Kiedy tęsknota wyżera w sercu dziurę...
Czkawka był wzburzony. Nie spodziewał się, że Hala będzie tak bezczelna, by zaatakować Berk. Przecież wyspa pod wodzą Haddocków od wieków była niesamowicie potężna pod względem zbrojnym. Jednak musiał odstawić myśli o Hali na bok i zająć się obroną, a następnie atakiem.
Wichura skręciła w lewo, prosto do lasu. Smoczyca znała doskonale drogę do schronu, więc na miejscu pojawili się już po chwili.
Bunkier to nic innego jak wielka jaskinia, wydrążona w wielkiej skale. Wikingowie obłożyli ogromne głazy mchem i porostami, by jak najbardziej przypomniało to dzieło natury. W środku znajdowało się kilkadziesiąt ludzkich żyć, które musiały być chronione za wszelką cenę, więc maskowanie jaskini zdecydowanie mogło pomóc w ukryciu. Przed wejściem stało trzech starszych wikingów, którzy na widok swego przywódcę wyprostowali się, prężąc dumnie pierś.
- Wszystko w porządku, wodzu? - Zapytał ciemnowłosy mężczyzna. Jego jedyne, lewe oko uważnie lustrowało postawę jeźdźca, bojąc się, że Czkawka może przynosić złe wieści.
- Póki co, jest dobrze -. Szatyn uśmiechnął się lekko i przeszedł przez wejście. Za nim człapała Wichura, delikatnie strosząc swoje kolce. Czkawka podrapał ją po łbie i zanim się obejrzał, dotarł do wejścia do prawidłowego. Pomieszczenie było ogromne, bezproblemowo mieściło się w nim mnóstwo smoków, ludzi oraz wszelakich zapasów. Na zimnych ścianach jaskini powieszone były pochodnie dające długie, pomarańczowe nici światła.
- Czkawka! - Mężczyzna usłyszał znajomy, wesoły głos Lauren. Kobieta podeszła do niego i mocno przytuliła, ciesząc się, że przyjaciel jest cały i zdrowy. Szatyn odwzajemnił mocno uścisk, również będąc zadowolony, że lekarka jest bezpieczna. -, Widziałeś Nate'a? Wszystko w porządku? Jak bitwa? - Zalała go falą pytań, doczekując się jakichkolwiek informacji o mężu.
- Na razie bitwa idzie jako tako. Nate jest na pierwszej linii obrony. Póki co, trwa cisza - rzekł spokojnie, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu młodszej przyjaciółki. Lauren wydawała się, jakby poczuła ulgę. Uśmiechnęła się minimalnie.
- Gdzie jest Astrid? - Zapytał, nie mogąc doczekać się widoku żony. Mimo że widział, iż ukochana jest w bezpiecznym miejscu, chciał się upewnić, że wszystko gra w stu procentach.
- W sekcji zbrojeń - odparła, wzdychając ciężko. Wódz podniósł zaskoczony brew i przymknął oczy. Powinien przeczuć, że nie powstrzyma wojowniczego ducha walki Astrid. Szatyn podziękował cicho i skierował się wraz z Wichurą w mały, oddzielny korytarz, gdzie wikingowie złożyli przeróżną broń. Nikt nie wiedział, czy wróg nie wedrze się do schronu, więc dodatkowa obrona była wręcz konieczna. Miecze, topory, czy maczugi chwytali ludzie, którzy jeszcze byli zdolni do walki. Przywódca odpowiadał na różne pytania swych ludzi, których spotykał w drodze. Uśmiechnął się do małej dziewczynki, która z błyszczącymi oczyma przypatrywała się Wichurze. Smoczyca nastroiła dumnie swój ogon, jakby chciała pokazać go w całej swej okazałości. Czkawka minął zapasy chleba złożone w ciemnym kącie i wszedł do pomieszczenia obok, gdzie miał nadzieję zastać żonę. Astrid siedziała skupiona na wygodnym taborecie i z precyzyjną uwagą ostrzyła miecz. Nie usłyszała nawet odgłosu metalowej nogi męża.
- Jak widzę, trudno ci wybic z głowy walkę - zaśmiał się cichutko szatyn, wchodząc głębiej. Młoda kobieta natychmiast podniosła głowę, a jej wąskie usta niemal natychmiast rozszerzyły się w szczerym uśmiechu.
- Czkawka - wyszeptała i odłożyła broń, by następnie podejść do męża i objąć go wokół karku. Ten ruch był spokojny, jakby dziewczyna bała się go dotknąć. Jeździec zamknął oczy, ciesząc się chwilą. Był zadowolony, że mógł zobaczyć Astrid całą i zdrową chociaż przez chwilę. Inni mężczyźni nie mieli takiego szczęścia i przywileju.
- Wszystko gra? - Spytała wojowniczka, wycierając lekko pobrudzony policzek wodza. Odgarnęła następnie włosy z czoła męża, które lekko przysłaniały jego zielone oczy.
- Jest w miarę dobrze. Przyszedłem tylko cię zobaczyć. Zaraz lecę z powrotem - odpowiedział, patrząc dobrodusznie na swoją ukochaną. Astrid skinęła głową, rozumiejąc. Kiedy Czkawka miał już pytać o jej stan zdrowia, do środka wbiegła Wichura. Smoczyca dziko przytuliła się do swojej pani, machając z zadowoleniem ogonem. Wojowniczka zaśmiała się serdecznie. Poczuła niesamowitą ulgę, zauważywszy, że i Wichura jest cała.
- Dobra dziewczynka - zamruczała Astrid, głaszcząc śmiertnika po łbie. - Świetnie się spisujesz - dodała, uśmiechając się do przyjaciółki.
- Nie martw się. Uważam na nią - dodał Czkawka. Przybliżył się do dwóch dam i wyciągając dłoń, poklepał Wichurę po szyi.
- Wiem, że tak. Ufam ci - rzekła blondynka.
- Zaraz musimy lecieć... Ta bitwa jeszcze długo potrwa - zmienił temat wódz, patrząc ze smutkiem na krzątających się wokół ludzi. Niektóre dzieci biegały za straszliwcami, śmiejąc się głośno. Astrid skinęła delikatnie głową. Chciałaby sprawić, że wszystko odejdzie już w zapomnienie. Bitwa się skończy, ludzie wrócą do swych rodzin i znów zaczną żyć pełnią życia. Zaś ona mogła by mieć Czkawkę przy sobie, zająć się dzieckiem i patrzeć ze spokojem w przyszłość.
- Uważajcie na siebie - powiedziała w końcu. Podeszła spokojnie do męża i wolnym ruchem objęła go rękoma za głowę. Zamknęła oczy i zrelaksowała się chwilę. Czkawka pocałował ją lekko w głowę. Czuł ogromny smutek, wiedząc, że musi zostawić ukochaną i ich nienarodzone maleństwo. Przerażała go wizja, że gdy powróci na miejsce bitwy, coś może pójść nie tak i już nigdy nie zobaczy swojej rodziny. Jednak musiał się pożegnać i pomoc w obronie domu. Nie mogą dać go sobie odebrać. Berk nigdy jeszcze nie ugięła się przed żadnym wrogiem. Każdy więc miał nadzieję, że nie ugnie się i tym razem.
Grupa ludzi będących na tylnej plaży Berk, siedziała spokojnie na ciepłych kamieniach. Ich dowódca, Henorg, wypatrywał się przez lunetę w horyzont. Ocean wydawał się spokojny, ale coś mu nie pasowało. Mała czarna kropka pojawiła się, wzbudzając zainteresowanie Henroga.
- Niech ktoś leci po wodza - powiedział poważnie, zeskakując ze skały. Ludzie od razu się podnieśli, biorąc do ręki broń. Młoda dziewczyna, jeźdźczyni śmiertnika, wskoczyła na smoka i czym prędzej poleciała szukać Czkawki. Henrog nie był pewien czy to wróg, czy przyjaciel, ale musiał postawić oddział w gotowości.
Sączysmark wraz z bliźniakami i Śledzikiem niszczyli łodzie Halli. Kobieta nie była zadowolona z takiego obrotu obrotu sprawy. Straciła już siedem łodzi, mnóstwo ludzi i broń. Jednak cierpliwie czekała aż dalsza część planu ujrzy światło dzienne.
- Tak chcecie się bawić? - Rzucił wściekły Sączysmark, gdy gromada strzał wyleciała w jego stronę. Hakokieł zamachał skrzydłami i zionął ogromnym ogniem. Trafił w katapultę, która wybuchła głośno. Ludzie zaczęli skakać do wody, jednak jeźdźcy nie zauważyli młodego chłopaka, który dobiegł do wyrzutni harpunów. Młodzieniec odpalił maszynę, nawet nie starając się dobrze celować. Strzała wyleciała ze świstem, na nieszczęście trafiając Mieczyka w ramię. Mężczyzna zawył głośno, tracąc z bólu przytomność. Runął bezwładnie w dół, tracąc również hełm. Szpadka ryknęła przerażająco, wołając imię brata, jednak na próżno. Wym i Jot zapikowali ostro w dół, łapiąc rannego przyjaciela i odsunęli się od pola walki. Sączysmark rzucił okiem na przyjaciół i poprowadził Hakokła do zębiroga, by osłaniać jego plecy.
- Zabierzmy go do schronu - zarządził Smark, pomagając Szpadce trzymać Mieczyka.
Szczerbatek polizał z czułością łeb swojej smoczycy i usiadł blisko niej, wpatrując się w trzy jaja, które złożyła poprzedniego dnia. Smoczy przywódca zamachnął wesoło ogonem. Czarna, automatyczna lotka zacharczała cicho, co zwróciło uwagę alfy. Nocna furia zamruczała cicho, myśląc o swoim ludzkim przyjacielu, który jest tak daleko. Szczerbatek zaskomlał niczym zbity pies. Jego smoczyca, piękna nocna furia o lekko różowym zabarwieniu oczu, podnosiła swój wzrok i mruknęła głośno. Szczerbatek jednak nie odpowiedział. Pogrążył się we wspomnieniach o Czkawce. Tęsknił za nim. Za ich wspólnymi lotami, przygodami. Tęsknił za cudowną Berk, za Astrid, która uwielbiała głaskać go za uchem podczas wieczornych posiłków. Oh, jak bardzo żałował, że nie mógł pobiegać z Wichurą!
Partnerka alfy zbliżyła głowę do niego i polizała delikwenta po cieplej głowie Szczerbatka. Wiedział o czym ona myśli. Mruknął coś do niej w swoim smoczym języku i wstał, prostując się dumnie. Nie latał zbyt często, dlatego też przybyło mu kilka kilogramów. Alfa ryknęła potężnie, zwracając uwagę pozostałych smoków ze swojego gatunku. Samce zamrugały nisko, niemal bulgocząc i poderwała się do lotu. Samice z ciekawością przyglądały się, jak ich partnerzy z niesamowitą prędkością wlatują w jaskinię, by następnie wylecieć poza wyspę i odwiedzić przyjaciół alfy.
Jeszcze trochę i zakończymy tę wojnę! :p Mam nadzieję, że rozdział udany. I macie w końcu Szczerbatka, jak widać - smoczek wraca do domu 💖