środa, 20 grudnia 2017
Pierwsze starcia
Wychodząc z domu, Czkawka czuł wielką obawę. Gdy zamknął za sobą drzwi, zauważył ludzi w popłochu, biegających w różne strony. Niektórzy mieli już broń w gotowości, inny szybko nakładali na siebie zbroję i szykowali tarcze. Wódz wziął głęboki wdech. "A wiec zaczęło się " - pomyślał, a w piersi poczuł ukłucie strachu. Z początku nie wiedział, co robić. Biec do stajni po smoka? Zwołać ludzi i ruszyć do ataku?
Gorączkowe myślenie, przetrwało mu wołanie Ethana. Wojownik ubrany był w grubą skórę z niedźwiedzia, na ramieniu trzymały się sztywno naramienniki. Mężczyzna miał twarz kamienną, ale Czkawka zdołał poznać, że i on czuł niepewność.
- Gdzie jest Astrid? - Zapytał Ethan, przystając obok szwagra. Czkawka rzucił okiem na swój dom.
- W środku. Proszę, weź ją stąd i zaprowadź do schronu - rzekł Czkawka. Na szczęście Ethan od razu posłuchał przyjaciela i wszedł do domu, by zabrać siostrę i zaprowadzić do w bezpieczne miejsce. W międzyczasie wódz dosiadł Wichurę, która niespokojnie stała blisko domu Haddocków. - Lecimy, mała. Musimy wykurzyć tych drani - Mruknął szatyn. Smoczyca musiała wyczuć emocje jeźdźca, ponieważ zawarczała złowrogo i odbiła się od ziemi silnymi łapami.
Walka toczyła się na północnym brzegu, tam, gdzie zazwyczaj dokowały statki i gdzie rybacy łowili ryby. Przeciwników nie było wielu, więc Sączysmark przypuszczał, że głównodowodzący chce się tylko rozeznać w sile armii Berk. Jorgerson poprawił hełm i przeleciał nad statkiem wroga. Próbował rozpoznać jakąkolwiek twarz, ale na próżno. Nawet nie rozpoznał sposobu ubioru żołnierzy. Również żagle na statkach niczego nie przypominały. Hakokieł wykonał zwrot nad łodzią, która wydawała się statkiem dowodzenia. Żołnierze czujnie obserwowali smoka, jednak w jego kierunku nie została wystrzelona ani jedna strzała, co zdziwiło Sączysmarka. Najwyraźniej ich plan nie polegał tylko na "celuj i zabij ". Wojownik przeklnął pod nosem i skręcił w lewo, szukając dalej, a przy okazji starał się zapamiętać położenie i wielkość armii wroga. Miał już wracać, kiedy na jednym ze statków ujrzał jasną, znajomą czuprynę. Jeździec wytężył wzrok i skupił się, aby rozpoznać twarz. Hakokiel podleciał bliżej i wtedy Jorgerson miał już pewność.
- A niech to! - Warknął zły. - Hakokieł, ognia! - Krzyknął, a koszmar ponocnik w mig zaczął zionąć czerwono - pomarańczowym ogniem. Zły ruch Sączysmarka sprawił, że w jego kierunku zostały wypuszczone katapulty, a zaraz po nich płonące strzały. Pomimo zagrożenia, nie zrobiło to na Smarku wielkiego wrażenia. Lata praktyki sprawiły, że jeździec i jego smok potrafili idealnie omijać niebezpieczeństwo.
- Zmywamy się! - Rzucił po kilku chwilach Jorgerson i skierował Hakokła w ciemne chmury, by spokojnie dotrzeć do Czkawki. Na pewno nie spodobają mu się zebrane informacje...
Wódz sprawdzał z lotu ptaka, czy wszyscy są na odpowiednich stanowiskach. Postawni mężczyźni szykowali potężne kamienie, naciągali liny, sprawdzali kusze i łuki. Czkawka westchnął cicho. Wojna nigdy nie była czymś, czego pragnął. Nie chciał, by ginęli ludzie. Jego ludzie. Stoick zawsze powtarzał mu, że pokój to najważniejszy priorytet, na który powinien zważać każdy dobry przywódca. Ale co jeśli tego pokoju nie da się utrzymać?
- Czkawka! - Krzyknął przestraszony Saczysmark, ledwo dając radę usiedzieć w siodle. Wojownik zeskoczył ze smoka i pognał do przyjaciela, który wylądował blisko domu Helgi.
- Jak sprawy? - Zapytał od razu jeździec nocnej furii. W jego oczach pojawiło się znajome zmartwienie.
- To Hala, Czkawka. To ona nas zaatakowała - wysapał Jorgerson, podpierając się o kolana. Haddock zmarszczył brwi. Nie tego się spodziewał, ale jednak powinien wziąć pod uwagę taką opcję. Przecież Hala nie przepościłaby okazji, by pozabijać na dużą skalę smoki. Ale skoro ona tu jest... A Drago nie, to znaczy że wszystkie wzmianki o Krwawdoniu były kłamstwem?
- Ile ma ludzi? - Rzucił nerwowo Czkawka, otrząsając się od przykrych wspomnień o dawnym wrogu.
- Kilkanaście statków na północy, kilkudziesięciu ludzi jest na ladzie, ale myślę, że nasi bez problemu sobie poradzą - odparł Sączysmark. Wojownik naprawdę starał się, by przekazywane przez niego informacje były jak najbardziej trafione. Mimo wszystko, jest to część wojny, a bez podstawowych informacji nawet małą bitwę można przegrać.
- Każ ludziom się przygotować. Północna część ma być czysta, żadnych ludzi. Kiedy wykurzymy stamtąd wroga, w ruch mają pójść beczki z żelem ponocnika - powiedział twardo Czkawka. Był to odważny krok z jego strony, ale mężczyzna wiedział, co robić. Ogień stworzony przez żel koszmarów jest bardzo ciężko zgasić, a to oznacza, że nieprzyjaciel szybko nie przekroczy pierwszej linii obrony.
- Tak jest! - Smark zasalutował pośpiesznie i wskoczył na grzbiet Hakokła, który w mig zniknął pośród chmur.
Sam Czkawka ubrał swój ulubiony hełm, pomodlił się szybko do Odyna i wraz z Wichurą ruszył w stronę drugiej linii obrony.
Na początku szło gładko, Berk trzymała się twardo i nikt nie dopuścił, aby wróg wkroczył nawet na plażę. Nawet beczki z żelem nie zostały użyte. Wikingowie z dobrym nastrojem, jak na bitwę przystało, wbijali ostrza w piersi nieprzyjaciela, który padał nieżywy. Ethan wyciągnął z ciała młodego żołnierza swój miecz i z okrzykiem na ustach wbił go w nogę jakiegoś łucznika. Mężczyzna zawarczał głośno i starał się zastrzelić blondyna, jednak jego ruchy były zbyt wolne. Hofferson raz dwa pozbawił go życia. Nie był to przyjemny widok. Pozbawienie życia kogoś również nie należało do przyjemnych, nawet jeśli był to wróg. Niebieskooki blondyn wytarł miecz z krwi i rozejrzał się wokół. Nad nim krążyła Valka, matka wodza, która jak na razie pilnowała tylko tułów pierwszej linii obrony.
- Wycofują się! - Krzyknął Bjorn, stając obok starszego kolegi. Ethan spojrzał na brzeg morza, przy którym stały statki. Dziesiątki ludzi wroga uciekały na łodzie, by nie stracić życia w kolejnej potyczce. Ale każdy wiedział, że to nie koniec. To był dopiero smak początku, którym bawiła się Hala. Z
- Raport dla wodza - mruknął blondyn do Bjorna, który z uśmiechem wskoczył na lądującego Chmuroskoka. Valka powiedziała coś do niego, na co dziewiętnastolatek przytaknal, a potem oboje zniknęli z oczu Hoffersona. Ethan schował miecz do pochwy i wziął głęboki wdech. Za jakiś czas wszystko znów się zacznie, więc musiał być pełen energii. Słońce powoli wstawalo, więc widoczność zdecydowanie się poprawiła.
- Co teraz? - Zapytał swojego dowódcy. Ciemnowłosy, nieco starszy mężczyzna z zielonymi, bystrymi oczyma zdjął z oka lunetę i skierował swój wzrok na trzydziestolatka.
- Czekamy. Wódz nie dał nam rozkazu do ataku. Wojsko Hali nie jest małe i prędzej czy później, jej ludzie wejdą dalej niż na brzeg. Musimy być gotowi.
Ethan kiwnął w przepływie zrozumienia. Darzył Zehjda szacunkiem, mimo że znał go od kilku dniu. Ethan czuł, że dowódca wojsk wiedział, co robi. Oczywiście pomocna była też Astrid, dając mnóstwo pomysłów na sposób walki i odparcia ataku wroga. Nie obyło się też bez pytań o żonę wodza. Każdy liczył, że wojowniczka będzie dowodzić pierwszymi oddziałami. Jednakże Czkawka sprytnie wybrnął z tego, mówiąc, że jego żona zabezpiecza schrony, gdzie przebywały dzieci, kobiety i osoby niemogące walczyć. Wódz wiedział, że jego żona jest bezpieczna. Wśród nich były również smoki gotowe oddać życie za ludzi, ale szatyn bardzo obawiał się o życie maleństwa. Lauren jakiś czas temu powiedziała mu, że w początkowym okresie ciąży wiele kobiet traci dzieci. A stres wywołany przez atak wroga na pewno pogorszy stan Astrid. Czkawka czuł z jednej strony smutek, że sam nie może chronić swojej rodziny, ale z drugiej strony musiał być wraz ze swoimi ludźmi. Astrid doskonale wie, że jeśli Czkawka zginie, to jedynym spadkobiercą tronu będzie ich jeszcze nienarodzone dziecko. Które musi być chronione za wszelką cenę.
Szatyn zamknął oczy i wolno wypuścił powietrze z płuc. Musi się udać. Po prostu musi. Nie jeden wróg próbował podbić Berk. Nikomu się nie udało. Wyspa nadal stoi dumnie pośrodku ogromnego oceanu, niewzruszona poczynaniami jej wrogów. I wciąż będzie trwać. Czkawka spojrzał na czubek głowy pomnika swego ojca i uśmiechnął się nieco. Stoick na niego liczy.
Ponowna bitwa na brzegu trwała już od dwudziestu minut. Ethan odepchnął nogą wroga i zatopił ostrze w jego sercu. Nieprzyjaciel wykrzywił twarz w bólu, który jednak zakończył się szybko. Mężczyzna zamknął oczy, wydając ostatni dech. Ethan popatrzył na niego, ciężko oddychając. Na twarzy miał krew, przez co jego niebieskie oczy wydawały się bardziej podkreślone. Wojownik otarł szybko miecz z krwi i ruszył do dalszego boju. Obok niego pojawił się Nate z dwoma toporami w rękach. Ciemnowłosy uśmiechnął się krótko do znajomego i wybiegł naprzeciw młodemu mężczyźnie, który ze strachem w oczach stoczył się na zimną ziemię.
Podczas tej potyczki Ethan nie czuł strachu o siebie, jak odczuwał jeszcze jakiś czas temu. Bał się o słabych ludzi, którzy gorąco wierzyli w swych wybawicieli. Jeśli wróg nie zostanie powstrzymany, zginą wszyscy niewinni ludzie. Zostaną wyrznięci w pień, bez serca, bez łaski dla nikogo. Jedyna, dość pocieszającą, myślą było to, że wróg nie wiedział o tym, że wódz spodziewa się dziedzica. Gdyby ta informacja wpadła w ręce Hali... Nie. Nikt nie wie. I to się liczy - skręcił siebie Ethan w myślach. Wbił mały sztylet w ramię około dwudziestoletniej dziewczyny i dobił mieczem. Nienawidził krzywdzić kobiet. Nie w taki sposób... Ale nie miał wyjścia.
Kolejna linia została oczyszczona. Nieprzyjaciele cofnęli się dostatecznie daleko, aż zniknęli z oczu wikingom z Berk. Ethan odepchnął głęboko i wraz z Nate'm ruszył na tyły, by sprawdzić ofiary wśród mieszkańców. Dziewięciu zabitych, kilku lekko rannych. Jak na ciężką potyczkę, strata nie była wielka.
- Smutny widok - usłyszał znajomy głos, dochodzący zza pleców. Przestraszony odwrócił się, wiedząc, kto za nim stoi.
- Co ty tu robisz?! - Powiedział, łapiąc Gabrielę za ramiona. Dziewczyna związała długie włosy w kolorze brudnego blondu. Jej skórzana tunika była lekko obdarta, a trzymany w ręku topór ociekał krwią. Młoda wojowniczka wydawała się zdziwiona tym pytaniem.
- Jak to co? - Mruknęła, wyswobadzając się z ciasnego objęcia Hoffersona. - Walczę.
Mężczyzna potrzasnał głową.
- Ale ty nie możesz! Nie jesteś tak doświadczona, możesz zginąć - upierał się nadal Ethan, jednak reakcja Gabrieli była dość chłodna. Młoda kobieta poprawiła tylko pas i spojrzała odważnie w oczy blondyna.
- Jak każdy tu obecny. Masz gwarancję, że ty nie zginiesz? - Odbiła piłeczkę. Wojownik wyprostował się nieco i popatrzył w ciemne oczy Gabrieli.
- To co innego. Ja trenowałem latami, a ty od kilku miesięcy. To nie twoja bitwa, Gab. Jeden zły ruch i mogę cię stracić - powiedział zezłoszczony. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak ważne słowa wypowiedział. Dziewczyna uniosła lekko brew i westchnęła cicho.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz, Ethanie - rzekła spokojnie, choć mężczyzna spodziewał się krzyku. - Poza tym, twoja siostra mnie uczyła. A Astrid to nie byle wojownik - puściła do niego oczko i chciała odejść, lecz Hofferson złapał ją w ostatniej chwili za rękę. Gabriela odwróciła się wolno w jego stronę. Blondyn przejechał palcami we włosach i zamknął oczy.
- Masz na siebie uważać, okej? Jeśli coś pójdzie nie tak, masz uciec prosto do schronu - powiedział śmiertelnie poważnie, a Gabriela doskonale to wiedziała. Przytaknęła głową i wolnym, spokojnym krokiem podeszła do niego i objęła go lekko w pasie. Była niska, sięgała mu tylko do barku. Ale Ethanowi to wcale nie przeszkadzało. Mocniej objął odważną wojowniczkę, czerpiąc z ostatnich chwil spokoju. Kto wie, kiedy przyjdzie mu spojrzeć śmierci w oczy...
Tak wiem, długo mnie nie było... Mam cały czas totalny chaos, przygotowania do matury, ogarniecie dodatkowych zajęć, obowiązki domowe, a na dodatek udzielam korepetycji... Mam nadzieję, że cierpliwie czekacie. Przykro mi tylko, że tak długo :(
Wierzę jednak, że nadal są tu obecni wierni czytelnicy :))
WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANE MORDKI!
Subskrybuj:
Posty (Atom)