wtorek, 27 grudnia 2016

Zastępca 


                       Astrid otworzyła szeroko usta i oczy. Jasny wzrok blondynki wlepiony był w Lauren, która trzymała głowę nisko. Lekarka najwyraźniej była zawstydzona, a rozmowa o tym zapewne byłaby dla niej krępująca. Astrid przeczuwała to, ale mimo tego chciała podjąć ryzyko rozmowy.
- Od kiedy o tym wiesz? - Spytała spokojnie jeźdźczyni. Nie była zła na przyjaciółkę, raczej... zszokowana i to bardzo.
- Od wczorajszego wieczoru - westchnęła i wzięła kolejną chusteczkę, by wytrzeć świeże łzy.
- Czyli Nate nie wie... - Powiedziała cicho Astrid, a lekarka od razu skinęła głową. Orzechowe oczy młodej znachorki przepełnione były strachem, przez co wojowniczka poczuła jak ściska ją serce. Dla Lauren była to ciężka sytuacja i tylko Astrid mogła jej w tej chwili pomóc.
- Astrid, co powie Nate? - Wyjąkała szatynka, a jej wątłe ciało zadrżało. Żona wodza przytuliła przyjaciółkę, chcąc pokazać, że przy niej jest.
- Jestem pewna, że on to zrozumie. Nate jest dojrzałym mężczyzną, Lauren, i bardzo cię kocha.
- A co jeśli się przestraszy? - Wyjąkała załamana dziewczyna. Astrid posłała jej delikatny uśmiech. - Wychowanie dziecka to nie jest łatwa rzecz...
- Owszem, ale pamiętaj, że masz przyjaciół. Ja, Czkawka i reszta na pewno ci pomożemy - zapewniła wojowniczka. - A poza tym, Nate to również odpowiedzialny i rozsądny facet.
Lauren uspokoiła się nieco, choć jej myśli wciąż krążyły wokół jej chłopaka. Nate miał dwadzieścia pięć lat i był bardzo dojrzały. Wiedział co to znaczy honor i co najważniejsze - postępował dobrze, by chronić swoich przyjaciół i dom. Lauren nie miała wątpliwości co do jego ducha prawdziwego wojownika, ale przerażała ją myśl, że jeździec mógłby nie przyjąć dobrze tej informacji. Lauren myślała również o ludziach. Przecież na pewno będą gadać na jej temat, choć w tej chwili dziewczyna miała w poważaniu opinie innych.
- Dziwnie się czuję z myślą, że za kilka miesięcy zostanę mamą - wyrzuciła z siebie lekarka. Lauren była już spokojna; łzy dawno wyschły. Tylko poduszka pozostała mokra.
- To zrozumiałe. W końcu stało się to dość niespodziewanie - odparła na to Astrid i podała przyjaciółce kubek z melisą. Lauren skrzywiła się. Na pewno minie trochę czasu zanim się przyzwyczai.
- Myślisz, że dam sobie radę? - Zapytała szatynka, patrząc głęboko w oczy przyjaciółki. Astrid chwyciła dłoń lekarki i z pokrzepiającym uśmiechem rzekła:
- Jesteś jedną z najdzielniejszych i najsilniejszych kobiet jakie znam. Nie ma nawet mowy, żebyś nie dała rady.
Głos Astrid brzmiał bardzo pewnie. Blondynka bała się o stan przyjaciółki, ale w każdej sytuacji nigdy nie straciła wiary w Lauren. Mimo że szatynka była dobrej postury, miała ogromne serce i energię, której każdy mógł pozazdrościć.
- Dziękuję ci, Astrid - szepnęła szatynka i podniósłszy kubek, upiła duży łyk herbaty.
                        Astrid postanowiła, że dotrzyma towarzystwa Lauren i przenocuje u niej. Lekarka wciąż chodziła przybita, a myśli o reakcji Nate'a nie odchodziły nawet na krok.
- Będzie dobrze - rzekła Astrid, czesząc swe długie, jasne włosy. Lekarka posłała jej słaby uśmiech i wślizgnęła się do łazienki, by wziąć prysznic.
Jeźdźczyni obróciła się do lustra i zaczesała do tyłu włosy. Pomyślała o Czkawce. Chciała, żeby jej mąż już wrócił i zajął się wyspą. Sama dziewczyna czuła się wyczerpana. Wystarczyły dwa dni, by przekonała się, że bycie wodzem jest meczące. Dziwiła się Czkawce, że każdego dnia wstaje z uśmiechem na twarzy i bierze na siebie obowiązki. W dodatku Astrid martwiła się o Lauren. A kiedy myśli wojowniczki nie dają jej spokoju, nie ma szans, aby młoda kobieta była w stanie skupić się na czymkolwiek. Westchnęła do swojego lustrzanego odbicia. Jeszcze pięć dni - pomyślała.
                           Jak Astrid przypuszczała, pierwsi jeźdźcy przybyli popołudniem. Śledzik i bliźnięta wylądowali na skraju wioski, by nie wzbudzać żadnych sensacji. Smoki dźwigały znaczne ciężary, więc kilka chwil później Astrid pomagała zdejmować prowiant, koce i inne rzeczy, które zabrali ze sobą wikingowie.
- Mam nadzieję, że wszystko się udało - zagaiła blondynka i zsunęła z grzbietu Jota i Wyma siodło. Smok wierzgnął delikatnie.
- No, powiedzmy - mruknął Śledzik, drapiąc się w kark. Astrid skrzywiła się. Ton przyjaciela raczej nie oznaczał, że szkolenie jeźdźców poszło dobrze.
Czy wszystko musi się psuć? - Spytała sama siebie. Bogowie chyba naprawdę nie byli przychylni w tym tygodniu.
- Idźcie odpocząć. Zaprowadzę smoki do boksów - zaproponowała Astrid z wymuszonym uśmiechem. Czkawka nie będzie zadowolony, gdy powróci na Berk. Wielu ludzi narzekało na straszliwce, które uciekły z wylęgarni i kradły mieszkańcom jedzenie. Astrid obiecała, że się tym zajmie, ale póki co dziewczyna utknęła ze smokami swoich znajomych.
Jeźdźczyni uporała się z małym problemem, a potem ruszyła do centrum Berk, by wyłapać straszliwce. Ku jej zaskoczeniu, koło chat biegały dzieci, łapiąc małe smoki i od razu wrzucając je do klatek.
- O matko... - Jęknęła Astrid, odchylając do tyłu głowę.
Kilkanaście koszy turlało się przed chatami, a straszliwce z ogromną werwą skakały wokół nich. Smoczki narobiły niezłego bałaganu.
Astrid rzuciła się do pierwszego napotkanego straszliwca i chwyciła go w żelazny uścisk, by potem schować zwierzę do klatki. Kolorowy smok syknął nieprzyjemnie, przez co Astrid zdenerwowała się jeszcze bardziej. Kochała smoki, ale te małe, wredne szkraby były naprawdę nieznośne.
Kiedy blondynka złapała kolejnego szkodnika, za jej plecami rozległ się znajomy smoczy ryk. Odwróciwszy się, ujrzała Szczerbatka, który machał mocno swoimi potężnymi skrzydłami. Astrid z jednej strony poczuła ulgę, a z drugiej niezadowolenie. Co pomyśli Czkawka, zastawszy wioskę w takim stanie? Na pewno szczęśliwy nie będzie.
- No, już zmykać! - Krzyknął Czkawka, a jego słowa poprzedził wybuch plazmy Szczerbatka. Straszliwce ryknęły na znacznie większego gada i rozbiegły się w różne strony.
Astrid westchnęła ciężko i skierowała udręczone spojrzenie mężowi. Ten zszedł z siodła i podszedł do ukochanej, chcąc chwycić ją w ramiona.
- Myślałam, że lepiej będzie to wyglądać - wyznała dziewczyna, będąc przyciśnięta do piersi wodza.
- Zawsze mogło być gorzej - odparł z lekkim śmiechem. Astrid nagle pomyślała o Lauren. Uśmiechnęła się krzywo i oderwała od męża. Nawet nie zwróciła szczególnej uwagi, że Czkawka już jest w domu, choć tak bardzo nie mogła doczekać się jego powrotu. - Coś nie tak?
Astrid zamrugała gwałtownie na pytanie Czkawki.
- Tak jakby...- Westchnęła wojowniczka, po czym zaczęła opowiadać o problemach ze straszliwcami, brakiem ryb w zatoce oraz o Śledziku, który wrócił z wyprawy niezadowolony.  Astrid nie wspomniała jedynie o Lauren.
- Ryb starczy na dwa miesiące, a jeśli nie, możemy wypłynąć na głębsze wody - wzruszył ramionami Czkawka, a jego oczy wolno rozglądały się po wiosce. - Nie powinnaś się tym martwić.
- Według ciebie - machnęła ręka w górze i założyła ręce na klatkę piersiową. Astrid czuła się jakby zawiodła, i to własnego męża, który zawsze na nią liczył.
Czkawka uśmiechnął się do niej dobrodusznie i przytulił ponownie.
- Cieszę się, że jesteś w domu - wyszeptała do jego ucha i zamknęła oczy, chcąc poczuć bliskość ukochanego, choć zły humor nie do końca na to pozwalał.
- Ja też - odparł i pocałował żonę w skroń.
Powrót na Berk bardzo go uspokoił. Czkawka przez cały tydzień obawiał się, że wiosce coś się stanie i choć wokół nie było potencjalnych wrogów, mężczyzna nie mógł pozbyć się wrażenia, że niebezpieczeństwo gdzieś się czai. Teraz sam mógł doglądać spraw i wdrążyć plan w życie. Będąc na O'ahu, zauważył ciekawe wieże obserwacyjne oraz katapulty skryte wewnątrz klifów. Był to dobry patent, zwłaszcza dla Berk, ponieważ wyspa miała wiele idealnych wzniesień i klifów, aby zrealizować owy plan. Oczywiście minusem była praca - długa i ciężka, ale Czkawka uważał, że dla takiej ochrony warto spróbować.
Przez ostatni dzień jego myśli zaprzątała Halla. Czy kobieta i jej lud nadal zabiją smoki? A może jednak uczą się żyć w zgodzie?
- O czym myślisz? - Spytała cicho Astrid, wpatrując się w męża. Czkawka ocknął się natychmiast i wessał mroźne powietrze.
- O nowym sposobie obrony - wyjaśnił z uśmiechem.
- Brzmi ciekawie, ale może odpoczniesz? Wyglądasz na zmęczonego.
Czkawka zaśmiał się cicho.
- To może poczekać. Chciałbym pogadać ze Śledzikiem - powiedział, na co Astrid przewróciła tylko oczyma. Wiedziała, że nie da rady przekonać męża do pójścia do domu, a wszczynanie kłótni byłoby totalnym bezsensem.
- Tylko nie siedź tam długo - rzuciła w końcu i stając na palcach, pocałowała męża w policzek. Uśmiechnęła się potem delikatnie i ruszyła wolnym korkiem do Lauren.
 Zaś Czkawka odprowadził ukochaną wzrokiem, a potem sam udał się do przyjaciela. Raport Astrid nie brzmiał najlepiej i wódz obawiał się, że szkolenie dzieci przez Śledzika i bliźniaki skończyły się katastrofą. Szedł jednak z nadzieją, że usłyszy lepszą wersję.

                     Dom Ingermanów mieścił się w centrum wioski, więc szatyn nie miał daleko. Przechodząc między ludźmi witał się z nimi krótko i z uśmiechem. Przywódca ujrzał nawet Pyskacza, który kręcił się przy siodle Marudy. Uśmiechnął się na widok starego kowala, a potem skręcił w prawo.
Szczerbatek towarzyszył mu cały czas i pomimo długiego lotu, smok nie odczuwał  dużego zmęczenia.
- Proszę! - Wydobył się stłamszony krzyk Śledzika. Czkawka pchnął ciężkie drzwi i gdy tylko przekroczył próg, ciepło uderzyło w jego twarz.
- Cześć - przywitał się jeździec nocnej furii. Szczerbatek przeszedł obok ogniska i położył się obok Sztukamięs, która polizała smoczego przyjaciela.
- O, hej, Czkawka! - Uśmiechnął się blondyn i zaprosił gestem do stołu. - Co cię sprowadza?
Wódz podrapał się po karku i westchnął lekko.
- Chciałem się dowiedzieć, jak poszło szkolenie - wyjaśnił, na co Śledzik nieco się skrzywił.
- No cóż... bliźniaki się pokłócili, w sumie nie wiem o co, małolaty z  O'ahu ciągle straszyli mi Sztusię, na dodatek podpalili mi spodnie! - Wyżalał się otyły Wiking, zanadto gestykulując. Czkawka słuchał uważnie skarg przyjaciela. 
- Nauczyli się chociaż czegoś? - Spytał zmarkotniały szatyn.
- Było takich kilka, co uważnie słuchali, ale przez ciągłe wrzaski nic nie dało się robić.
Śledzik spadł na miękką sofę i zdjął ciężki hełm, który następnie rzucił w kąt.
- Błagam cię, Czkawka, zrób coś z Mieczykiem i Szpadką, bo ta dwójka już doprowadza mnie do szału! - Poprosił cicho jeździec.
- Spokojnie, zrobię z tym porządek - obiecał wódz i wstał wolno. - Szczerbatek, idziemy.
Przyjaciele pożegnali się ponuro.
Gdy tylko Czkawka wyszedł, poczuł przytłaczające zmęczenie. Bycie wodzem i przyjacielem nie jest trudniejsze niż przypuszczał. Jak miał być z jednej strony surowym przywódcą, a z drugiej współczującym przyjacielem? Przecież jakoś musiała utemperować bliźniaków...
- Cześć, Czkawka! - Rzucił Nate, pojawiając się nad głową młodego wodza. Czkawka zadarł głowę do góry i ujrzał przyjaciela na Piorunie.
- O, cześć! - Rzucił wesoło szatyn. Obserwował przez chwilę, jak przyjaciel ląduje obok niego. Nate rozruszał kark i wziął głęboki wdech. - Mam nadzieję, że u ciebie poszło w miarę dobrze.
- Nie było źle. Później napiszę raport, teraz chciałbym odwiedzić Lauren - wyjaśnił, kierując rozmarzony wzrok w kierunku domu lekarki.
- Rozumiem - rzekł wódz i pożegnał się z przyjacielem. Sam chciał by spędzić resztki dnia w towarzystwie żony i mamy, ale została mu jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Z zepsutym humorem ruszył do domu bliźniaków, błagając w myśli Odyna, aby rozmowa z bliźniętami poszła gładko.








To już 80 rozdział! 😵😄 Oznacz to, że do końca bloga zostało 20... Ktoś się cieszy? XD 
 Zachęcam do komentowania 😋  

niedziela, 18 grudnia 2016

Tresura

                    Niecałą godzinę później Czkawka, Sączysmark oraz ich uczniowie dotarli na wydrążoną w lesie polanę. Wokół roztaczał się gęsty las, którego drzewa leniwie kołysały się na wietrze. Słońce wyszło zza jasnych chmur i oświetlało twarze młodszych wojowników. Kilkoro z nich z uwagą słuchało wodza Berk oraz jego przyjaciela, ale byli i tacy, którzy nie do końca byli przekonani nauką o smokach. Czkawka rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy jest bezpiecznie. Mężczyzna obawiał się jakiekolwiek ataku ze strony dzikich smoków, ale na szczęście nie dostrzegł niczego podejrzanego. Poprawił grube futro, które chroniło drobną posturę wodza przed chłodem zimy, a potem uśmiechnął się do przyszłych jeźdźcó
- Dzikie smoki kryją się wszędzie - zaczął głośno, aby wszyscy dobrze go słyszeli. - Niektóre są bardzo ciekawskie,  więc mogą podejść do człowieka, zignorować, ale też mogą zaatakować. Najważniejsze jest to, aby wiedzieć, co zrobić w przypadku, gdy spostrzeże nas, powiedzmy... koszmar ponocnik. Czy ktoś wie, co należy poczynić?
Przez krótką chwilę nikt się nie zgłaszał. Młodzi patrzyli na siebie, mając nadzieję, że ktokolwiek coś powie. W końcu niski chłopak o ciemnych oczach i kręconych włosach wyrwał rękę do góry.
- Należy nie panikować - rzekł i uśmiechnął się niepewnie.
- Zgadza się - Czkawka skinął głową. - Co jeszcze?
- Nie uciekać? - Rzuciła cicho blondynka o krótko ściętych włosach.
- Też. Kiedy dziki smok zauważy, że uciekamy, zacznie nas gonić, myśląc, że jesteśmy zdobyczą - wyjaśnił wódz.
Przez kolejne minuty młodzi odpowiadali na pytania Sączysmarka, który nie ukrywał podziwu dla nastolatków. Czkawka również był pod wrażeniem. Wcześniej wydawało mu się, że nauczenie CZEGOKOLWIEK jest naprawdę trudne, ale najwyraźniej młodzi coś zrozumieli.
- Śmiertniki zębacze uwielbiają, gdy się je chwali i pieści, więc na pewno nie odmówią głaskania czy drapania. Jeśli chcemy podejść do dzikiego zębacza, musimy zrobić to z lewej bądź z prawej strony. Stojąc na wprost smok może nas nie zauważyć, ale kiedy się obróci i was dostrzeże może zareagować agresywnie - tłumaczył Czkawka.
Kiedy do akcji znów wkroczył Sączysmark, jeździec nocnej furii spojrzał w górę. Chmury wyglądały na ciężkie, jakby lada moment miał lunąć z nich deszcz. Jeszcze kilka minut - pomyślał wódz Berk i odszedł na bok, by usiąść na wysokim gładzie. Sączysmark w tym czasie mówił o broni, której nie należy pokazywać smokowi. Po odpowiedzeniu na kilka pytań, młodzi zaczęli zbierać się do powrotu.
                      Przedzierali się przez gęste krzewy, kierując się do wioski. Uczniowie rozmawiali między sobą, chyba dyskutowali o wcześniejszej lekcji.
- Wydaje mi się, że pomysł szkolenia jeźdźców może naprawdę wypalić - powiedział Sączysmark, kiedy pojawił się obok ramienia wodza.
- Przecież to było oczywiste - prychnął Czkawka z sarkazmem, a Smark zaśmiał się krótko.
- Myślisz, że na Berk wszystko gra? - Zaczął temat Jorgerson. Czkawka obawiał się, że jeździec koszmara może zacząć ową rozmowę. Dlaczego miał nieodparte wrażenie, że coś się stanie na wyspie? Że Astrid i ludzie z wioski sobie nie poradzą? Oczywiście, że ufał swojej żonie i mieszkańcom wyspy,ale to on był liderem Berk, jej opiekunem i obrońcą.  Przyrzekł sobie, że nie pozostawi domu, choćby działa się najstraszliwsza wojna. Teraz wojnę tworzyły jego niespokojne myśli, których nie mógł uciszyć.
- Oczywiście. W końcu zastępuje mnie Astrid - odpowiedział ze sztuczną pewnością i przyspieszył, aby nie kontynuować rozmowy.
                    Po dwóch kilometrach znaleźli się blisko urwisk, o które odbijały się niewysokie fale. Czkawka rzucił tęskne spojrzenie morzu, a potem westchnął, odwracając się do uczniów.
- Na otwartym morzu możemy spotkać takie smoki jak wrzeńce, gromogrzmoty czy raziprądy. Kiedy zauważymy któregoś z wymienionych smoków, należy nie zbliżać się do wody. Wodna klasa tych gadów jest niezwykle niebezpieczna.
Przyszli jeźdźcy skinęli głowami i mimowolnie spojrzeli na ocean, chcąc dostrzec któregoś z wymienionych smoków.
- Czym atakuje wrzeniec? - Przerwał im wódz.
- Wrzącą wodą - odparł chłopak. Czkawka zapamiętał, że miał na imię Pewniak.
- A raziprąd?
- Prądem! - Wyrwała się do odpowiedzi Konwalia. Jeździec nocnej furii uśmiechnął się do niej.
- Gromogrzmot? - Zapytał, ciesząc się, że młodzi są niezwykle pojętnymi uczniami. 
Nastolatkowie ucichli nagle, szukając w swych głowach odpowiedzi, ale jedyne na co było ich stać, to zwykłe "yyyy". Smark uśmiechnął się złośliwie.
- A jednak czeka nas dużo roboty - skomentował wojownik. Czkawka szturchnął go łokciem, piorunując przy tym wzrokiem.
- Przestań. Ty też nie wiedziałeś od razu wszystkiego - odparł. Jorgerson zaczerwienił się nieco i burknął coś pod nosem, lecz jego wódz nie usłyszał tego.
- Gromogrzmot atakuje falą dźwiękową, która jest w stanie połamać łódź na drobne kawałki, a nawet może zabić dorosłego mężczyznę - wyjaśnił szatyn.
- Wydaje mi się, że to tyle na dziś...- Westchnął wódz i ruszył do przodu, ale to co zobaczył zmroziło go.
Kilkanaście metrów przed nimi pojawił się koszmar ponocnik, który wolno przeżuwał pokarm. - O kurczę! To ponocnik! - Zachwyciła się jakiś ruda dziewczyna, a jej głos przypomniał piszczałkę.
- Duży dość... - Mruknął Pewniak i cofnął się o kilka kroków.
- Lepiej poczekajmy, aż sobie pójdzie - upomniał ich Czkawka, stając przed grupą.
Niebiesko-czarny smok krzątał się jeszcze kilka chwil przed lasem, a potem odwrócił łeb ku zainteresowanym ludziom. Nastolatkowie wstrzymali oddechy i z szeroko otwartymi oczyma cofnęli się aż do krawędzi urwiska. Każdy myślał, że koszmar odejdzie, ale ten zaintrygowany widowiskiem podszedł bliżej i przyglądał się wikingom. Z początku był nieufny, z ostrożnością wąchał zapach ludzi.
- Pewnie czuje ryby - szepnął Sączysmark i ruszył do przodu, chcąc zapewnić smoka, że nie są wrogami. Gad warknął delikatne, więc jeździec od razu się wycofał.
- Co robimy? - Szepnął ktoś z tyłu.
- Czekamy. Prędzej czy później ponocnik odejdzie - odparł spokojnie szatyn. Czkawka nie obawiał się stojącej blisko niego bestii. Wręcz przeciwne - dla niego było to coś niesamowitego. Możliwość patrzenia w oczy dzikiego smoka, tej nieokrzesanej natury. Cieszyło go to, że stała  przed nim istotna wolna - nie skazana na łaskę żadnego człowieka.
Mężczyzna podszedł wolno i ostrożnie, wyciągając dłoń. Czkawka patrzył cały czas w oczy pięknego smoka i po chwili skinął głową, okazując tym samym respekt. Smok prychnął nieznacznie i zamknąwszy oczy, pozwolił, aby wódz dotknął jego pyska.
- Niesamowite - zachwycił się Pewniak, otwierając szeroko usta. Reszta jego przyjaciół zawtórowała mu tym samym. Właśnie ujrzeli na własne oczy jak koszmar ponocnik został wytresowany. I z pewnością był to widok, którego nie zapomną do końca życia.
                        Astrid wracała zmęczona znad pół, gdzie wraz z Wichurą pomagała przygotować ziemię na mrozy, które powoli już nawiedzały Berk. Dziewczyna sprawdziła również spichlerze, gdzie znajdowały się zapasy dla wikingów. Jedzenia na szczęście starczy do końca stycznia, więc Czkawka nie będzie musiał martwić się o jakikolwiek deficyt.
- Bycie wodzem naprawdę nie jest łatwe - jęknęła Astrid, klepiąc przy tym swoją smoczycę, która nie opuszczała swojej przyjaciółki nawet przez chwilę.
Jasne oczy blondynki rozejrzały się uważnie. Mieszkańcy również byli zmęczeni, usta zacisnęli w krzywą linię, jakby ich praca była najgorszą pracą. Śnieg, który spadł poprzedniej nocy, również nie przyprawiał wojowników o jakąkolwiek radość. Snoggletog był już za tydzień, więc obowiązków przybywało, lecz o chęciach nie można było powiedzieć tego samego.
Astrid, mogłabyś mi pomóc? - Nastolatka podeszła nieśmiało do zastępcy wodza.
- Co się stało, Soniu? - Zapytała jeźdźczyni, patrząc na znajomą. Siedemnastolatka uśmiechnęła się lekko, a potem westchnęła.
- Mam problem ze smokiem.  Kiełka przez kilka dni nic nie je i dziwnie się zachowuje - wyjaśniła dziewczyna i odgarnęła z czoła czarną grzywkę.
- To chodźmy zobaczyć.
Astrid objęła znajomą ramieniem i ruszyła wraz z nią do domu Soni.
                            Zastępczyni Czkawki szybko uporała się z gronklem Soni. Jak się okazało Kiełka miała problemy z zębem, więc Astrid wyrwała go. Kiedy dziewczyna wyszła z domku znajomej spojrzała w jasne niebo. Słońce delikatnie świeciło, choć stopniowo obniżało się ku cienkiej linii horyzontu. Jeźdźczyni  westchnęła ciężko. Miała ochotę wsiąść na grzbiet Wichury i polatać wokół Berk, ale nie pozwalało jej na to zmęczenie, które szybko zapanowały nad młodą kobietą. Jednak Astrid obiecała Lauren, że pomoże jej w pakowaniu ziół. I tak, chcąc nie chcąc, blondynka ruszyła do chaty przyjaciółki.
Dom lekarki mieścił się na uboczu. Obok niego, dokładnie po prawej stronie, mieściła się mała budka, w której Lauren przechowywała przeróżne narzędzia. Z lewej strony mieścił się niewielki ogórek, który brodził w warzywa. Astrid wzięła głęboki wdech, napawając się przez moment świeżym, mroźnym powietrzem znad północy. Jeźdźczyni śmiertnika zapukała delikatnie do drzwi domku Lauren, lecz nie usłyszała odpowiedzi. Zapukała więc kolejny raz, tyle że mocniej.
- Lauren? - Zawołała Astrid, delikatnie uchyliwszy drzwi. Blond wojowniczka wślizgnęła się do środka. W kuchni panował bałagan: miski turlały się po stole i podłodze, na blatach rozsypane były przyprawy i zioła.
Astrid przestraszyła się. Przez głowę przeszła myśl, że ktoś mógł się włamać i zrabować dom prostej lekarki.
Kobieta chwyciła sztylet przywiązany dotąd do pasa. Z bronią w ręku ruszyła po schodach do góry. Na szczęście deski nie skrzypiały, co umożliwiło bezszelestne przemieszczenie się.
Astrid dotarła na piętro. Spojrzała na drzwi od pokoju przyjaciółki i powoli ruszyła w tym kierunku. Chwyciła za klamkę i nacisnąwszy ją, popchnęła drzwi.
- Lauren? - Zapytała zaskoczona Astrid, widząc szatynkę w łóżku. Dziewczyna miała czerwone oczy, z których skapywały łzy. Kiedy lekarka ujrzała Astrid, pociągnęła nosem i wychlipała:
- Co ty tu robisz?
- Miałam pomóc ci układać zioła... - Wyjaśniła pośpiesznie.- Myślałam, że ktoś się włamał.
Lauren otarła łzy i rzuciła chusteczkę na szafkę, gdzie leżała pozostała sterta zużytych chusteczek.
- Co się dzieje? - Rzuciła blondynka i czym prędzej podeszła do przyjaciółki. Lauren zaniosła się szlochem i przytuliła do zaskoczonej Astrid. Zachowanie lekarki było dla jeźdźczyni naprawdę czymś dziwnym. - Spokojnie...
Wojowniczka objęła mocnej przyjaciółkę.
Przez kolejne minuty Astrid uspokajała Lauren, a kiedy uznała, że jest lepiej, podjęła pytanie:
- Powiesz mi, co się stało?
Dziewczyna oderwała się wolno od futra blondynki i zebrawszy odwagę, wyjąkała:
- Ja... ja... jestem w ciąży.


Zaskoczeni? :D
Ps. Przepraszam, że rozdział jest krótki, weny brak 😩😩

sobota, 10 grudnia 2016

Lekcje

               
                           Gdy tylko Czkawka i Sączysmark odpoczęli po długim i niewygodnym locie Frojdyn oprowadził mężczyzn po wyspie, a na końcu zatrzymał się na placu budowy. Znajdowali się blisko gęstego lasu, gdzie rozłożone były dość duże bloki kamienne.
Jak się okazało Wikingowie zaczynali budowę kolejnej areny, tym razem sprecyzowanej dla szkolenia smoków i rekrutów. Stara arena była zniszczona i fragmenty muru odpadały, a remont był nieopłacalny. Poza tym, budujący wikingowie byli młodzi i uczyli się podstaw budownictwa.
- Arena będzie większa od tej na Berk - powiedział Frojdyn, stojąc blisko ramienia Czkawki.- Pomyślałem, że byłoby wygodniej, gdyby każdy miał swój schowek.
- Dobry pomysł - pochwalił go jeździec i uśmiechnął się lekko. O'ahu była piękną wyspą, choć niewielką. Roztaczające się wokół lasy szumiały pod wpływem wiatru. Czubki drzew, które nie zrzuciły igieł na zimę kiwały się zabawnie w prawo i lewo. Czkawka zwrócił uwagę nawet na ziemię, która była ciemniejsza niż na Berk. Młody wódz pomyślał, że są to czarnoziemy - najlepsze gleby, dzięki którym plony były wielkie i dobrej jakości. Frojdyn wspominał, że O'ahu dostaje wiele propozycji wymiany handlowej, ale wódz nie mógł się zgodzić na więcej niż dwa traktaty. Ziemi rolniczej nie było wystarczająco, a lud Frojdyna też musiał utrzymywać się z upraw roli. Mimo to, przywódca niewielkiej wyspy był zadowolony z życia i szczęśliwy, że mieszkańcom powodzi się wręcz wspaniale.
- Powiedz mi, Czkawko, skąd chcesz wziąć smoki? - Wyrwał go z zadumy Frojdyn. Jasne oczy przyjaciela zaświeciły w blasku słońca, które chwilowo wyszło zza gęstych chmur.
- Najpierw chciałbym poznać rekrutów. Trudno dobierać smoki w ciemno - wyjaśnił, a twarz Frojdyna rozjaśnił uśmiech.
- Oczywiście. W takim razie chodźmy.
Wódz skierował rękę na drogę powrotną i obaj mężczyźni ruszyli. Blisko szedł Sączysmark rozglądając się na boki, jakby szukał czegoś cennego. Za wodzami i wojownikiem dreptali Szczerbatek i Hakokieł, czujnie pilnując bezpieczeństwa.
                                 Po krótkim spacerze wszyscy dotarli do celu. Przed nimi rozrastała się stara arena. Była głębsza, jakby wciśnięta w ziemię, popękana i w niektórych miejscach brudna.
- Niedługo zostanie zburzona - wyjaśnił smutno Frojdyn, patrząc melancholijnie na sypiącą się budowlę. - Szkoda, bo to tutaj nauczyłem się walczyć i to tutaj zabiłem...
Frojdyn przerwał gwałtownie, karcąc się za długi język. Spojrzał przepraszająco na Czkawkę, a potem na smoki, które dziwnie przypatrywały się wodzowi.
- W porządku - oznajmił jeździec nocnej furii. Nie był zły, każdemu mogło się zdarzyć. Mimowolnie przywołał wspomnienie, gdy na Berk mordowano smoki. Wiele razy ginęło niewinne stworzenie na jego oczach, a on czuł... czuł, że też chce pokonać tego pasożyta własnymi rękoma. Chciał uwagi, a zabicie chociażby śmiertnika już by coś dało.
- Ruszajmy.
Frojdyn popchnął delikatnie wodza i oboje weszli do areny, gdzie znajdowała się niewielka zgraja nastolatków. Czkawka uśmiechnął się pod nosem, czując, że ten wyjazd poprawi mu humor.
- Wódz idzie - dobiegło do ich uszu czyjeś szeptanie, a po chwili każdy ustawiony był już w szeregu, niczym żołnierze.
- Dzień dobry - przywitał się Frojdyn donośnym głosem, który był typowy dla każdego przywódcy. Wszyscy  odpowiedzieli tym samym. - Przez tydzień będziemy gościli Czkawkę Haddocka, wodza Berk, oraz Sączysmarka Jorgersona - jednego z smoczych jeźdźców. Będziecie uczyli się podstaw o smokach oraz samoobrony. Proszę was, abyście byli pilni i okazywali szacunek naszym gościom.
Rekruci przypatrywali się z oczarowaniem nocnej furii i koszmarowi, który dumnie wyprostował swą szyję. Przez twarze młodych przeszedł cień strachu.
- Nie zrobią wam krzywdy - powiedział Czkawka, widząc niepewność przyszłych jeźdźców.
- Tylko połkną w całości -zaśmiał się Smark, a Czkawka spiorunował go wzrokiem. Na szczęście tylko on to usłyszał.
- Czy jest ktoś, kto chciałby zrezygnować? - Padło szybkie pytanie z ust Sączysmarka, który bystrym okiem przyglądał się krytycznie dzieciom. Po chwili rękę uniosła dziewczyna, najniższa z grupy.
Miała długie, ciemne włosy, a jej duże, orzechowe oczy biły przerażeniem.
- Jesteś pewna, Tori? - Spytał Frojdyn, a dziewczyna skinęła nieśmiało głową i wyszła od razu z areny. - Jej rodzice zginęli w pożarze wywołanym przez smoki - szepnął lider do gości. Smark skrzywił się, współczując tak wielkiej utraty.
- Rozumiem...  - Westchnął Czkawka. Nie lubił słyszeć opowieści, w których smoki zabijały ludzi. Wiele razy spotykał się z ogromną nienawiścią wobec tych zwierząt, a pokrzywdzeni ludzie  siali niechęć u każdego. Nic dziwnego, że mieszkańcy wielu wysp boją się i widzą tylko jedno wyjście, by ochronić siebie - zabić, zanim cokolwiek się stanie. To jak eksterminować więźnia, który nawet nie ma szans wytłumaczenia się.
- Jeśli to tyle, pozwól, że wrócę do swoich obowiązków - chrząknął Frojdyn, a Czkawka skinął głową i pożegnał się.
- Ciężki orzech do zgryzienia, co? - Zaśmiał się Sączysmark, klepiąc szatyna w plecy.
- Nic nie jest niemożliwe - prychnął wódz i zwrócił się z uśmiechem do uczniów.
- Zanim zaczniemy, chciałbym poznać wasze imiona.
Rekruci spojrzeli na siebie, a potem wymieniali swoje imiona, głośno i wyraźnie. Kiedy każdy wystąpił i opowiedział kilka słów o sobie, Czkawka klasnął w dłonie.
- Co wiecie o smokach?
W górę wyrwała się ręką umięśnionego chłopaka o imieniu Brojn.
- Mój tata mówił, że paskudzą wszędzie.
Smark zaśmiał się.
- Ee... tak, znaczy, może być. Co jeszcze?
- Są niebezpieczne - rzuciła Stokrotka.
- Smoki są niebezpieczne tylko wtedy, gdy chcą chronić siebie lub potomstwo. Te gady nie atakują ludzi tylko dlatego, że im się nudzi. Musicie wiedzieć, że nie wszystko, co mówią o smokach jest prawdą.
- W takim razie co jest prawdą? - Zadała pytanie Stokrotka.
- To, że smoki to najlepsi przyjaciele. Jeśli będziemy traktować je z szacunkiem, one odwdzięczą się. Szczerbatek wepchnął swój łeb pod pachę wodza i zamruczał głośno.
- Poza tym, to dobrzy obrońcy - dodał Sączysmark, drapiąc pysk Hakokła.
- Czy my też będziemy mieli własnego smoka?
- Jeśli będziecie chcieli, pomożemy wam wytresować smoka i pokazać jak latać - oznajmił Czkawka i nie czekając dłużej, zaczął opowiadać o każdym smoku po kolei.
                           Wódz Berk chodził przed rekrutami, wyjaśniając na czym polega tresowanie śmiertnika. Czkawka starał się mówić prosto, aby każdy mógł zrozumieć. Naprawdę się starał i chciał, aby ten tydzień odmienił sytuację smoków na tej wyspie. Kiedy temat miał być o koszmarach ponocnikach, na środek poszedł Sączysmark, prostując się dumnie.

                       Godzina leciała za godziną. Słońce powoli chyliło się za horyzontem, a wiatr nasilał się, niosąc chłód.
- Na dziś to wszystko - westchnął Czkawka. Uczniowie byli zmęczeni, ale wydawało się, że słuchali uważnie. Kiedy opuścili arenę, Sączysmark ziewnął głośno.
- Myślałem, że nie będzie tak ciężko...
- Nie narzekaj, lepiej siedzieć tu godzinami niż zamartwiać się, że mordują smoki - odparł Czkawka i zbudził Szczerbatka, który usnął zwinięty w kulkę. Mężczyźni i smoki wyszli z akademii i wolnym krokiem kierowali się do domu Frojdyna, który stał niedaleko oceanu.
- Idź sam, ja i Szczerbatek polatamy jeszcze trochę - oznajmił Czkawka i wskoczył na siodło przyjaciela i zanim Smark zdołał odpowiedzieć, wodza już nie było.
                                Powietrze było zimne, ale przyjemne i orzeźwiające. Gwiazdy ułożone w konstelację migotały, by zniknąć po chwili już na zawsze. Czkawka westchnął, jakby w ten sposób pozbył się zmęczenia nagromadzonego przez cały dzień. Czuł się wspaniale, szkoląc jeźdźców. Było to takie dziwne uczucie, jakby duma, że może przekazać wiedzę. Mężczyzna nie miał zamiaru się  poddawać. Był gotów zrobić wiele dla dobra tych wspaniałych istot, które wciąż nie mogły doczekać się zgody pomiędzy nimi a ludźmi. Było to niezwykle frustrujące, ale Czkawka wiedział, że nie wszędzie da się przekonać ludzi, ale to nie znaczy, że nie może próbować.
Póki co, rozkoszował się spokojnym lotem z przyjacielem, który potężnymi skrzydłami machnął wśród chmur. Czkawka zaśmiał się delikatnie. Przypomniały mu się dawne lata, kiedy sam był piętnastolatkiem, który dopiero zaczął poznawać smoki. Dla niego było to niezwykle ciekawe; chciał wiedzieć o tych pięknych gadach wszystko. I choć nadal poznaje wszelakie sekrety smoków, wie, że ich losy kiedyś odmienią się na lepsze, a wtedy zapanuje prawdziwa harmonia.
                          Następnego dnia było ciężej niż Czkawka przypuszczał. Trzy z ośmiu osób zaspało i przyszło niemal godzinę później. Kiedy Sączysmark próbował prowadzić krótką rozgrzewkę, dwóch wojowników pobiło się do krwi, więc Czkawka musiał zaprowadzić obu do medyka. Na szczęście potem wszystko się uspokoiło. Jorgerson nakazał pięć dodatkowych kółek i trzydzieści pompek, przy których niemal wszyscy wymiękli.
- Myślę, że to wam wystarczy - zaśmiał się złośliwie Sączysmark i odszedł, by usiąść na ławkę.
- Kiedy będziemy mieli własnego smoka? - Spytał Eryk, wstając z zimnej podłogi. Pomógł podnieść się koleżance obok i uśmiechnął się do wodza Berk.
- Kiedy przyjdzie pora - odparł szatyn, odchodząc od ławki. Nastolatek zmarszczył czoło. - by posiadać smoka trzeba być odpowiedzialnym i pewnym siebie. Dziś pójdziemy oglądać smoki w środowisku naturalnym.
- Ale po co?
Czkawka przewrócił oczyma.
- Poprzez obserwacje, możemy wiele się nauczyć - wyjaśnił szatyn, starając się zachować spokój, choć ta zgraja nastolatków powoli go irytowała. - Gdy będziecie mieli własnego smoka, ta wiedza bardzo wam się przyda - dodał.
Wszyscy wymienili spojrzenia między sobą, a potem westchnęli. Najwyraźniej młodzi wikingowie nakręcili się na tresowanie smoków już pierwszego dnia.
Tymczasem ruszyli za wodzem wolnym krokiem, kierując się do lasów.


 
 Musicie przygotować się psychicznie, bo kolejne dwa rozdziały będą nudne :')
Nie wiem, kiedy będzie nn, musicie wytrzymać. Teraz skupię się na wattpadzie, gdzie kończę pisać one- shoty 😊