Nowy początek
Dojście po ciężkich przeżyciach zajęło mieszkańcom trochę czasu. Każdy musiał przywyknąć do myśli o zmarłych krewnych, ale pocieszająca była wiara, że ci wielcy wojownicy mogą teraz spoczywać w spokoju.
Minęło ponad pół roku od ostatecznej bitwy z Drago i od tamtego dnia życie znów się obudziło. Ludzie po raz kolejny rwali się do pracy, często bawili się głośno w twierdzy, zawsze mając dobrą wymówkę do świętowania czegokolwiek. Ranni z owej wojny nabrali siły i ze spokojem powracali do swych codziennych czynności. Mieczyk również wyszedł cało. Młody mężczyzna długo walczył o życie, ale ostatecznie dzięki pomocy przyjaciół, siostry i rodziców stanął na nogi już miesiąc po bitwie. Jak mówił, dostał drugą szansę, z czym nikt nie zamierzał się kłócić. Smoczy jeźdźcy odnaleźli się w nowych obowiązkach – szkolenie rekrutów do Smoczej Akademii. Czkawka starał się jak tylko mógł, by pomagać swym ludziom przy codziennych obowiązkach. Jednak nie brał na siebie zbyt wiele. Wikingowie dobrze go rozumieli – w końcu wódz i jego żona wyczekiwali z niecierpliwością na narodziny swego pierwszego dziecka. Jeśli wierzyć wróżbom Gothi, maleństwo miało lada moment się narodzić. Z jednej strony Czkawka i Astrid nie mogli się doczekać aż w końcu wezmą na ręce tę maleńką kruszynkę, ale z drugiej – byli przerażeni.
– Nie mogę się ruszyć – jęknęła blondynka, wygrzebując się spod lekkiego futra. Wiosna była naprawdę ciepła, więc nie byłoby potrzeby trzymania grubych, puchowych kołder. Czkawka, siedzący dotychczas przy biurku, odpisując na listy sojuszników, zaśmiał się pod nosem. Od godziny słyszał narzekanie żony.
– Skarbie, pomasujesz mnie? – Rzuciła Astrid, patrząc świdrująco na tył głowy męża. Szatyn wstał po chwili i usiadł ostrożnie przy ukochanej. Jednak zamiast zacząć upragniony masaż, podniósł jej tunikę i przyłożył ciepłe usta do dużego brzucha kobiety.
– Hej, maleństwo. Nie uważasz, że trochę za długo tam przebywasz? – Zaśmiał się wódz, jeżdżąc ręką po jej skórze. Zawsze uwielbiał tak robić, bo zaraz po tym dziecko kopało go w rękę. Tym razem kruszynka również nie odpuściła. Szatyn pożył się delikatnie i raz po raz dawał maleńkie całusy. Wolał jednak obcałowywać maleńkie ciałko swojego dziecka. Strasznie nie mógł się doczekać.
– Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę – rzekła ciężko Astrid, biorąc głęboki wdech. Od kilku dniu jej życie polegało na tym, że leżała w łóżku, czytała książki i biegała do łazienki.
– Wytrzymaj jeszcze trochę – szepnął mąż, wspinając się na poduszki, by cmoknąć żonę w policzek. Przytulił ją mocno do siebie. Wiedział, że Astrid ciężko przechodziła ten czas. Noszenie dziecka było znacznie większym wyzwaniem niż oboje się spodziewali.
– Dziś wpadnie Ethan na kolację – zaczęła temat wojowniczka, mocniej wtulając się w ukochanego. Czkawka trzymał więc ją z przyjemnością.
– Może przyprowadzi w końcu swoją dziewczynę zamiast się ukrywać po kątach? – Zachichrał szatyn, a zaraz po nim blondynka.
– Jest nieśmiały – broniła brata, ale nie mogła ukryć złośliwego uśmiechu. Każdy na Berk wiedział, że syn Hoffersona i dziewczyna imieniem Gabriela spotkali się, ale nigdy nie na widoku.
Małżeństwo poleżało jeszcze chwilę, aż w końcu wódz zszedł niechętnie z łóżka. Założył kamizelkę i nachylił się nad twarzą ukochanej. Ta pstryknęła go w nos.
– Wracaj szybko – rzekła. Położyła dłonie na policzkach męża i uśmiechnęła się miło. On zaś odwzajemnił ten uroczy, niewinny uśmiech.
– Będę wieczorem. Poproszę mamę, żeby wpadła do ciebie – odparł na to i cmoknął ją krótko w malinowe usta. Astrid skinęła głową i pożegnała ukochanego, rzucając się z powrotem na poduszki. Chwilę później już zmorzył jej sen, a przecież kobiecie w ciąży wolno wszystko. Nawet drzemać w samo południe.
Czkawka pracował w porcie, pomagając rybakom wyciągnąć ogromny połów. Smoki pomagały przy łodziach, które właśnie dostarczały kolejne kilogramy świeżych śledzi. W takich momentach wódz miał ochotę po prostu wskoczyć na grzbiet Szczerbatka i chociaż na chwilę wznieść się w powietrze i odpocząć od niezbyt przyjemnego zapachu ryb i spoconych mężczyzn. Ale smok musiał wybyć na kilka dni. Sam chciał zajrzeć do swojej smoczej rodziny. Małe nocne furie rosły jak na drożdżach. Jeźdźcy z Berk mieli okazję zobaczyć maluchy alfy.
– Dobra, rozłóżmy ryby do sieci. Rano dokończymy – zdecydował wódz, na co rybacy przystali bez żadnego "ale". Słońce powolutku chyliło się ku końcowi, zwiastując kolorowy zachód.
Kiedy praca była już zakończona, Czkawka miał zamiar odwiedzić Nate'a i Lauren. Małżeństwo chciało spędzić chociażby godzinkę z przyjacielem, ale wódz został zatrzymany w połowie drogi przez Ethana. Mężczyzna wyglądał na mocno przestraszonego.
– Czkawka! – Blondyn złapał szwagra za ramiona i schylił głowę, łapiąc powietrze. Zmieszany jeździec zmarszczył czoło, nie wiedząc, co się dzieje. – Zaczęło się!
– Co się zaczęło? – Spytał szatyn. Ethan westchnął głęboko.
– No, Astrid zaczęła rodzić! – Powiedział, a jego głos zadrżał. Czkawka natychmiast otworzył szeroko oczy i ruszył w stronę swojego domu, gdzie jego dziecko miało przyjść na świat lada moment.
Wódz otworzył gwałtownie drzwi do swej chaty. Z progu usłyszał stłamszone głosy dochodzące z sypialni. Natychmiast skierował się na górę i wszedł do pokoju. Astrid wpół leżała na wielkim łóżku, mając pod sobą futra. Oddychała szybko, automatycznie masując brzuch. Obok niej siedziała Valka, trzymając synową za rękę. Zobaczywszy syna, uśmiechnęła się lekko.
– Dobrze, że już jesteś – wyznała matka. Astrid spojrzała na męża i wyciągnęła rękę, którą wódz chwycił mocno.
– Przejdziemy przez to razem – obiecał czułe i spokojnie odgarnął grzywkę z jej spoconego czoła. Kobieta skrzywiła się w przypływie kolejnego skurczu.
– Boje się – rzekła, mocniej zaciśniając dłoń ukochanego. Patrzyła w jego oczy z przerażeniem, a zarazem jakby prosiła o pomoc. Czkawka usiadł blisko niej. Właściwy poród jeszcze się nie zaczął, więc przebywająca w pomieszczeniu Hana, kobieta pomagająca rodzącym kobietom, podała jej środek przeciwbólowy, który jednak zbyt wiele nie pomagał.
– Będę przy tobie. A potem możesz mnie za to zabić – zażartował, jednak jego żonie nie było do śmiechu. Skrzywiła się, odchylając głowę do tyłu i zaczerpując powietrza.
– Oj, to będzie czysta przyjemność. Na Odyna...– Mruknęła. Jej dłonie masowały duży brzuszek. Czkawka pocałował jej złotą głowę i przytulił mocno.
– Damy radę. Jesteś w końcu wojowniczką.
Blondynka uśmiechnęła się słabo. Po niemal godzinie delikatnych skurczów, ból zaczął narastać. Astrid próbowała nie krzyczeć zbyt głośno, ale nie dała rady. Czuła jak każda część ciała ją rozrywa od środka.
– Ile jeszcze? – Warknęła, kiedy po raz kolejny kazano jej przeć. Poród trwał już od sześciu godzin. Nad Berk wisiała już głucha noc, tylko z domu wodza słuchać było wrzaski. Mieszkańcy, zaalarmowani ważnym wydarzeniem, zebrali się na chwilę przed chatą przywódcy, czekając na jakiekolwiek wieści. Każdy czekał na kolejnego potomka Haddocków. Jeźdźcy Berk przesiadywali w salonie na dole, nie chcąc opuszczać przyjaciół w tak ważnym momencie. Co jakiś czas wchodzili do sypialni małżeństwa, ale natychmiast ich wyrzucano. Nikt nie chciał zadzierać ze zdenerwowaną Astrid.
– Jeszcze trochę, skarbie. Dobrze ci idzie – mówił do niej mąż, pomagając jak tylko mógł. Wojowniczka miała mokre policzki od płaczu i potu, ale dzielnie starała się, żeby dziecko przyszło na świat.
Młoda kobieta raz po raz starała się przeć z całej siły. Nie wiedziała, ile poród już trwał. Czuła się jak w transie, wszystko kręciło się przed jej oczyma. Głosy osób do niej mówiących mieszały się i dziewczyna nie miała pojęcia, kto do niej mówi. Nie czuła nawet uścisku męża na jej ręce. Valka ocierała co jakiś czas jej czoło, ale i tak po chwili pot zakrywał całą jej twarz.
Po kolejnej godzinie usłyszała głośny, niemal irytujący krzyk nowonarodzonego. Dziewczyna opadła na poduszki, dysząc ciężko. Zamknęła oczy na moment i dopiero po chwili je otworzyła, kiedy szczęśliwy Czkawka ucałował głowę ukochanej kobiety, która właśnie wydała na świat ich pierwsze dziecko.
– Udało ci się, skarbie – rzekł miękko, przytulając ją lekko. Astrid uśmiechnęła się szeroko. Dzieciątko było szybko odłączone od matki i delikatnie myte. Futra były zabrudzone krwią, ale nikt nie komentował nawet wyglądu żony wodza.
– Nasze maleństwo – wyszeptała, otwierając oczy. Valka z uśmiechem owinęła maluszka w delikatną chustę i z największą ostrożnością podała je w ramiona zmęczonej, ale szczęśliwej Astrid.
– Cześć, kochanie – powiedziała blondynka, a po policzku stoczyła się pierwsza łza. Noworodek zaciskał mocno rączki, pomrukując cicho. Widocznie, maleństwo nie było zadowolone, że musiało opuścić wygodne lokum u mamy.
– Nie chcecie poznać płci? – Zaśmiała się Hana, myjąc ręce mocnym alkoholem, by się zdezynfekować. Świeżo upieczona mama odwinęła jasny materiał i zaśmiała się szczerze.
– Tym razem przegrałam – przyznała, patrząc szklącymi się oczyma na ukochanego. Czkawka zamrugał gwałtownie.
– Dziewczynka? – Zapytał z gulą w gardle. Blondynka pokiwała żwawo głową i powróciła z uśmiechem do swojej córeczki. Pogładziła z czułością jej główkę, a potem ucałowała maleńkie czółko. Kiedy Astrid przekazała dziecko mężowi, który również nie krył wzruszenia. Tyle czekał na to maleństwo. Nie mógł się doczekać aż potrzyma w ramionach swoją kruszynkę, aż poczuje jej cudowne rączki, stópki, brzuszek.
– Takie maleństwo, a wnosi mnóstwo radości – rzekł wódz, podtrzymując główkę córki. Mała zamachała ponownie rączkami i kopnęła kocyk. Astrid ułożyła głowę na ramieniu męża i ze szczęściem obserwowała jak Czkawka bawi się kilkoma cienkimi włoskami dziecka.
– Można? – Małżeństwo usłyszało pytanie znajomego głosu. Spojrzeli w kierunku drzwi, zauważając Bjorna, a za nim postaci przyjaciół.
– Pewnie. Przywitaj się ze swoją wnuczką – rzuciła z uśmiechem Astrid. Jej ojciec wszedł chętnie do środka i podszedł do wodza, który wciąż trzymał córeczkę.
Bjorn zamrugał kilka razy, nie chcąc się rozkleić. Ale każdy widział poruszenie w jego jasnych oczach. Mężczyzna pochwycił dziewczynkę na swoje ręce i zaczął gaworzyć do niej. Reszta przyjaciół otoczyła wojownika, zaczynając rozczulać się nad potomkiem Haddocków.
– Wiesz co, Astrid, muszę ci powiedzieć, że straciłem głowę dla innej kobiety – zaśmiał się mąż, obejmując żonę i delikatnie kładąc ją na siebie. Była wyczerpana i potrzebowała mnóstwo odpoczynku.
– Myślę, że jakoś dam radę podzielić się mężem – zachichrała, znajdując jego dłoń i ściskając. Małżeństwo oglądało z uśmiechem jak przyjaciele i najbliżsi rozczulają się nad ich córeczką. Teraz już każdy musiał mieć ją na rękach przynajmniej na chwilę.
– A w ogóle, jak nasza mała księżniczka ma na imię? – Rzucił Ethan, trzymając siostrzenicę blisko piersi. Bał się, że zrobi jej krzywdę, więc z największą ostrożnością usiadł w fotelu i położył dziewczynkę na swych nogach. Jego palec utkwił w maleńkiej piąstce dziewczynki.
– Ingrid – powiedział wódz z dumą. Każdy uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wcześniej Czkawka i Astrid ustalili, że jeśli urodzi się dziewczyna, imię wybierze wódz, a jeśli chłopiec – imię nada mu blondynka. Jednak małżeństwo nie wyjawiło sobie wzajemnie pomysłów na imiona.
– Kocham cię. Strasznie – wyszeptał jej wprost do ucha i schylił się, odnajdując usta żony. Ta mruknęła z przyjemnością, oddając się tej czynności bez problemu.
Życie Czkawki wróciło do normy, jednak tym razem było o wiele szczęśliwsze. Miał przy sobie ukochane osoby. Matkę, żonę, przyjaciół, no i oczywiście maleńką córeczkę, którą kochał najmocniej na świecie. Wódz nawet nie pomyślał, że doczeka się takiego szczęścia, którym obdarują go bogowie. Siedział teraz z Astird i Valką nad stawem. Było gorące, letnie popołudnie, więc szatyn zgodził się, aby wikingowie wzięli wolne na ten dzień. Sam chętnie skorzystał z wolnych godzin, spędzając je z rodziną nad wodą. Szczerbatek leżał blisko przyjaciela, czerpiąc przyjemność z drapania. Astrid leżała na ramieniu męża, odpoczywając, zaś Valka i Ethan zabawiali Ingrid w wodzie. Dziewczynka miała już trzy miesiące.
– Jest tak idealnie, że nie mam ochoty się stąd ruszać – wymruczała Astrid do męża. Wódz uśmiechnął się, zgadzając w duchu z żoną.
– Więc nie ruszajmy się – odparł i wstał po chwili, by dołączyć do córeczki. Ingrid z uśmiechem złapała tatę za dłoń i przyciągnęła do siebie. Wódz zaśmiał się i będąc tylko w spodniach i koszuli wszedł do wody. Wziął małą na ręce i delikanie zanurzył ją po pas.
– Fajnie? – Zagaworzył szatyn do dziewczynki. Ingrid kopała w wodę, uśmiechając się na swój uroczy sposób. Astrid postanowiła też dołączyć. Weszła do ciepłej wody i podszeła do swej rodziny. Poprawiła chustę na głowie córeczki i zaczepnie ochlapała ją delikatnie.
Czkawka bawił się ze swoją ukochaną rodziną długie chwile. Szczerbatek skakał gdzieś w tyle, przewracając Ethana do wody. Valka zajadała świeże owoce, obserwując jak najbliższe jej osoby są szczęśliwe i zdrowe. Spojrzała automatycznie w górę i uśmiechnęła się, wierząc, że Stoick również może cieszyć się z tak pięknego widoku.
To był ostatni rozdział ma tym blogu. Mam nadzieję, że zakończenie Was zadowala :>
Cieszę się, że mogłam go prowadzić przez niemal trzy lata. Dziękuję wszystkim za każdy komentarz, słowa wsparcia i za to, że ciągle cierpliwie czekaliście na każdy kolejny rozdział. Jesteście niesamowici. Dzięki tak świetnym czytelnikom, fanom tego bloga, naprawdę poczułam, że mogę komuś sprawić przyjemność.
Jeszcze raz bardzo dziękuję 💕
PS. Jeśli nadal jesteście zainteresowani historiami o jws, zajrzyjcie na mojego Wattpada - Smilee_e. Jest tego naprawdę sporo. 😉
No i przyjemnych wakacji, kochani!
czwartek, 7 czerwca 2018
wtorek, 5 czerwca 2018
Bitwa o Berk, część III
Astrid czuła mocny opór powietrza, które niemal zmiotło ją z grzbietu Szczerbatka. Dziewczynie źle się siedziało bez siodła, ale był to najmniejszy problem. Wzrokiem próbowała odszukać Czkawki. Wszędzie panował dym spowodowany palącymi się łodziami. Wrogie oddziały bez ustanku atakowały jeźdźców z Berk, którzy z ogromnym wysiłkiem odparowywali strzały żołnierzy.
– Gdzie on jest...– Wymruczała do siebie młoda kobieta. Ciężko było jej dostrzec męża w dzikim tłumie. Szczerbatek, pomimo wybitnego wzroku, również miał z tym problem. W końcu furia zapikowała w dół, lądując ostro na ledwo płynącej łodzi. Na pokładzie znajdował się Sączysmark wraz z Czkawką, którzy nie mogli uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stał Szczerbatek, który jakby nic się nie działo, podskoczył radośnie do wodza, przewalając go na plecy. Smok zaczął lizać mężczyznę po twarzy, ale ten nie wydawał się być tym zniesmaczony.
– Wróciłeś. Naprawdę wróciłeś – zachlipał Czkawka. Przytulił się mocno do ciepłej szyi gada, który wciąż nie krył swej radości.
– Masz niesamowite poczucie czasu – zaśmiał się Sączysmark, gładząc łeb czarnego smoka. Szczerbatek wywalił język i raz jeszcze liznął twarz przyjaciela.
– Mam nadzieję, że teraz pokażesz Drago, że nie tu czego szukać – rzuciła Astrid. Dziewczyna uśmiechnęła się krótko do męża i szybko cmoknęła go w policzek.
– Nie martw się, już się stąd lecę. Zabieram Wichurę. Jej noga nie wygląda za dobrze – dodała żoną wodza. Blondynka pogłaskała z czułością swą przyjaciółkę. Kiedy tylko Astrid odleciała w bezpieczne miejsce, Czkawka wskoczył na grzbiet nocnej furii.
Poczuł w końcu, że jego życie znów nabiera kolorów. Tak strasznie tęsknił za dotykiem tych zimnych łusek, za pomrukiem swojego ukochanego, smoczego przyjaciela. Hakokieł odparł kolejną salwę strzał, zasłaniając przy tym Szczerbatka, który rozłożywszy skrzydła, ryknął potężnie. Chwilę później z ciemnego nieba poleciały ciemne kulki z prędkością tak szybko, że Czkawka ledwo rozpoznał w nich pozostałe nocne furie. Smoki wiedziały, co robić.
– Co powiesz na kolejną, wspólną bitwę, mordko? – Zapytał wódz. Smok odwrócił łeb i uśmiechnął się po swojemu, choć Czkawka mógł przysiąc, że był to uśmiech zadziorny – zupełnie w stylu Szczerbatka. Gad odbił się mocno, kołysząc przy tym łodzią i zniknął na moment w chmurze, by chwilę później zawrócić z ogromną prędkością.
I znów byli razem. Jeździec i smok. Oboje latali pomiędzy oddziałami wroga, taranując łodzie, pozbawiając przy tym życia nikczemnym osobom. Co jakiś czas wódz mijał znajome twarze, aż w końcu nalazł odwrót.
– Furie poradzą sobie same. Wy zabierzcie swoje smoki –rzucil Haddock do Nate'a. Mężczyzna nawet nie kwestionował rozkazu przywódcy. Piorun ledwo zionął, więc odciążenie go od bitwy było dosłownie wybawieniem od śmierci.
Szczerbatek wystrzelił kolejną plazmę, niszcząc przed ostatnią łódź. Wódz niemal od razu zaczął rozglądać się za Drago, który zaginął na początku bitwy.
– Widzisz gdzieś go? – Czkawka przekrzyknął wiatr. Szczerbatek zamruczał jednak cicho, nie zauważywszy znienawidzonego wroga. Jego bracia krążyli teraz pod chmurami, czekając cierpliwie na kolejne rozkazy swego alfy.
Nagle w ich stronę zostały wystrzelone strzały. Szczerbatek zapikował natychmiast, unikając uderzenia z bronią. Oczy wodza skierowały się na wprost. Gąszcz przykrywający skały poruszył się, a sekundę potem szatyn zauważył wystające lufki kusz i łuków.
– Niech to będzie już koniec, mordko – wyszeptał wódz do ucha przyjaciela. Smok zaryczał i wystrzelił dwie plazmy, które odbiły się od skał. Tuzin mężczyzn spadło martwych do morza. Szczerbatek nie pozwolił jednak, aby pozostali uciekli. Popędził do gąszczu, doskolane wiedząc, że za roślinami skryta jest jaskinia. Nocna furia straciła jeszcze ruchem skrzydeł pozostałych trzech ludzi. Reszta wyskoczyła do morza, dezertując.
– To bydlę musi tu być – mruknął szatyn. Nocna furia nastroiła się więc, lądując na zimną, kamienną podłogę. Czkawka zszedł z grzbietu przyjaciela i zapalił od razu piekło.
Jaskinia była ciemna i wąska. Jeźdźcowi wydawało się, że grota nie ma końca, ale czuł, że Drago nie miał innej drogi ucieczki. Nie mógł uwierzyć, że to koniec. Że zaraz wbije miecz w ciało Krwawdonia, który powinien zginąć już dawno temu...
Po kilku minutach dotarli do końca. Ściana jaskini była lekko połyskująca w świetle ognia piekła Czkawki. Mężczyzna zmarszczył czoło. Przecież nie ma innej drogi ucieczki.
Szczerbatek najeżył się, usłyszawszy ciche, powolne kroki. Przed nimi wyłoniła się postać postawnego mężczyzny, w którym Czkawka od razu rozpoznał Krwawdonia. Wyciągnął więc przed siebie broń i uniósł dumnie brodę.
– Przegrałeś. Nie masz dokąd uciec – rzekł wódz. Jego oczy uważnie śledziły każdy krok wroga, który wydawał się być zrezygnowany całym tym zajściem. Zupełnie jakby pogodził się z porażką. I ze śmiercią, która zaraz miała nadejść.
– Może. Ale ty również przegrałeś. Nawet nie wiesz, ilu ludzi przez ciebie dziś zginęło – odparł chłodno mężczyzna. Krwawdoń rzucił okiem na Szczerbatka, który obnażył swe ostre zęby. W każdej chwili był gotowy zakończyć nędzne życie Drago jednym spulnięciem plazmy.
– Każdy wiedział, jaka jest cena – powiedział po chwili szatyn. Nie spuszczał broni nawet na centymetr. I choć wiedział, że to prawda - że każdy liczył się z tym, iż nie może wrócić po bitwie. Ale jako wódz, protektor wszystkich swych ludzi czuł się źle z myślą, że polegli nie powstaną już, by zawitać do swoich rodzin. Nie ucałują ukochanej, ukochanego, nie zobaczą jak ich potomstwo stawia pierwsze korki, nie ujrzą po raz kolejny wschodu pięknego słońca. Dla nich czas już się skończył. W takich chwilach młody wódz był po prostu dobity do samego dna. Gdyby mógł, wziąłby ciężar wszystkich swych podopiecznych. Ale był tylko człowiek, który choćby starał się jak mógł, nie potrafił uchronić swych ludzi przed tym, co i tak było nieuniknione.
– Wiesz kto mówi takie słowa? Słabi przywódcy szukający kiepskich wymówek.
Drago zatrzymał się w pół kroku i z lekkim uśmieszkiem popatrzył na zdenerwowanego wodza. Czkawka zaś miał skierowany wzrok na dół.
Znów próbuje namącić mi w głowie. Przeszło przez myśl jeźdźcowi. Młody mężczyzna wziął głęboki wdech i spojrzał na Szczerbatka.
– Zrób to – wyszeptał z drżącym głosem. Nocna furia warknęła nisko, otwierając paszczę.
Chwilę później było już po wszystkim.
Powrót do wioski zajął im zaledwie piętnaście minut. Nocne furie z przyjemnością eskortowały nowych przyjaciół do centrum Berk, gdzie na wodza czekali jej mieszkańcy. Widok stada alfy sprawił, że ludzie z początku przestraszyli się, ale rozpoznawszy Szczerbatka wznieśli radosne okrzyki. Kobiety przytulały wdzięcznie swego przywódcę, dziękując za ochronę domu. Czkawka jednak nadal miał mizerny humor. Pomimo powrotu przyjaciela i zwycięstwa nad ogromnym oddziałem wroga, nie potrafił spojrzeć w oczy tym, którzy wraz z tą wojną utracili cząstkę siebie.
– Ethan – powiedział z ulgą szatyn, widząc swojego szwagra. Mężczyzna podszedł, lekko kulejąc na lewą nogę. Obaj przyjaciele przytulili się mocno, czując szczęście, że są cali. – Jak straty?
Blondyn westchnął smutno i odszedł z jeźdźcem na stronę. Mężczyźni usiedli na schodach twierdzy. Przez chwilę oglądali ludzi, którzy kręcili się, szukając krewnych.
– Na pierwszej linii sześćdziesiąt dwa ciała. Na drugiej siedem, na ostatniej jedna osoba.
Czkawka zamknął oczy, wstrzymując łzy. Przecież to normalne w świecie, że inny oddają swe życie, by chronić pozostałych. To zaszczyt dla wikinga zginąć na polu bitwy. Teraz mogą być w znacznie lepszym miejscu.
– Ile smoków zginęło? – Pytał dalej, choć bał się odpowiedzi. Ethan podrapał się w głowę.
– Z tego co mówiła mi Gabriela, czternaście. Ale może być więcej, nie wiemy, ile poległo w morzu – wyjaśnił smtinym głosem. Wódz tylko skinął głową, dziękując tym samym za informacje. Spojrzał z ciężkim sercem na pomnik swego ojca i uśmiechnął się lekko. Stoick zapewne by powiedział, że zrobił to, co dobry wódz na pewno by wybrał.
Czkawka powstał. Czuł narastający ból w ramieniu, ale nie chciał na razie załatwiać się raną. Szatyn chrząknął cicho, kierując spojrzenie do rozjuszonego ludu.
– Posłuchajcie mnie – rzekł donośnie. – Berk zwyciężała. Pokazaliśmy, że my, wikingowie, nie poddamy się łatwo. Nawet jeśli najgorszy z najgorszych wrogów zadrze z naszym domem. Nie ma słów by wyrazić mą podziękę dla tych, którzy polegli na tej ziemi. Jestem ogromnie wdzięczny wam. Za to, że w obliczu śmierci potrafiliście stanąć u mego boku.
Ludzie uśmiechali się szeroko do przywódcy. Zmęczone, ubrudzone twarze nie przeszkadzały im w cieszeniu się nad wygraną.
– Chcę podziękować również mojemu przyjacielowi. To dzięki Szczerbatkowi i jego braciom zdołaliśmy pokonać Drago. Jestem przekonany, że każdy poległy smok i wiking przebywają w zasłużonych miejscach. Miejmy tylko nadzieję, że i nam przyjdzie kiedyś zasiąść u stołu Odyna, ciesząc się, że dane było nam ich spotkać.
Czkawka zaczął uśmiechać się do swych ukochanych ludzi, którzy niemal automatycznie zaczęli skandować jego imię. Haddock schylił się, jeszcze raz dziękując za pomoc, jaką otrzymał.
Mieszkańcy nie mogli jednak odpocząć. Kiedy tylko wzięli po kilka łyków świeżej wody, zaczęli zbierać ciała zabitych. Układali je na stosach łodzi, by następnie posłać ją daleko w morze, aby zabrała poległych do samego Odyna. Czkawka zaś siedział przy studni, cierpliwie czekając, aż Lauren obmyje i oczyści ranę.
– Miałeś szczęście. Gdyby strzała przeszła głębiej, mógłbyś nawet i stracić rękę – wymruczała, upewniając się, że rana została idelanie zdezynfekowana. Zielonooki mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
– Nie zdziwiłbym się – odparł, ponownie zakładając koszulę. Pomimo trwającej zimy, powietrze było przyjemnie chłodne. Ciemne chmury rozproszyły się, jakby nie chciały dokładać markotnego humoru mieszkańcom.
– Widziałaś może Astrid? – Spytał z nadzieją wódz. Szatynka w tym czasie chowała narzędzia, by móc iść pomagać kolejnym potrzebującym.
– Chyba pomaga przy łodziach – uśmiechnęła się do niego i odeszła. Czkawka ubrał się już do końca. Wyciągnął twarz w stronę słońca, ale nie dane było mu nacieszyć się odpoczynkiem. Zimny język Szczerbatka musnął jego głowę.
– Cześć, mordko – uśmiechnął się szatyn, głaszcząc gada. Ten zamruczał zadowolony. Wódz domyślał się, że nocna furia chce się w ten sposób pożegnać. I Czkawkę wcale to nie bolało. Doskolane rozumiał potrzebę powrotu przyjaciela do swoich braci. – Cieszę się, że cię mam.
Szczerbatek wyjął łeb spod przyjemnie ciepłych dłoni szatyna i usiadł przed nim. Pozostałe nocne furie kręciły się koło twierdzy, jednak nie pozwoliły, aby ktokolwiek do nich podszedł.
– Wiem, że musisz wracać. Oni cię potrzebują – pogładził z czułością policzek przyjaciela. Szczerbatek wydobył z nozdrzy stróżkę dymu i ku zaskoczeniu Czkawki ryknął głośno w kierunku swych braci. Nocne furie ożywiły się natychmiast i z ostrożnością podleciały do swego przywódcy. Smok zamruczał coś do pierwszego gada ze swego rodzaju, następnie odwrócił się do ludzkiego przyjaciela.
Czkawka jednak nic nie rozumiał i dopiero kiedy Szczerbatek uniósł ogon i zaczął nim uderzać, domyślił się. Wódz otworzył szeroko usta i oczy, do których cisnęły się łzy.
Jego przyjaciel chce zostać.
– Mordko...– Wychlipał szatyn, biorąc do rąk czarną, automatyczną lotkę. – Jesteś pewien?
Smok przewrócił oczyma, co rozbawiło stojących nieopodal wikingów. Czkawka podszedł wolno do smoka i mocno się do niego przytulił. Nie dbał o to, że patrzy na niego połowa wioski. Nie sądził, że ten dzień może skończyć się tak dobrze.
Astrid czuła mocny opór powietrza, które niemal zmiotło ją z grzbietu Szczerbatka. Dziewczynie źle się siedziało bez siodła, ale był to najmniejszy problem. Wzrokiem próbowała odszukać Czkawki. Wszędzie panował dym spowodowany palącymi się łodziami. Wrogie oddziały bez ustanku atakowały jeźdźców z Berk, którzy z ogromnym wysiłkiem odparowywali strzały żołnierzy.
– Gdzie on jest...– Wymruczała do siebie młoda kobieta. Ciężko było jej dostrzec męża w dzikim tłumie. Szczerbatek, pomimo wybitnego wzroku, również miał z tym problem. W końcu furia zapikowała w dół, lądując ostro na ledwo płynącej łodzi. Na pokładzie znajdował się Sączysmark wraz z Czkawką, którzy nie mogli uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stał Szczerbatek, który jakby nic się nie działo, podskoczył radośnie do wodza, przewalając go na plecy. Smok zaczął lizać mężczyznę po twarzy, ale ten nie wydawał się być tym zniesmaczony.
– Wróciłeś. Naprawdę wróciłeś – zachlipał Czkawka. Przytulił się mocno do ciepłej szyi gada, który wciąż nie krył swej radości.
– Masz niesamowite poczucie czasu – zaśmiał się Sączysmark, gładząc łeb czarnego smoka. Szczerbatek wywalił język i raz jeszcze liznął twarz przyjaciela.
– Mam nadzieję, że teraz pokażesz Drago, że nie tu czego szukać – rzuciła Astrid. Dziewczyna uśmiechnęła się krótko do męża i szybko cmoknęła go w policzek.
– Nie martw się, już się stąd lecę. Zabieram Wichurę. Jej noga nie wygląda za dobrze – dodała żoną wodza. Blondynka pogłaskała z czułością swą przyjaciółkę. Kiedy tylko Astrid odleciała w bezpieczne miejsce, Czkawka wskoczył na grzbiet nocnej furii.
Poczuł w końcu, że jego życie znów nabiera kolorów. Tak strasznie tęsknił za dotykiem tych zimnych łusek, za pomrukiem swojego ukochanego, smoczego przyjaciela. Hakokieł odparł kolejną salwę strzał, zasłaniając przy tym Szczerbatka, który rozłożywszy skrzydła, ryknął potężnie. Chwilę później z ciemnego nieba poleciały ciemne kulki z prędkością tak szybko, że Czkawka ledwo rozpoznał w nich pozostałe nocne furie. Smoki wiedziały, co robić.
– Co powiesz na kolejną, wspólną bitwę, mordko? – Zapytał wódz. Smok odwrócił łeb i uśmiechnął się po swojemu, choć Czkawka mógł przysiąc, że był to uśmiech zadziorny – zupełnie w stylu Szczerbatka. Gad odbił się mocno, kołysząc przy tym łodzią i zniknął na moment w chmurze, by chwilę później zawrócić z ogromną prędkością.
I znów byli razem. Jeździec i smok. Oboje latali pomiędzy oddziałami wroga, taranując łodzie, pozbawiając przy tym życia nikczemnym osobom. Co jakiś czas wódz mijał znajome twarze, aż w końcu nalazł odwrót.
– Furie poradzą sobie same. Wy zabierzcie swoje smoki –rzucil Haddock do Nate'a. Mężczyzna nawet nie kwestionował rozkazu przywódcy. Piorun ledwo zionął, więc odciążenie go od bitwy było dosłownie wybawieniem od śmierci.
Szczerbatek wystrzelił kolejną plazmę, niszcząc przed ostatnią łódź. Wódz niemal od razu zaczął rozglądać się za Drago, który zaginął na początku bitwy.
– Widzisz gdzieś go? – Czkawka przekrzyknął wiatr. Szczerbatek zamruczał jednak cicho, nie zauważywszy znienawidzonego wroga. Jego bracia krążyli teraz pod chmurami, czekając cierpliwie na kolejne rozkazy swego alfy.
Nagle w ich stronę zostały wystrzelone strzały. Szczerbatek zapikował natychmiast, unikając uderzenia z bronią. Oczy wodza skierowały się na wprost. Gąszcz przykrywający skały poruszył się, a sekundę potem szatyn zauważył wystające lufki kusz i łuków.
– Niech to będzie już koniec, mordko – wyszeptał wódz do ucha przyjaciela. Smok zaryczał i wystrzelił dwie plazmy, które odbiły się od skał. Tuzin mężczyzn spadło martwych do morza. Szczerbatek nie pozwolił jednak, aby pozostali uciekli. Popędził do gąszczu, doskolane wiedząc, że za roślinami skryta jest jaskinia. Nocna furia straciła jeszcze ruchem skrzydeł pozostałych trzech ludzi. Reszta wyskoczyła do morza, dezertując.
– To bydlę musi tu być – mruknął szatyn. Nocna furia nastroiła się więc, lądując na zimną, kamienną podłogę. Czkawka zszedł z grzbietu przyjaciela i zapalił od razu piekło.
Jaskinia była ciemna i wąska. Jeźdźcowi wydawało się, że grota nie ma końca, ale czuł, że Drago nie miał innej drogi ucieczki. Nie mógł uwierzyć, że to koniec. Że zaraz wbije miecz w ciało Krwawdonia, który powinien zginąć już dawno temu...
Po kilku minutach dotarli do końca. Ściana jaskini była lekko połyskująca w świetle ognia piekła Czkawki. Mężczyzna zmarszczył czoło. Przecież nie ma innej drogi ucieczki.
Szczerbatek najeżył się, usłyszawszy ciche, powolne kroki. Przed nimi wyłoniła się postać postawnego mężczyzny, w którym Czkawka od razu rozpoznał Krwawdonia. Wyciągnął więc przed siebie broń i uniósł dumnie brodę.
– Przegrałeś. Nie masz dokąd uciec – rzekł wódz. Jego oczy uważnie śledziły każdy krok wroga, który wydawał się być zrezygnowany całym tym zajściem. Zupełnie jakby pogodził się z porażką. I ze śmiercią, która zaraz miała nadejść.
– Może. Ale ty również przegrałeś. Nawet nie wiesz, ilu ludzi przez ciebie dziś zginęło – odparł chłodno mężczyzna. Krwawdoń rzucił okiem na Szczerbatka, który obnażył swe ostre zęby. W każdej chwili był gotowy zakończyć nędzne życie Drago jednym spulnięciem plazmy.
– Każdy wiedział, jaka jest cena – powiedział po chwili szatyn. Nie spuszczał broni nawet na centymetr. I choć wiedział, że to prawda - że każdy liczył się z tym, iż nie może wrócić po bitwie. Ale jako wódz, protektor wszystkich swych ludzi czuł się źle z myślą, że polegli nie powstaną już, by zawitać do swoich rodzin. Nie ucałują ukochanej, ukochanego, nie zobaczą jak ich potomstwo stawia pierwsze korki, nie ujrzą po raz kolejny wschodu pięknego słońca. Dla nich czas już się skończył. W takich chwilach młody wódz był po prostu dobity do samego dna. Gdyby mógł, wziąłby ciężar wszystkich swych podopiecznych. Ale był tylko człowiek, który choćby starał się jak mógł, nie potrafił uchronić swych ludzi przed tym, co i tak było nieuniknione.
– Wiesz kto mówi takie słowa? Słabi przywódcy szukający kiepskich wymówek.
Drago zatrzymał się w pół kroku i z lekkim uśmieszkiem popatrzył na zdenerwowanego wodza. Czkawka zaś miał skierowany wzrok na dół.
Znów próbuje namącić mi w głowie. Przeszło przez myśl jeźdźcowi. Młody mężczyzna wziął głęboki wdech i spojrzał na Szczerbatka.
– Zrób to – wyszeptał z drżącym głosem. Nocna furia warknęła nisko, otwierając paszczę.
Chwilę później było już po wszystkim.
Powrót do wioski zajął im zaledwie piętnaście minut. Nocne furie z przyjemnością eskortowały nowych przyjaciół do centrum Berk, gdzie na wodza czekali jej mieszkańcy. Widok stada alfy sprawił, że ludzie z początku przestraszyli się, ale rozpoznawszy Szczerbatka wznieśli radosne okrzyki. Kobiety przytulały wdzięcznie swego przywódcę, dziękując za ochronę domu. Czkawka jednak nadal miał mizerny humor. Pomimo powrotu przyjaciela i zwycięstwa nad ogromnym oddziałem wroga, nie potrafił spojrzeć w oczy tym, którzy wraz z tą wojną utracili cząstkę siebie.
– Ethan – powiedział z ulgą szatyn, widząc swojego szwagra. Mężczyzna podszedł, lekko kulejąc na lewą nogę. Obaj przyjaciele przytulili się mocno, czując szczęście, że są cali. – Jak straty?
Blondyn westchnął smutno i odszedł z jeźdźcem na stronę. Mężczyźni usiedli na schodach twierdzy. Przez chwilę oglądali ludzi, którzy kręcili się, szukając krewnych.
– Na pierwszej linii sześćdziesiąt dwa ciała. Na drugiej siedem, na ostatniej jedna osoba.
Czkawka zamknął oczy, wstrzymując łzy. Przecież to normalne w świecie, że inny oddają swe życie, by chronić pozostałych. To zaszczyt dla wikinga zginąć na polu bitwy. Teraz mogą być w znacznie lepszym miejscu.
– Ile smoków zginęło? – Pytał dalej, choć bał się odpowiedzi. Ethan podrapał się w głowę.
– Z tego co mówiła mi Gabriela, czternaście. Ale może być więcej, nie wiemy, ile poległo w morzu – wyjaśnił smtinym głosem. Wódz tylko skinął głową, dziękując tym samym za informacje. Spojrzał z ciężkim sercem na pomnik swego ojca i uśmiechnął się lekko. Stoick zapewne by powiedział, że zrobił to, co dobry wódz na pewno by wybrał.
Czkawka powstał. Czuł narastający ból w ramieniu, ale nie chciał na razie załatwiać się raną. Szatyn chrząknął cicho, kierując spojrzenie do rozjuszonego ludu.
– Posłuchajcie mnie – rzekł donośnie. – Berk zwyciężała. Pokazaliśmy, że my, wikingowie, nie poddamy się łatwo. Nawet jeśli najgorszy z najgorszych wrogów zadrze z naszym domem. Nie ma słów by wyrazić mą podziękę dla tych, którzy polegli na tej ziemi. Jestem ogromnie wdzięczny wam. Za to, że w obliczu śmierci potrafiliście stanąć u mego boku.
Ludzie uśmiechali się szeroko do przywódcy. Zmęczone, ubrudzone twarze nie przeszkadzały im w cieszeniu się nad wygraną.
– Chcę podziękować również mojemu przyjacielowi. To dzięki Szczerbatkowi i jego braciom zdołaliśmy pokonać Drago. Jestem przekonany, że każdy poległy smok i wiking przebywają w zasłużonych miejscach. Miejmy tylko nadzieję, że i nam przyjdzie kiedyś zasiąść u stołu Odyna, ciesząc się, że dane było nam ich spotkać.
Czkawka zaczął uśmiechać się do swych ukochanych ludzi, którzy niemal automatycznie zaczęli skandować jego imię. Haddock schylił się, jeszcze raz dziękując za pomoc, jaką otrzymał.
Mieszkańcy nie mogli jednak odpocząć. Kiedy tylko wzięli po kilka łyków świeżej wody, zaczęli zbierać ciała zabitych. Układali je na stosach łodzi, by następnie posłać ją daleko w morze, aby zabrała poległych do samego Odyna. Czkawka zaś siedział przy studni, cierpliwie czekając, aż Lauren obmyje i oczyści ranę.
– Miałeś szczęście. Gdyby strzała przeszła głębiej, mógłbyś nawet i stracić rękę – wymruczała, upewniając się, że rana została idelanie zdezynfekowana. Zielonooki mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
– Nie zdziwiłbym się – odparł, ponownie zakładając koszulę. Pomimo trwającej zimy, powietrze było przyjemnie chłodne. Ciemne chmury rozproszyły się, jakby nie chciały dokładać markotnego humoru mieszkańcom.
– Widziałaś może Astrid? – Spytał z nadzieją wódz. Szatynka w tym czasie chowała narzędzia, by móc iść pomagać kolejnym potrzebującym.
– Chyba pomaga przy łodziach – uśmiechnęła się do niego i odeszła. Czkawka ubrał się już do końca. Wyciągnął twarz w stronę słońca, ale nie dane było mu nacieszyć się odpoczynkiem. Zimny język Szczerbatka musnął jego głowę.
– Cześć, mordko – uśmiechnął się szatyn, głaszcząc gada. Ten zamruczał zadowolony. Wódz domyślał się, że nocna furia chce się w ten sposób pożegnać. I Czkawkę wcale to nie bolało. Doskolane rozumiał potrzebę powrotu przyjaciela do swoich braci. – Cieszę się, że cię mam.
Szczerbatek wyjął łeb spod przyjemnie ciepłych dłoni szatyna i usiadł przed nim. Pozostałe nocne furie kręciły się koło twierdzy, jednak nie pozwoliły, aby ktokolwiek do nich podszedł.
– Wiem, że musisz wracać. Oni cię potrzebują – pogładził z czułością policzek przyjaciela. Szczerbatek wydobył z nozdrzy stróżkę dymu i ku zaskoczeniu Czkawki ryknął głośno w kierunku swych braci. Nocne furie ożywiły się natychmiast i z ostrożnością podleciały do swego przywódcy. Smok zamruczał coś do pierwszego gada ze swego rodzaju, następnie odwrócił się do ludzkiego przyjaciela.
Czkawka jednak nic nie rozumiał i dopiero kiedy Szczerbatek uniósł ogon i zaczął nim uderzać, domyślił się. Wódz otworzył szeroko usta i oczy, do których cisnęły się łzy.
Jego przyjaciel chce zostać.
– Mordko...– Wychlipał szatyn, biorąc do rąk czarną, automatyczną lotkę. – Jesteś pewien?
Smok przewrócił oczyma, co rozbawiło stojących nieopodal wikingów. Czkawka podszedł wolno do smoka i mocno się do niego przytulił. Nie dbał o to, że patrzy na niego połowa wioski. Nie sądził, że ten dzień może skończyć się tak dobrze.
Mam nadzieję, że się podobało :D
Nie martwcie się - został jeszcze jeden rozdział na tego bloga. Myślę, że pojawi się 7 czerwca :)
Trzymajcie się ciepło! 😃
niedziela, 3 czerwca 2018
Bitwa o Berk, część II
Wódz Berk, Nate oraz kilka innych żołnierzy Geralda czyhało w krzakach, bacznie obserwując główny statek Drago Krwawdonia. Na razie nikt nie zdołał zobaczyć głównego złoczyńcy, więc Czkawka zaczął podejrzewać, że Drago kryje się pod pokładem.
– Sami nie możemy zaatakować – wtrącił się Nate, zarzucając delikatnie dłoń na ramię swego wodza. Szatyn odwrócił głowę, spotykając smutne spojrzenie przyjaciela. I nagle sobie przypomniał. Nate'a i Drago łączy ta sama krew, do której młodzieniec nie zamierzał się przyznawać. Ale nie mógł też uciec od piętna przeszłości, która właśnie dała o sobie znać.
Haddock skinął po chwili głową. Atak dwóch smoków może być nieudany, więc po chwili obaj mężczyźni doszli do wniosku, że zawołają ludzi Geralda. Gromada łuczników powinna osłonić Wichurę i Pioruna.
Działali szybko, zwinne, lecz w miarę niezauważalnie. Po piętnastu minutach niemal setka ludzi sojusznika Berk czekała na rozkazy wodza oblężonej wyspy. Kiedy wszyscy ustawili się na swych pozycjach, Czkawka wskoczył na siodło Wichury. Chciał już wylatywać i sam rozprawić się z tym okrutnym człowiekiem. Chciał spojrzeć mu w oczy, wbijając miecz w zimne serce. Za ojca, za Berk, za niewinnych ludzi i smoki, które zginęły z ręki Krwawdonia.
– Dziś winy zostaną odkupione – wymruczał do siebie jeździec, zakładając maskę na twarz. Spojrzał na niespokojnego Nate'a i dał znać do odlotu. Dwa, szybkie smoki w mig znalazły się nad pierwszą łodzią, natychmiast zionąc ogniem.
– Gdy tylko go zobaczysz, daj znać – zakrzyknął wódz Berk do przyjaciela lecącego obok skrzydła Wichury. Nate skinął tylko głową i pokierował Piorunem w dół. Ponocnik zamachnął silnymi skrzydłami, powodując, że jeden z masztów złamał się w połowie.
Czkawka na razie nie atakował. Jego wzrok błądził po twarzach nieprzyjaciół, którzy w popłochu łapali za kusze i łuki, kierując wystrzały w kierunku dwóch smoków.
Kilkoro mężczyzn na pokładach padło od strzał pomocników Berk. Ludzie Geralda z sokolim wzrokiem wychwytywali cele, które chwilę później padały nieżywe na twarde deski łodzi.
Wódz Berk zawrócił śmiertnika i skierował smoczą przyjaciółkę do pierwszej łodzi. Wichura zaskrzeczała dziko, atakując silnym spulnięciem żagiel. Kilka strzał poleciało w jej stronę, lecz smoczyca sprytnie wyminęła groty, robiąc dwie szybkie beczki.
– O to chodzi! – Krzyknął wódz, drapiąc śmiertnika po szyi. Wichurze nie zajęło dużo czasu, by wykurzyć całą załogę z pokładu. Ludzie padli martwi, inni zaś wskakiwali do zimnego morza, dezertując.
– Ląduj, mała.
Smoczyca zamachnęła skrzydłami, a jej długie szpony wbiły się w burtę. Czkawka zszedł natychmiast, zapalając piekło. Łódź zakołysała się nieco, kiedy Wichura odbiła się, by pilnować wodza z góry.
Szatyn zerknął jeszcze w przód, jak Piorun świetnie radzi sobie z zniszczeniem ostatniego statku. Haddock schylił się, chwytając od razu za dźwignię od klapy. Otworzyszy ją wszedł do środka, lecz nie zauważył niczego podejrzanego. Spodziewał się pułapek, ale niższy poziom pokładu był całkowicie pusty, nie licząc kilku stołów, zepsutych krzeseł i przewróconych kubków, od których można było wyczuć mocny alkohol.
– Hmmm... To dziwne – rzekł Czkawka, idąc dalej. Zaczął rozmyślać nad potencjalnymi planami Drago i zaczął się domyślać, że wszystkie te łodzie to nic innego jak dywersja. Wódz uderzył głośno w burtę statku, a z jego gardła wydobył się cichy okrzyk bólu.
Szatyn nie dał sobie jednak więcej czasu nad rozmyślaniami. Szybko podszedł do schodków i wbiegł po nich. Nie spodziewał się jednak, że wychodząc będzie czekał na niego człowiek, który dawno powinien zostać przeszłością.
Jeździec wychodził plecami do dzioba. Nagle usłyszał skrzeczenie i świst. Poczuł nagle przeszywający ból w ramieniu, a gdy spojrzał w prawą stronę, ujrzał wbity grot. Sekundę później przed nim wylądowała Wichura, zasłaniając wodza skrzydłami.
– Szczerze myślałem, że przez te cztery lata się czegoś nauczyłeś – odezwał się mężczyzna o zachrypniętym, niskim głosem. Szatyn zamknął oczy i uspokoił oddech. Nie zwracał już uwagi na ból. Wychylił się zza nogi Wichury, stając prosto przed Krwawdoniem. Jego szyderczy uśmiech był dokładnie taki sam, jak wtedy, kiedy zauważył martwego Stoicka. Czkawka nie mógł tego nie zapomnieć. Ta zabliźniona twarz, ciemne oczy mordercy przeszywające człowieka na wskroś.
– Powrót na Berk to twój błąd. Naprawdę sądzisz, że uda ci się zniszczyć moją wyspę? – Czkawka trzymał mocno ranę, z której wolno sądziła się krew. Starał się nie pokazywać słabości, dumnie stojąc przed smoczycą, która była gotowa do jego obrony w każdej chwili.
– Nie o wyspę mi chodzi – odparł Drago, siadając ciężko na drewnianej skrzyni. Wokół niego stali uzbrojeni ludzie, którzy mogliby w mig pozbawić życia zarówno smoka jak i wodza Berk.
Czkawka wiedział, że ludzie tacy jak Krwawdoń nie potrafią nie kryć urazy. Po przegranej parę lat temu została zapewne naruszona duma. Wielki łapacz smoków, podający się za ich pana – jego wielkość została zniszczona w kilka chwil.
– Możesz mnie zabić. Ale ze mną są moi ludzie, którzy zemszczą się za śmierć ich wodza – odparł twardo Czkawka. Nie bał się śmierci. Ale nie chciał dać się zabić. To on chciał się zemścić. Po raz ostatni spojrzeć w oczy temu mordercy i już zawsze zapewnić swojemu ludowi bezpieczeństwo.
– Kiedy ginie przywódca, ginie i nadzieja. Twój ojciec cię tego nie nauczył? – Spytał szyderczo Krwawdoń, zaczynając obracać w dłoni nóż.
Na wspomnienie o Stoicku szatyn zacisnął usta w wąską linię. Jego ręka przybliżyła się do rękojeści piekła, ale jeździec doskolane wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Nawet jeśli obok stała rozwścieczona Wichura.
– Nie waż się o nim wspominać – warknął Czkawka, robiąc jeden odważny krok. W jego stronę od razu zostały ustawione kusze.
Drago uśmiechnął się krzywo. Zmarszczki na jego twarzy rozszerzyły się brzydko.
– Drażliwy temat, mam rozumieć? – Parsknął nieprzyjaciel. Kiedy obaj mężczyźni prowadzili zażartą "rozmowę ", nad łodzią zaczął krążyć Piorun z Natem na grzbiecie. Jeździec starał się kryć w chmurach, choć musiał mieć też na uwadze Czkawkę. Strasznie zaczął martwić się o życie przyjaciela. Postanowił jednak nie ingerować. Koszmar ponocnik zamachnął spokojnie skrzydłami i poleciał w stronę klifów, gdzie kryli się ludzie Geralda.
– Sprowadźcie jeźdźców i zawiadomcie Valkę. Mają przybyć na tę stronę jak najszybciej – rozkazał, a mężczyzna do którego mówił zasalutował mu i pospiesznie ruszył w stronę wioski, gdzie dzielni wojownicy wygrywali walkę z oddziałami Halli.
– Jak to Drago tam jest?! – Wrzasnęła zdenerwowana Astrid, przerywając opowieść Nate'a. Kobieta usiadła natychmiast, zaczynając denerwować się o życie męża i najlepszej przyjaciółki. – Przecież on ich zabije... – Zasłoniła dłonią usta. Narastające młodości spowodowały, że blondynka nie potrafiła niczego więcej wymówić. Spojrzała załamana na teściową i swych przyjaciół, którzy powrócili z pola walki. Jak doniósł dowódca północnej linii obrony, Halla została zabita, ale jej ludzie nadal dzielnie walczyli, dobijając w głąb lądu. Byli świetnymi wojownikami, co dawało niemałą przewagę, ale smoki Berk sprawiały, że obie strony były na tym samym poziomie.
– As, nie denerwuj...–zaczęła Lauren, ale blondynka zaraz jej przerwała.
– Tam jest mój mąż i smoczyca! Drago nie będzie czekał z zabiciem ich! – Wstała gwałtownie i z bólem patrzyła na równie przestraszonych przyjaciół. – Musimy działać szybko. Valko, mogę z tobą lecieć?
Kobieta popatrzyła na synową ze współczuciem. Sama była przerażona na myśl, że jej syn – jedyne dziecko, jest w rękach szalonego człowieka, który wcześniej pozbawił życia jej ukochanego męża.
– Astrid, może lepiej zostaniesz tutaj? Jeźdźcy poradzą sobie i bez ciebie – zaproponowała Lauren, obawiając się o stan przyjaciółki. Wiedziała, że kiedy trzeba działać szybko, Astrid nie cofnie się przed niczym, nawet za cenę jej życia. Ale teraz była odpowiedzialna również za drugie, maleńkie życie kryjące się pod jej sercem.
– Nie, chce lecieć. Zajmij się potrzebującymi, dobrze?
Astrid siedziała już w siodle Chmuroskoka. Posłała Lauren lekki uśmiech, ale lekarka i tak była przerażona. Przecież jeśli coś się stanie jej albo dziecku, Czkawka nigdy nie wybaczy szatynce.
– Nie bądź nierozsądna – poprosiła ją po raz kolejny przyjaciółka, ale jeźdźczyni nie zamierzała jej słuchać. Valka przysłuchiwała się tej rozmowie, nic z tego nie rozumiejąc.
– Jestem wojowniczką. Potrafię o siebie zadbać.
Lekarka pokręciła tylko głową, ale nie zamierzała się też kłócić. Dobrze znała Astrid i nie uszło uwadze, że dziewczyna jest przerażona myślą o jej mężu w niebezpieczeństwie. Gdyby był to Nate, Lauren również nie zawahałaby się, by ruszyć na odsiecz.
Chwilę później chmara smoków i ich jeźdźców wyleciała z groty. Wszyscy nie wiedzieli na co się przygotować. Czy ich przyjaciel nadal żyje? Jaki widok zastaną?
– Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? – Mruknął Czkawka. Przed oczyma miał mroczki, kręciło mu się w głowie. I choć nie stracił dużo krwi, czuł się otępiały i senny. Miał ochotę po prostu położyć się i zasnąć – byle gdzie. Ale Drago miał inne plany. Mężczyzna spojrzał w ciemne chmury, słysząc ciche skrzeki rozjuszonych smoków.
– Znasz powiedzenie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? – Zaśmiał się w końcu, wstając niechętnie ze skrzyni. Czkawka zamrugał, próbując zachować przytomność. Im dłużej przebywał z Drago, bym mniej rozumiał z tego, co wróg mówił.
– Mów do rzeczy – zniecierpliwił się szatyn. Oparł się natychmiast o mogę Wichury i wziął głęboki wdech.
– Myślę, że pokaz będzie znacznie lepszy.
Drago uśmiechnął się i dał znać jednemu z żołnierzy. Mężczyzna wyciągnął zza pasa róg i zadął w niego. Po kilku chwilach zza skał wyłoniły się dodatkowe łodzie. Nie było ich kilkanaście, a kilka tuzinów. Czkawka obserwował to zdarzenie z zapartym od strachu tchem. Jak tyle łodzi zdołało skryć się za tymi skałami? Wódz wychylił się nieznacznie i dostrzegł wnękę, która okazała się być głęboką, mroczną jaskinią.
– Mówiłeś, że twoi ludzie pomszczą śmierć wodza. A kto pomszcze ich?
Czkawka zamarł, gdy spod chmur wyleciało pięć smoków. Myślał, że gorzej być nie może, gdy w siodle Chmuroskoka dostrzegł Astrid.
Następne wydarzenia działy się naprawdę szybko. Wichura ruszyła do ataku, zabijając kolcami trzech mężczyzn. Pozostali żołnierze natychmiast zasłonili Krwawdonia, strzelając przy okazji w stronę smoka. Na całe szczęście śmiertnik odparł atak, zionąc ogniem.
– Zawracajcie! To pułapka! – Ryknął wódz Berk do Sączysmarka. Wojownik zerknął w stronę, gdzie wskazywał jego przyjaciel. Otworzył szeroko usta i najpierw ruszył pomóc Wichurze. Drago jednak zniknął w tym całym zamieszaniu, odlatując na opancerzonym koszmarze.
Hakokieł zmiótł resztę nieprzyjaciół, zaraz po tym, gdy Wichura padła na deski z powodu wbitej strzały prosto w nogę. Ryknęła boleśnie, próbując wstać, ale powstrzymał ją Czkawka, klękając przy przyjaciółce.
– Nie ruszaj się, mała – rzekł delikatnie. Poczuł się winien tej sytuacji, choć doskolane wiedział, jakie jest ryzyko. Strzała wbiła się głęboko, nawet pomimo twardych łusek smoczycy. Wódz postanowił nie wyjmować grotu. Zamiast tego chwycił za żagiel i zdarł z niego kawałek materiału i szybko owinął ranę Wichurki.
– Stary, wszystko okej? – Sączysmark przykucnął przy wodzu, spoglądając na jego ramię. Szatyn pokręcił głową.
– Ten sukinsyn znów próbuje odebrać nasz dom! – Zaklnął Czkawka, obserwując jak reszta smoków ląduje na szerokiej łodzi. Jorgerson złapał zdenerwowanego wodza za ramię i spojrzał na niego poważnie.
– Nie pozwolimy na to. Raz już go pokonaliśmy, więc zrobimy to po raz kolejny – obiecał mężczyzna. Szatyn westchnął, spuszczając głowę. Popatrzył jeszcze na wystającą z ramienia strzałę.
– Wyjmij mi to – wymruczał. Smark skinął tylko głową i sięgnął do groty. Upewniwszy się, że przyjaciel jest gotowy, jednym ruchem usunął ciało obce. Kiedy wódz odetchnął głośno, wstał i spojrzał na twarze przyjaciół. Zmarszczył czoło, zauważywszy Astrid.
– Masz wracać do schronu – rozkazał, gdy jego żona zeskoczyła ze smoka teściowej. Dziewczyna przewróciła oczyma.
– Musiałam być pewna, że jesteś cały – westchnęła cicho i nie czekawszy na jego odpowiedź podeszła do Wichury. Serce wojowniczki pękło, widząc jak jej ukochana przyjaciółka cierpi z powodu bólu. Śledzik poszedł więc i wyjąwszy flakonik zza pasa, wlał jego zawartość do pyska śmiertnika.
– Wyjdzie z tego bez szwanku. To nie jest groźna rana – uspokoił blondynkę, która podziękowała cicho, układając się bliżej smoczycy.
– Co teraz? Musimy opracować jakiś plan – rzekła Valka, kładąc dłoń na ramieniu syna. Czkawka popatrzył na prawo. Statki Drago płynęły wolno, ale za jakiś kwadrans na pewno dotrą do miejsca, gdzie akurat przebywali wojownicy z Berk.
– Sami nie damy rady. Jest nas za mało jak na tyle statków – zauważył słusznie wódz, zaczynając się zastanawiać. – Potrzebujemy więcej wsparcia.
– To nie będzie możliwe. Walki nadal trwają na lądzie, nawet z pomocą Geralda idzie niezbyt dobrze – odparł Śledzik. Czkawka uderzył dłonią o burtę. Odynie, dlaczego teraz?! – Pomyślał ze złością. Kiedy tylko się uspokoił, odwrócił się do przyjaciół.
– Więc musimy sami dać sobie radę. Zrobimy wszystko, by ochronić Berk przed tym brutalem.
Przez chwilę każdy dyskutował o najlepszej formie ataku i obrony. Jeźdźcy mieli mnóstwo doświadczenia, ale nawet i to nie dawało im przewagi. Każdy czuł, że może być to bitwa, która może się okazać ostatnią.
– Błagam, bądźcie ostrożni. Tam będzie się działo piekło.
Każdy czuł to samo – strach. Jakby nadziei już nie było, jakby szli po prostu jak na rzeź. Jednak cel był święty – ochrona Berk i jej mieszkańców, którzy sami nie dadzą rady się obronić.
Wszyscy wsiedli na smoki. Wichura, pomimo rany, sama rwała się do lotu, za co Czkawka był jej ogromnie wdzięczny. Doskolane wiedział, ile kosztuje smoczycę kolejny morderczy wysiłek.
– Mamo, podrzucić Astrid do ludzi Geralda. Są na szczycie za Zieloną Górą – zwrócił się do swej mamy wódz. Jego żona podniosła brew.
– Ale Czkawka...
– Nie ma czasu na dyskusję! – Rzucił zły. Nie chciał, żeby tak to zabrzmiało, ale irracjonalne zachowanie blondynki podnosiło mu ciśnienie. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co wyprawiasz. Jestem twoim wodzem i masz wykonać rozkaz.
Astrid popatrzyła z bólem na męża, ale chcąc nie chcąc, przyznała mu rację. Mimo że za wszelką cenę chciała być przy boku ukochanego i przyjaciół, musiała zrezygnować w imię wyższego dobra, którym było ich dziecko, a także przyszłość Berk. Jeśli wyspa przetrwa...
– Kocham cię – powiedziała do niego i uśmiechnęła się krzywo. Valka chwyciła synową za dłoń, by dodać jej otuchy, a następnie Chmuroskok odbił się o deski i w mig zniknął w gąszczu wysokich drzew, by ukryć się od oczu wroga.
– Przepraszam, że musisz mnie odstawiać. Nie chciałam sprawiać dodatkowych kłopotów – wymruczała Astrid, zsiadając ze smoka. Gerald podszedł do wojowniczki, nie wiedząc, jaka jest przyczyna jej przybycia.
– Nie obwiniaj się. Wiem, że Czkawka chce cię chronić za wszelką cenę. Zwłaszcza teraz – wyjaśniła miło Valka. Kobieta popatrzyła wymownie na jej brzuch i uśmiechnęła się, na moment zapominając, że za chwilę będzie musiała wracać na pole bitwy. Astrid otworzyła szeroko usta, patrząc z szokiem na teściową.
– Skąd...
– Domyśliłam się. W końcu ja też jestem kobietą – odparła starsza jeźdźczyni, wymijając pytanie synowej. – Uważaj na siebie i proszę, jeśli coś będzie nie tak, uciekaj.
Astrid objęła swój niewielki brzuch i spokojnie skinęła głową.
– Niech bogowie mają was w opiece – powiedziała na odchodne do mamy. Szatynka podziękowała miło i już chwilę później zniknęła wraz z Chmuroskokiem pośród chmur.
Bitwa na lądzie dobiegła końca. Wygrana była po stronie Berk, ale zbyt wysokim kosztem. Zginęło wielu ludzi, młodych i starych. Ethan kroczył zmęczony po pobojowisku, szukając znajome twarze poległych wojowników. Czuł ogromny ból, zauważywszy dawnego przyjaciela, który zaledwie miesiąc temu został ojcem bliźniąt. Bliżej leżała młoda, na oko osiemnastoletnia dziewczyna. Była piękna. Miała rude, długie włosy ubrudzone krwią. Jej pełne usta były pociągające, a zgrabne ciało zapewne przyciągało niejednego mężczyznę. Hofferson ze smutkiem pomyślał, że tak młoda kobieta straciła życie, nawet nie zaznając uroków życia, namiętności, miłości. Blondyn zamknął oczy i westchnął głęboko. Wygrali. Powinien się cieszyć, lecz nie potrafił. Ze spuszczoną głową przeszedł dalej, starając się nie deptać po poległych. Dotarł do Gabrieli, która również szukała kogoś znajomego.
– Nie żyje mój kuzyn i jego syn... – Powiedziała od razu, wycierając łzę, która wolno toczyła się po jej czerwonym policzku. Blondyn po prostu ją przytulił. Trzymał mocno, zaczynając gładzić po jasnych włosach. Czuł, że dziewczyna drży.
– Polegli w słusznej sprawie. Są bohaterami i zapewne już zasiadają u stołu Odyna.
– Tak. Na pewno zasłużyli – odrzekła poważnie, ostatecznie odrywając się od ciepłego ciała Ethana.
– Chodźmy odpocząć. Zaraz potem zajmiemy się ciałami.
Oboje dołączyli do reszty wojowników, którzy siedzieli na schodach twierdzy. Nikt się nie uśmiechał, a wszyscy mieli łzy w oczach. Ich twarze ukazywały przeszłość, która właśnie dobiegła końca. I choć oni wytrwali, nosili ciężar, którymi byli ich polegli bracia i siostry.
Trzy godziny później.
Zniszczono dopiero dwie łodzie. Smoki były wycieńczone, dlatego kiedy jeden z nich odpoczywał, drugi starał się podwójnie. Czkawka właśnie wylądował, by dać chwilę odpoczynku Wichurze. Obserwował wszystko ze strachem. Po raz pierwszy w życiu czuł niemoc. Tak ogromną, wszechogarniającą beznadzieję. Nie miał nawet innego planu. Ludzie Geralda wciąż starali się pomagać znad skał, ale klify znajdowały się zbyt wysoko, by strzały mogły dosięgnąć większą liczbę wroga.
– Musimy lecieć – wódz pogłaskał smoczycę i wskoczył na jej grzbiet. Pomodlił się jeszcze do Odyna i skierował smoka na najbliższą łódź, która podpaliła się natychmiast od splunięcia płomieniem Wichury.
Astrid siedziała na łodzi dowodzącej. Piła ciepły napój o charakterystycznym smaku, ale dziewczyna jakoś nie zwracała na to uwagi. Myślała cały czas o mężu, przyjaciołach, którzy od wielu godzin próbowali pokonać Drago. Co jakiś czas przychodziły wieści – ani dobre ani złe. Blondynka więc czekała, modląc się gorąco. Uspokoiła się dopiero wtedy, kiedy zaczęła delikanie jeździć po swoim minimalnie wypukłym brzuchu. Nie mogła się jednak cieszyć z życia, które nosiła w sobie. Nie wyobrażała sobie wychować dziecka sama...
– Nie zamartwiaj się, pani. Wasi jeźdźcy to najtrwadsi wikingowie na całym Archipelagu.
Gerald pojawił się w kajucie. Przeszedł przez wąskie przejście i usiadł naprzeciwko Astrid, która nawet nie podniosła wzroku na rozmówcę.
– Czasem i najlepsi przegrywaja – powiedziała cicho, dopijając słodki napój. Mężczyzna oparł się o ścianę i minimalnie skinął głową. Nie chciał niczego mówić przy żonie Czkawki, ale mizernie szła im walka nad morzem. Smoki były silne, ale traciły powoli siłę...
– Zawsze jest nadzieja – dodał. Miał jeszcze zacząć nowy temat, gdy nagle usłyszeli wybuch, a statek zakołysał się ostro. Astrid spadła na plecy, od razu wstając i wybiegając z kajuty.
Zauważyła jak ludzie Geralda unoszą łuki i kusze ku górze. Spojrzała więc w tym kierunku nie wierząc własnym oczom. Otworzyła szeroko oczy i natychmiast pobiegła do pierwszego z żołnierzy.
– Wstrzymać ogień! Nie strzelać! – Krzyczała, wyrywając broń z rąk mężczyzn. – Powiedziałam WSTRZYMAĆ OGIEŃ!
Gerlad uniósł dłoń do swych ludzi.
– Wykonać rozkaz!
Nagle zrobiło się cicho. Zdezorientowani ludzie popatrzyli dziwnym wzrokiem na swego wodza i generała Berk. Kobieta patrzyła z nadzieją w górę, uśmiechając się szeroko.
– Szczerbatek! – Krzyknęła do chmur. Jej oczy zabłysnęły radośnie, zauważywszy znajomą nocną furię, która zwołana przez Astrid, wylądowała blisko niej.
– To przyjaciel. Nie strzelajcie ani do niego, ani do pozostałych furii - nakazała żona wodza. Zanim się odwróciła już leżała na ziemi przywitana przez język przyjaciela.
– Ja też strasznie za tobą tęskniłam – zaszczebiotała wojowniczka, głaszcząc smoka po głowie. Szczerbatek nie mógł zaprzestać tulenia do siebie blondynki. Łapą pomógł jej wstać, a następnie objął w śmieszny, lecz czuły sposób. Smok zamruczał nisko, zaczynając obwąchiwać młodą kobietę. Pachniała jakoś inaczej... W końcu zniżył łeb i przyłożył nos do jej brzucha. Zauważył dużą zmianę.
– Tak, zgadza się, mordko – zaśmiała się na reakcję Szczerbatka, który podskoczył przed wojowniczką. Wciąż zachowywał się jak ten dawny Szczerbatek, kochający swoich przyjaciół, i ten, który kochał być z lekka szalony.
Za alfą wylądowały kolejne furię. Astrid nie mogła uwierzyć – było ich mnóstwo. Z tego co kobieta zauważyła byli to samce. Samice są znacznie mniejsze i mają bardziej opływowy kształt ciała.
– Szczerbatku, posłuchaj mnie teraz – Astrid złapała smoka za łeb i popatrzyła głęboko w oczy. – Berk jest w niebezpieczeństwie. Musisz nam pomóc.
Smok doskonale zrozumiał słowa blondynki. Zamachnął skrzydłami i ryknął donośnie na swych towarzyszy. Pozostałe furie nawet nie marnowały więcej czasu – wzbiły się w powietrze. Astrid wskoczyła jeszcze na grzbiet przyjaciela i poprowadziła do Czkawki, który zdecydowanie potrzebował takiego silnego wsparcia.
Powinnam dostać kopa za to, że czekaliście tyle miesięcy... Bardzo Was przepraszam. Mam nadzieję, że ktoś tu jescze zagląda. Proszę, dajcie znać!
Następny we wtorek / środę :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)