Przez kilka godzin był spokój. Ludzie z Berk zdążyli zjeść posiłek, by nabrać siły na następne potyczki. Ethan wraz z dwudziestką świetnych i doświadczonych wojowników stanął na czele pierwszej linii obrony. Zaraz za nim pojawili się łucznicy i kusznicy, którzy mieli za zadanie ochronę pierwszej linii. Ostatni byli ci, którzy potrafili walczyć. W tych szeregach stanął między innymi Nate, Saw oraz Gabriela. Dziewczyna czuła się niezwykle pewnie, a trzymamy w prawej dłoni topór sprawił, że młoda wojowniczka wygląda na niezwykle groźną. Blondynka jednak nie radziła sobie ze starciami jeden na jeden. Zazwyczaj rzucała toporem w przeciwnika, a sztyletem zabijała następnego, który kierował się w jej stronę. Jako że używała do walki również lewej ręki, nie miała tarczy. Na szczęście grube skóry chroniły ją od ciosów wroga wystarczająco dobrze.
- Ta cisza trwa zbyt długo - powiedział Bjorn, jeden z najmłodszych wojowników biorący udział w walkach. Młodzieniec przyjrzał się swojemu mieczu, a następnie skierował wzrok na brzeg oceanu, gdzie kilka godzin temu pokonali pierwszą falę nieprzyjaciół. Ich ciała leżały w zimnym piachu, symbolizując nieszczęsny los wroga.
- Ja tam wolę ciszę niż spoglądać śmierci w oczy - wtrącił się Łapicios. Był to Wiking wysoki i postawny, miał jednak na karku ponad pięćdziesiąt wiosen. Pomimo dość sędziwego wieku, mężczyzna pokazywał niesamowitą formę fizyczną. Pokonał niejednego mistrza walki, a ta bitwa jedną z niewielu, które tak naprawdę nie ciekawiły Łapiciosa.
- To raczej nie będzie możliwe - powiedział Ethan, skacząc ze skały tuż obok przyjaciół. W ręce trzymał lunetę, a jego tęga mina nie zapowiadała niczego dobrego.
- Co się dzieje? - Spytał dowódca. Blondyn westchnął ciężko.
- Szykują się do ataku. Ale to nie jest najważniejsze - powiedział tajemniczo. Nawet pozostali przestali czyścić broń i się przygotowywać. Czekali na to, co powie Hofferson.
- Oni mają smoki. Z tego co widziałem zębirogi - wyjaśnił wojownik i odłożył lunetę. Chwycił za kolczugę i narzucił na siebie. Chwycił następnie ciężki miecz i włożył do pochwy.
- Co? Zębirogi? - Mruknął nerwowo dowódca. Chwycił za lunetę i przyjrzał się pierwszemu statkowi, na którym kilka smoków było zaprzęganych w łańcuchy. Gady ryczały przeraźliwie, ale nie dały rady się bronić. Oddały się w ręce kata, nie dbając już, jaka będzie ich przyszłość.
- Cholera jasna.... - Zdenerwował się przywódca. -Bjorn, bierzesz smoka i lecisz do wodza. Ale szybko!
Rozkazał, a dziewiętnastolatek skinął głową i skierował się na tyły wojska, gdzie stały zniecierpliwione smoki. Bjorn wsiadł szybko na koszmara ponocnika i w mgnieniu oka skierował gada na tyły Berk, gdzie powinien znajdować się wódz.
- Panowie, szykujemy się do obrony! Musimy utrzymać brzeg! - Zarządził dowódca, nakładając na ciemną głowę hełm. Jego jasne oczy błysnęły z dzikością. - Oby Odyn nam dopomógł...
Astrid siedziała w kącie, trzymając na kolanach pisklę śmiertnika zębacza. Mała samiczka nie miała skrzydła od urodzenia. Był to problem, ponieważ smoczek został odtrącony przez matkę i gdyby nie pomoc Czkawki zapewne samica by zdechła. Wódz obiecał pomóc małej, aby w przyszłości mogła latać. Póki co przywódca Berk krążył nad wyspą, by patrolować i ocenić siłę wroga.
- Nie możesz się denerwować - usłyszała cichy głos Lauren. Lekarka weszła do pomieszczenia, w którym przebywała jeźdźczyni. W rękach młodej kobiety spoczywał Aron, śpiąc słodko. Chłopiec miał niespełna dwa tygodnie.
- Trudno zrobić - mruknęła nieszczęśliwa Astrid, nie przestając głaskać smoczycy. Mała tuliła się do ulubionej pani, czerpiąc jak najwięcej z czułych pieszczot.
- Pomyśl o dziecku. Czkawka na pewno chciałby, żebyście oboje byli bezpieczni i zdrowi.
- Ty nie martwisz się o Nate'a? - Zmieniła temat pani Haddock, podnosząc smutne oczy na przyjaciółkę. Szatynka usiadła blisko wojowniczki. Otuliła szczelniej synka kocem i delikatnie zakołysała.
- Martwię się, to oczywiste. Ale muszę w tej chwili myśleć o bezpieczeństwie Arona. - Rzekła troskliwie, patrząc z uwielbieniem na swoje dziecko. Maleństwo nadal spało beztrosko w ramionach mamy, nie zdając sobie sprawy, że na zewnątrz szaleje wojna o ich dom.
- Ja nie mogę tu siedzieć! Gdzieś tam ktoś z mojej rodziny może umierać, a ja siedzę w schronie z założonymi rękoma! - Zdenerwowała się blondynka, wstając gwałtownie. Wybudzona smoczyca zawarczała niemiło.
- Astrid, uspokój się. Chyba nie chcesz iść teraz z toporem na wroga? - Lauren obserwowała czujnie blondynkę. Lekarka doskonale wiedziała, że wojowniczka byłaby zdolna, by pójść na bitkę.
- Jeśli będzie trzeba.... - Mruknęła do siebie, jednak młoda znachorka i tak ją usłyszała.
- Chyba zwariowałas! Nie puszczę cię, Astrid. Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy, że jesteś odpowiedzialna za życie swojego własnego dziecka!
- Przestań, Lauren. Nie planowałam tego, nie teraz... Ale stało się. Chcę jak najlepiej dla Berk I zdaję sobie sprawę, że moje umiejętności mogą pomó - powiedziała nerwowo.- Nie zaprzecze, że dziecko wszystko komplikuje, ale ty nie jesteś wojowniczką. W mojej naturze jest ochrona innych, słabszych, nieporadnych - wyznała, odwracając się w końcu do przyjaciółki. Sama nie wiedziała, co robić. Z jednej strony wiedziała, że Lauren ma rację. Kochała swoje dziecko, ale też nie potrafiła nic nie robić, skoro mogłaby pomóc Berk.
- Teraz przede wszystkim jesteś matką, Astrid. I doskonale wiesz, co leży w naturze kobiety, która ma dzieci. Twoja matka oddała za ciebie życie. Matki chronią przede wszystko swoje dziecko.
Blondynka spięła się na wzmiankę o Eirze. Oh, jak jej brakowało tej cudownej kobiety. Jak bardzo chciałaby się przytulić do swojej mamy, rozmawiać o różnych sprawach, powiedzieć, że za jakiś czas zostanie babcią. Eira oddala życie za Astrid. A o taki dar trzeba dbać.
Młoda kobieta nic nie powiedziała. Delikatnie położyła dłoń na lekko opukłym, lecz niewidocznym jeszcze, brzuchu i wyszła z wnęki. Skoro ona nie może działać, to przynajmniej zajmie się inną, równie pożyteczną pracą
Czkawka leciał nad południowym krańcem Berk. Miał sprawdzić, czy wróg nie rozłożył swoich sił. Mimo że wyspa była świetnie zabezpieczona, wódz bał się, że ludzie Hali zaatakują tyły. Wtedy starty mogły być opłakane w skutkach. Wichura zamachnela skrzydłami, lecąc nieco nerwowo.
- Spokojnie, mała - szepnął czule jeździec, chcąc opanować smoczycę. Śmiertnik podkręcił łbem i zapikował lekko w dół, by Czkawka miał lepszą widoczność. Teren był cichy. Kilkunastu ludzi skinelo z szacunkiem do swego przywódcy, a potem odwrócili się w kierunku wielkiego oceanu.
Czkawka westchnął cicho. To zbyt łatwe zwycięstwo. Hala nie jest głupia, nie przypuszczałaby zwykłego ataku frontalnego. Prędzej czy później zacznie się wojna, w której życie straci wielu...
- Wracamy do schronu - rzekł szatyn, lecz zanim Wichura ruszyła, jeździec zauważył lecącego w jego stronę Bjorna. Od razu poczuł, że coś jest nie tak. Chłopak wyhamował przed przywrócą i wziął głęboki wdech.
- Mamy kłopoty, wodzu. Hala ma po swojej stronie zębirogi. Wyglądają na wkurzone - wysapał młodzieniec. Czkawka cmoknal z niezadowoleniem.
- Ile ich mają? - Spytał nerwowo. Złość coraz częściej brała nad nim górę. Z całego serca nienawidził ludzi wykorzystujących niewinne stworzenia.
- Wystarczająco dużo - odparł Bjorn.
- Zbierz połowę ludzi ze środka Berk i pomóż północnemu brzegowi. Ja lecę z kimś pogadać - rzekł wściekły wódz. Jego zielone oczy błysnęły z porażeniem. Miał już dość. Atakowanie jego domu i wykorzystywanie niewinnych smoków to było już za dużo.
- Tak jest! - Młody jeździec skinął głową i szybko odwrócił się na koszmarze, by wrócić do centrum, gdzie przebywała kolejna linia obrony.
Czkawka wziął głęboki wdech. Chciał jeszcze sprawdzić schron i upewnić się, że przebywający tam ludzie są bezpieczni. Że Astrid jest bezpieczna. Ale to musi poczekać. Skierował Wichurę na północ, w pobliżu pierwszej linii obrony.
Przeleciał nad grubą uzbrojonych mężczyzn i kobiet. Uśmiechnął się lekko, choć był to nieszczery uśmiech. Martwił się o los wyspy i ludzi. Czuł się pod presją, jakby każdy obserwował jego poczynania.
Wreszcie znalazł się nad głównodowodzącym statkiem. Wichura nastroszyła kolce, jednak na rozkaz Czkawki nie wystrzeliła. Wódz wylądował na łodzi, która pod wpływem ciężaru smoczycy zakołysała się.
- Wstrzymajcie ogień. Przyszedłem w pokojowych zamiarach - szatyn podniósł ręce, choć jego bystre oczy czujnie obserwowały poczynania wroga. Dobrze uzbrojeni ludzie trzymali w rękach kusze i dobrze naostrzone miecze. - Chcę rozmawiać z Hallą - dodał, choć nie zsiadł z Wichury.
- O warunkach kapitulacji? - Rzucił ciemnowłosy mężczyzna i zaśmiał się, ukazując uszczerbek na miejscu dwóch zębów. Czkawka skrzywił się, ale nie dał po sobie poznać, że ta uwaga go uraziła.
- Jeśli wam życie miłe, sprowadźcie dowódcę. Inaczej Wichura stanie się dla was... bardzo niemiła - wycedził wódz Berk. Nieprzyjaciele zwarli się i ponownie wycelowali w smoczycę. W końcu jeden z mężczyzn uległ i wycofał się do kokpitu, by chwilę później sprowadzić Hallę. Blond włosa kobieta wyszła naprzeciw Czkawce. Stała dumnie i prosto, choć jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Daję ci szansę na wycofanie się, Hallo - zaczął szatyn, lustrując uważnie starszą kobietę. Ta prychnęła cicho.
- Naprawdę sądzisz, że ty i twoje marne smoki są w stanie nas powstrzymać? - Uśmiechnęła się pobłażliwie. Zrobiła krok w stronę Wichury, lecz ta zawarczała złowrogo.
- Odwołaj swoich ludzi, zanim zginą niewinni - rzucił swoje, niezbyt zwracając uwagę na słowa kobiety.
- Nie wiesz, że wojna wymaga poświęceń? Ojciec cię tego nie nauczył? - Spojrzała mu prosto w oczy. Czkawka poczuł niemal jak Halla śmieje się z niego, pomimo że przywódczyni stała niemal jak głaz. - Poza tym, my też mamy smoki. Są dobrze wyszkolone i też bardzo głodne. Nie znam się za bardzo na tych gadach, ale wiem, że gdy tylko zobaczą dobry kawał mięsa, rzucą się na nie.
- Widzisz, Czkawko, możesz sobie być wielkim trenerem smoków, ale zawsze znajdzie się ktoś ponad. Radzę ci ratować kogo się da i uciekać. Berk tak czy siak zostanie zniszczona doszczętnie.
Wódz słuchał tego wszystkiego z wielkim niepokojem. Znał Hallę i był świadom, że ta kobieta zrobi wszystko, żeby jej groźby się spełniły.
- Ty również o czymś zapomniałaś. Berk ma potężnych sojuszników. A gdy zjawi się pomoc, wy będziecie błagać o litość. Lecz pamiętaj. Ja tej litości już mieć nie będę - po tych słowach Wichura rozłożyła potężne skrzydła i odbiła się mocno od pokładu i zniknęła pośród chmur, lecąc prosto do schronu.
Wiem, że cholernie rzadko dodaję rozdziały, ale musicie wiedzieć, że straciłam zapał do pisania. Nie tylko o jws, ale ogólnie :/ Postaram się jednak, aby posty na lfe były częściej! Trzymajcie kciuki i bądźcie cierpliwi! Planuję dodać długi rozdział, który obejmie całą wojnę :)