wtorek, 27 czerwca 2017

Kłopoty
 
                            Jeźdźcy spędzili noc na nowo poznanej wyspie. Czkawka nie chciał rozglądać się od razu po tajemniczym lądzie, choć oczywiście sprawdził pobliskie tereny. Nic szczególnego jednak nie znalazł. Wódz zerknął na Szczerbatka i pogłaskał go z czułością po wielkim łbie. Smok zamruczał, ciesząc się rozkosznym drapaniem tuż za lewym uchem.
- Myślisz, że znajdziemy tu coś? - Rzucił smutno Czkawka, patrząc z utrapieniem na nocną furię. Szczerbatek prychnął tylko i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Ułożył się w cieniu, gdzie siedzieli wszyscy jeźdźcy. Mieczyk drzemał, Szpadka czesała swoje długie włosy, Sączysmark zajadał kolejny kawałek ryby, a Astrid robiła notatki.
- Nie ma nas już... dwadzieścia trzy dni - wyjąkała z ogromnym zdziwieniem. Sama podróż z Berk na południe zajęło im dwa tygodnie, potem spędzili kilka dni na wyspie Południowców, a powrót na tę wyspę zajął im aż cztery dni.
- Zajmie nam to jeszcze więcej - rzucił niemrawo Smark, wyrzucając za siebie ości. Wytarł następnie tłuste ręce w spodnie i założył ręce za głowę. - Kto wie, może nawet i kolejne dwa tygodnie? - Mruknął wojownik i zamknął z rozkoszą oczy. Czkawka przyglądał się im z daleka, choć wszystko słyszał. Jego przyjaciele byli już zmęczeni psychicznie tą długą podróżą. W tym momencie wódz pomyślał, że mógł przecież lecieć sam. Nie narażałby nikogo, a na Berk zostałoby więcej świetnych jeźdźców.
Szatyn westchnął krótko i spojrzał na wysokie skały. Sam nie wiedział, gdzie zacząć szukać. Szczerze wątpił w znalezienie innej nocnej furii. Chciał się nawet poddać. Wrócić do domu, mimo że chciał dla Szczerbatka jak najlepiej.
- Ej, Czkawka, jaki masz plan? - Rzuciła Szpadka. Wódz podszedł do grupy i usiadł blisko Astrid. Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, skupiając się na notowaniu.
- Rozdzielimy się. Ja i Sączysmark będziemy badać część wschodnią, Astrid i bliźniaki zachodnią - wyjaśnił, patrząc na twarze przyjaciół. Ci z kolei nie wydawali się ani poruszeni ani zadowoleni. - Coś nie tak?-  Spytał ostrożnie Czkawka.
Astrid podniosła głowę, nagle interesując się rozmową.
- Czy na pewno znajdziemy tego, czego szukamy? - Spytał smutno Sączysmark. Wojownik wiedział bowiem, że Haddockowi bardzo zależy na tej misji. Tak naprawdę była to ostatnia szansa.
Czkawka wzruszył ramionami. Chciał być pewien, że gdzieś w pobliżu jest nocna furia...
- Nie, Sączsmarku - westchnął szatyn.-  Nie mamy pewności. Jedynie możemy wierzyć i modlić się o szczęście - mruknął niemrawo i położył się na chwilę na ciepłym piasku, który drażnił jego kark.
- W takim razie lepiej zacznijmy szukać. Każda chwila jest cenna - usłyszeli głos Astrid, która zamknęła z łoskotem notatnik i wstała. Zrzuciła z siebie metalowe naramienniki i zarzuciła długiego warkocze na plecy.

                    Jeźdźcy podzielili się tak, jak mówił Czkawka. Wódz szedł z Jorgersonem, uważnie obserwując otaczającą ich naturę. Jednak dla jeźdźców nie różniła niczym szczególnym od innych, nieznanych wysp. Tak samo zielona, gęsta i zarośnięta wszelkimi roślinami. Co jakiś czas drogę przecinały im małe straszliwce. Kilka z nich zwróciło swą uwagę, oglądając ciekawskim wzrokiem ludzi.
- Może nie widziały nigdy człowieka? - Spytał Smark, patrząc jak zielone ogony małych smoków znikają za ciemnymi krzakami. Czkawka wzruszył ramionami, akurat straszliwce nie za bardzo go interesowały...
Przypatrywał się mapie, jednak na papierze nie było zaznaczone miejsce przebywania nocnej furii. Może i mapa wyglądała na małą, jednak w rzeczywistości wyspa była ogromna. Badanie jej z pewnością zajmie jeźdźcom kilka dni.
- Nie wydaje ci się to dziwne? Przez przypadek znajdujemy się na wyspie dziwnych ludzi, oni są przyjaźnie nastawieni, nie boją się smoków i jakiś facet daje ci mapę ot tak? - Prychnął wojownik, zanadto gestykulując. Czkawka przewrócił oczyma. Nie chciał zanadto o tym myśleć. Ważne, że miał punkt zaczepienia.
- Jest to dziwne, ale chcę to zbadać. Może to być szansa dla Szczerbatka - odparł uczciwie i przyspieszył kroku.  Sączysmark, widząc jak jego przyjaciel przeżywa całą tą sytuację, nie pisnął na ten temat ani słowa więcej. Pomagał za to Czkawce jak tylko mógł.


- Na Odyna, przyśpieszcie! - Zdenerwowała się Astrid, piorunując wzrokiem Mieczyka i Szpadkę. Bliźnięta trzymały w rękach jagody, którymi objadali się przez ostatnie dziesięć minut. Astrid i Wichura szły na przodzie. Blondynka szukała ciemnych jaskiń. Wiedziała, że większość smoków uwielbia mroczne, zimne groty, które służyły jako schronienie.
- Wyluzuj trochę - odparł Mieczyk, napychając buzię kolejną garścią jagód. Kilka z nich ubrudziło jego bawełnianą koszulę, ale jeździec nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Czkawka na nas liczy - powiedziała poważnie, odwracając się do przyjaciół. - Jeśli teraz nic nie znajdziemy, taka szansa może się już nie powtórzyć - dodała łagodniej, choć emocje nadal w niej buzowały. I choć nadal była nieco zła na męża, nie mogła mu nie pomóc. Zwłaszcza, że widziała jego przejęcie w oczach.
- To może my pójdziemy w lewo, a ty w prawo? Będzie szybciej - podsunęła Szpadka. Astrid obejrzała się do tyłu, niepewna tego pomysłu, ale w końcu zgodziła się.
- To co, mała, szukamy jaskiń...-Rzuciła Astrid do swej smoczycy i ruszyła przed siebie...

Mijały wielkie drzewa i bagna. Astrid wydawało się, że idzie bez końca, choć dziewczyna przypuszczała, że wyspa jest znacznie mniejszą. Zatrzymała się przy strumyku i nabrała w bukłak wody, którą następnie wypiła. Wichura schłodziła się zaś, skrzecząc wesoło. Jeźdźczyni zapomniała, że smoki gorzej znoszą upały.
- Chwila przerwy, a potem ruszamy dalej - nakazała blondynka. Rozplątała swojego warkocza i związała włosy w wysokiego, niechlujnego koka.
Kiedy dziewczyna oblała swoją twarz wodą, do jej torby podszedł maleńki straszliwiec. Smok, nie mogąc wyciągnąć smakowitych kąsek kurczaka, porwał całą torbę i zaczął uciekać wraz z nią.
- Ej! - Krzyknęła Astrid i rzuciła się w pogoń za małym złodziejem. Smok z jakiegoś powodu nie potrafił wzbić się w powietrze, ale i bez tego mial przewagę nad Astrid. Wojowniczka biegła za nim długi czas, a za nią podążała Wichura.
- Oddawaj torbę! - Rzuciła wściekłe. W torbie miała prowiant, opatrunki i co najważniejsze - notatki z podróży.
W końcu maluch skręcił i nie zdążywszy wyhamować, wpadł do ogromnej dziury. Astrid zatrzymała się i szybko wyciągnęła złodziejaszka. Wyrwała mu ze szponów torbę i odetchnęła z ulgą. Śledzik byłby zawiedziony, gdyby nie otrzymał tego notesu.
- I na co ci to było... - Westchnęła i puściła wolno straszliwca, który niezadowolony z obrotu sprawy, dmuchnął na wojowniczkę i uciekł. Astrid wstała i rozejrzała się. W tej części wyspy było znacznie chłodniej i mroczniej. Dziewczyna od razu poczuła dreszcze. Nie jest to przyjemne miejsce - pomyślała i zagwizdała, przywołując tym samym Wichurę, która zniknęła gdzieś w oddali.
Kiedy Astrid ruszyła drogą powrotną, zauważyła dziwne, ogromne ślady. Serce od razu przyspieszyło, a żołądek ścisnął się natychmiast.
Ruszyła więc powoli, idąc cały czas śladami dzikiego smoka. Dziewczyna rozglądała się uważnie, gotując na jakikolwiek atak ze strony leśnego zwierzęcia. W ręku trzymała już nóż, jedyną broń jaką miała przy sobie, gdyż topór pozostał przy siodle Wichury. Astrid zmartwiła się, kiedy jej przyjaciółka nadal się nie pojawiała.
Przedostawała się przez mocne pnącza, krzaki z ostrymi kolcami i innymi roślinami, które blokowały jej drogę. W końcu dotarła na niewielką polanę porośniętą jaskrawą zielenią. Miejsce wyglądało na niezwykle magiczne. Astrid wzięła głęboki wdech i oniemiała zrobiła kilka kroków dalej. Poprawiła torbę na swoim ramieniu i ruszyła pewnie przed siebie. Było to dla niej dziwne. Jeszcze kilkadziesiąt metrów wstecz las wydawał się mroczny, tajemniczy i niebezpieczny, a teraz wyglądał na krainę z baśni.
Po prawej stronie polanki Astrid dostrzegła dwa szerokie wejścia, jakby wdrożone ścieżki, do dalszej części lasu. Zignorowała je jednak i szła dalej, co jakiś czas wygwizdując. Dopiero za trzecim wołaniem pojawiła się Wichura.
- Gdzie ty się podziewałaś? - Rzuciła oskarżycielsko blondynka, kiedy jej smoczyca wylądowała blisko niej. - Dobra, nieważne. Wracamy na zachodnią część wyspy.
Jeźdźczyni wskoczyła na grzbiet Wichury i już miały startować, gdy ich drogę zagrodził smok, którego żadna z nich się nie spodziewała...
Potężny tajfumerang zaryczał głośno, zrzucając z siodła Astrid siłą ryku. Wojowniczka upadła boleśnie na plecy, ale natychmiast wyprostowała się i wyciągnęła z siodła topór. Wichura natychmiast  najeżyła się i splunęła kulą ognia w górę, by wezwać pozostałych jeźdźców.
- Spokojnie, mała - wyszeptała Astrid, dotykając delikatnie nogę smoczycy. Ta cofała się ostrożnie, chroniąc przyjaciółkę.
Tajfumerag cały czas wpatrywał się w dwójkę, która naruszyła jego święty teren. Smok zamachnął ogromnymi skrzydłami i ponownie zaryczał. Astrid obawiała się, że gad zaraz rzuci się na Wichurę. A w tym starciu śmiertnik nie miałby najmniejszych szans. Tajfumerang podszedł jeszcze bliżej, prowokując Wichurę do ataku. Smoczyca wystrzeliła kolce z ogona, trafiając nieprzyjaciela w pysk. Smok wściekłe zaryczał i cofnął się, co pozwoliło Astrid wskoczyć na siodło. Dziewczyna chciała szybko wzbić się w powietrze, jednak mściwy tajfumerang przyszpilił Wichurę wraz z jeźdźczynią do ziemi. Blondynka przestraszyła się nie na żarty. I choć jej przyjaciółka atakowała czym mogła, czuła, że nie zrobi to krzywdy większemu gadowi.
Tajfumerang chwycił Wichurę w pysk i rzucił nią kilka metrów dalej.
- Nie! - Krzyknęła zrozpaczona i przerażona jeźdźczyni. Szybko podniosła się i podbiegła po topór, którym następnie cisnęła w stronę tajfumeranga. Ten nawet nie poczuł. Szedł wolno w stronę leżącej smoczycy, jak wilk w stronę ofiary, która wiła się bezsensownie.
- Wichura, wstawaj, proszę! - Wrzasnęła blondynka. Smoczyca zamachnęła skrzydłami i wzbiła się w powietrze. - Uciekaj! Szybko!
Astrid machała do przyjaciółki, która z trudnością unosiła się w przestworzach. Najwyraźniej smoczyca nie miała zamiaru opuszczać swej pani.
- LEĆ STĄD!  - Krzyknęła wojowniczka tak mocno, jak mogła. Wichura wykonała rozkaz i wycofała się do chmur. Astrid wiedziała, że gadzina wykonuje tak zwany manewr ukrycia.
Teraz blondynka musiała zbadać o własne bezpieczeństwo. Powolutku zaczęła się cofać. Odkąd Wichura ukryła się pośród chmur, tajfumerang zwrócił uwagę na nią. Wpatrywał się w małego człowieka swoimi krwistymi oczyma, jakby myślał o ataku. Astrid wpatrywała się w jego slepia ze strachem. Jeszcze nigdy w życiu tak się o siebie nie bała. Zamiast myśli o stracie życia, myslala o swojej rodzinie, której może przecież już nie zobaczyć. Wystarczyłby jeden sprawny ruch skrzydłem, by rzucić wojowniczką o drzewo, pozbawiając ją tym samym przytomności. W najlepszym wypadku oczywiście.
- Grzeczny smoczek - mówiła spokojnie, choć wewnątrz paraliżował ją ogromny strach. Dziewczyna fizycznie czuła jak żołądek skręca ją z obawy. Mimo to musiała być silna. Miała nadzieję, że lada moment ktoś przyleci z pomocą...
Smok wyciągnął długą szyję, zatrzymując w bezruchu Astrid. Dziewczyna zamknęła oczy i zdusiła wewnętrzne napięcie. Chciało się jej wymiotować z nerwów. Tajfumerang wąchał ją uważnie, aż w końcu podniósł delikatnie za pomocą zębów.
- Nie...nie - mówiła, waląc pięściami w jego nozdrza. - Postaw mnie na ziemię!  - Powiedziała dosadnie, obawiając się, że smok ją pożre. Ten przeniósł ją kawałek dalej i chciał zawiesić na drzewie, gdy w jego plecy uderzyła kula ognia. Astrid odetchnęła z ogromną ulgą, gdy zauważyła postać koszmara ponocnika.
- Ej, puszczaj ją, bo inaczej sobie pogadamy! - Krzyknął w stronę tajfumeranga Sączysmark. Wojownik wymachiwał zręcznie toporem, jakby chciał zaraz rzucić w przedstawiciela klasy ognistej. Hakokieł ponownie splunął kulą ognia, zwinnie latajac nad nieprzyjacielem. Tajfumerang otworzył paszczę, puszczając tym samym Astrid, która spadła prosto w krzaki. Dziewczyna wolno wyszła z nich i powstrzymując ból i zawrót głowy ruszyła na drugą stronę polany. Przywołała Wichurę i wycofała się,ponieważ wiedziała, że jej przyjaciółka nieźle oberwała.
Kiedy Sączysmark próbował przegonić wrednefo smoka, na miejsce dotarł Czkawka wraz z bliźniakami. Wódz nawet nie zdążył zapytać Astrid, co się dzieje. Od razu rzucił się na pomoc Sączysmarkowi. Potrójna moc smoków skoncentrowała się na grzbiecie tajfumeranga, który nawet nie zdążył odpowiedzieć atakiem. Ryczał zaciekle, ale pod wpływem Szczerbatka jako alfy, uciekł, wzbijając się w powietrze.
Kiedy smok odleciał w przeciwnym kierunku, Astrid sprowadziła Wichurę na ziemię. Dziewczyna zsunęła się ledwo żywa i pochylając się, zaczęła wymiotować.
- Astrid! - Krzyknął zmartwiony Czkawka, docierając do żony. Blondynka drżała, nadal wymiotując. Czuła jak żołądek ciągle się kurczy, a jej serce biło jak oszalałe. Szatyn chwycił jej potargane włosy i przełożył do tyłu, by ich nie ubrudziła.
- W porządku? - Spytał czule, patrząc na bladą wojowniczkę. Dziewczyna kiwnęła po chwili głową, choć nie potrafiła wymówić ani słowa.
- Dajcie gazę i wodę! - Rzucił Czkawka. Szpadka szybko wyciągnęła ze swojej torby potrzebne rzeczy i podbiegła do przyjaciół. Pomogła obmyć twarz Astrid, a potem podała jej wody. Wojowniczka wzięła tylko łyk i odetchnęła głęboko, zamykając oczy. Tak bardzo się przeraziła. Trzymał ją w pysku całkiem dziki smok... Jego slepia były tak bardzo przerażające...
- Spokojnie, bierz głębokie wdechy.
Czkawka delikatnie masował jej plecy. Zmartwił się stanem Astrid, ponieważ nie wiedział, co go wywołało.
- Wichura... - Wyjąkała, odwracając się. Wstała i chwiejnym krokiem podeszła do przyjaciółki, która leżała płasko. Wódz natychmiast podtrzymał żonę. - Ma złamane skrzydło - zauważyła Astrid, zasłaniając usta dłonią. Chciało się jej płakać. Jej przyjaciółka naraziła swoje zdrowie i życie, by tylko jeźdźczyni zdołała uciec.
- Zajmiemy się nią. Teraz musimy znaleźć schronienie. Ten tajfumerang może w każdej chwili wrócić - rzekł szatyn. Ruszyli w jedno z szerokich wejść do lasu, od razu szukając odpowiedniej jaskini.





 Dzień dobry, mordeczki! Mam nadzieję, że wakacje mijają Wam przyjemnie 😎

Czytasz? Zostaw opinię! Będę baardzo wdzięczna. Komy = szybciej rozdział 😋

środa, 21 czerwca 2017

Szpieg 

                      W Berk było spokojnie jak nigdy wcześniej. Smoki, znudzone lataniem, spały w domach swych właścicieli. Wikingowie pracowali cicho, co jakiś czas nucąc spokojną pieśń nordycka. Nawet pogoda uspokajała. Bezchmurne niebo pokazywało słońce w zenicie, które prażyło twarze mieszkańców. Dzieci bawiły się nad wodą pod czujnym okiem starszych rybaków pracujących nieopodal. Nawet w akademii świeciło pustkami. Śledzik dał kilka dni wolnego uczniom, którzy zadowoleni odpoczywali w cieniach wysokich drzew.
Ethan obserwował wioskę, spacerując wraz z Nate'm. Wojownik został wysłany na targ. Lauren ostatnio szybko się denerwuje, więc jeździec nie chciał narażać się ciężarnej kobicie, choć wytrzymał jej wahania nastrojów ze stoickim spokojem.
- Brakuje ci czegoś? - Spytał Ethan, gryząc soczyste jabłko. Wojownik opierał się właśnie o dom, obserwując znajomego.
- Jeszcze mięta - jęknął, patrząc na listę zakupów. Hofferson poklepał go w ramię i popchnął delikatnie do przodu. Przechodzili obok straganu z warzywami i jajkami, by potem skręcić w lewo i dojść do stoiska z ziołami. Na palecie wyłożone były przeróżne rośliny. Ethanowi rzuciły się w oko świeże krzaczki bazylii, szczypiorku, mięty, kolendry, a obok nich równo ułożone rośliny lecznicze jak kocanki piaskowe, czystek, dziurawiec, jeżówka purpurowa, hyzop lekarski i wiele innych.
- Ładnie pachnie - skomentował blondyn, wziąwszy głęboki wdech nosem.
- Są świeżo zebrane - usłyszał odpowiedź. Spojrzał w prawo i otworzył szerzej oczy. Przed nim stała ta sama dziewczyna, której pomógł kilka dni temu. Ethan bardzo chciał się czegoś o niej dowiedzieć, ale nieznajoma zniknęła szybko. Potem Hofferson nie mógł jej znaleźć w tłumie mieszkańców Berk, więc dał sobie spokój. Uśmiechnął się lekko, nawet ciesząc, że znów ją widzi. Z niewiadomych przyczyn ta zielarka wydawała się niedostępna, co niezmiernie ciągnęło Ethana. Jakby mężczyzna chciał odkryć jej wszelkie tajemnice.
- Potrzebujecie czegoś? - Spytała miło, stawiając kosz dziwnych liści obok straganu.
- Mięty - odparł Nate, szukając w kieszeni kilku monet złota. Podczas gdy wojownik zatracił się z dziewczyną w rozmowie, Ethan przyglądał się jej. Teraz wyglądała na wypoczętą, szczęśliwą. W noc, kiedy ją poznał, przypominała zagubionego smoka, który dopiero się wykluł.
- Jesteś zielarką? - Wtrącił się Ethan, patrząc na rozłożone zioła.
- Między innymi - skinęła głową. Poprawiła włosy, zakładając za ucho kosmyk. - Tak naprawdę pałam się wszelkich prac - dodała uprzejmie.
- Brzmi ciekawie - odparł cicho Ethan, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Praca jak każda inna - zaśmiała się i wyjęła z kosza kilka liści, by rozłożyć je na palecie.
Wojownik spojrzał na Nate'a, jednak ten oglądał dziwne kwiaty, które suszyły się na słońcu. Ethan czuł się nieco zażenowany, więc podziękował i odszedł kilka metrów wraz ze znajomym. Zatrzymał się jednak i odwrócił w stronę zielarki.
- Zdradzisz swe imię? - Zapytał głośno, aby dziewczyna usłyszała pytanie. Ta podniosła głowę i uśmiechnęła się odpowiadając:
- Gabriela.
- Ethan - rzucił i dogonił Nate'a, któremu pomógł nieść zakupy.

                            Mężczyźni rozmawiali na temat owoców, a raczej tylko Nate, gdyż Ethan myślał tylko o pewniej dziewczynie. Jeździec ponocnika odłożył na chwilę zakupy i wziął głęboki wdech. Rozprostował obolałe ręce i skierował się do Ethana.
- Trzeba zebrać wodę do gaszenia pożarów. Susza może trwać dłużej niż nam się wydaje - powiedział poważnie. Jego jasny wzrok powędrował ku górze, obserwując czysty nieboskłon. Hofferson zgodził się z nim bez dwóch zdań. Każdy odczuwał nieprzyjemne skutki upałów.
- Nie wiem, jak Czkawka i resztą wytrzymuje na południu. Przecież tam słońce musi wszystkich palić - skomentował Nate, opierając się o kamienny mur do twierdzy.
- Kwestia przyzwyczajenia - wzruszył ramionami blondyn. Pamiętał jak sam mieszkał na południu. Może i czasem były nieznośne upały, ale mężczyzna zauważył, że ilekroć pływał w inne miejsca na świecie pogoda diametralnie się zmienia. Na północy było znacznie zimniej, co najbardziej mu odpowiadało.
Nate już nie odpowiedział. Obserwował jak znajomi wikingowie wchodzą i wychodzą z twierdzy. Wśród nich był Śledzik, który niósł ciężkie książki. Jeźdźcy przywitali się krótko, ale bez żadnej pogawędki, gdyż Ingerman spieszył się do domu. Uwagę wojownika przykuł pewien mężczyzna. Kręcił się przez chwilę koło twierdzy, a po kilku chwilach czepił jakaś dwunastolatkę. Nate zmarszczył czoło. Nie rozpoznawał tego człowieka, nie wyglądał nawet na wikinga pochodzącego z Północnego Archipelagu.
- Znasz go? - Spytał Ethan, szturchając go w bok. Mężczyzna również patrzył na nieznajomego.
- Chyba go kojarzę - mruknął cicho Nate, wciąż patrząc na obcego. Wojownik zaczął szukać w głowie tej samej twarzy, był pewien, że już wcześniej go widział. Pytanie gdzie?
Oczy Nate'a rozszerzyły się natychmiast, gdy przypomniało mu się. Pamięć o tym człowieku uderzyła w niego jak grom z jasnego nieba. Brunet jęknął i schował się bardziej za murek. Ostrożny Ethan zrobił to samo, przeczuwając, że coś jest nie tak.
- On nie powinien tu być - rzekł rozzłoszczony Nate. Zacisnął pięść i spojrzał z nadzieją na towarzysza.
- Masz jakąś broń?
Blondyn przeszukał natychmiast swoje kieszenie, lecz nie znalazł nawet zardzewiałego scyzoryka, który często nosił przy łydce.
- Musimy go zatrzymać - denerwował się wojownik.
- Ale dlaczego? Nate, kto to jest?
Chłopak wziął głęboki wdech.
- Wyjaśnię ci później, a teraz zrobimy tak...


                     Obaj mężczyźni szybko wymyślili plan zatrzymania obcego człowieka. Ethan miał iść wolnym krokiem do twierdzy, a Nate przedostać się od tyłu i w razie czego pomóc towarzyszowi.
Ethan ruszył jako pierwszy. Szedł wolno, obserwując dyskretnie mężczyznę. Ten, na szczęście, był skupiony na młodej jeźdźczyni, którą wypytywał o wodza.
- Powiedz mi jeszcze, jak długo wodza już nie ma? Nawet nie pamiętam, kiedy wyruszył...- Mężczyzną, owiany gdzieniegdzie siwizną, zaśmiał się sztucznie. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- A bo ja wiem? Może miesiąc - rzuciła w eter i odeszła, co wydawało się mężczyźnie bardzo niemiłe. Wyprostował się jednak i spojrzał przed siebie. Pierwsze, co napotkał, to lodowaty wzrok Ethana.
- Potrzebuje pan pomocy? - Spytał. Obcy pokręcił głową, uwierzywszy w szczerość mężczyzny.
- Nie, dziękuję - odparł i miał już wyprzedzić Ethana, kiedy ten złapał go za ramię i zatrzymał.
- Coś nie tak? - Zapytał nieznajomy. Blondyn prychnął.
- Ty mi to powiedz - rzekł twardo. Wtem zza pleców starszego pana wyłonił się Nate, zakładając ręce na szeroką klatkę piersiową.
- My się chyba już znamy, prawda?
Mężczyzna otworzył szeroko oczy i szarpnął się, chcąc jakoś uciec, lecz przy dwóch wysokich i silnych wojownikach nie miał ani grama szansy.
- Nie wiem, o czym mówisz - uśmiechnął się krzywo obcy. Nate prychnął.
- Daruj sobie. Teraz przejdziemy sobie w ciche miejsce, gdzie nikt nie będzie słyszał i porozmawiamy spokojnie... - Ethan popchnął go gwałtownie, przez co nieznajomy o mal nie upadł.
- Więc kto to jest? - Spytał cicho blondyn. Nate spojrzał na idącego przed nimi mężczyznę.
- Człowiek, który bardzo chciał pomóc znaleźć nocną furię, prawda, Travis?


                      Wikingowie zaprowadzili Travisa do starej chaty, gdzie kiedyś mieszkał Pleśniak. Ethan popchnął mężczyznę, który niemal upadł na krzesło. Hofferson już wcześniej wyczuł, że owy nieznajomy nie jest mile widziany.
- A teraz gadaj, dlaczego wróciłeś na Berk. Dlaczego wypytywałeś tę dziewczynkę o wodza? - Zaczął gniewnie Nate, zakładając ręce na szerokiej klatce piersiowej. Jego jasny wzrok na wskroś przeszywał przygarbioną posturę starszego człowieka.
Travis milczał. Nie podniósł nawet głowy, tylko tępo wpatrywał się w starą, spróchniałą podłogę. Ethan stanął z tyłu i oparł się o szafkę, która ledwo unosiła jego ciężar.
- Nie chcesz mówić? - Prychnął Nate, robiąc odważny krok w stronę oskarżonego. Chciał wymierzyć mu siarczysty policzek, ale powstrzymał się. Jeszcze nie  - pomyślał.
- Posłuchaj, jeśli nie zaczniesz sypać, skończysz gorzej. A smoki ostatnio głodują... - Warknął, przybliżywszy twarz do pomarszczonej twarzy Travisa. Ten wzdrygnął się na wspomnieniu o smokach.
- Kręciłem się po prostu... - Szepnął, spuszczając jeszcze niżej głowę.
- Chrzanisz. Nie jesteśmy głupi. Słyszeliśmy, o co pytałeś tę dziewczynkę - warknął jeździec i uderzył pięścią o ścianę. Domek zatrząsł się na chwilę. Grudki kurzu sypnęły się na podłogę, powodując niemiłe uczucie w nosie.
Nate nie wytrzymał. Z otwartej dłoni przyłożył Travisowi w policzek. Jęk rozległ się w pomieszczeniu przez chwilę. Ethan zmierzył przyjaciela wzrokiem, dziwiąc się, że tak łatwo puściły mu hamulce.
- Następnym razem będzie mocniej... - Zagroził Nate, mówiąc mrocznym, niskim głosem. Ethan stanął obok niego. Nie chciał, aby jeździec rzucił się w wir i pobił Travisa dotkliwiej.
- Jesteś na straconej pozycji - zaczął Hofferson. - Może ominie cię kara, jeśli odpowiesz na nasze pytania.
Travis mruknął coś pod nosem, ale zgodził się. Czuł nienawiść płynącą z oczu wikingów. Sam był już w sędziwym wieku i nie dałby rady uciec.
- Travis to moje nazwisko. Na imię mam Benjamin. Benjamin Travis - rzekł cicho, drapiąc się w tył siwej głowy.
- Oh, jak miło... - Mruknął zgryźliwie Nate. - Domyślam się, że twoja gadka o nocnych furiach na południu to ściema.
Travis pokręcił głową, zgadzając się ze słowami przedmówcy.
Przesłuchujący go wikingowie poczuli nagły dreszcz. Sprawa stawała się coraz bardziej zawiła i tylko od nich zależało, czy prawda wyjdzie na jaw.
- Dlaczego podałeś błędne informacje? - Wtrącił się Ethan, który też powoli tracił cierpliwość. - Chciałeś pozbyć się wodza z wyspy?
Mężczyzna wziął głęboki wdech i spojrzał na niebo przez dziurę w dachu. Może czas już skończyć z życiem szpiega? - Pomyślał smutno.
- Tak. Wiedziałem, że Czkawce Haddockowi zależy na znalezieniu drugiej nocnej furii. Wymyśliłem więc tę historię o południu, żeby się go pozbyć.
- Po co? Żeby ktoś mógł zaatakować Berk? - Warknął Ethan. Jeśli jego przypuszczenia okażą się trafne, wyspę czeka zły okres. Kto wie, może nawet i polegnie...
- Tego nie wiem. Miałem podać tylko informacje o nocnych furiach - odparł tak cicho jak tylko mógł.
Nate i Ethan spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Czyżby Travis nie działał sam?
- Dla kogo pracujesz? - Rzekł szorstko Nate. Benjamin zawahał się. Nie chciał wymawiać tego nazwiska, ale z drugiej strony czuł się zmęczony tą całą sprawą. Złoto, które mu obiecano, straciło już jakiekolwiek znacznie.
- Jestem za stary na te zabawy...- Mruknął do siebie i spojrzał utrapionym wzrokiem na wikingów.
- Działałem na zlecenie Halvara Bardsena. Ja dostarczam tylko to, czego on chce, dostaję zapłatę i znikam - powiedział. Jego głos brzmiał jakby mężczyzna miał już wszystkiego dosyć, jakby dawno się poddał.
Ethan podniósł podbródek i zerknął na towarzystwa.
- Zabierzmy go do więźnia. Ed go przypilnuje - postanowił Nate i chwycił Travisa za obie ręce, zakładając je boleśnie na plecy.


                  Kiedy Travis przebywał w więzieniu, dwoje wikingów rozmawiali w domu Nate'a. Lauren już o wszystkim wiedziała. Siedziała teraz obok Nate'a, trzymając na kolanach Nott - małą samicę wilka, którą jakiś czas temu znalazła Inge. Lauren zdecydowała, że szczeniak zostanie u niej. Już z początku zauważyła, że maleństwo jest znacznie słabsze niż pozostałe. Lauren przeczuwała, że stado ją porzuciło, a że wilczyca nie miałaby szansy przeżycia w dzikim środowisku, zaadoptowała ją.
- Więc co robimy? - Spytała cicho szatynka, głaszcząc główkę Nott. Nate oparł się ciężko o drewniane krzesło i westchnął głośno.
- Albo czekamy na powrót Czkawki, albo lecimy ich szukać - rzucił niemrawo.
- Druga opcja odpada. Południe jest cholernie wielkie, nie znamy tamtych terenów. Poza tym, nawet nie wiadomo, czy ich tam znajdziemy - sprzeciwił się Ethan. Wiking mówił rozważnie i mądrze, co trochę uspokoiło zszargane nerwy Nate'a. Jednak wszyscy się bali o życie nieobecnych przyjaciół, a w szczególności wodza, który jako jedyny był Haddockiem i miał prawo do tronu. Poza tym, wraz z nim jest Astrid - generał Berk.
- Lepiej poczekajmy na ich powrót. Jeśli istnieje niebezpieczeństwo atakiem na Berk, musimy zorganizować obronę i teraz każdy wojownik i jeździec się liczy - dodała Lauren, z którą mężczyźni zgodzili się bez wahania.
- Jutro zwołamy naradę, teraz lepiej odpocznijmy. Nie wiadomo, kiedy zostaniemy wezwani do walki... - Westchnął smutno Ethan i pożegnał się krótko z przyjaciółmi, by pójść do domu i przemyśleć wszystko jeszcze raz.





Specjalna dedykacja dla Milady, która obchodzi dziś urodziny! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego :D

Mam nadzieję, że Was zaskoczyłam... Zostawcie po sobie ślad! ⬇⬇

sobota, 17 czerwca 2017

Skrywane uczucia

                      Podczas drogi niemal każdy jeździec próbował wypytać Czkawkę. Chcieli wiedzieć, co było przyczyną zmiany kierunku. W końcu mieli kierować się na Stare Morza, a potem na Archipelag Tysiąca Wysp, o którym mówił Travis. Każde pytanie jeździec kierował na inny tor, więc przyjaciele ostatecznie zamilkli. Czkawka nie czuł się dobrze z tą sytuacją. Nadal miał obawy, tak naprawdę nie wiedział, gdzie leci. Kierował się odczytem z mapy i słuchał własnej intuicji. W jego myślach coraz częściej pojawiał się widok innej nocnej furii. Jak może wyglądać? Jest większa niż Szczerbatek? Może trafi się samica, z którą jego smoczy przyjaciel mógłby mieć potomstwo...  To byłoby spełnienie wszystkich marzeń.
- Czkawka, zatrzymajmy się. Smoki muszą odpocząć - zawołał Mieczyk. Jeździec spojrzał na Jota i Wyma, którzy coraz wolniej machali skrzydłami. Ich języki, wywalone na wierzch, były sine i pozbawione śluzu.
Czkawka pokręcił głową, karcąc się w myślach za tak wielką lekkomyślność. Zapomniał, że inne smoki nie są tak wytrzymałe jak nocna furia.
- Wylądujemy na pierwszej napotkanej wyspie - odparł na to wódz Berk.

                    Dziesięć minut później wszyscy  jeźdźcy znaleźli się na lądzie. Smoki niemal natychmiast zapadły w drzemkę, chrapiąc w cieniu wielkich drzew. Czkawka stał na brzegu, chłodząc nogi. Obok niego moczył się Mieczyk, mówiąc jak bardzo kocha zimną wodę.
- Czkawka, wyglądasz jakbyś brał udział w konkursie myślenia - zauważył bliźniak, delikatnie chlapiąc przyjaciela. Ten spojrzał na niego zaskoczony. Nie sądził, że ktoś zwróci uwagę na jego nieuwagę.
- Zastanawiam się - odparł w końcu wódz i odwrócił głowę ku szerokiemu oceanowi. Wyglądał na spokojny i przejrzysty, więc dalsza droga nie powinna być uciążliwa.
- Jedzenie gotowe! - Zawołała z plaży Szpadka, machając do jeźdźców. Mieczyk wyskoczył z wody i w zawrotnym tempie doskoczył do siostry. Za nim powłóczył się Czkawka.
- A gdzie Astrid? - Zapytał szatyn, rozglądając się wokół. Jak musiał być nieuważny, skoro nie spostrzegł zniknięcia żony?
- Poszła do lasu - odparł Sączysmark, zdejmując pakunki z Hakokła. Wojownik rzucił rzeczy blisko ogniska i wyciągnął nogi, relaksując się. Czkawka, nie mając nic do roboty, ruszył w ślad za Astrid. Dziewczyna zapewne chciała nabierać drewna do ogniska.
Widz przechodził obok rzadkich drzew, których wcześniej nie widział. Kora była biała w czarne, podłużne plamki, a liście wisiały na cieniutkich gałązkach. Szatyn wciągnął zapach świeżego lasu i ruszył prosto, nawołując Astrid. Znalazł ją siedzącą na mchu. W jej rękach spoczywał notatnik, w którym jeźdźczyni żywo coś zapisywała.
- Hej, co robisz? - Spytał Czkawka, zaglądając przez  ramie wojowniczki. Blondynka podskoczyła lekko, jakby nie spodziewała się żadnego gościa, który w dodatku skrada się jak dzikie zwierzę.
- Opisuję rośliny. Śledzik zapewne chciałby się dowiedzieć czegoś nowego - odparła, wzruszając ramionami. Czkawka skarcił się w myślach. Zapomniał o prośbie przyjaciela, kiedy jeszcze byli na Berk. Śledzik prosił wodza, aby opisywał niepowtarzalną florę i faunę. Chyba Astrid domyśliła się, że mąż nie jest w stanie skupić się na tej rzeczy, więc postanowiła go wyręczyć.
- No tak, zapomniałem...- Mruknął, drapiąc się po zaroście. Coraz częściej zaczynał go denerwować i choć szatyn wziął brzytwę, nie miał chęci, by się ogolić. Musiał jednak to zrobić, ponieważ słońce niemiłosiernie parzyło jego delikatną cerę.
- Wiem - rzekła szorstko Astrid i wróciła do opisywania kolorowego kwiatka, którego miała pod nogami. Czkawka przypatrzył się jej przez chwilę, a potem westchnął ciężko. Nie wiedział, jak opisać to, co się z nim dzieje. Przeczuwał jednak to, że jego żona jest na niego zła. Zazwyczaj mówił jej o wszystkim, swoim samopoczuciu, zmartwieniach, lękach. Teraz krył to wszystko w sobie, nie dopuszczając, aby ktokolwiek się domyślił.
- Nie bądź zła na mnie- szepnął w końcu, patrząc błagalnym wzrokiem na wojowniczkę. Astrid zmarszczyła nos, a potem zerknęła na męża. Powinno zrobić się jej smutno - jego zmęczony wzrok i zgarbiona postura wskazywały na to, w jakim dołku emocjonalnym jest jeździec. Jednak tak się nie stało. Choć raz Astrid nie dała wciągnąć się w jego grę. Wiedziała, że Czkawka i tak wróci do tego samego stanu i ponownie zamknie się w sobie.
- Zawsze mi o wszystkim mówiłeś - odparła zgryźliwie. Zamknęła notes i skupiła się na mężu. - Od kilku tygodni nie mogę z tobą poważnie porozmawiać. Najpierw pojawił się Travis i przez kilka dni zastanawiałeś się tylko i wyłącznie nad tym, czy warto zaryzykować. Teraz zwracamy na północ i nie chcesz nam wyjaśnić dlaczego. W dodatku odpływasz gdzieś myślami i nie ma z tobą kontaktu - wyrzuciła z siebie oskarżycielskim tonem.
Szatyn uśmiechnął się krzywo, chcąc jakoś złagodzić oskarżenia.
- Chcę, żeby podjęte przeze mnie decyzję było jak najlepsze - rzekł, wypuszczając powietrze. W tym czasie Astrid wstała i krążyła przed mężem, wbijając w niego lodowate spojrzenie. Czkawka unikał go jednak, wiedząc, że pod jego wpływem poczuje się gorzej.
- To rozumiem, ale nadal nie wyjaśniłeś mi, dlaczego ze mną o tym nie rozmawiasz. Co się stało z moim najlepszym przyjacielem, który zawsze znajdował we mnie oparcie? - Rzuciła. Czuła, jak niewiedza ją przytłacza. Astrid zawsze chciała wiedzieć, na jakim gruncie stoi. Niepewność powoduje u niej napięcie, a skutkiem tego kłótnia.
- Nie myśl, że ci nie ufam - odparł natychmiast Czkawka, podnosząc wzrok na żonę. Dziewczyna była cała roztrzęsiona. Rzadko kiedy widział ją w takim stanie. - Ta sprawa nie dotyczy czegoś, o czym chciałbym mówić. Muszę to sam przetrawić, dobrze? Podszedł do niej i chciał objąć, ale ta odepchnęła go.
- Zrobisz to, co będziesz uważał za słuszne - podniosła podbródek i spojrzała w smutne oczy męża. Nie chciała na siłę wyciągać z niego jakichkolwiek informacji. Ominęła go zgrabnie i przeskoczyła przez obalone drzewo, w którym dom znalazły chmary dużych, obleśnych robali.
- Astrid, zaczekaj! - Zawołał za nią wódz i ruszył za nią. Nienawidził, kiedy jego druga połowa gniewała się na niego. Pragnął, aby ich relacje były jak najlepsze.
Dziewczyna pozostała głucha na jego nawoływania. Szła przed siebie szybkim krokiem, skupiając się na drodze.
Czkawka dogonił ją w końcu. Złapał mocno za chudy nadgarstek wojowniczki i pociągnął do siebie.
- Puść mnie - zaprotestowała blondynka, lecz szatyn nie chciał spełnić jej prośby. Kiedy próbowała go odepchnąć, delikatnie przyszpilił ją do grubego drzewa, którego korzenie wystawały wysoko nad ziemią.
Nie czekając dłużej, Czkawka nachylił się i pocałował delikatnie Astrid. Ta wyrywała się jeszcze chwilę, chcąc skończyć pocałunek, ale nie potrafiła. Po chwili buntu odpowiedziała mu tym samym, zamykając oczy. Nie trwali w uniesieniu długo. Wojowniczka odepchnęła męża na pół metra i spojrzała na niego ze zrezygnowaniem.
- Jeden czuły pocałunek nie poprawi niczego - rzuciła ze smutkiem i odeszła wolno w stronę ogniska. Mimo że bardzo kochała Czkawkę, nie mogła pozwolić, aby miłość przysłoniła rzeczy, które psują ich związek.
Szatyn wyszedł z lasu krótko po żonie i dołączył do przyjaciół, którzy piekli nad ogniskiem świeżo złowione ryby.
Sączysmark podał Astrid kij z nabitym na nim jedzeniem i życzył smacznego.
- O naszym ukochanym wodzu też nie zapomnieliśmy - rzucił znienacka Mieczyk, podając jeźdźcowi rybę. Ten podziękował cicho i zaczął zajadać. Dopiero wtedy przypomniało mu się, że nie jadł od świtu. Może za bardzo zatracił się w myślach o tym maleńkim marzeniu?

                          Przerwa minęła w mgnieniu oka. Smoki najadły się do syta i wyspały, więc miały znacznie więcej energii.
- Długo nam jeszcze to zajmie? - Jęknął Sączysmark, masując obolałe plecy. Czkawka wzruszył ramionami. Sam nie był pewien. Z jego obliczeń wynikało, że do nocy powinni dotrzeć na tajemniczą wyspę.
- Wytrzymaj jeszcze trochę - odparł wódz i wskoczył na Szczerbatka. Sprawdził również torbę, a gdy upewnił się, że mapa jest na miejscu, wystartował jako pierwszy. Teraz lecieli w jednym kierunku, gdzie za kilka godzin powinien ukazać się upragniony ląd...





Nie chciałam ciągnąć tego rozdziału dłużej, bo nie współgrałoby to z całością. Mam nadzieję, że następny będzie lepszy :D 
Zapraszam do komentowania <3 

niedziela, 11 czerwca 2017

Mapa
        
                                    Toeye prowadziła Czkawkę przez kilka minut. Jeździec rozgladal się wokół, jakby chciał zapamiętać niecodzienny widok wyspy. Gęsty las wydawał się być mroczny i zbyt tajemniczy, by tam wejść. Czkawkę jednak to zraziło. W Berk bardzo często spacerował po lasach, więc ich naturę już dawno poznał. Mężczyzna odwrócił wzrok, który powędrował ku niebu. Nieboskłon był zalany ciemnymi chmurami, jakby lada moment miał lunąć deszcz, a mimo to nadal panował nieznośny upał. Czkawka zaczesał kilka kosmyków włosów za ucho i spojrzał przed siebie, gdzie pojawił się znacznie większy, beżowy namiot ubrudzony gdzieniegdzie pyłem. Toeye zatrzymał się tuż przed wejściem i spojrzała poważnie na jeźdźca. Jej ciemne oczy zabłysły przez moment. Przez chwilę Czkawka poczuł się nieswojo, jednak przemógł dziwne uczucie i bez słowa wszedł do środka namiotu. Mimo później pory, wewnątrz było jasno. Rozstawione świece oświetlały pomieszczenie, które było zbyt duże jak na zwykły namiot. Czkawka rozejrzał się w poszukiwaniu Treja, którego zastał w rogu. Pulchny mężczyzna siedział w bujanym fotelu, a jego jasny wzrok przeszywał jeźdźca na wskroś.
- Chciałeś ze mną rozmawiać - zaczął szatyn, choć przypomniał sobie, że południowiec go nie rozumie. Trej wskazał ręką na poduszki. Szatyn skinął głową i zajął miejsce. Przez chwilę nie wiedział, co robić, powiedzieć. Jak rozmawiać z kimś, kto nie rozumie języka wikingów?
Zaskoczeniem okazało się to, że Trej wstał i podszedł do małej, dębowej szafki, która skrzypnęła niemiło, gdy mężczyzna otworzył ją. W jego rękach znalazła się gruba, zniszczona książka. Czkawka przyjrzal się jej z ciekawością. Księga przypominała księgę Berk, w której zapisywano ważne wydarzenia z życia wioski. Przywódca południowców usiadł naprzeciw Czkawki i otworzył trzymaną książkę. Przewertował kilka stron i zatrzymał się na jednej z nich. Przypatrzył się jej, a następnie odwrócił księgę w stronę jeźdźca.  Młody wódz zmarszczył czoło, widząc przed sobą rysunki różnych wysp.
- Nie rozumiem - mruknął Czkawka, patrząc ze zrezygnowaniem na Treja. Ten zastukał palcami w jeden szkic, skupiając uwagę szatyna. Jeździec starał się cokolwiek zrozumieć. Zapiski nie były w języku południowców, więc Trej musiał znać co najmniej dwa języki.
- Patrz - mówił mężczyzna. Szatyn skrzywił się, słysząc dziwny dźwięk tego słowa. Najwyraźniej Trej poznał pojedyncze słowa w języku wikingów. Czkawka przyjrzał się dokładniej. Rysunek przedstawiał wyspę z lotu ptaka, a następne z różnych stron. Szkice były bardzo dokładne, jakby ktoś prowadził szczegółowe obserwacje lub badania.
- Chcesz, żebyśmy tam lecieli? - Czkawka zerknął na Treja. Jego pomarszczona twarz napięła się, gdy mężczyzna uśmiechnął się. Jeździec nadal nie rozumiał. Dlaczego Trej pragnął, aby wikingowie tam polecieli? Czy jest to pułapka,
- Przykro mi, przyjacielu, ale kierujemy się na Stare Morza. Ta wyspa leży w przeciwnym kierunku. Czkawka oddał księgę ze smutkiem. Mimo że chciał pomóc Trejowi, jego priorytetem było co innego. Poza tym, musiał się spieszyć - nie mógł zostawić Berk zbyt długo.  Młody mężczyzna chciał się pożegnać i wyjść, lecz usłyszał głos Treja:
- Nie - powiedział przywódca i pociągnął wodza z powrotem na poduszki. Położył na ziemię księgę na tej samej stronie, a potem wziął w dłoń pergamin, pióro oraz czarny atrament. Oddał te rzeczy jezdzcowi i podsunął niemal pod nos rysunki nieznanej wyspy.
- Mam je przerysować? - Spytał z niemałym zaskoczeniem. Trej zastukał po raz kolejny w szkice.
- Rysować - odparł, więc szatyn wziął się do pracy. Nie chciał nic myśleć, mimo że sytuacja wydawała się dość dziwna. Po kilku minutach kopia była już gotowa. Czkawka chciał oddać rysunek, lecz Trej pokręcił głową.
- Ty - pokazał palcem na wodza Berk. Zmieszany jeździec zaciął się. Nic z tego nie rozumiał. Po co miałby rysować tę mapę?
Dlaczego Trej chce, żeby drużyna z północy tam leciała?
- Zapytać Toeye. Wyjaśnić - dodał łamanym językiem Wandali. Jeździec nocnej furii zamrugał dwukrotnie, lecz skinął głową. Tłumaczyła na pewno wyjaśni mu całą sytuację.
Dwudziestopięciolatek pożegnał się cicho i wyszedł z namiotu. Zaczerpnął głośno powierza, jakby nie oddychał przez kilka minut. Zamknął oczy, by odprężyć się przez chwilę. Chciał wrócić do domu, zasnąć w przytulnych czterech ścianach i zapomnieć o wszystkim. Czuł tak wiele obaw; po raz pierwszy w życiu miał mętlik w głowie. Nie wiedział, co robić. Wrócić do domu i zająć się ludźmi? A może pozostać i szukać choćby najmniejszego śladu innej nocnej furii? Przecież Travis zapewniał o istnieniu tych smoków na południu... Czkawka od samego początku wiedział, że znalezienie nocnej furii graniczy z cudem. O ile istnieje, bo jeśli nie, świat może pożegnać ten wspaniały gatunek.
Myślenie przerwało dobrze znane Czkawce mruczenie. Otworzył zmęczone oczy i ujrzał przed sobą swojego przyjaciela. Szczerbatek podreptał do niego i otarł głowę o ramię jeźdźca.
- Nie zostawisz mnie na krok, co? - Zaśmiał się wódz, drapiąc smoka pod brodą. Szczerbatek mruknął zadowolony, wywalając kawałek różowego języka. - Idziemy poszukać Toeye - powiedział wódz i poklepał przyjaciela, prowadząc go przed siebie.
Tłumaczka stała przy dróżce, którą szli wcześniej.
- Muszę z tobą pomówić - zaczął Czkawka. Kobieta skinęła głową, nie zadając żadnych pytań.
                      Oboje szli wśród cichego lasu. Czkawka pokazał Toeye mapę, którą mężczyzna rysować kilka chwil temu.
- Jak myślisz, po co mi to dał? - Spytał szatyn, patrząc na zdumioną kobietę. Tłumaczka wzięła głęboki wdech.
- Chodzi o pewną sprawę, która męczy mojego pana - wyznała cicho.
Czkawka czekał cierpliwie. Miał nadzieję, że Toeye powie mu coś, co może być przydatne w dalszej drodze.
- Trej wiedział o waszym istnieniu, słyszał fakty od handlarzy, że na północy istnieje ostoja dla smoków, którą jest twoja wyspa, Berk. Nasz lud traktuje smoki jako święte zwierzęta, kiedyś oddawano im cześć i składano podarki... To dlatego nikt nie zwrócił na was większej uwagi, rzadko kiedy dotykamy smoków, zazwyczaj robią to przywódcy, jak Trej...
- Ale co to ma wspólnego z mapą? - Przerwał jej. Toeye wzięła wdech.
- Na tej wyspie mieszkało plemię, które pozostawiło po sobie ślady. Krążą pogłoski, że tam wykluł się pierwszy oszołomostrach. Niektórzy uważali go za boga... Sądzę, że znajdziesz tam coś, co ci pomoże.
Szatyn zatrzymał się gwałtownie i spojrzał poważnie na kobietę.
- Skąd wiesz czego szukam? - Spytał ostrożnie.
- Twój smutek w oczach mówi wszystko...
Odparła i wyprzedziła mężczyznę samego sobie i zniknęła  za gęstymi krzakami.

                        Czkawka leżał w namiocie. Nie chciał wracać na zabawę. Musiał pomyśleć nad mapą. Możliwe, że jest to w pewnym sensie wskazówka. Mówił bowiem Trejowi, że poszukują innej nocnej furii. Może mężczyzna wiedział coś, o czym chciał się podzielić z Czkawką?
Czy jest możliwość, aby na tej wyspie istniała nocna furia?
Szatyn westchnął głośno i przełknął ślinę. Wydawałoby się to zbyt prosto. Znajdują się na dziwnej ziemi, gdzie ludzie wyglądają zupełnie inaczej i ktoś ot tak kieruje ich w miejsce, gdzie może żyć smok, którego szukają? Nie. To niemożliwe. Jeździec czuł, że to haczyk, ale mimo to, postanowił skierować się tam, gdzie polecił Trej. Jeśli nic nie znajdą, zawrócą w kierunku wyspy, o której mówił kilka miesięcy temu Travis.
- Dobranoc, mordko - szepnął szatyn i odwrócił się na bok, zasypiając w mgnieniu oka...

                            Następnego dnia jeźdźcy zbierali się do drogi. Astrid krzątała się po namiocie zbierając swoje rzeczy. Próbowała zagadnąć męża luźna rozmową, ale jeździec odpowiadał niemrawo i niechętnie, więc dziewczyna nie naciskała. Nie chciała również zmuszać go, aby powiedział, co się dzieje. Uważała, że Czkawka prędzej czy później wyjawi, o co chodzi.
- Czkawka, pakuj się już - ponagliła go żona.
- Tak, tak... - Mruknął jeździec i wstał z niskiego łóżka. Pochylił się, zbierając koszulę, którą następnie ubrał.
Kiedy oboje byli już gotowi, ruszyli do centrum wioski, gdzie czekał na nich Trej. Zmęczony Czkawka poklepał Szczerbatka po głowie i oboje wyszli z namiotu.
Doszli jako ostatni. Trej zwrócił na niego uwagę, a potem na Szczerbatka, który wydawał się być niezruszony.
- Nasz przywódca życzy spokojnej drogi - powiedziała sztywno Toeye. Czkawka skinął głową i wsiadł na grzbiet Szczerbatka.
- Bardzo dziękujemy za gościnę. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - rzekł wódz Berk, mimo że nie miał zamiaru widzieć tych ludzi ponownie. Był im bardzo wdzięczny za uratowanie zdrowia, a może i życia, jednak dla niego ci mieszkańcy wydawali się zbyt tajemniczy. Toeye przetłumaczyła szybko, patrząc na swojego wodza. Ten mruknął coś i podszedł do Czkawki. Jego ciemny wzrok przeszył młodego mężczyznę po raz kolejny.
- Pamiętać - rzekł cicho Trej, pukając się dwa razy w głowę, a potem pokazał na torbę, gdzie Czkawka ukrył mapę. Szatyn skinął głową, choć niechętnie.
 Każdy jeździec pożegnał się szybko i na grzbietach silnych smoków wzbili się w powietrze. Szczerbatek zaryczał głośno i podążył za resztą przyjaciół. Kiedy smok znalazł się na przodzie formacji, do nocnej furii podleciał śmiertnik, a na nim siedząca Astrid.
- Co się dzieje? - Zapytała męża. Czkawka uśmiechnął się do niej sztucznie.
- Głowa mnie boli - skłamał. - Chciałbym w końcu wrócić do domu - dodał na luzie, jakby było to błahostką.
- Zbadamy tę wyspę, o której mówił Travis i potem zmywamy się do domu. Zajmie nam to najwyżej dwa tygodnie - odparła czule.
- Wiem, Astrid - powiedział i wyciągnął z torby mapę, którą zabrał z Berk. Przyjrzał się wyspie zaznaczonej przez Travisa, a potem wyciągnął kopię otrzymaną od Treja. Czkawka chciałby sprawdzić tę wyspę, ale musiałby zawrócić i lecieć na północ, co oznacza, że Stare Morza muszą poczekać. Co jeśli to Travis miał rację? Jeźdźcy stracą czas, jeśli polecą na północ, a potem zawrócą na południe, gdzie leży wyspa wspomniana przez Travisa. Teraz Czkawka musiał wybrać, choć sam czuł się pomiędzy młotem a kowadłem.
- Mordko, jak myślisz, północ czy południe? - Zapytał przyjaciela, pochylając się do przodu. Szczerbatek popatrzył na niego zdziwiony, po czym poruszył śmiesznie uszami. - Ty też nie masz pojęcia... - Jęknął jeździec i przyrównał dwie mapy. Rozniły się całkowicie. Jedna wyglądała niemal jak Berk, a druga była malutka, niczym kropla w morzu.
Czkawka spojrzał przed siebie i zamknął oczy. Musiał wybrać teraz. Po chwili myślenia zatrzymał się i spojrzał na przyjaciół, mówiąc:
- Zwracamy.
- Co? Dlaczego? - Rzucił od razu Sączysmark, patrząc z wielkim zdziwieniem na wodza.
- Wyjaśnię wam na postoju, a teraz kierujemy się na północ - odparł Czkawka swoim pewnym, wodzowskim głosem. Każdy zauważył, że był poirytowany.
Każdy popatrzył na siebie.
- Czkawka, na pewno dobrze się czujesz? - Spytała Szpadka. - Może od tego uderzenia trochę ci się pokręciło...
- Wszystko gra - odpowiedział ze złością. - A teraz pospieszmy się. Musimy przelecieć pięć godzin!





 Dobry wieczór, kochani! W końcu wróciłam :') Czuję się bardzo głupio, że przez miesiąc nic nie dodałam :( Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście. 
Chciałabym bardzo podziękować za Wasze cudownie komentarze, zarówno tutaj, jak i na wattpadzie. Jesteście mega! I jest Was coraz więcej za co jestem strasznie wdzięczna <3 

Postaram się dodać kolejny rozdział w mniej niż tydzień. Mam nadzieje, że już nie zawiodę. Miłego tygodnia ^^