczyna podzielała jego uczucia w tej sytuacji, ale nagle opanowała ją panika. Chłopak, w którym była zakochana do granic możliwości chciał lecieć sam na armadę wroga! Astrid przypomniała sobie słowa Heathery, kiedy mówiła, że życie jest zbyt krótkie, by marnować czas. Nie wiedziała, czy Czkawka wyjdzie z tego. Czy w ogóle ktoś przeżyje...
Teraz albo nigdy - pomyślał i szarpnąwszy Czkawkę za pas od kombinezonu, przełożyła usta do jego warg. Chłopak był totalnie zaskoczony. Właśnie pocałowała go dziewczyna, o której śnił latami! Jednak zanim zdołał sobie to uświadomić, Astrid oderwała się od niego i patrząc ze strachem na jeźdźca, szepnęła:

- Leć.


Króciutki, ale jest ^^ Jakie są Wasze wrażenia po RTTE ? Ja piszczałam z radości ;') Następna (i ostatnia) tura tego serialu 5 stycznia 2017 roku! Wytrzymamy! :D

sobota, 18 czerwca 2016

Pod osłoną nocy

            Kiedy bogini nocy okryła swym płaszczem Berk, na Krańcach zjawili się  cyrkowcy, szykując się do ciężkiej pracy. Poprzedniego dnia Vivian i Gerjawik myśleli nad odpowiednim planem, by wejść do zasypanej jaskini. Kobieta była bardzo niezadowolona, kiedy łysy mężczyzna zaproponował pomysł, który okazał się znacznie lepszy. Szatynka piorunowała wzrokiem muzyka za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, ale Gerjawik miał to w poważaniu. Tak naprawdę to on przejął inicjatywę i poprowadził ludzi na Krańce. Ludzie z Europy wybrali grotę, która według nich skrywała największe bogactwa, które skrył ponoć sam Odyn.
           Pogoda nieco się popsuła: morze burzyło się i pieniło, wiatr bawił się pięknymi koronami drzew, a lekki deszczyk przeradzał się w coraz to gorszą wichurę. Vivian pomyślała z ulgą, że podczas takiej pogody jeźdźcom odechce się patrolu, więc ich działania mogli pozostać w ukryciu jeszcze dłużej.
Kilkoro umięśnionych cyrkowców zajmowało się kamieniami, które nieruszone leżały pod grota, nie pozwalając nikomu do niej wejść. Głazy były ciężkie, więc odkopywanie jaskini szło trudno i mozolnie. Deszcz lał jak oszalały, ale nikt z drużyny nie chciał się poddać. Determinacja i wizja pięknych i niemal bezcennych kryształów zasłoniła im oczy. To nie mogło się nie udać.
- Żwawiej!- Poganiała robotników Vivian, jęcząc nad nimi. Jeden z niewysokich tancerzy spojrzał na nią spod byka, rzucając na ziemię głaz, który odbił się z łoskotem.
- Może nas zmienisz? - Warknął twardo, aż tancerka się cofnęła. Gdyby nie znała tego młodzieńca, pomyślała by, że  on zaraz się na nią rzuci.
Vivian wyprostowała się z dumą, patrzą z pogardą na wikinga.
- Wracaj do pracy - rzuciła oschle i odeszła do Tore, która kryła się pod starym i wielkim dębem.
-Nie potrafisz trzymać języka za zębami? - Syknęła nastolatka, krzyżując ręce na klatce piersiowej.  Szatynka poczuła się urażona słowami młodszej od siebie dziewczyny, ale wiedziała, że gdyby wszczęła kłótnie, zaszkodziła by sobie. Stanęła bez słowa po lewej stronie drzewa i oparła się o nie.
- Musimy się spieszyć. Nie wiadomo, czy ktoś tu się nie kręci na smokach- rzekła  cicho, tak, aby nikt poza ich dwójką nie mógł tego usłyszeć. - Zdążymy - powiedziała ze stoickim spokojem czarnowłosa, uśmiechając się złowieszczo pod nosem.
- Skąd ta pewność? - Zagaiła sarkastycznie Vivian, śmiejąc się w myślach z błędnych myśli nastolatki, chociaż Tore nie raz udowodniła, że jest bardziej dojrzała i inteligentniejsza niż mogło by się przypuszczać.
- Podpytywałam co nieco wikingów. Mówili, że ta część Berk jest najbezpieczniejsza, a więc po co jeźdźcy mieli by marnować cenny czas na patrolowanie tak spokojnego  miejsca ? - Oczy Vivian zaświeciły się w przypływie zaskoczenia. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co nakazywało starszej tancerce bardziej respektować nastolatkę. Zwiewna suknia trzydziestolatki zafalowała równomiernie pod ruchem wiatru. Tore posłała jej uśmiech pełen satysfakcji ze swojego wywodu i jak gdyby nigdy nic, podeszła dostojnie do mężczyzn i dwójki innych kobiet.
- Coś tu jest! - Krzyknął Gerjawik, odwracając spocona głowę ku reszcie. Kobiety podbiegły szybko do współpracownika, przepychając się, aby ujrzeć to, co zobaczył.
W wąskim przejściu, przez które na razie nikt nie był w stanie się przecisnąć, błyszczały malutkie kamienie, mieniąc się kolorami tęczy. Ich blask zauroczył cyrkowców, których serca zabiły szybciej pod wpływem myśli nad bogactwem. Zimne ściany jaskini pokrywały kropelki wody staczające się wolno po nierównej ścianie.
- A jednak to prawda...- Wyszeptał Gerjawik, podziwiając blask bogactwa.
- Do roboty! Im szybciej odkopiemy, tym szybciej wyrwiemy się z tej parszywej wyspy! - Zarządziła Tore, po czym spoglądnęła na Vivian, której ciemne oczy jarzyły się z ekscytacji. Obie posłały sobie jednoznaczne uśmiechy, a następnie odeszły pod drzewo, gdzie nich ich nie usłyszy...

          Gdyby wstawanie z ciepłego i wygodnego łóżka wczesnym rankiem było by łatwe, każdy chodził by z uśmiechem. Jednakże rutynowa czynność sprawiała trudność niemal każdemu wikingowi, choć nie jeden wstawał i brał się do pracy. Lauren była jednym z porannych ptaszków, ale czasem pozwalała sobie na długie wylegiwanie się w łóżku. Zazwyczaj robiła to w dniu wolnym od pracy, więc miała więcej czasu dla siebie i Nate'a.
        Lekarka wzięła krótki, lecz przyjemny prysznic, po czym wzięła się za robienie kanapek. Często robiła dodatkową porcję dla Nate'a, który wpadał na śniadanie nawet wtedy, kiedy on i Lauren byli przyjaciółmi. Szatynka cicho nuciła starą pieśń wikingów, krojąc przy tym różnorodne warzywa. Kiedy dziewczyna miała dodawać porcję do jajecznicy, ujrzała przez uchylone okno jak około siedmioosobowa grupa wychodziła z lasu. Na przodzie szła szybko Vivian i Tore, które rozglądały się nerwowo. Ubrudzeni czarnym pyłem mężczyźni ledwo szli, jakby przebyli kilkadziesiąt kilometrów. Lauren przerwała gotowanie, by uważnie przyjrzeć się przyjezdnym. Zdecydowanie nie byli zwiedzać Berk...A może wpadli w jakieś sidła? - Pomyślała ciemnooka,  marszcząc przy tym czoło. Może potrzebują pomocy?
Tak czy inaczej, warto o to zapytać cyrkowców. Może i byli dziwaczni; nawet niechętnie rozmawiali z mieszkańcami zaraz po występie, ale każdy w końcu jest jaki jest.
              Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Nate, krzywiąc się z narobionego hałasu. Lauren odwróciła się przestraszona, ale po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziała, biorąc głęboki oddech. Chłopak posłał jej przepraszający uśmiech i podszedł, aby się przywitać.
- Dzień dobry - rzekł, całując ją krótko na przywitanie. Szatynka musiała ostrzej zadzierać głowę, by sięgnąć ust wojownika. Przy Nate'cie była niziutka. Zanim pocałunek się skończył, drzwi wyleciały z zawiasów, padając na twardą podłogę. Lekarka i Nate podskoczyli oparzeni, kierując wzrok na zepsute wejście.
- Naprawisz to - fuknęła niby zła. Czarnowłosy westchnął na to, ale skinął głową.
- Ale najpierw śniadanie - odparł i bez żadnego zaproszenia dodał do jajek pokrojoną paprykę, pomidora i szczypiorek, nie zapominając o bazylii.
Przez całe śniadanie Lauren rozmyślała o dziwnym widoku cyrkowców wychodzących z lasu Odyna. Byli tam całą noc? A skoro tak, to dlaczego ktoś włóczy się po ciemku w niebezpiecznym buszu. Dziewczyna chciała nawet powiadomić o tym Czkawkę, ale niestety nie miała niepodważalnych dowód, jakoby goście czynili coś złego lub przeciw prawu Berk. Szatynka musiała się dowiedzieć, skąd wzięło się dziwne zachowanie Vivian i reszty.
- Nate, właściwie jakie terytorium patrolujesz ? - Zagaiła ciekawa szatynka, biorąc na widelec kawałki jajecznicy.
- Eemm... południowo - wschodnie, do skał Frigg, a czemu pytasz?
- Z ciekawości - odparła z lekkim uśmiechem. Nate popił dużym łykiem sporą porcję i również posłał uśmiech swej dziewczynie.
- A co z As ?- Zmienił temat, powoli kończąc śniadanie. Lauren zupełnie zapomniała, że obiecała dostarczyć przyjaciółce malin, które przywiózł dla niej Johann.
- Dziś do niej zajrzę - odparła. - Mam nadzieję, że kryzys już zażegnany...
Po skończonym posiłku, Nate ucałował po raz kolejny Lauren i poleciał na swój rutynowy patrol, który najczęściej polegał na wymyślaniu nowych sztuczek. Chłopak był zdeterminowany, aby w przyszłych smoczych wyścigach pokonać Czkawkę i Szczerbatka. Wódz zawsze śmiał się z przekąsem, choć życzył przyjacielowi powodzenia. Zaś Lauren ubrała się w długie spodnie i białą tunikę, którą dostała miesiąc temu na urodziny od Astrid i ruszyła do wcześniej wspomnianej blondynki.
             Berk żyło pełnią życia, zupełnie tak, jak młoda lekarka kochała. Wszędzie słychać było szum rozmów wikingów, warczenie maszyn, ale i smoków, wybijanie mieczy, oraz radosne okrzyki dzieci, które beztrosko biegały po wiosce. Lauren zauważyła Czkawkę, który kucał przy około dziesięcioletnim chłopcu, wyraźnie coś tłumacząc. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten widok, kierując głowę tym razem w lewą stronę, gdzie stał mały targ. W powietrzu unosił się słodki zapach zapiekanych bułek z serem i ziołami, które uwielbiał niemal każdy mieszkaniec wyspy. Mimo chęci na przekąskę, szatynka szła dalej, pozdrawiając serdecznie pracujących pobratymców.
- Oh, cześć...- Wydukał czerwony od słońca Ethan, stojąc w drzwiach domu Hoffersonów. Lauren przypomniała sobie, że ona i brat jej bliskiej przyjaciółki nie mieli okazji, by się poznać.
- Hej...Jest Astrid? - Zapytała, gdy wojownik odsunął się, wpuszczając znajomą do środka.
- Tak, na górze - rzekł, czując się dość niezręcznie, ponieważ Ethan nie miał na sobie koszulki. Skóra chłopaka była poparzona przez słońce, więc lekarka domyśliła się, że chłopaka musi to boleć i szczypać.
- Może pomóc ci z tym ? - Zaproponowała pomoc szatynka, widząc jak blondyn nieudolnie próbuje nasmarować ciało kozim mlekiem, które pomagało w takich przypadkach. Ethan spojrzał na nią zaskoczony i speszony. Jego twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej, co kobieta wychwyciła.
- Spokojnie, jestem lekarzem- zaśmiała się delikatnie, odkładając niemały kosz malin na stół. Ethan odwrócił się do niej tyłem, sycząc z bólu, gdy Lauren wcierała balsam.
- Gotowe - powiedziała zadowolona. - Na razie nie zakładaj koszulki, najpierw maść musi się wchłonąć. - Tak poza tym, jestem Lauren.
- Ethan - skinął głową chłopak z uznaniem. - Dzięki za pomoc.
- Moje obowiązki - rzekła z uśmiechem i wziąwszy koszyk poszła na górę, gdzie zastała Astrid siedzącą na łóżku z kartkami.
- Cześć - przywitała się szatynka, przytulając przyjaciółkę.
- Hej - odparła szczęśliwa Astrid, ciesząc się na widok lekarki,która postawiła owoce na komodę.
- Co robisz?  - Zagaiła zaciekawiona czynnością blondynki. Na łóżku rozsypane były żółte kartki, a na nich szkice ubrań wieczorowych. - Suknie? To na ślub ? - Niemal krzyknęła Lauren, chwytając pierwsze lepsze szkice.
- Taaa - mruknęła Astrid, a na jej pasowych policzkach wystąpił lekki rumieniec. -
- Czyli, że macie już ustalony termin? - Lauren była bardzo podekscytowana zbliżającym się ślubem ich najbliższych przyjaciół, których zresztą traktowała jak rodzinę, której nie miała.
- Czkawka mówił coś o połowie następnego miesiąca. Czyli za trzy tygodnie - odparła, a w jej głośniej lekarka usłyszała radość. Cóż, to w końcu jeden z najważniejszych dni w życiu wodza i jego wybranki.
- Już nie mogę się doczekać - pisnęła przyjaciółka Hofferson, ściskając jeźdźczynię za rękę, jednak  Astrid wydawała się nieco smutna.
- Coś ty taka markotna ? - Zapytała już bez radości w głosie. Astrid westchnęła, wystając z łóżka i podchodząc do szafy.
- Ślub zbliża się wielkimi krokami, a ja nie mam sukni - powiedziała, patrząc na zapełnione wnętrze garderoby. W środku wisiały wszelakie sukienki, które dziewczyna nagromadziła przez lata. Większość z nich to prezenty od przywódców sojuszników Berk, są też podarki od Czkawki, Valki oraz rodziców Astrid. - Nie miałam zbytnio głowy, aby prosić tkaczkę - wytłumaczyła się wojowniczka, odwracając do przyjaciółki.
- Wiesz, moja mama zaprojektowała suknię już dawno temu, ale jest tak wiele połączeń, że Sophie nie zdąży na czas - wyżaliła się złotowłosa, siadając z powrotem na miękkie łóżko.
- Trzy tygodnie to sporo czasu - zaczęła pocieszająco Lauren, uważnie lustrując szkic ubrania Astrid.- Może tkaczka da radę, jeśli zapłacisz jej dodatkowo.
Wojowniczka zastanawiała się przez chwilę i doszła do wniosku,  że to niezły pomysł. Sophie co prawda miała swoje lata, ale doświadczenie w szyciu miała największe spośród tkaczek na Północnym Archipelagu.
- Zapytać nie zaszkodzi - podsumowała z uśmiechem jeźdźczyni.
             Po kilku minutach dziewczyny opuściły dom i udały się do starej tkaczki, która mieszkała nieco dalej od głównej osady.  Sophie miała nieco ponad sześćdziesiąt lat, ale jej ciało a nawet twarz nie potwierdzały tego wieku. Kobieta wyglądała na około czterdziestkę, jej ciemne włosy miały kilkanaście siwych pasków, oczy bardziej pozbawione blasku, ale tkaczka żwawo pracowała. Szyła codziennie wiele koszul, spodni, sukienek, czy też zszywała futra na zimę, a jej wyroby czasem znajdowały się u żon ważnych dla Berk wodzów.
- Dzień dobry!- Zawołała radośnie Lauren, zapukawszy w drzwi. Ona i jej przyjaciółka weszły wolno do jasnej izby, gdzie po chwili zjawiła się Sophie ubrana w prostą sukienkę z gorsetem.
- Witajcie. Co was sprowadza?- Kobieta posłała młodym dziewczynom dobroduszny uśmiech i założyła ręce na szerokie biodra.
- Mam do ciebie prośbę, Sophie...- Zaczęła Astrid, wyciągając skrawek papieru, na którym widniał rysunek pięknej sukni ślubnej. Kiedy blondynka tłumaczyła tkaczce projekt, lekarka podeszła do okna, wychylając ochoczo rumianą buzię, Las bujał się na wszystkie strony, jakby wiatr bawił się nim. Wtem szatynka znów dostrzegła Vivian i Tore, które stały pod jednym z domków gościnnych. Tancerki ostro o czymś dyskutowały, więc Lauren zaintrygowała się jeszcze bardziej. Dziewczyna wychyliła się, by usłyszeć rozmowę przybyszów.
- Poczekajmy aż ci idioci skończą pracę...To nam się opłaci, Vivian. Zanim ci głupcy albo ktoś z Berk się zorientuje, nas już nie będzie - powiedziała szorstko Tore, patrząc z surowością na towarzyszkę, u której grymas wykrzywiał twarz. Luren przestraszyła się nie na żarty. Tu musiało chodzić o jakiś sekret... Co do tego mieli pozostali z grupy cyrkowców ? Chcieli zaszkodzić Czkawce i Berk?
 Jeśli coś było naprawdę na rzeczy, lekarka musiała powiadomić o tym wodza - nie mogła zwlekać ani chwili dłużej. Zanim Astrid skończyła konsultację z Sophie, Lauren wybiegła z domu, przepraszając za swoje zachowanie. Jej nogi automatycznie skierowały się ku domowi Czkawki. Miała wrażenie, że na jej barkach spoczywa teraz bezpieczeństwo Berk i jej mieszkańców....



Przybywam z nowym rozdziałem ^^ Mam nadzieję, że Was zaintrygowało :D 
Zapraszam do komentowania! Każde słowo, to dla mnie mega motywacja! Do nn-a! :)

czwartek, 16 czerwca 2016

Dobrze, że jesteś.
one-shot


              Jeźdźcy spali głębokim snem, w który nikt nie ważył się wkradać. Sączysmark chrapał oparty o ciepły brzuch Hakokła, który okrył go własnym ogonem. Dalej spała Sztukamięs, która co chwilę mamrotała po smoczemu, ale każdy był tak bardzo wyczerpany, że nawet tego nie   słyszał. Bliźniaki wybrali sobie dużą sosnę, pod którą odpoczywali w kranie Morfeusza, a Jot i Wym okalali drzewo, jakby chronili wejścia do obozowiska nastolatków.
Mimo ostatnich wydarzeń, które nie należały do bezstresowych, jeźdźcy starali się walczyć dalej, aby ochronić Berk, smoki, smocze oko oraz samych siebie.
W najgorszej sytuacji byli Czkawka i Astrid, którzy brali na siebie zbyt wiele. Dziewczyna cały czas zamartwiała się o Heatherę, która uciekła zaraz po bitwę o smocze oko w obozie Viggo. Astrid miała nadzieję, że jej bliska przyjaciółką nie wpadła w sidła łowców.
- Nie możesz spać ? -Usłyszała za sobą delikatny głos, który zawsze potrafił ją uspokoić. Odwróciła się ostrożnie i ujrzała Czkawkę, który stał naprzeciw niej. Chłopak był nieco blady, a zazwyczaj roześmianą twarz zastąpiła kreska grymasu. Mimo to, blondynka uśmiechnęła się na jego widok, choć jej serce rozdarło się nieco.
- Sztukamięs za głośno chrapie - wyminęła prawdę Astrid, zwracając głowę ku wielkiemu księżycowi. Czkawka zamilkł i podszedł cicho do przyjaciółki, siadając tuż obok niej. Jego zielone oczy na chwilę uwiesiły się na jej delikatnej twarzy, na którą delikatnie spadała jasna grzywka. Ilekroć szatyn zostawał z jeźdźczynią sam na sam, w środku czuł rozlewające ciepło i dokładnie wiedział, co to za uczucie. Mimo że obydwoje są ze sobą bardzo blisko, zielonooki nie mógł wyjawić swego uczucia. Bał się, że straci przyjaźń Astrid, a to jedna z najlepszych rzeczy, jaka go w życiu spotkała.
- Nie martw się - powiedział w końcu szeptem. Na te słowa Astrid westchnęła ciężko i położyła podbródek na kolanach.
- To nie takie proste - odparła niemrawo. Najchętniej wzięła by topór i rozwaliła coś na drobny mak, ale Astrid nie miała siły. Jej myśli tak kurczowo trzymały się Heathery, że wszelkie chęci na mocny trening poszły w zapomnienie. - Wiesz, co mnie wkurza? - Gdy Czkawka wpatrywał się w nią zaskoczony, dziewczyna powiedziała:
- To, że Viggo zawsze jest przed nami o krok. Nieważne jak bardzo byśmy się starali, on zawsze będzie górował - dokończyła z gniewem. Jej palce mimowolnie zacisnęły się w pięści, a paliczki stały się białe.
Czkawka nierzadko widział dziewczynę w takim stanie, zazwyczaj denerwowała się na bliźniaków czy Smarka, ale tym razem było inaczej. Astrid wydawała się bardziej nieporadna, nie wiedząca co robić niż zdenerwowana. Czkawka powoli zaczął rozumieć, dlaczego przez ostatni tydzień  dziewczyna była w niehumorze. Wyciągnął spokojnie ramię i otoczył nim Astrid, nieco bojąc się, że blondyna go odepchnie, ale to się nie stało.
- Nie przestaniemy dopóki wszystkie smoki nie będą wolne. Obiecuję, że zwalczymy i Dagura i łowców. - Czerwone od łez oczy Astrid skierowały się ku niemu z ulgą.
- Jak zawsze wielkie serce, co? - Zaśmiała się delikatnie, przymykając oczy. Na ten widok serce Czkawki przyspieszyło nieco, a ręka spociła się.
- No cóż, taki jestem - odparł z uśmieszkiem. Kiedy przyszłemu wodzowi zdawało się, że dziewczyna chce wstać, ta przysunęła się bliżej i położyła głowę na jego torsie, jakby chroniła się przed mrozem. Czkawka zamarł na dłuższy moment, a serce w jego piersi biło jak oszalałe. Astrid zapewne to czuła, ale w takim momencie nie przejął się tym, a nawet więcej. Objął ciaśniej złotowłosa, dyskretnie wąchając zapach jej skóry i włosów.
- Czkawka? - Spytała cicho. Chłopak spojrzał na nią pytająco, czekając na pytanie.
- Dziękuję, że jesteś.



Baaardzo króciutki one-shot, napisany podczas kilku szkolnych przerw :D Już niedługo RTTE ^^. Czy tylko ja nie mogę się doczekać? :')

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Plan Vivian 

         Dzień zapowiadał się naprawdę pięknie, dopóki Czkawka nie zaznał bólu głowy od ciągłych narzekań wikingów, którzy co chwilę podbiegali do niego i prosili o pomoc. Wódz zdołał pomóc Grubemu,  Svenowi, Pyskaczowi, a nawet Valce, która łowiła wraz z Chmuroskokiem ryby w zatoczce. Teraz szatyn stał pośród gromadki dzieci, które kłóciły się o kolejność wystąpienia w zawodach młodych jeźdźców, które były pierwszą tego typu imprezą w życiu Berk. Szczerbatek obserwował czujnie dwunastolatków, którzy o mal nie rzucili się na siebie z pięściami.
- Cisza!- Krzyknął Czkawka, ale jeźdźcy zignorowali go. Dwójka chłopców- Mleczyk i Astor wrzeszczała na siebie nawzajem, gotując się ze złości. Wódz, widząc, że młodzi zaraz się pobiją, skoczył między nich, chwytając Astora do góry, aby uchronić go przed pięścią kolegi, który chybił i trafił w powietrze.
- Szczerbatek! - Zawołał szatyn, patrząc błagającym o pomoc wzrokiem. Smok ruszył leniwie do przyjaciela i zaryczał niegroźne, choć wystarczająco, aby przestraszyć dzieci, które cofnęły się o kilka kroków.
Czkawka odstawił chłopca na bok, uważnie patrząc, czy Mleczyk znów nie rzuci się na kolegę. Po chwili odchrząknął i zwrócił się do młodzieży:
- Kłótnie niczego nie rozwiążą - zaczął, kierując wzrok szczególnie na Mleczyka. Chłopiec zarumienił się i spuścił głowę, aby nie móc patrząc na zdenerwowanego wodza.
- Wiem, że zależy wam na zawodach, dlatego kolejność startu wykaże losowanie. - Gdy Czkawka sięgał do torby przywiązanej do Szczerbatka, aby wyjąć węgiel i kartkę, do Akademii wkroczyły dumnie Vivian i Astrid. Obie rozmawiały żywo, uśmiechając się do siebie. Kiedy wódz ujrzał swą narzeczoną jego oczy rozszerzyły się, a usta wygięły się w szczerym uśmiechu.
- Cześć, Czkawka - zaszczebiotała Astrid, całując szatyna w policzek. Dziewczyna usłyszała, jak kilkoro chłopców wydaje pomruk obrzydzenia, ale nic sobie z tego nie robiła.
- Hej - odparł mężczyzna. Zielonooki miał ogromną ochotę chwycić ukochaną, całować ją długo i namiętnie, ale niestety, była z nimi Vivian i dzieci.
- Co was tu sprowadza ? - Zapytał szatyn, obejmując wzrokiem tancerkę i Astrid.
- Mam do ciebie prośbę, wodzu - zaczęła nieco nieśmiało akrobatka. Kobieta tym razem mała na sobie luźną koszulę i zwykle spodnie, które sięgały do kolan. - W imieniu całej grupy, proszę o pozwolenie na dłuższy pobyt. Chcielibyśmy trochę poznać Berk. - Czkawka był bardzo zdziwiony propozycja Vivian, ale uśmiechnął się delikatnie. Ucieszyło go to, że jego dom zachwycił swym urokiem tak znanych cyrkowców.
- Nie widzę przeszkód - odparł, wzruszając ramionami. Szatynka posłała mu wdzięczny uśmiech, po czym zwróciła się do blondynki:
- Zechcesz oprowadzić nas po Krańcach ? - Spytała Vivian. Kobieta nie chciała angażować w to Lauren, która wraz z jakimś wikingiem zauważyła jej towarzyszy. Kobieta nie mogła w żaden sposób ryzykować wyjawieniem tajemnicy, ponieważ stawka była wyższa niż kiedykolwiek. Ponad to, przywódczyni cyrkowców chciała wydobyć co nieco o smokach, a że Astrid nie miała niczego do roboty, zgodziła się.
- Z przyjemnością - odparła i skierowała wzrok na narzeczonego. - Zobaczymy się wieczorem?
- Przyjdę do ciebie- obiecał chłopak i na pożegnanie pocałował krótko Astrid. Po chwili obie kobiety wyszły z Akademii, kierując się do Wichury, która miała zabrać je na Krańce.
- No, dzieciaki, to jak będzie? - Wódz odwrócił się do dzieci, a widząc ich miny wpadł na pewien pomysł.

           W spokojnej części Berk panował upał, który przyczynił się do nieznośnego humoru wikingów. Mimo to Astrid cieszyła się z tak cudownej pogody, która rzadko nawiedzała malutką wyspę. Wichura wylądowała gładko na piachu, od razu kładąc się, aby pasażerski mogły zejść.
- Zębacze są bardzo piękne - zagaiła Vivian, udając zachwycona. W rzeczywistości kobieta wcale nie miała ochoty udawać słodkiej i chcącej poznać Berk tancerki.
- Oraz bardzo dumne - dodała blondyna, śmiejąc się. Wichura fuknęła, niby zła, ale dała się przeprosić pieszczotami.
- Chciałabym poznać co nieco o tych pięknych stworzeniach - poprosiła akrobatka, stając obok Astrid. Kobieta wyciągnęła rękę, by pogłaskać smoka, ale Wichura cofnęła się, patrząc dziwnym wzorkiem na zdziwiona szatynkę.
- Nie przejmuj się -powiedziała Astrid. - Wichura jest dość uczulona na obcych. Tancerka skinęła głową, rozumiejąc, ale posłała zawistne spojrzenie śmiertnikowi.
           Szatynka podpytywała narzeczoną wodza o wiele różnych rzeczy, szczególnie o smoki. Astrid na większość z nich odpowiadała z ochotą, ale niektóre pytania kierowała dyskretnie na inny tor. Kiedy była jeszcze nastolatką wraz z Czkawką opracowali "plan ", który miał na celu ochronę smoków przed nieznanymi osobami. Dziewczyna jeszcze nie ufała Vivian na tyle, aby mówić o wszystkim, więc odpowiadała w skrócie.
- Szczerbatek to ostatnia nocna furia ?- Zaciekawiła się tancerka, kiedy doszły na koniec malutkiego półwyspu, gdzie mieściły się właśnie jaskinie.
Niewiadomo - odparła ze smutkiem jeźdźczyni, poprawiając grzywkę, która ciągle wpadała jej do oczu. - Czkawka sprawdzał już wszystkie wyspy na Archipelagu, ale nie znalazł nawet łusek - dodała.
- Przykro mi to słyszeć. Uważam, że przyjaźń z ludźmi nigdy nie zastąpi braku innego smoka. - Astrid przyznała jej rację w myśli, choć poczuła się nieco urażona. Czasami zdarzało się jej przyłapać Szczerbatka na tym, jak patrzy na gronkle czy zębacze lecące w ogromnej grupie. Nocna furia wydawała się tak bardzo smutna, że ściskało serce. Mimo że wódz latał z nim w nocnych porach, gad nadal czuł niedosyt. Wtedy leciała z nim Astrid, choć była świadoma, że to nie jest to samo, kiedy zajmuje się nim szatyn.
- Te jaskinie są dziwne - zmieniła natychmiast temat Vivian, kierując wzrok ciemnych oczu na zasypane wnętrze.
- Poprzedni wódz kazał je zasypać - odparła dziewczyna, siadając na zimnych skałach, które muskały fale oceanu.
- Dlaczego? - Na tę informację tancerce szybciej zabiło serce. Czyżby wieści zdobyte kilka miesięcy temu okazały się jednak prawdziwe?
- Nie jestem pewna, miałam wtedy dziesięć lat, ale mój tata mówił, że jest tam coś, co należy do bogów - wytłumaczyła głosem, który brzmiał zwykle, bez namiętności. Astrid nie wierzyła w tę plotkę, wolała twardych i niezbitych dowodów na istnienie czegoś, co rzekomo należy do najwyższych bogów Normanów.
Kobieta zamilkła, układając następne pytanie. Jej wzrok powędrował na małe kraby, które wędrowały wzdłuż wyznaczonej ścieżki do morza.
- Wiesz, Astrid, interesuje się smokami. Są bardzo ciekawymi stworzeniami i chciałabym o nich jeszcze więcej się nauczyć.- Głos Vivian brzmiał, jakby była strudzoną przez życie kobietą, która prosi jedynie o drobne informacje na temat zwierząt, które istniały od setek lat.
Blondynka zmarszczyła czoło i poprawiła futro z niedźwiedzia polarnego, które otrzymała rok temu od przyjaciółki Koarah.
- Co chcesz wiedzieć? - Spytała w końcu wojowniczka. Tancerka wzruszyła nieśmiało szerokimi ramionami.
- W jaki sposób można je tresować - rzuciła w końcu, podpierając się na łokciu. Hofferson zaśmiała się głośno, łapiąc za brzuch, gdyż zbyt często słyszała to pytanie. Mimo to opowiedziała z chęcią, jak wytresować poszczególnego smoka, ale była przy tym ostrożna. Każdego gada opisywała niezwykle krótko i niedokładnie, tak, aby Vivian coś wiedziała, ale z drugiej strony nie domyśla się, że Astrid unika jej dodatkowych pytań.

             Po ponad godzinie rozmów, kobiety ruszyły do wioski na kolację, która czekała na nich w twierdzy, gdzie wikingowie po raz kolejny będą oglądać występ tancerzy. Astrid pożegnała się uprzejmie z Vivian i pogrążona w swoich rozmyślaniach skierowała się do domu. W środku siedział już jej tata, który pochylał głowę nad żółtymi kartkami książki. W rogu obok kominka siedział Ethan, ostrząc noże i sztylety.
- Idziecie do twierdzy ?- Zapytała od razu blondynka, rozpinając kaptur, który następnie złożyła na komodzie. - Później pójdziemy- odparł Saw i uśmiechnął się dobrodusznie do córki. -A ty ?
Dziewczyna machnęła ręką i usiadła naprzeciw, wzdychając ciężko.
- Nie mam ochoty na żadne imprezy - mruknęła i od niechcenia odkryła kuchenny ręcznik, który skrywał złote naleśniki. Astrid chwyciła jednego i zajadała powoli.
- Rozumiem - powiedział najstarszy Hofferson i zamknął książkę, by chwycić chuda i zimną dłoń jeźdźczyni. Wojowniczka uśmiechnęła się delikatnie, czując jak ciepło taty przelewa się na nią.
- Ah, zapomniałbym!- Niemal krzyknął Saw, podnosząc się gwałtownie. Zdziwiony wzrok Astrid powędrował za ojcem, który szukał czegoś między szafkami. - O, tu jest...- Mruknął i podał córce biała, rozerwana już kopertę.
Zaintrygowana dziewczyna otworzyła wiadomość, szybko ją czytając.
- Ciotka Berta ma tu przyjechać ?- Wyraziła swe niezadowolenie Astrid, marszcząc przy tym śmiesznie nos. Saw podrapał się w głowę,  nieco zakłopotany.
- Wiesz... Berta przyjeżdża tu w sprawie twojego ślubu.
Wojowniczka patrzyła na swojego rodzica, nie rozumiejąc celu przyjazdu starszej kuzynki swej mamy.
- A co ona ma do tego? - Warknęła.
- Kochanie, ona chce poznać Czkawkę, no i też miała nadzieję, że pozwolisz, aby to ona ci towarzyszyła. - Podczas ślubu Wikingów, matka panny młodej prowadziła ją do ołtarzu i tuż przed ołtarzem Frigg błogosławiła swemu dziecku.
- Nie ma mowy - powiedziała twardo, kręcąc głową. - Bertę ostatni raz widziałam ponad dziesięć lat temu! Poza tym, prosiłam już Valke i się zgodziła. Saw skierował zmęczony wzrok na syna, który śmiał się cicho. W życiu nie widział nikogo bardziej asertywnego i wybuchowego od jego siostry, ale nie miał nic przeciwko. Tak naprawdę był zadowolony, że Astrid nie daje sobą pomiatać. Ta dziewczyna ma charakter i było pewne, że sobie poradzi.
- No, dodając do tego, że Berta jest strasznie gadatliwa, musi się wszędzie wtrącać i na dodatek odpowiada plotki wyssane z palca - dodała zła Astrid, ale dała się przytulić tacie.
- Tak też myślałem - zaśmiał się cicho i pocałował córkę w głowę. - Ethanie, chodźmy już, bo zabraknie dla nas miodu !

            Po godzinie od wyjścia Ethana i Sawa, Astrid leżała w łóżku wycierając mokre od kąpieli włosy. W pomieszczeniu było dużo światła, więc dziewczyna czuła się nieco raźniej, ponieważ w jej głowie narastał jakby strach przed ciemnością. Nagle ktoś zapukał delikatnie w mahoniowe drzwi, a gdy blondynka powiedziała "proszę" do pokoju wsunął się Czkawka, trzymając średniej wielkości torbę w ręce.
- Dobry wieczór, my'lady - wyszczebiotał z uroczym uśmiechem i pocałował krótko narzeczoną.
- Dobry wieczór - zaśmiała się, siadając wygodnie na łóżku. -Co tam chowasz? - Zapytała zaciekawiona, patrząc na papierową torbę.
Prezent dla ciebie -odparł i podał jej podarunek, który Astrid od razu otworzyła. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, zaskoczona zawartością, ale uśmiechnęła się do jeźdźca.
- Suszone owoce? Serio? - Spytała, niemal wybuchając śmiechem. Czkawka dosiadł się do narzeczonej, obejmując mocno i ciągnąc ją na poduszki. - Musisz o siebie zadbać - odrzekł twardo, patrząc w oczy blondynki. Astrid skrzywiła się, myśląc, że jej przyszły mąż dowiedział się, co się stało na Nyks.
- Ahh...- Mruknęła, chcąc jakoś uciąć temat, ale na szczęście Czkawka nie wydawał się, jakoby chciał o tym rozmawiać. - Ostatnio myślałem o tych cyrkowcach - powiedział, patrząc na biurko. Jego ręce oplatały wąską talię blondynki, która miała położoną głowę na torsie jeźdźca. Dziewczyna częstowała się również słodkimi owocami, które przygotowała zapewne Valka. - Lauren i Nate widzieli ich jak włóczyli się po Berk.
Astrid zmarszczyła czoło, prostując się nagle.
- Ta Vivian wypytywała mnie o jaskinie i smoki - dodała. - Powinniśmy mieć na nich oko - dodała pewna siebie.
- To zwykli tancerze -prychnął wódz, ciągnąc narzeczoną za nadgarstek, aż ta opadła na jego klatkę piersiową. Czkawka chyba domagał się czułości ze strony Astrid.
- Wiesz, różnie to bywa - mruknęła, poprawiając pozycję. Wódz przewrócił oczami, ale zgodził się w myślach z ukochaną. Na Berk nie brakło zdrajców, którzy nie jeden raz doprowadzili do krwawych walk, które najczęściej toczyły się, kiedy przywódca był Bernardyn Wielki.
Zanim Astrid zdążyła mówić dalej, chłopak usiadł za nią i zaczął bawić się jej włosami, rozczesując znaleziona szczotką. Wojowniczka chichotała, czując nieporadne ruchy narzeczonego, który nieudolnie starał się rozczesać kołtun, a kiedy mu się udało, zajął się całowaniem gładkiej szyi ukochanej.
- Czkawka - śmiała się dziewczyna, czując jak na całym jej ciele powstaje gęsią skórka. Astrid odwróciła się do narzeczonego, śmiejąc się szczerze.
- Uwielbiam, patrzeć jak się śmiejesz - wyznał i założył mokry kosmyk włosów za ucho niebieskookiej.
            Jeźdźczyni w odpowiedzi na słodki komplement pocałowała chłopaka delikatnie. Para w końcu mogła być sama, gdzie żaden wiking nie krzyczy o pomoc, ani żaden smok nie przerywa ich romantycznym chwilom.


Oto Vivian :P Przepraszam, że dawno nie dodałam niczego, ale jakoś tak czasu nie miałam,  żeby się ogarnąć. Szkoła nas wymęczy ;') 
Do nn-a! 

środa, 1 czerwca 2016

Konspiracje

         Błądząc wśród bujnych drzew i krzewów lasu Odyna, Czkawka i Astrid świetnie się bawili. Co chwilę para wybuchała głośnym śmiechem, przypominając sobie stare czasy, kiedy oboje mieli osiemnaście lat. Blondynka schyliła się, dusząc ze śmiechu, a gdyby nie szatyn zapewne by upadła i nadal wiła z napadu śmiechu.
- Na Thora! - Syknął z rozbawieniem wódz, trzymając sztywno ukochaną, kiedy ta się chwiała.
- Pamiętasz, jak Heathera wrzuciła cię do rzeki pełnej węgorzy elektrycznych? - Mówiła dalej blondynka, ignorując grymas na twarzy narzeczonego. - Przez kilka godzin nie mogłeś się wysłowić! - Chłopak pokręcił głową, ale cieszył się w duchu, że dziewczyna jest w wyśmienitym humorze. Tak dawno nie widział jej takiej szczęśliwej... 
Kiedy wojowniczka znów chciała coś powiedzieć, wódz szybko zamknął jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. Astrid nadal się śmiała, ale włożyła ręce w gęstą czuprynę narzeczonego i poddała się wzniosłym chwilom. Kiedy para powoli oderwała się od siebie, spojrzeli sobie w oczy, a wyraz twarzy przyszłej żony wodza nagle się zmienił.
- Co jest, As? - Spytał, gładząc jej policzek z czułością. Dziewczyna westchnęła i spojrzała w bok, jakby zwykły głaz porośnięty mchem był nadzwyczaj ciekawy.
- Ślub...- Wyszeptała, a w jej głosie Czkawka wyczuł drżenie i jakby poczucie winy. Zmarszczył czoło, widząc, jak jego narzeczona naprawdę się tym zadręcza.
- Później będziemy o tym rozmawiać - odparł, ciągnąc ją do siebie, aż blondynka oparła głowę o jego tors. - Mamy czas...
- Myślałam, że masz wątpliwości - wyznała, na co jej serce ścisnęło się mocniej. Co by zrobiła, gdyby to okazało się prawdą ? Była z Czkawką prawie cztery lata, a jej uczucie tylko się pogłębiało. Dziewczyna nie wyobrażała sobie życia bez tego szalonego chłopca z ogromnym entuzjazmem i głową pełną pomysłów. Był dla prawdziwą podporą, kimś, kogo traktuje nie tylko jako przyszłego męża, ale jak i serdecznego przyjaciela. Chyba dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie często to doceniała...
- Nigdy ich nie miałem - powiedział stanowczo, brzmiąc  niemal jak groźny wódz.  Odkleił od siebie wojowniczkę i spojrzał w jej cudowne oczy, czyste niczym bezchmurne niebo. - Kocham cię i wątpię, aby to kiedyś się zmieniło.
Astrid uśmiechnęła się smutno, choć w jej sercu znów zapłonęła iskierka ogromnej radości, kiedy usłyszała te magiczne słowa z ust jeźdźca. Czy mogła wyobrazić sobie większe szczęście?
- Choć tu.- Chłopak powoli wziął swą ukochaną w ramiona i zaczął powoli kołysać. Astrid poczuła się trochę jak dziecko, które przebiegło do rodziców w środku nocy z powodu koszmaru sennego, ale mimo to, jej wojownicza natura poszła w zapomnienie i blondynka zaznała uczucia spokoju, jakby mogła je znaleźć tylko w ramionach ukochanego.
- Wracamy? - Zapytała, zadzierając głowę do góry, ponieważ Czkawka był od niej wyższy. Wódz skinął głową i obejmując ją w talii, ucałował w skroń, a potem zawołał Szczerbatka, który ciągnął swój długi ogon.

                     Wróciwszy do wioski, Astrid poczuła nagłe zmęczenie, więc pożegnała się z Czkawką, który i tak musiał ją opuścić z powodu pracy i wróciła do domu. Zaś wódz ponownie wrócił na plac budowy, gdzie szkielet ciemnego budynku powoli zasłaniały grube bele i deski.
- Szybko to idzie - zachwycił się jeździec nocnej furii. Będący na budowie Ethan zgodził się z przyszłym szwagrem i wstał z pokrytej pyłem ziemi.
- W takim tempie wyrobimy się w jakieś dwa tygodnie - dopowiedział blondyn, znajdując się po lewej stronie szatyna. Czkawka ucieszył się w myśli, przypominając sobie o tym, że chciał porozmawiać z narzeczoną o ślubie. W końcu nadszedł najwyższy czas, aby zostali małżeństwem.
- Długo się znacie? - Zapytał mi stąd ni zowąd Hofferson.
- Od zawsze - odparł bez ogródek jeździec. - Tyle że zanim wytresowałem Szczerbatka, nasza relacja wygląda tak, żebym nie wchodził w jej drogę - oboje zaśmiali się na krótkie wspomnienie wodza, kiedy Astrid co chwilę groziła każdemu, kto stanął jej na drodze.
- Teraz wygląda na miłą - rzucił Hofferson, podejmując temat rozmów. Do ich dwójki dołączył  Szczerbatek, który od razu zaczął się przymilać do swego przyjaciela.
- Przez odejście Eiry przestała być sobą - mruknął już mniej entuzjastycznie szatyn, patrząc na swego smoka smutnym wzrokiem, pozbawionym iskier. - Gdybyś spędził z nią więcej czasu, na pewno byś zdołał ją poznać lepiej. - W głosie Czkawki nie kryla się złość, gorycz czy też żal, ale jakby propozycja. Wódz spojrzał na Ethana podejrzliwie, pewnie chcąc przekonać go w ten sposób do rozmowy z siostrą.
- Na pewno przyjdzie na to czas - powiedział swoim niskim głosem, który brzmiał znajomo do Sawa. Czkawka poklepał go po przyjacielsku w ramię i pożegnawszy się ruszył do Gothi w celu sporządzenia listy braku ziół, lekarstw i innych ważnych rzeczy.

                Siedmioosobowa grupa cyrkowców wracała właśnie z kolejnego występu, ciesząc się dużym zarobkiem i pochwałami, które leciały z ust wikingów bezustannie. Vivian i Tore szły smętnie z tyłu, obie rozmyślając nad wymyślonym planem. Starsza z nich była niezmiernie zachwycona, ponieważ Czkawka dał im wolną rękę, więc mogli bez żadnych ciekawskich przebywać gdzie tylko chcą. Trzydziestolatka jeszcze nie poinformowała swoich ludzi o swym pomyśle, gdyż nie zamierzała mieszać ich w tę bardzo delikatną sprawę... Przynajmniej na razie, ale szatynka musiała się spieszyć , ponieważ do odpływu zostały niecałe trzy dni. Tancerka była bardziej przebiegła niż mogło by się przypuszczać i choć podobne rzeczy robiła dziesiątki razy czuła niepokój. Jej zawsze spokojna twarz przybierała przez ostatnie dni wiele grymasów, a nerwy i adrenalina buzowały w jej żyłach jak wrząca lawa. Tore również miała wielkie wątpliwości, co do planu, ale musiała przyznać, że pomysł nie był aż taki zły, a wiedząc, jak bardzo jest to opłacalne chciała zaryzykować.
- Pozwólcie ze mną - nakazała chłodno Vivian, unosząc dumnie podbródek. Tore i kilka dziewczyn w wieku poniżej trzydziestki spojrzały po sobie, ale weszły do domku przywódczyni, a pochód zamykał Groe- piętnastolatek o długich, kręconych włosach.    W środku było jasno, a złota luna słońca rzucała piękne cienie na ścianę, gdzie odbijały się różne kształty. Cyrkowcy usiedli na krzesłach i na małej kanapie, czekając na wyjaśnienie przywódczyni. Szatynka spojrzała bystro na Tore, a kiedy ta skinęła głową, Vivain położyła na stół mapę.
- Na Berk nie przybyliśmy tylko by zabawiać lud - zaczęła ostrożnie, uważnie lustrując zachowania każdego jej podwładnego. Vivian musiała być nadzwyczaj ostrożna, nie chciała, aby wśród jej ludzi był ktoś, kto mógł wyjawić prawdę komukolwiek z Berk.
- Co masz na myśli ?- Zapytał łysy mężczyzna z delikatnym, jasnym zarostem. Wiking stał oparty o blat kuchenny, tym samym zasłaniając okno.
- Tutaj - powiedziała, stukając palcem na jakimś miejscu na mapie - znajduje się coś bardzo cennego. Jeżeli uda nam się to bez przeszkód wydobyć, opuścimy Berk bez żadnych podejrzeń - zakończyła i stanęła prosto, uśmiechając się lekko. Każda para oczu była skierowana w stronę długowłosej, ale przez moment nikt nic nie powiedział. Dopiero po tym, jak Vivian opowiedziała o źródłach informacji, do rozmowy włączył się łysy mężczyzna.
- To absolutnie szalone- wypalił, najwyraźniej niezadowolony z propozycji głównej tancerki. Szatynka zmarszczyła czoło i zerknęła na niego jednym ze swych morderczych spojrzeń, ale wiking nic sobie z tego nie robił. - Berk to groźna wyspa, Vivian, nie masz pojęcia, na co się porywasz.
Kobieta parsknęła śmiechem, pokazując krótkie, śnieżnobiałe zęby, po czym pokręciła głową, patrząc wyzywająco na rozmówcę. Reszta załogi spoglądała na tych dwojga, dogłębnie studiując plan swej szefowej.
- Mówiłam, że na tamte tereny nikt się nie zapuszcza - rzekła raz jeszcze, przypominając mu plan. - Wypłyniemy w nocy, a kiedy mieszkańcy już o nas zapomną, okrążymy wyspę od północy i zacumujemy na dzikiej plaży, gdzie jest ta jaskinia.
Cyrkowiec nadal był niezadowolony. Jako jedyny mierzył Vivian odważnie, choć wśród nich takie zachowanie było karygodne, ale mężczyzna wiedział, że kobieta nie zdoła mu nic zrobić.
- Nawet jeśli tak się stanie, plan masz beznadziejny - odparł bez żadnej myśli o konsekwencji swojej bezpośredniości i tonu. Tancerka zacisnęła ręce w pięść, gotując się z wściekłości. Gotów była wydrapać oczy temu łachudrze, lecz na szczęście do rozmowy włączyła się nieśmiała Tore.
- Masz jakiś lepszy pomysł, Gerjawiku? - Zapytała delikatnym głosem, patrząc w tył. Łysy westchnął ciężko i podszedł do mapy. Przebiegł oczyma jej zarys, sprawdził każdą możliwość i zaczął wprowadzać nowy plan w życie cyrkowców.
- Niewiele się różni - prychnęła Vivian, ale na wzrok pomysłodawcy zamknęła się, choć język aż świerzbił, by wygarnąć mu, co o nim myśli.
- Zostaje nam tylko opracować kto się zajmie czym. Nie możemy siedzieć na Krańcu nawet godziny - wtrąciła nastolatka, pochylając nad starą mapą. - Nawet jeśli są to samotne miejsca, ktoś może wypatrzeć nas na smoku.
- Cholera! - Syknęła Vivian, waląc mocno w dębowy stół. - Nie pomyślałam o tym.
W izbie zapanował szum, stający się coraz głośniejszy. Grajkowie siedzący na kanapie mówili coś do siedzącej obok dziewczyny, której oka zasłaniała czarna przepaska, zupełnie jak u pirata.
- Ciszej! - Wrzasnął Grejawik. Przestraszone spojrzenia wlepiły się w niego, szukając jakiegokolwiek zrozumienia w tej sytuacji. - Jeżeli zależy wam na tym, musimy dobrze się tym zająć. Przez doskonały wszystko można osiągnąć - uspokoił, mówiąc niskim i zimnym głosem.
- Vivian, poproś Czkawkę o przedłużenie pobytu - nakazał jej, na co kobieta warknęła pod nosem. Zdecydowanie nie przepadła, jak ktoś jej rozkazywał, ale tym razem postanowiła ustąpić. W grę wchodziło coś, co każdy chciałby mieć.
- Jak mam niby to zrobić? - Syknęła mu do ucha, zakładając ręce na klatkę piersiową. Z jej oczu biła prawdziwa wściekłość, która była w stanie pozabijać tuzin smoków.
- To ty niby jesteś od myślenia - żachnął szyderczo, przez co tancerka miała ochotę zdzielić go w twarz. Powstrzymała ją jednak Tore, natychmiast łapiąc za rękę i osiągając do tyłu.
- Najpierw działamy razem. Dajmy poczuć mu się ważnym - szepnęła tak, żeby ani jedna żywa dusza tego nie słyszała. Vivian zmarszczyła czoło, a jej podwładna skierowała wzrok ciemnych oczu na Grejawika i pozostałych.
- Co masz na myśli ?- Zdziwiła się kobieta. Młodsza tancerka schyliła głowę i westchnąwszy rzekła:
- W takich czasach nie ma miejsca na dzielenie się. - Oczy przywódczyni błysnęły w przypływie zaskoczenia. Nastolatka fascynowała ją poprzez swą mądrość, ale i chytrość. Tore mogła by idealnie odegrać podwójnego agenta- przeszło przez myśl Vivian.
Akrobatka posłała złowieszczy uśmiech czarnowłosej i wyciągnęła rękę na znak wspólnego działania. Młoda chwyciła ją bez wahania, po czym odwróciła się w stronę pozostałych, kręcąc głową z niezadowolenia.

               Lauren i Nate odpoczywali w upalny dzień pod wielkim drzewem na Krańcu, gdzie zawsze panował spokój. Wokół nich były tylko ostre kamienie oraz plaża o szorstkim piachu, który nieprzyjemnie drapał po stopach. Mimo to, urok małego krajobrazu budził w parze szacunek. Kiedy patrzyli wprost  na lekko wzburzone morze, czyli dreszcze rozchodzące się po całym ciele. Po lewej stronie znajdowały się stare jaskinie- kilka małych z ogromną po środku. Jednak Lauren i Nate'a nie interesowała tajemniczość grot. Zakochana w sobie para kroczyła wolno przez plażę, zostawiając swoje rzeczy i Pioruna koło spróchniałego dębu. Nad ich głowami latały dzikie patki, kracząc głośno, jakby toczyły ze sobą wojnę.
- Wydaje mi się, że Berk od dawna nie było tak spokojne - westchnęła dziewczyna, zerkając raz na morze, raz na stary las Odyna.
- Oo, tak - zgodził się z nią jeździec, cały czas trzymając za rękę. Chłopak spojrzał na szyję lekarki, a zauważywszy cienką, lecz długą bliznęskrzywił się. Do tej pory nie zdołał zapomnieć przerażonej szatynki trzymanej pod nożem Logana, tuż nad przepaścią, w którą zepchnął niewinną Lauren. Oczy byłego przyjaciela czasem nawiedzały go podczas spokojnego snu, który w kilka chwil zamieniał się w koszmar. Ciemne oczy szatyna zawsze wpatrywały się w Nate'a z tą samą nienawiścią, wrogością, jakby w ten sposób mściły się za tę pamięta noc, kiedy Logan zginął. Nate jakoś radził sobie z męczącymi go nocami, których  zresztą nie przesypiał najlepiej. Wojownik ubierał się wtedy i chodził po Berk bądź latał na Piorunie, ćwicząc coraz to nowsze akrobacje.
- Nate? - Spytała Lauren, odwracając się do niego głową. - Tak?
- Myślałeś kiedyś o tym, co jest ważne ?- Dziewczyna przygryzła nieco wargę i zatrzymała się, stając twarzą w twarz z brunetem. Chłopak wypuścił powietrze wolno, myśląc nad odpowiedzią.
- Kiedyś tak - rzekł ostrożnie, nie chcąc ominąć czegoś ważnego. Jeżeli chcieli być razem, musieli być ze sobą szczerzy. - Kiedy była jeszcze ze mną siostra i matka, często wspominały o wartościach, ale byłem zwykłym nastolatkiem, w dodatku niemyślącym za wiele. - Oboje zaśmiali się na żart chłopaka, ale ponownie wrócili do tematu. Nate, wiedząc, że Lauren ma ochotę na tego typu rozmowę, pociągnął ją ku skale, pod którą usiadł. Lekarka przysiadła się blisko niego, a kiedy silne ramię Nate'a owinęło się wokół jej wysmuklonych ramion, położyła mu głowę blisko serca.
- Opowiedz mi o Corze i twojej mamie - poprosiła cicho, nie patrząc na swojego chłopaka. Nate nie był zły, nie unikał nawet tego tematu. Wcześniej na wzmianki o zmarłych kobietach, ciemnowłosy zdenerwował by się i uciekł, byle tylko nie rozmawiać. Pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała była oczywiście Astrid, która pomogła mu pogodzić się ze śmiercią Perły, a potem chłopak zaczął bardziej się otwierać. Wyjawił swoje problemy, dręczące go myśli, które nieustannie krążyły wokół Cory i mamy. Gdyby nie blondyna, wojownik pewnie nie wytrzymał by tej presji. Nate przypomniał sobie nawet sceny, kiedy widział jak Czkawka posyła mu zawistne spojrzenia. Mieli niecałe dziewiętnaście lat, a pomiędzy Hofferson a szatynem było najwyraźniej coś więcej niż przyjaźń, ale jeździec nigdy nie pomyślał, aby poderwać Astrid.  Lauren zaczęła podobać mu się niecały rok po tym, jak niebieskooki wprowadził się na Berk. Mimo że był odważnym jeźdźcem, nie był w stanie zapytać szatynki o spotkanie. Przez długi czas wystarczyło mu, że ta piękna kobieta po prostu jest przy nim jako dobra przyjaciółka. 
- Więc? - Dopytywała się ciemnooka, zerkając na niego. Chłopak uśmiechnął się łagodnie i zanim zaczął opowiadać o swoim poprzednim życiu, pocałował ją w czoło.
                Nastała noc, kiedy para wracała z kilkugodzinnego odpoczynku z plaży. Lauren prawie zasypiała, ale nie dała się przekonać, by lecieć na Piorunie do domu. Dziewczyna oznajmiła, iż wolała przespacerować się do wioski w towarzystwie Nate'a, na co chłopak skinął głową. Piorun kroczył uważnie blisko nich, rozświetlając kilka metrów swym ogniem. Kiedy cała trójka powoli wychodziła z buszu, natknęła się na kilku cyrkowców, którzy wchodzili właśnie co lasu.
- Co oni tam robią? - Zapytała od razu, zatrzymując wojownika. Nate spojrzał w kierunku, gdzie patrzyła szatynka, ale wzruszył ramionami.
- Może załatwiają swoje sprawy fizjologiczne - zaśmiał się jeździec, unosząc głowę do gwiazd w przypływie rozbawienia. Lekarka przewróciła oczami i uderzyła delikatnie zastępcę wodza w tors.

                 Przewodniczący trzyosobowej grupy- Gerjawik, szedł przodem, trzymając w ręku pochodnie. Za mężczyzną szła Tore i jeszcze jeden mężczyzna, który jako jedyny w grupie potrafił dobrze władać. bronią.
- Iść w nocy przez las, świetny pomysł - rzuciła z sarkazmem Tore, przekładając nogę, by nie wpaść do małej dziury. Nikt nie odpowiedział nastolatce. Każdy skupił się na wędrówce, aby nie natknąć się na groźne wilki, dziki czy jadowite węże. Suche drewna trzaskały pod naporem ciężaru cyrkowców, przez co każdy miał wrażenie, że ktoś ich śledzi. W końcu cała trójka dodała do celu: przed nimi roztaczało się wielkie morze, wybuchając przy skałach spienionymi falami.
- Do jaskiń- rzuciła szybko Tore, czując ekscytacje. Tancerka wymienia rosłych wikingów, mknąc do grot. Szare wejścia trzeba było dobrze oświetlić, więc ostatni mężczyzn wyciągnął z plecaka kolejne pięć pochodni, które następnie zapalił. 
Z początku nic nie było widać. Dopóki ognista czerwień rozświetliła wejście, które i tak zasypane było przez tony kamieni.
- Szlag by to trafił ! - Syknęła młoda, uderzając raz w pobliska ścianę. Obaj mężczyźni również nie byli zadowoleni, ale niczego nie powiedzieli. Ich spojrzenia uważnie ilustrowali dużą jaskinię, która jakby nie chciała, aby naruszono jej przestrzeń.
- Czyli czeka nas ciężka robota - westchnął Gerjawik, ostatecznie opuszczając miejsce, by zdać relacje Vivian.




Uwaga, uwaga! Z ogromną radością stwierdzam, że jest to pięćdziesiąty rozdział na tym blogu, nie wliczając one-shotów, których jest cztery ;) Zajęło mi to niecały rok, patrząc na dwie lub trzy długie przerwy, podczas których nie dodałam żadnego postu. :D 
Chciałabym już Was uprzedzić, że planuję tego bloga zakończyć po setnym rozdziale, tak aby liczba postów była okrągła :3 Mam nadzieję, że również się cieszycie. ;)