środa, 21 marca 2018

Bitwa o Berk, część I

         
               Szpadka całą drogę tuliła Mieczyka do siebie. Mężczyzna mocno oberwał, krew nie chciała się zatrzymać.
- Trzymaj się, brat...- Załkała cicho, a słone łzy jeźdźczyni skapnęły na szyję blondyna. Szpadka nie była w stanie myśleć o niczym innym. Wcześniej Mieczyk nie był w tak poważnym stanie. Sączysmark zaś milczał całą drogę, nie chciał dodatkowo martwić Szpadki. Starał się, dotrzeć jak najszybciej do schronu, gdzie ranny Thorston otrzyma dobrą pomoc.
Hakokieł wylądował tuż przed wejściem do groty, a zaraz za nim zębiróg, z którego ostrożnie zsiadła Szpadka. Sączysmark podszedł do swojej narzeczonej, by pomóc zdjąć blondyna z siodła. Dziewczyna była zbyt roztrzęsiona, by złapać brata. Kiedy wikingowie zobaczyli jeźdźca we krwi, natychmiast rzucili się na pomoc. Fin wziął pod ramię Mieczyka i wraz z Jorgersonem doszli do środka, gdzie rannego przejęły kobiety.
- Mieczyk... - Załkała żałośnie Szpadka. Wojowniczka nie dała rady ustać na nogach. Potknęła się i padła niemal na twarz, gdyby nie reakcja Czkawki, który zauważywszy co się dzieje, podbiegł do przyjaciół. Wódz przytulił Szpadkę do siebie, prosząc, aby nie patrzyła, jak jej brat znika za przejściem, gdzie zostały rozłożone łoża dla rannych.
- Wszystko będzie dobrze. Wychodził z gorszych problemów - wyszeptał szatyn, mimowolnie patrząc na Astrid. Blondynka skrzywiła się. Czuła narastający niepokój o życie przyjaciela. Nie mówiąc nic, opuściła jeźdźców, by dotrzymać towarzystwa Mieczykowi.
Zanim Szpadka się uspokoiła na tyle, by móc stać samodzielnie, minęły dwie długie minuty.
- Sączysmark, zaprowadź ją do Gothi. Niech da jej coś na uspokojenie - wyszeptał do ucha wódz. Jorgerson skinął delikatnie głową i objął w pasie wojowniczkę, idąc z nią do wieszczki. Czkawka odprowadził tę dwójkę wzrokiem, a po kilku chwilach wskoczył na grzbiet Wichury, by wrócić na pole bitwy, która zapewnie szła na niekorzyść mieszkańców. Kiedy tylko wódz wyleciał z tunelu, napotkał Tanyę - młodą jeźdźczynię, która siedziała wygodnie w siodle fioletowego śmiertnika.
- Wodzu! Nadciągają statki z południa wyspy! - Zawołała natychmiast. Czkawka zmarszczył czoło. Jescze brakowało tego, żeby zaatakowali od tyłu!
- Wróg? - Spytał tylko, patrząc hardo na jeźdźczynię. Blondynka wzruszyła ramionami.
- Przez lunetę niewiele widać - odparła tylko. Szatyn podziękował jej cicho i popędził Wichurę, docierając na drugą stronę wyspy w kilka minut. Za nim leciała Tanya, która wylądowała blisko skał.
- U nas jak na razie spokój, ale za jakiś kwadrans dobiją te statki - rzucił do swojego przywódcy Henrog. Mężczyzna wyglądał na zdecydowanego i gotowego do walki. Jednak Haddock czuł, że jest przerażony tym, co się dzieje na Berk.
- Przygotujcie katapulty. Kiedy zobaczycie sygnał ogniowy, macie zacząć strzelać - nakazał przywódca i poklepał smoczycę. Wichura zaharczała po swojemu i odbiła się gwałtownie od podłoża. Wystarczyła niecała minuta, by Czkawka znalazł się nad nieznanymi statkami. Jego bystre oczy zaświeciły radośnie, gdy spostrzegł, że owe łodzie należą do Marion i Geralda. Wichura zapikowała więc w dół, lądując na statku dowodzenia.
- Miło jest cię widzieć żywego, przyjacielu! - Zawołał głośno dowódca. Gerald podszedł żwawo do sojusznika i uściskał jego dłoń.
- Ciebie też - uśmiechnął się Czkawka. - Jestem ci niezmiernie wdzięczni za pomoc. Na razie nie jest źle, ale Halla ma mnóstwo żołnierzy. Pierwsza linia nadal się trzyma, ale to tylko kwestia czasu, kiedy zostanie złamana - wyjaśnił szybko wódz Berk. Jego przyjaciel skinął głową. Pokazał na tyłu i zachrząkał.
- Masz nasze wsparcie. Pięciuset moich żołnierzy, dwieście pięćdziesiąt od Marion i zapał do walki.
Szatyn nie mógł się nie uśmiechnąć. Cieszył się ogromnie, widząc gotowość do walki. Właśnie tego było mu trzeba. Teraz nic nie może pójść źle.
- Spotkamy się na lądzie. Teraz lecę pomóc północnej stronie - wyjaśnił Haddock. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, popędził smoczą przyjaciółkę, aby szybko przedostać się do pierwszej linii obrony.

- Ile to ma jeszcze trwać? - Zapytał mężczyzna charpliwym, niskim głosem. Siedział w swojej ciemnej kajucie od kilku godzin, czekając, aż oblegana wyspa w końcu zostanie pokonana. Halla skrzywiła się i zmrużyła oczy. Nie lubiła tonu, którym się do niej odzywał.
- Mają smoki - odparła w końcu. Chciała zabrzmieć, jakby nie obawiała się jego reakcji. Jednak zdradził ją głośny wdech, kiedy postawy mężczyzna wstał gwałtownie i uderzył pięścią w biurko.
- To nie jest wymówka! - Warknął tak głośno, że głosy na pokładzie ucichły. - Macie je wyrżnąć! Co do jednego!
- Daj mi więcej ludzi - zarządała więc, wytrzymując jego ciemny, gniewny wzrok. Przywódca ataku machnął ręką i usiadł z powrotem na wysokie krzesło.
- Weź tyle, ile potrzebujesz, ale chcę w końcu widzieć wodza Berk martwego - fuknął. Halla zmierzyła go wzrokiem i unosząc dumnie podbródek wyszła z kajuty, kierując się po kolejnych ludzi.

- Śledzik, postaraj się uwolnić te zębirogi! - Krzyknął Czkawka do swojego przyjaciela. Blondyn wyciągnął kciuk do góry, rozumiejąc rozkaz. Sztukamięs zawarczała głośno i splunęła kulą ognia prosto w katapultę. Maszyna roztrzaskała się na milon kawałków.
- Pięknie, księżniczko! - pochwalił ją Ingerman, unosząc ręce w geście zwycięstwa.
I mimo że sytuacja nie wyglądała za dobrze, mieszkańcy Berk cieszyli się z każdej maleńkiej przewagi zdobytej dzięki smoczym jeźdźcom. Zamkogłowe smoki wykorzystywane były do produkcji gazu. Wróg zbierał go w maleńkie buteleczki i za pomocą katapulty wyrzucał je w kierunku walczących. Gaz wybuchał tuż przy mocnym uderzeniu z ziemią, tworząc niemały ogień. Kluczem stało się wydostanie jak najwięcej ilości smoków, które w bestialski sposób były wykorzystywane.

Czkawka przeleciał nad wrogim statkiem, nakazując Wichurze, by strzeliła kolcami w maszty. Drewniane konstrukcje runęły z głośnym hukiem, powodując załamanie się statku, którego zaczynała następnie pochłaniać woda. Śledzik przy pomocy Sztukamięs zdołał uwolnić większą część zębirogów, które przerażone uciekły z miejsca bitwy jak najdalej.
- Świetna robota! - Krzyknął Haddock do przyjaciela. Blond włosy jeździec uśmiechnął się szeroko i zawrócił, wiedząc, że jego zadanie zostało wykonane. Wódz spojrzał na statki, szukając Halli, jednak nie dostrzegł jej złotej głowy. Czkawka wiedział, że nic już nie zdziała. Zawrócił więc, czując, że kolejny atak będzie silniejszy i tym razem pierwsza linia obrony na pewno padnie.
- Ethan! - Krzyknął wódz, dostrzegając mężczyznę w tłumie wojowników. Blondyn wyglądał na zmęczonego walką. W dłoni wciąż dzierżył miecz, który okalała krew wroga. - Wszystko gra?
Czkawka wylądował tuż obok szwagra i zeskoczył z Wichury. Hofferson skinął głową, choć jego twarz wyrażała niepewność.
- Dajemy radę, ale ledwie - mruknął Ethan, wzruszając ramionami. Nie był zanadto przejęty tym, że grupa bojowników, z którymi walczył, niedługo zostanie złamana.
- Wycofajcie się do drugiej linii obrony. W tyle będą oddziały naszych sprzymierzeńców i jakby co, pomogą wam. Halla niedługo przestanie się patyczkować i wyśle wszystkich ludzi - wyjaśnił pospiesznie wódz, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Myślałem podobnie. Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Czkawka spochmurnial. Nie był pewien, czy bogowie tego dnia będą dla niego przychylni. Dla niego i każdego mieszkańca, który dzielnie bronił swojego domu. Wiedział jednak, że z całych sił musiał pokazać swą siłę jako przywódca i protektor Berk.
- Oby...- Mruknął cicho szatyn, wskakując ponownie na grzbiet Wichury. - Wykonajcie rozkaz i czekajcie na kolejne kroki - rzucił na odchodne Czkawka i wystartował, by dotrzeć do drugiej części obrony.


Gdyby życie dało Nate'owi drugą szansę, zapewne postąpiłby inaczej. Wyniósłby się od ojca jak najdalej, byleby nie mieć z nim nic wspólnego. Ale nie mógł zaprzeczyć, że Drago nie jest jego ojcem. Zawsze nim będzie. Ale tylko z biologicznego punktu. Nate zawsze sobie powtarzał, że dla swojej rodziny będzie całym oparciem. Patrząc na małego Arona obiecał, że będzie najlepszym ojcem pod słońcem. Że zrobi dla niego wszystko, będzie go chronić za wszelką cenę.
Teraz wojownik stał na skałach obserwując łódź Drago Krawdonia. Znalazł ją przez przypadek, patrolując południowo- wschodnią część. Nie zawiadomił jeszcze wodza, musiał być pewien, że postawny mężczyzna to właśnie jego ojciec. Piorun mruknął cicho do niego, jednak jeździec zignorował smoka i skupił się na obserwacji. Trzy statki Krawdonia były idealnie skryte za skałami, które pokrywał busz. Nie były na szczęście tak dobrze schowane, żeby ich nie dostrzec. Wojownik westchnął i cofnął się. Nie mógł teraz wsiąść na smoka i poprowadzić go na wrogie statki. Czkawka musiał o tym wiedzieć. Dzięki tej informacji Berk może zyskać znaczną przewagę.
- Wracamy - rzucił Nate do Pioruna. Koszmar schylił swą długą szyję, pozwalając się dosiąść. Mężczyzna poklepał przyjaciela po łbie i w mig obaj znaleźli się nad Berk. Przelecieli nad pierwszą linią obrony, która cofała się na tyłu. Z morza wychodziła setka żołnierzy, uzbrojonych po zęby. Nate przeklął pod nosem i zawrócił. Czkawka musiał wiedzieć o ruchu przeciwnika, skoro zarządził wycofanie wojsk.
- Zaraz tu będą! - Rzucił niski głos mężczyzny, który poprawił na głowie hełm i przyjął postawę do obrony.
- Tarcze w górę! - Zarządził dowódca, tuż przed tym jak wrogi oddział wystrzelił strzały, a potem natarł na mieszkańców Berk. Piorun automatycznie zaczął strzelać ogniem, za nim pojawił się Chmuroskok wraz z Valką, oraz Śledzik.
- Gdzie jest Czkawka? - Krzyknął Nate do matki wodza.
- Na tyłach wyspy. Pomaga cumować statki Geralda! - Odparła głośno jeźdźczyni. Zaraz potem jej smok wykonał zręczny skręt w prawo, unikając sieci. Mimo iż Nate chciał zostać i pomóc,  musiał zdać relację wodzowi tego, co zobaczył.
- Lecimy, stary - powiedział cicho do Pioruna. Koszmar zaryczał złowrogo i zrobił piękna beczkę w tył, by szybko i sprawnie dostać się na południową stronę.

Czkawka pomógł ludziom Geralda zacumować statki. A kiedy wszystko było gotowe, ludzie zaczęli zakładać ciężkie pancerze.
- Stańcie na tyłach drugiej linii. Nie wiem, jak będzie później, ale wojska Halli są ogromne. Nie będzie łatwo ich złamać - powiedział smutno Haddock, stając przy sojuszniku. Rudowłosy mężczyzna poklepał go po ramieniu.
- Spokojnie, młody. Moi żołnierze przeżyli nie jedną bitkę. Są naprawdę doświadczeni i dadzą sobie radę - pokrzepił go Gerald. Przywódca Berk skinął głową i westchnął ciężko. Miał już wsiadać na Wichurę i odlecieć w stronę północy, lecz został zatrzymany przez znajomy głos przyjaciela, który go nawoływał.
- Co się dzieje? - Spytał przestraszony Czkawka, widząc bladą twarz Nate'a. Mężczyzna wziął głęboki wdech, opierając się o kolana.
- Trzy statki Drago kryją się pod skałami na południowym- wschodzie.
Haddock zamarł. Drago? Teraz? Na Berk? Wódz spojrzał na Geralda, który wydawał się być równie zdziwiony co on.
- Czkawka, co robimy? - Nate wyprostował się i spojrzał przyjacielowi.
- Pokaż mi, gdzie on dokładnie jest - mruknął zdenerwowany, zaciskając dłonie w pięści.
- Pójdę z wami. Ja i moi ludzie. Poradzimy sobie z nim natychmiast - zaproponował Gerald, biorąc do ręki ciężki miecz. Czkawka skinął głową w podzięce i wskoczył na Wichurę.
Mógł to przewidzieć. Gra na dwa fronty to sposób Halli. Drago zapewnie będzie chciał zaatakować od wschodu, aż jego ludzie dojdą do północnej linii obrony, rozbrajając ją na drobny mak. Haddock synął pod nosem. Przypomniał mu się ojciec. W końcu miał szansę odegrać się na Krwawdoniu za to co uczynił. Za to że wyrwał mu jedną z najważniejszych cząstek w jego życiu.

Drago będzie cierpiał tak samo, jak cierpiał Czkawka przez tyle lat odkąd przy boku młodego wodza zabrało Stoicka. I nie odpuści dopóki nie pomści swego ojca. Zrobi to za wszelką cenę.










Od razu przepraszam za tak małą aktywność, ale już brakuje mi chęci do pisania tego bloga. Wolę skupić się na one shotach na Wattpadzie, ale to nie znaczy, że nie dokończę " love for eternity". Zostało kilka rozdziałów! Bądźcie cierpliwi jescze troszkę. 💓💓